Znaliśmy się z Maćkiem od tylu lat, że czasem miałam wrażenie, jakbyśmy byli rodzeństwem. Od zawsze był moim sąsiadem, pierwszym chłopakiem, którego pocałowałam. Nasze mamy od zawsze wymieniały się przepisami na ciasta i wzorami haftów. Oczywiście gdy byliśmy jeszcze mali, uwielbiały żartować, że będziemy małżeństwem, ale chyba nie przypuszczały, że to ich babskie gadanie okaże się prorocze.
Mama bardzo lubiła Maćka i traktowała go niemal jak syna
Trudno mi było z nią rozmawiać o tym, że między mną a Maćkiem nie zawsze wszystko się dobrze układa. Właściwie nie było na co narzekać, bo przecież teoretycznie nic złego się nie działo. Przychodził do mnie codziennie po pracy, razem oglądaliśmy ulubione seriale, czasem spotykaliśmy się ze znajomymi. Jednak właśnie to, że nic się nie działo, bolało mnie najbardziej. Maciek po prostu trochę mnie nudził.
Wszystkie moje sugestie, żebyśmy zrobili coś innego niż tylko oglądanie telewizji, kwitował zdziwioną miną i pytaniem: „Ale co ty byś chciała robić?”. Trudno mi było nawet jasno sprecyzować, co bym chciała… Po prostu coś! Wyskoczyć w góry, pójść do kina, restauracji lub na tańce. Jednak nawet wyjścia z nim nigdy nie przynosiły tego romantycznego uniesienia, jakie chciałoby się poczuć na randce z chłopakiem.
Czasem łapałam się na tym, że marzyłam, aby pojawił się w naszym miasteczku ktoś nowy, kogo nie znam i nie potrafię przewidzieć każdej reakcji. O kim nie wiem, jaką lubi kawę, kto ubiera się inaczej niż Maciek i czym innym się interesuje. Starałam się jednak nie posuwać w tych fantazjach za daleko.
W gruncie rzeczy Maciek był przecież fajnym facetem. Miał dobrą pracę w warsztacie samochodowym po przeciwnej stronie ulicy, pamiętał o naszych rocznicach i moich urodzinach (choć czasem podejrzewałam, że te róże to zasługa jego mamy, bo kiedyś widziałam ją dzień przed moimi urodzinami w kwiaciarni).
Poza tym nie pił za dużo, nie palił i był spokojny, godny zaufania. Kiedy w sylwestra zaczął podpytywać, czy chciałabym, aby w naszym związku zaszły w tym roku jakieś zmiany, a później przez cały styczeń starał się wyczuć, co bym powiedziała, gdyby się oświadczył, nie pozostawił już miejsca na żadną niespodziankę. Tamtego dnia jeszcze dwa razy nerwowo sprawdził kieszeń w marynarce, w którą się wystroił na kolację przy świecach, zresztą przygotowaną dla nas przez jego mamę w jej własnej kuchni.
– No to was zostawiam! – powiedziała piskliwym głosem, po czym zachichotała nerwowo i poszła…
Dokąd? Można się było tego domyślić: do mojej mamy na kawę
Tymczasem my zjedliśmy jej domowy rosół, a później roladę z kluskami. Po kolacji Maciek, drżąc z emocji, wyciągnął czerwone pudełeczko.
– Małgoniu, kocham cię i nie wyobrażam sobie, że jakakolwiek inna kobieta mogłaby być moją żoną. Wyjdziesz za mnie? – zapytał cicho.
Bardzo chciałam się wzruszyć i poczuć choć cień ekscytacji, a jednak nie byłam w stanie cieszyć się tą chwilą. Zgodziłam się, ale bez entuzjazmu. Nasze rodzicielki przybiegły niedługo później, bo Maciek dał im znać esemesem, że już „po” i wszystko dobrze. Oczywiście wycałowały nas i gratulowały rozentuzjazmowane. Wieczorem przyszłam do mamy, kiedy robiła coś w kuchni, i wyznałam, że mam pewne wątpliwości.
