„Pieniądze przeznaczone na samochód wydałam na nowy biust. Myślałam, że mąż się ucieszy, ale on wpadł we wściekłość”

kobieta niezadowolona ze swojego wyglądu fot. Adobe Stock
„Wyglądałam jak typowa, zaniedbana kura domowa. Uda jak u słonia, brzuch obwisły, za to piersi wcale nie widać. Twarz wymięta, zmęczona, włosy jak siano… Szybko wydałam werdykt: jeśli czegoś ze sobą nie zrobię, Robert odejdzie do piękniejszej”.
/ 21.05.2022 06:15
kobieta niezadowolona ze swojego wyglądu fot. Adobe Stock

W średnim wieku (jak to się ładnie mówi) różne rzeczy ludziom przychodzą do głowy. Jeden kupuje sobie sportowy samochód, drugi zmienia kobietę na młodszą, ja natomiast w 34. roku życia postanowiłam zmienić siebie. Ta decyzja ściągnęła na mnie koszmar…

Wszystko zaczęło się, jak to zwykle bywa z koszmarami, zupełnie zwyczajnie. Pewnego popołudnia zauważyłam, że mój ślubny z uwagą przegląda zdjęcia w magazynie dla pań.

– Podoba ci się? – wskazałam ze złośliwym uśmieszkiem aktorkę, która ostatnio była na topie.

– Wiesz, brzydka nie jest – uśmiechnął się Robert, jakby bezwiednie dotykając dłonią zdjęcia w miejscu, gdzie gwiazda miała biust; spory zresztą.

To mnie bardzo zaniepokoiło. Uznałam, że nie zaszkodzi postawić sprawę wprost.

– Zapewne chętnie byś mnie na nią zamienił? – przypuściłam atak przy kolacji.

Robert, zaskoczony, zaczął opędzać się ode mnie jak od uprzykrzonej muchy.

– Beatko, co ty za głupstwa opowiadasz – prychnął. – Przecież nigdy bym się nie ożenił z taką plastikową lalką! Co ja bym z nią robił, jakbym już przestał ją podziwiać? Ona jest tylko ładna.

Pomóc może mi tylko chirurg

We mnie jednak ziarenko niepewności zostało zasiane. Co tam ziarenko – wielkie ziarno! Wieczorem, gdy już położyłam dzieci spać, stanęłam przed lustrem w przedpokoju i zaczęłam przyglądać się sobie krytycznie. „Nic dziwnego, że mój mąż ogląda się za innymi babami” – myślałam z goryczą.

Nie, nie jestem potworem. Wyglądam po prostu jak typowa, zaniedbana kura domowa. Uda jak u słonia, brzuch obwisły, za to biustu wcale nie widać. Twarz wymięta, zmęczona,  bez makijażu, włosy jak siano… Nie trzeba było dużo takiej „autoterapii”, bym wydała werdykt: jeśli szybko czegoś ze sobą nie zrobię, Robert odejdzie do piękniejszej. Najpewniej do jakiejś gwiazdy. Albo chociaż jej marnej podróbki z naszego miasteczka. Pełno ich biega po ulicach na tych swoich niebotycznych szpilkach.

Tej nocy nie mogłam zasnąć. Snułam wizję odmienionej siebie, superlaski, za którą suną tłumy mężczyzn wpatrzonych w nią z uwielbieniem, a na ich czele oczywiście jest mój ślubny. To byłoby życie! Rano odwiozłam dzieci do szkoły i poleciałam do jedynego u nas salonu piękności, w dłoni ściskając gazetę z fotką aktorki podziwianej przez Roberta.

Chciałabym wyglądać tak – wypaliłam prosto z mostu blondwłosej panience, która tego dnia przyjmowała klientów, i postukałam palcem w zdjęcie.

– Ale konkretnie to jaki zabieg chciałaby pani zamówić? – przytomnie zapytało dziewczę i wtedy dopiero przyszło na mnie chwilowe otrzeźwienie.

Przecież wszędzie trąbią, że na pewne problemy w pewnym wieku to już tylko chirurgia plastyczna pomoże! Żadne tam maseczki, peelingi, chemia.

– To może ja się jeszcze zastanowię – mruknęłam, na co panna pachnąca oliwką dla dzieci tylko wzruszyła ramionami.

