„Pierwsze dziecko było wpadką, drugie miało ratować nasze małżeństwo. Kocham je, ale czasem żałuję, że się urodziło”

zawiedziony mężczyzna fot. iStock by Getty Images, Westend61
„Każdy drobny kłopot był zapalnikiem awantury. Nerwy puszczały nam przy każdej okazji. Nie zważając na dzieci, darliśmy się na siebie. Wytrzymaliśmy tak rok. Awantury przeplatały się z cichymi dniami”.
/ 03.10.2024 15:03
zawiedziony mężczyzna fot. iStock by Getty Images, Westend61

Monikę znałem ponad dziesięć lat, zanim zostaliśmy parą. Obracaliśmy się w tej samej grupie znajomych, widywaliśmy się na imprezach, wyjazdach. Zawsze wydawała mi się w porządku, ale tylko tyle.

Zaiskrzyło na spływie kajakowym. Kumple prawie siłą mnie zaciągnęli na ten wyjazd. Od dwóch miesięcy byłem singlem. Z Olą, po kilku latach znajomości, rozstaliśmy się bez dramatów. Ale ciągle nie byłem w zbyt towarzyskim nastroju. Monika miała płynąć z jakąś koleżanką, która w ostatniej chwili zrezygnowała z wyjazdu. Ustaliliśmy, że ją zastąpię.

Po raz pierwszy zamieniliśmy więcej niż kilka zdań. Okazało się, że Monika jest bystra i zabawna. Podobało mi się jej poczucie humoru. Monika siedziała przede mną, więc dopiero na postoju uważnie się jej przyjrzałem. Trochę zadarty nos, za szerokie usta, pyzata buzia. Ale gdy się uśmiechała – te mankamenty znikały. Przez cały wyjazd byliśmy nierozłączni. Po powrocie zaczęliśmy się spotykać.

Wzięliśmy ślub

Pół roku później już razem mieszkaliśmy. Antek był nieplanowanym dzieckiem, ale nie niechcianym. Gdy Monika dowiedziała się, że spodziewa się dziecka, usiedliśmy i szczerze porozmawialiśmy.

Nie wiem, czy jestem gotowy, żeby zostać ojcem. Ale czy ktokolwiek kiedykolwiek jest? – powiedziałem.

– Damy radę, nie my pierwsi, nie ostatni.

Dla świętego spokoju – nasze rodziny są dość tradycyjne – wzięliśmy ślub. Do czasu narodzin Antka zajmowaliśmy się urządzaniem mieszkania i szykowaniem do roli rodziców. Kolor wykładziny, wózek zwykły czy sportowy, nosidełko czy chusta. Nie było czasu na nudę.

A potem zostaliśmy rodzicami. Antek wywrócił nasze życie do góry nogami. Skończyło się przesiadywanie do drugiej w nocy i wstawanie o dziesiątej. Antek fundował nam codziennie pobudkę o piątej rano. Nie pomagało bujanie, karmienie. Domagał się uwagi i zabawiania. Ustaliliśmy, że bierzemy co drugi dyżur. Ponieważ ja musiałem iść potem do pracy, uważałem, że to trochę niesprawiedliwe, ale Monika dała mi do zrozumienia, że jej dni z Antkiem też nie są łatwe.

Wpadliśmy w rutynę

Gdy wracałem z pracy, Monika relacjonowała mi, co zrobił, co zjadł, czego się nauczył. Potem kąpiel, usypianie, wytyczne na dzień następny i do łóżka. Na seks zazwyczaj żadne z nas nie miało już siły.
Gdyby wtedy ktoś zapytał mnie, czy jestem szczęśliwy, bez wahania powiedziałbym, że tak. Byłem pewny, że jak się ma rodzinę, to tak wygląda życie. Tak wygląda rodzinne szczęście.