Nie było łatwo, bo wciąż była pełna emocji i nadal przeżywała, że jej kochana córeczka się zaręczyła. Uznałam jednak, że jeśli nie zrobię tego teraz, później będzie tylko trudniej.
– Mamo, powiedz, czy ty nie miałaś żadnych wątpliwości przed ślubem z tatą? – zapytałam, a ona westchnęła, jakbym poruszyła jakąś czułą strunę.
To kto jest moim ojcem, mamo?!
Zostawiła warzywa, które obierała, wytarła ręce i poprosiła, żebym usiadła, bo to temat na dłuższą rozmowę. To mnie zaskoczyło, bo pytanie miało być tylko wstępem do rozmowy o mnie, a nie o jej faktycznych wątpliwościach co do małżeństwa. Uważałam, że są z tatą doskonałą parą. Czasem miałam wręcz poczucie, że to, jak oni świetnie się dogadują i jaka jest wciąż między nimi iskra, powoduje, że mam do Maćka wyrzuty i obiekcje. Może gdyby oni nie byli tacy zgrani, mój związek wydawałby mi się całkiem dobry.
– Muszę ci coś powiedzieć, Małgosiu… Zawsze wiedziałam, że powinnam to zrobić, ale tak trudno było znaleźć odpowiedni moment i zdobyć się na szczerą rozmowę.
– Co się stało? – zapytałam wystraszona, że mama jest chora albo dzieje się coś złego.
Ona jednak, strzelając kłykciami, jak to zwykle robiła w chwili zdenerwowania, zaczęła mi opowiadać o chłopaku, w którym była zakochana, zanim poznała tatę. Miał na imię Janusz i poznała go w liceum. Byli ze sobą kilka lat i choć Janusz nie myślał o ożenku, mama zaczęła na niego naciskać. Uważała, że jeśli ją kocha, powinien się zadeklarować. Wszystkie jej koleżanki miały już narzeczonych, a ona, jak to ujęła, nie chciała być gorsza.
Powiedziała Januszowi, że wóz albo przewóz, i zagroziła odejściem, jeśli się nie oświadczy.
– Poważnie? Tak powiedziałaś? – zapytałam oszołomiona.
Mama skinęła głową nieco zawstydzona i opowiadała dalej. Janusz faktycznie się oświadczył. Nie wiedziałam, że miała wcześniej narzeczonego, więc słuchałam z zapartym tchem.
– I… wzięliśmy ślub – powiedziała w końcu, a ja omal nie zachłysnęłam się herbatą.
– Jak to ślub?! O czym ty mówisz? Miałaś męża przed tatą? Tylko nie mów, że ja jestem jego córką! – krzyknęłam wzburzona, a mama natychmiast mnie uspokoiła, że nie, tamten facet nie jest moim ojcem.
Nie mogłam pojąć, że tyle lat ukrywała przede mną taką informację. Mama powiedziała jednak, że to małżeństwo trwało zaledwie pół roku, bo Janusz zakochał się w pracy w nowo przyjętej sekretarce. Wrócił do domu i powiedział, że chce rozwodu.
– Wiesz… wtedy wydawało mi się, że to koniec świata. W najśmielszych snach nie przypuszczałam, że zostanę rozwódką. Ale decyzja Janusza była ostateczna i nie zamierzał w ogóle negocjować. Z perspektywy lat i tego, co mnie spotkało później, wiem, że to było najlepsze, co mogło mi się przytrafić, bo miałam dopiero poznać człowieka, który naprawdę mnie chciał i kochał, no i oczywiście urodzić ciebie. Ale wtedy jeszcze tego nie wiedziałam. Ty, skarbie, nie musisz się tego obawiać. Maciek bardzo cię kocha i naprawdę chce się z tobą ożenić. To widać!
