„Pierwszy raz w życiu spotkałam księdza, który za poświęcenie domu nie brał kasy w kopercie. Miał swój powód”

uśmiechnięta kobieta fot. Adobe Stock, GTeam
„– U nas w wiosce ksiądz bardzo patrzył, ile kto daje, nawet zaglądał do koperty, zanim ją schował. – Chyba żartujesz – mąż pokręcił głową. – Przecież wiadomo, że nie wszyscy mają pieniądze, a takie zaglądanie upokarza tego, który mniej daje, bo nie stać go na więcej”.
/ 17.12.2023 07:15
uśmiechnięta kobieta fot. Adobe Stock, GTeam

To był nasz pierwszy rok na swoim, pierwsza wigilia i święta z całą rodziną. Takie, o jakich zawsze marzyłam – przy starym, dębowym stole po babci, wokół którego zebrali się wszyscy nasi bliscy.

Kilka tygodni później znowu starannie nakryłam stół białym obrusem, ustawiłam na nim krzyż, dwa posrebrzane lichtarze z długimi świecami, spodeczek z wodą święconą. Chciałam, żeby było elegancko, a jednocześnie swojsko. Za chwilę po raz pierwszy miał zawitać do naszego domu ksiądz z wizytą duszpasterską.

W mojej rodzinie zawsze przywiązywało się dużą wagę do kolędy, rodzice nie wyobrażali sobie, że można szczęśliwie i godnie żyć w domu, którego kapłan nie poświęcił i nie pobłogosławił na następny rok. Aby się darzyło wszystkim – ludziom i zwierzętom w obejściu, a także w sadzie i ogrodzie.

To było dla nas ważne

Wyszłam za mąż za chłopaka z robotniczej miejskiej rodziny i poszłam, jak to się u nas na wsi mówiło, za nim do miasta. Przez pierwsze dwa lata mieszkaliśmy u rodziców Pawła w maleńkim pokoiku, gdzie dwoje ludzi już robiło tłok. Pracowaliśmy ciężko, każdy grosz odkładając na wymarzone mieszkanie. I wreszcie nam się udało – jesienią zeszłego roku przeprowadziliśmy się do naszej własnej kawalerki. W ostatniej chwili, bo w karnawale miał przyjść na świat nasz pierworodny.

Toteż ta pierwsza wizyta księdza z kolędą miała dla nas podwójne znaczenie. Chcieliśmy poprosić o błogosławieństwo także i dla mającego się wkrótce narodzić synka.

– Ładnie to zrobiłaś – mąż cmoknął mnie w policzek, patrząc na przystrojony stół. – Jak te świece się zapali, będzie tu tak… – zająknął się, szukając odpowiedniego słowa. – No tak uroczyście.

– Tak jak być powinno – skinęłam głową i popatrzyłam na niego z uwagą. – Tylko nie wiem, ile włożyć do koperty, u nas na wsi, to…

– Ile włożymy, tyle będzie dobrze – przerwał mi Paweł. – Przecież tu nie o pieniądze chodzi.

– Ale księdza trzeba godnie przyjąć i podziękować za kolędę, właśnie pieniędzmi – tłumaczyłam. – U nas w wiosce ksiądz bardzo patrzył, ile kto daje, nawet zaglądał do koperty, zanim ją schował.

– Chyba żartujesz – mąż pokręcił głową. – Przecież wiadomo, że nie wszyscy mają pieniądze, a takie zaglądanie upokarza tego, który mniej daje, bo nie stać go na więcej.

Spieraliśmy się na temat koperty jeszcze przez chwilę, w końcu włożyliśmy do niej tyle, ile uznaliśmy za stosowne. I ile mogliśmy, bez uszczerbku dla naszego skromnego domowego budżetu.