Antek skończył trzy lata i poszedł do przedszkola. Monika zaczęła się rozglądać za pracą. Ale nie jakoś specjalnie energicznie. Minął rok i dalej jej nie znalazła. Nie wiem, co robiła całymi dniami. To ja odbierałem Antka z przedszkola, a po drodze wysłuchiwałem jego opowieści. Antek przy kolacji powtarzał to wszystko Monice, a ja zapadałem się z laptopem na kanapie. Potem jak zawsze była kąpiel, czytanie książeczki. Antek zasypiał i nagle w domu słychać było tylko telewizor, przed którym zasiadała Monika. Nasze konwersacje zaczęły się ograniczać do wymuszonych: co w pracy, czy kupiłaś mleko i takie tam.

Łączyło nas tylko dziecko

Wakacje moi rodzice spędzają w domku po dziadkach w Puszczy Augustowskiej. Pojechaliśmy do nich z wizytą. Zauważyłem, że mama się nam przygląda. W pewnej chwili wzięła mnie na bok.

– Paweł, u was wszystko w porządku? Trochę się martwię, bo ty z Moniką nie rozmawiasz. Nawet na siebie nie patrzycie.

Zapewniłem mamę, że wszystko w porządku, ale chyba nie do końca uwierzyła.

– Mam taki pomysł. Antoś jest już duży, damy sobie z nim radę. Zorganizuj jakiś wyjazd, tylko ty i Monika, a małego podrzuć do nas. Taki tydzień tylko we dwoje powinien wam pomóc.

Nie wszystko poszło tak, jak sobie to wyobrażała mama. Owszem, pojechaliśmy z Moniką na wakacje na Maltę. Piękny hotel, cudowna plaża, pełen relaks. Ale z dala od Antka i domowych spraw przekonaliśmy się, że nic nas już nie łączy. Że jak nie o synku i zakupach – to nie mamy już o czym rozmawiać. Mówiąc wprost, nudziliśmy się ze sobą jak mopsy. Żadne z nas nie powiedziało tego głośno, ale jedno wiedziało, że drugie też to zauważyło.

Myślałem, że to dobry pomysł

Po powrocie wszystko wróciło jako tako do normy. Ale atmosfera gęstniała. To była sobota. Antek bawił się kolejką, ja siedziałem przed komputerem, Monika coś gotowała. Nagle stanęła w drzwiach salonu i wycierając ręce w ścierkę zagaiła:

– Pamiętasz, kiedy byliśmy szczęśliwi?

Wiedziałem, co ma na myśli. Ale zastanawiałem się, dokąd zmierza.

– Nieprzespane noce, brak czasu na cokolwiek… I ten mały człowiek, który był całym naszym światem. Było ciężko, ale cudownie. Co byś powiedział, gdybyśmy postarali się o rodzeństwo dla Antosia?

Wtedy wydało mi się to doskonałym pomysłem… Uwierzyłem, że drugie dziecko znowu nas do siebie zbliży. Chyba nie zdawałem sobie sprawy, że przepaści, jaka wyrosła między mną a Moniką, nie da się zasypać.

Były awantury i ciche dni

Pół roku później Monika była już w ciąży. Tym razem znosiła ją dużo gorzej. Najpierw bardzo wymiotowała. A gdy przestała – lekarza zalecił jej leżenie. Rodzice nam pomagali, ale zanim jeszcze Zuzia pojawiła się na świecie, ja byłem już wyczerpany do granic. Zakupy, sprzątanie, Antoś i praca to naprawdę było zbyt wiele. W czasie porodu pojawiły się komplikacje i lekarze musieli operować. Zuzia na szczęście urodziła się silna i zdrowa, ale Monika jeszcze długo po powrocie do domu byłą bardzo słaba.

Nic nie było tak jak przy Antku. Ja wiecznie rozdrażniony, Monika też. Każdy drobny kłopot był zapalnikiem awantury. Nerwy puszczały nam przy każdej okazji. Nie zważając na dzieci, darliśmy się na siebie.

Wytrzymaliśmy rok. Awantury przeplatały się z cichymi dniami. Zdarzało się, że jedno z nas trzaskało drzwiami i nie wracało na noc. Godziliśmy się „dla dobra dzieci”.