Moje obawy nieco złagodniały, choć ta rozmowa poszła w zupełnie innym kierunku, niż planowałam. Gadałyśmy do północy, wspominając wiele wspólnych miłych momentów z Maćkiem. Uznałam, że byłam wobec niego niesprawiedliwa. W końcu to wspaniale mieć męża, który tak dobrze cię zna i którego akceptuje cała rodzina. Wiele panien młodych nie jest w tak komfortowej sytuacji.
Kiedy poszłam się położyć, wiedziałam, że nie będę mogła zasnąć
Zrozumiałam, że mama nie opowiedziała mi tej historii wcześniej, bo w zasadzie mnie nie dotyczyła, jednak teraz, przed moim własnym ślubem, uznałam ją za cenną lekcję. Maciek faktycznie był inny niż tamten tajemniczy Janusz, więc chyba nie miałam się czego bać. Od razu jednak zapowiedziałam, że chcę wziąć tylko ślub cywilny, co nie spotkało się z aprobatą Maćka ani naszych rodziców.
Jesteśmy katolikami, więc wszyscy oczekiwali ślubu kościelnego, lecz ja się uparłam przy swoim. Zaczęłam uczestniczyć w przygotowaniach, ale wciąż brakowało mi entuzjazmu. Nie potrafiłam się niczym cieszyć. Byłam tak obojętna, jakbym faszerowała się kroplami na uspokojenie. Kształt tortu? Kolor zaproszeń? Suknia? To wszystko było dla mnie bez znaczenia.
Myślałam, że może chociaż Maciek trochę ożywi się na ten okołoweselny czas, ale tak nie było. Zachowywał się jak zwykle: wracał do domu, włączał telewizor i opowiadał, jakie naprawił auta.
– Maciek… a gdzie chciałbyś pojechać w podróż poślubną? – zagaiłam go o jedyną rzecz, która w tym całym szaleństwie wydawała mi się słuszną tradycją.
W końcu młodzi małżonkowie powinni wyjechać gdzieś tylko we dwoje i zaszyć się z dala od świata, by nacieszyć się nowym stanem. Czytałam kiedyś o greckiej wyspie żółwi, Zakynthos. Wylegiwanie się na pustej plaży o białym piasku tylko we dwoje i obserwowanie żółwi wydawało mi się dość romantyczne; choć w mojej wyobraźni wciąż trudno mi było umiejscowić tam Maćka, zamiast tajemniczego nieznajomego, którego wizualizowałam sobie, myśląc o takiej podróży po raz pierwszy.
– Ale po co wydawać na jakąś podróż poślubną? To jakiś amerykański wymysł. Dostaniemy na wesele trochę kasy, to się urządzimy na piętrze w moim domu. Możemy wyremontować łazienkę i zrobić nową kuchnię.
Pierwszy mąż jak pierwszy naleśnik: zwykle nieudany
No tak. Mój rozsądny narzeczony miał już plan na spędzenie miodowego miesiąca. Będzie skuwał kafelki! Byłam wściekła, choć z drugiej strony, rozumiałam go. Ta sama kwota, którą przeznaczylibyśmy na wyjazd, faktycznie znacznie bardziej przyda się na inne, praktyczniejsze cele. Wróciłam do domu struta. Do wesela został tydzień, a ja wciąż miałam wątpliwości. Zaczęłam się zastanawiać, czy nie uciec, ale wiedziałam, że mamie złamałoby to serce.
Postanowiłam się spiąć i przestać histeryzować. Po co mi wyspa żółwi? Za dużo tych marzeń! Trzeba coś odpuścić, w końcu nie jesteśmy milionerami… Sukienka ślubna pasowała jak ulał, mama się popłakała ze wzruszenia. W dniu ślubu sama się uczesałam i pomalowałam, po czym połknęłam tabletkę na uspokojenie, bo czułam, że drżą mi ze stresu ręce. Elegancko przybranym przejściem sali Urzędu Stanu Cywilnego przeszłam szybkim, nerwowym krokiem, podnosząc suknię do góry, żeby się o nią nie potknąć.