Byłam ciekawa tego księdza

Oczekiwałam na przyjście księdza trochę z duszą na ramieniu. Nie znałam dobrze duchownych z naszej nowej parafii – jedynie z niedzielnych mszy świętych. Do nas miał przyjść ksiądz Krzysztof, dobrze już w latach posunięty, ale zażywny, energiczny, wyglądający na stanowczego człowieka. A jeżeli nie będzie zadowolony z pieniędzy w kopercie, pomyśli, że mu skąpimy i to już przy pierwszej wizycie? Jeszcze gotów powiedzieć nam coś przykrego albo nie dać obrazka, jak to kiedyś zrobił wikary u nas na wsi…

Okazało się jednak, że niepotrzebnie się zamartwiałam. Gdy już się pomodliliśmy, ksiądz pokropił nas i nasze mieszkanie, a potem uśmiechnął się ciepło.

– Widzę, że przybędzie nam nowy parafianin – spojrzał wymownie na mój brzuch. – Wiecie już, co się wam urodzi?

– Synek – odparłam z dumą. – Pod koniec marca.

– O, to zuch chłopak będzie, na schwał, bo to Baran, jak i ja – roześmiał się. – A Barany silne są, wystarczy na mnie popatrzeć, niedługo będzie czterdzieści lat, jak w służbie u Najwyższego jestem.

– To prawda – pokręciłam głową z uznaniem. – Ale zapraszamy do stołu, może herbaty ksiądz się napije? Szarlotkę upiekłam…

– A chętnie z młodymi gospodarzami na chwilkę usiądę, pogwarzę – umościł się wygodnie w fotelu. – A ciasta nie odmówię, łasuch ze mnie wielki, chociaż to grzech jest, a i lekarz narzeka na mój podwyższony cukier – westchnął. – Ale nachodziłem się dzisiaj, zimno takie, to usprawiedliwiony jestem.

Nie chciał od nas pieniędzy

Gdy weszłam po chwili do pokoju z herbatą i ciastem, Paweł akurat podawał księdzu kopertę z kolędą. Ten jednak potrząsnął głową z uśmiechem.

– Ja jestem z tych, co nie biorą – powiedział żartobliwie.

– Ale dlaczego, przecież z serca dajemy? – odparł zdziwiony mąż

– To na tacę w kościele połóżcie albo do skrzynki z ofiarą dla ubogich, jak taka wasza wola.

Pomyślałam, że to chyba nietypowe, żeby ksiądz nie brał pieniędzy podczas kolędy, nigdy o czymś takim nie słyszałam, ale nie śmiałam powiedzieć tego głośno. Tymczasem ojciec Krzysztof położył na talerzyk od razu dwa kawałki ciasta, zupełnie się nie krępując, jakby był u siebie w domu. A potem zaczął opowiadać…

Opowiedział nam ciekawą historię

Opowiedział o tym, jak przed laty był w parafii, w małym biednym miasteczku, gdzie co druga rodzina żyła z zasiłku z pomocy społecznej. Chodził wtedy po raz pierwszy z kolędą i napatrzył się na biedę. I głupio mu było brać te koperty, wiedząc, że do nich nierzadko ostatnie pieniądze są włożone. Próbował nawet odmawiać, ale honorowi ludzie nawet słyszeć o tym nie chcieli, wciskali mu kopertę tak długo, dopóki jej nie schował. A on sam wtedy jeszcze nie umiał odmawiać zbyt stanowczo. Dopiero, gdy zaszedł tamtego wieczoru do małej, nędznie wyglądającej nawet w ulicznym świetle, kamienicy…

– Wiecie, wtedy o domofonach nikt jeszcze nie słyszał, więc wszedłem z chłopakami na piętro, stukamy w pierwsze drzwi, śpiewamy kolędę – opowiadał ksiądz. – Długo nikt nie otwierał, ale ministranci mieli zaznaczone, że ta rodzina zgodziła się przyjąć kapłana z wizytą, więc odczekaliśmy jeszcze chwilę – zamilkł i uśmiechnął się do swoich wspomnień. – Wreszcie drzwi się uchyliły, łypnął z nich wystraszonym okiem może sześcioletni berbeć, więc spytałem, czy jest ktoś dorosły w domu. A on na to, że mama w szpitalu, a ojciec do sklepu poszedł.