Tak się nie dało żyć

Pierwsza zareagowała moja teściowa. Pobożna kobieta, która zawsze uważała, że rodzina i małżeństwo to dobra nadrzędne. Byliśmy u teściów na obiedzie. Już nawet przy rodzinie nie hamowaliśmy się i ciągle na siebie warczeliśmy. Teściowa z hukiem odstawiła od siebie talerz:

– Wy tak nie możecie dalej żyć. Zadręczycie i siebie, i dzieci. Sama się sobie dziwię, że to mówię, ale najlepiej będzie, jak przynajmniej na jakiś czas się rozstaniecie.

Zapadła głucha cisza. Zuzia wykorzystała moment nieuwagi Moniki i wylała na siebie cały talerz zupy. Wszyscy zaczęli biegać, wycierać, pomagać. Ale rzucone przez teściową zdanie ciągle wisiało w powietrzu. W samochodzie w drodze do domu nie rozmawialiśmy. Dzieci spały. Położyliśmy je do łóżek.

– Monika, twoja mama ma rację. Nie możemy tak dłużej żyć. Nie oszukujmy się, nie jest dobrze, i dla dzieci będzie lepiej, jak się rozstaniemy. Może dajmy sobie po prostu czas. Może chodźmy na terapię – chciałem, żeby to co mówię zabrzmiało łagodnie i nie tak ostatecznie.

Monika zaczęła płakać. Czekałem.

– Wiesz, pewnie macie rację. I ty, i mama. Ale tak bardzo ciężko mi się przyznać do porażki. Ja naprawdę wierzyłam, że naszą rodzinę da się uratować. I że pomoże nam w tym dziecko. A prawda jest taka, że teraz krzywdzimy nie tylko Antka, ale i i Zuzię. Jak mogliśmy być tak głupi?

Szybko wyprowadziłem się z domu. Po kolejnej rozmowie doszliśmy z Moniką do wniosku, że terapia nam nie pomoże.

– My się po prostu już nie kochamy – powiedziałem w końcu, co myślę. A Monika mi przytaknęła. Tak spokojnej rozmowy jak ta, w czasie której podjęliśmy ostateczną decyzję o rozstaniu, nie mieliśmy od dawna.

Zamieszkałem sam

Od tamtego dnia minęło pół roku. Znalazłem mieszkanie na tym samym osiedlu. Codziennie wożę Antka do przedszkola. Dzieci są u mnie co drugi weekend, w wakacje będę je mieć przez cały miesiąc. Antek ciągle nie potrafi pogodzić się z tym, że tata mieszka gdzie indziej. Dużo płacze. Staram się spędzać z nim jak najwięcej czasu. Chodzę z nim pograć w piłkę, na wrotki. Ale Antek ciągle się pyta, czy go kochamy. I czy oboje przyjdziemy na jego przedstawienie. Wiem, że on wierzy, że wszystko będzie jeszcze tak, jak przedtem.

Zuzia jest jeszcze zbyt mała, żeby zrozumieć co się stało. Ile razy ich zostawiam, robi mi radośnie „pa pa”. Nie cierpi tak jak starszy brat. Ale wiem, że z nią nigdy nie będą miał takiego kontaktu jak z nim. Nie będąc przy niej każdego dnia, nie kładąc jej codziennie do łóżka przez te pierwsze lata. Nie będzie mnie przy niej, gdy powie swoje pierwsze słowa. Albo gdy wypadnie jej pierwszy ząb. I wiem, że to wina nas, jej rodziców, że ją tego pozbawiliśmy. Jakoś nie potrafię jej pokochać, wiedząc, że popchnęła nasz związek ku końcowi.

Paweł, 39 lat

Czytaj także: „Po służbowym wyjeździe zaczęłam odczuwać mdłości. Brakowało mi tchu pod ciężarem tajemnicy”
„Pewnego dnia mąż stwierdził, że się nudzi. Myślałam, że chodzi mu o brak zajęcia, ale miał na myśli nasze małżeństwo”
„W ciągu dnia jestem pilną studentką, a potem znikam. Bogaty mężczyzna pokazał mi świat luksusu”

 

Redakcja poleca

REKLAMA