– To było ekspresowe – zaśmiała się moja świadkowa, gdy stanęłam przed urzędnikiem.
Wyklepałam za nim formułkę, że jestem świadoma praw i obowiązków, choć w tamtej chwili nie byłam niczego świadoma. Patrzyłam na uśmiechniętą twarz Maćka i chciałam wiać, a jednak tego nie zrobiłam. Na weselu się upiłam. Pierwszy raz w życiu. Mama była zaskoczona, ale nie zrobiła afery. Uznała, że sama narobiłam sobie wstydu, więc powinnam z tym żyć.
O dziwo, nie miałam nawet wielkich wyrzutów sumienia. Kolejne tygodnie poświęciliśmy na remont, zakupy mebli i armatury. Ogólnie zajmowałam głowę wszystkim, byle nie myśleć o tym, że popełniłam błąd. Kilka razy dość ostro pokłóciłam się z Maćkiem, co mi się wcześniej nie zdarzało, i przeniosłam się z naszej nowej sypialni na kanapę. Nie chciałam z nim spać, bo nie chciałam zajść w ciążę. Jeszcze dziecka mi brakowało!
– Co ci jest, Małgoniu? Czemu tak mnie odpychasz? – pytał, patrząc na mnie jak zbity pies.
Miałam poczucie winy i było mi go żal, ale nie zamierzałam wrócić do małżeńskiego łoża. Dziś wydaje mi się, że w pewnym sensie liczyłam na to, że popchnie go to do zdrady, a ja będę mogła jako niewinna odejść. Maciek jednak był wierny i lojalny. To ja nie byłam. Po sześciu miesiącach czułam się już jak wrak. Nie byłam w stanie wytrzymać w tym domu ani dnia dłużej.
– Chcę się rozwieść, Maciek – wyszeptałam któregoś dnia przy obiedzie.
– Ale dlaczego? – stęknął i wypuścił widelec z ręki. – Przecież to normalne, docieramy się. Wiele małżeństw przeżywa trudne chwile na początku. Co ja ci zrobiłem? Staram się…
Wiedziałam, że się stara, ale nie było nic, co mógłby zrobić, żeby zmienić moje zdanie. Byłam już zdecydowana. Dopiero wtedy dotarł do mnie sens przesłania historii mojej mamy. W tej opowieści nie byłam nią, ale Januszem, który nie chciał brać ślubu, ale się do niego zmusił. To z nim powinnam była się utożsamiać. Z jego historii wyciągnąć nauczkę. Zrozumiałam to jednak za późno. Spakowałam walizki i pieszo przeszłam do domu obok. Całe szczęście rodzice przyjęli mnie z otwartymi ramionami.
– Nie martw się, Małgosiu – powiedział tata i poklepał mnie po plecach. – Wiesz, jak to mówią o pierwszych mężach… – mrugnął do mamy. – Pierwszy mąż jak pierwszy naleśnik. Zwykle nieudany.
Zaśmiałam się i powiedziałam, że to święta racja, a może i rodzinna klątwa. Nie zamierzałam jednak zabierać się jeszcze do kolejnego naleśnika. Na razie potrzebuję odpoczynku od związku. Nie byłam sama, odkąd skończyłam czternaście lat. To najwyższy czas, by poznać siebie w pojedynkę i zrozumieć, czego ja sama chcę, zanim zabiorę się za szukanie „pana idealnego”. Od tego trzeba było zacząć w pierwszej kolejności, ale cóż… widocznie człowiek uczy się tylko na swoich błędach.
PS. O dziwo, Maciek mi szybko wybaczył i jesteśmy teraz przyjaciółmi. On zaczął spotykać się z dziewczyną, która chodziła z nami kiedyś do tej samej klasy.
Czytaj także:
Gdy chciałem zerwać z ukochaną, groziła samobójstwem
Traktowałam synową jak córkę, ale zmieniła się nie do poznania
Brzydziłam się jeździć do teściów. Traktowali swoje psy jak bóstwa