Wtedy spytałem, czy wie, kiedy tata wróci z tego sklepu, bo może bym do nich zajrzał, jak będę schodził z góry… – ksiądz Krzysztof roześmiał się głośno, potrząsając głową. – Wiecie, jak sobie przypomnę, co ten mały wtedy zrobił, to do dzisiaj wesołość mnie bierze.

Nie mogliśmy doczekać się finału

Odkroił widelczykiem spory kawałek ciasta i włożył sobie do ust.

– A cóż takiego? – spojrzałam na niego zdziwiona.

– Odwrócił się na pięcie i krzyknął w głąb mieszkania: tato, bo ksiądz się pyta, kiedy ty wrócisz ze sklepu – śmiał się ksiądz – ale natychmiast spojrzał na mnie jeszcze bardziej wystraszony i zostawiając otwarte drzwi, pognał do środka. No to ja nie namyślając się długo, wszedłem za nim. Patrzę, a tam w pokoju mężczyzna na tapczanie pije piwo. Zerwał się na mój widok, zaczął tłumaczyć, że kobieta mu rano urodziła drugiego syna, a u nich bieda, bo on tylko dorywczo pracuje…

Na kolędę pieniądze miał, żona zostawiła, ale on z tej radości, że znowu syn mu się urodził, postawił kolegom. Potem wstyd mu było mnie tak przyjąć i koperty nie dać, wstyd mu było tej biedy w domu, to kazał małemu powiedzieć, że poszedł do sklepu…

Pośmialiśmy się przez chwilę, pożartowaliśmy, ale twarz księdza Krzysztofa szybko spoważniała.

– Wiecie, jak tak się rozejrzałem po tym mieszkaniu, to biednie tam strasznie było, ani jednego porządnego stołka nawet, a przecież dziecko się im urodziło – pokiwał głową.

Kontynuował dalej.

– No to zaszedłem tam do nich za kilka dni, jak już matka z dzieciaczkiem ze szpitala wróciła, zaniosłem jej trochę pieniędzy z tej kolędy, co zebrałem, żeby miała chociaż na wyprawkę. Ten jej chłop to całkiem nawet porządny był, tylko że bieda ich przycisnęła, a wiadomo, że na nędzę to procenty często lekarstwem są. Ale wkrótce znalazł przyzwoitą robotę i powoli zaczęli stawać na nogi. Ten mały, co to mi tak nakłamał, długie lata był potem u mnie ministrantem. Niezłą wtedy lekcję pokory dostałem – pokiwał głową ksiądz – i od tamtej pory nie biorę kopert od moich parafian. Coroczne błogosławieństwo dla ich domów to mój duchowy obowiązek, który nie ma ceny.

Ksiądz Krzysztof już wyszedł, a my z mężem jeszcze przez dłuższą chwilę myśleliśmy nad jego opowieścią.

– I co zrobimy z naszą kopertą? – spytał wreszcie Paweł.

– Najlepiej będzie, jak te pieniądze jutro włożymy w kościele do skarbonki na ofiarę dla biednych – odparłam bez namysłu. – Myślę, że tam się najbardziej przydadzą.

Czytaj także: „W tamtym roku zrobiłam wigilię last minute. Bratowa przywiozła tylko puste pojemniki, by mieć w co zapakować jedzenie”
„Teściowa robi listy prezentów, a w nich perfumy po 600 zł. Myśli, że wolę wydać kasę na nią, niż na własne dzieci?”
„Znajomi wymyślili, że wezmą ślub w Boże Narodzenie. Nie rozumieją, że wolę spędzać ten czas z rodziną”

Redakcja poleca

REKLAMA