„Pies to mój najlepszy przyjaciel, ale powinien znać swoje miejsce. Dla mnie jest kanapa, dla niego kojec przy garażu”

Ktoś ukradł naszego psa spod sklepu fot. Adobe Stock, Mariusz Stoszewski
„Ares zamieszkał w naszym domu. Wybudowałem mu legowisko, żeby od początku wiedział, które miejsce jest do jego dyspozycji, a które do mojej. Jeśli wchodził do domu, to tylko na zaproszenie i mógł poruszać się jedynie w saloniku i holu. Na noc zawsze zaś wracał do swojego kojca. Nie ma mowy o żadnym wspólnym spaniu w łóżku!”.
/ 10.06.2023 18:30
Ktoś ukradł naszego psa spod sklepu fot. Adobe Stock, Mariusz Stoszewski

Jestem przewodnikiem policyjnego psa tropiącego. Zanim zostałem gliniarzem, marzyłem o służbie w wydziale kryminalnym. Oczami wyobraźni widziałem siebie w roli detektywa. Ale po latach zmieniamy zainteresowania i wymarzony strażak zostaje księgowym, a pilot myśliwców – tramwajarzem. Ja, co prawda, nie zrezygnowałem ze swoich policyjnych marzeń, ale gdy dorosłem, nieco je zmodyfikowałem. Pokochałem psy. Przez całą szkołę średnią i studia niemal każde wakacje spędzałem w schroniskach dla zwierząt, gdzie pracowałem jako wolontariusz. Potem była podoficerska szkoła policyjna. Przeszedłem odpowiednie szkolenia i zostałem przewodnikiem psa tropiącego. Przez wszystkie lata pracy trafiały mi się rozgarnięte psiaki, z którymi łączyła mnie przyjaźń. I to właśnie pies uratował mi życie.

Miałem wtedy czterdzieści lat

Mój dotychczasowy pies zginął w akcji. Zacząłem przysposabiać do służby kolejnego wilczura. Już przy pierwszym spotkaniu wpadliśmy sobie w oko. Co prawda, Ares miał być przydzielony komuś innemu, ale wyrywał się i szarpał, a ja nalegałem na zmianę, aż w końcu obaj dopięliśmy swego. I chociaż zostaliśmy uznani za „niesforną parę”, kurs skończyliśmy z najwyższymi notami. Ares zamieszkał w naszym domu. Wybudowałem mu legowisko w przygarażowym pomieszczeniu. Pies od początku wiedział, gdzie jest jego miejsce. Jeśli wchodził do domu, to tylko na zaproszenie i mógł poruszać się jedynie w saloniku i holu. Na noc zawsze zaś wracał do swojego kojca. Pewnej niedzieli, gdy mieliśmy wolne, Ares biegał po ogródku, a ja czytałem na kanapie książkę. W pewnej chwili zdziwiło mnie, że pies bez zaproszenia wśliznął się do domu. Dostrzegłem, jak przemknął dyskretnie przez przedpokój. W kuchni zaskrzypiały drzwi szafki. Chwilę potem Ares wybiegł z domu. Przypomniałem sobie o kotletach mielonych, które żona włożyła do chłodnej szafki pod oknem. Ale Ares nigdy nie był psim złodziejaszkiem. Wrócił do domu raz jeszcze. Wyjrzałem przez okno, dokąd biegnie. Zobaczyłem, że wśliznął się do przygarażowej komórki. Zajrzałem do kuchni. Szafka była otwarta i z wierzchu zniknęło kilka kotletów. Dziwne, mój pies nigdy tak się nie zachowywał. Musiałem sprawdzić, co było tego przyczyną. Wyszedłem na dwór i  gdy dochodziłem do komórki, usłyszałem ciche skomlenie. Zajrzałem do środka.

Koło rannego terriera warował Ares. Obok na posadzce leżały dwa mielone. Natychmiast zabrałem rannego psa do weterynarza. Okazało się, że terrier miał połamane żebra i złamaną jedną łapkę. Na skórze były liczne otarcia. Lekarz stwierdził, że najwyraźniej ktoś wyrzucił go z pędzącego samochodu.

Musiało się to stać koło naszego domu

Ares zapewne usłyszał skomlenie i przyniósł rannego psiaka na swoje legowisko. Kajtek, który przy postawnym Aresie nie wyglądał zbyt imponująco, został członkiem naszej rodziny. Zawsze rano, gdy wychodziłem z psem do pracy, biegł z nami na werandę. Potem czekał na nasz powrót w sieni, z pyskiem przyklejonym do szyby. Nie chciał nic jeść, dopóki obaj nie wróciliśmy ze służby. Ta zaś niekiedy przeciągała się do późnej nocy. Dwa lata później dostałem samochód służbowy, którym razem z Aresem jeździłem do pracy. Pewnego dnia otworzyłem tylne drzwi auta i zawołałem psa, żeby wskoczył do samochodowego kojca. Potem poszedłem jeszcze otworzyć bramę wyjazdową. Tamtego dnia zostałem wraz z psem włączony do poszukiwań niebezpiecznego przestępcy. Bandzior miał broń i ukrywał się w lasach, które mieliśmy przeczesać. Kiedy dojechałem na miejsce i otworzyłem drzwi auta, zorientowałem się, że w środku jest jeszcze Kajtek. Chciałem, żeby został w samochodzie, ale nim zdążyłem coś powiedzieć, psiak wyskoczył i czmychnął w pobliskie krzaki. Nie miałem czasu go szukać i wraz z Aresem dołączyłem do tyraliery. Rozpoczęliśmy około godziny jedenastej przed południem. Po trzech godzinach zrobiliśmy pół godziny przerwy. A potem znów do przodu.

Kiedy minąłem jeden z krzewów, Ares warknął groźnie. Najwyraźniej zwęszył trop. Krzyknąłem do kolegów, że chyba coś mam. Nagle, kilka metrów dalej, zza krzewu poderwał się bandzior. W ręku miał pistolet, którym we mnie celował. Nim jednak pociągnął za spust, coś rudego oderwało się od ziemi. Kajtek zacisnął zęby na przegubie dłoni przestępcy. Ten krzyknął z bólu. Strzał poszedł bokiem i rykoszetował o drzewa. Maluch uratował mi życie. Od dwóch lat wszyscy trzej jesteśmy na emeryturze. Co rano idziemy na spacer do pobliskiego parku. Przodem idzie najmniejszy, czyli Kajtek, potem Ares, a ja zamykam pochód. Myślę, że nigdzie nie ma trzech takich kumpli jak my.

Czytaj także:
„Wiedziałam, że szef jest humorzasty, ale teraz przeciągał strunę. Chciałam mu pomóc, ale takiej odpowiedzi się nie spodziewałam”
„Wdałam się w romans z szefem wszystkich szefów. Czuję się jak Kopciuszek, który wreszcie spotkał swojego księcia”
„Szef dyskryminował mnie w pracy, bo jestem kobietą. Zaciągnęłam drania do łóżka, żeby dopiąć swego i dostać awans”

Redakcja poleca

REKLAMA