Musiałam znaleźć klinikę chirurgii plastycznej i tam porozmawiać o poprawieniu mojej urody! Znalazłam ją po kilku godzinach poszukiwań w internecie. Miała pozytywne opinie kobiet, które z niej wcześniej korzystały, i wszystkie certyfikaty… Niestety, miała też dwa minusy. Po pierwsze – wysokie ceny, po drugie – była oddalona od mojej miejscowości o jakieś 80 kilometrów… Odległość szybko okazała się moim najmniejszym problemem, do K. kursowały bowiem regularnie autobusy.

Jak wiadomo, spełnianie marzeń kosztuje, a przemiła pani doktor nie ukrywała, że w moim wypadku będzie dużo pracy. Podniesienie powiek, wygładzenie kurzych łapek, liposukcja brzucha, odsysanie tłuszczu z ud plus cała masa drobniejszych zabiegów, których nazw nawet nie umiałam powtórzyć. Suma, którą wymieniła na koniec, wprawiła moje serce w paniczny galop. Zastanawiałam się nawet, czy zaraz nie znajdę się na oddziale intensywnej terapii szpitala z rozległym zawałem serca!

Po kilku godzinach, ochłonąwszy nieco, już w autobusie zaczęłam myśleć bardziej – jak mi się wydawało – racjonalnie. „Nie ma w życiu nic ważniejszego niż rodzina – powtarzałam sobie. – Przecież jeśli nie zrobię czegoś ze sobą, mąż odejdzie!”

Może już ma kochankę?

Wiedziałam, że mamy odłożoną sumkę na nowy samochód. „Auto będzie musiało poczekać – zdecydowałam. – Nasza rodzina jest ważniejsza!” Zdecydowałam się na zabieg. Dla rodziny...

Kilka dni później podjęłam z banku pieniądze i stawiłam się z nimi w klinice. Z nimi i, oczywiście, ze zdjęciem gwiazdy, do której chciałam się upodobnić. Nigdzie się ostatnio bez niego nie ruszałam. Ustaliłyśmy z lekarką, że skoro znakiem rozpoznawczym aktorki jest pokaźny biust, mnie zaś Pan Bóg go poskąpił, zaczniemy od poprawiania tego aspektu urody. Jak zbiorę więcej pieniędzy, weźmiemy się za resztę. 

Miałam lekki kłopot ze znalezieniem wymówki dla swojej rodziny na tydzień, który po zabiegu musiałam spędzić w szpitalu. W końcu skłamałam mężowi, że przechodzę kompleksowe badania związane z tarczycą, na którą się kiedyś leczyłam. Robert był wprawdzie bardzo podejrzliwy, chciał znać wszystkie szczegóły, adres szpitala, wyniki badań, ale zbyłam go ogólnikami i w końcu dał mi spokój. To tylko utwierdziło mnie w przekonaniu, że tak naprawdę niewiele mu na mnie zależy.

„A może on już ma kochankę?” – przeszło mi nawet przez myśl, postanowiłam jednak sprawdzanie tego faktu odłożyć na czas „po”.

Po operacji stanę się pewniejsza siebie, piękniejsza, to i z innej pozycji będę z nim rozmawiała” – pomyślałam na pocieszenie.

Okazało się jednak, że sam zabieg i czas zaraz po nim pragnę na zawsze wymazać z pamięci. Ból nie do opisania, ciemnogranatowe blizny… Kiedy pierwszy raz zobaczyłam się w lustrze, nie mogłam uwierzyć w to, co widzę! Na szczęście lekarze szybko mi wytłumaczyli, że już wkrótce blizny znikną, ja zaś zostanę – piękniejsza, z biustem przypominającym ten u znanej gwiazdy. Ufff!

Nie mogłam doczekać się powrotu do domu. Tym bardziej że po drodze byłam umówiona do fryzjera. Oczywiście też poszłam tam z gazetą. Fryzjerka trochę kręciła nosem, ale w końcu ufarbowała mi włosy na kolor zbliżony do tego, który nosi gwiazda; starała się też podobnie je obciąć. Moje cienkie pasma nie bardzo chciały poddać się jej zabiegom, lecz i tak po wyjściu od fryzjera czułam się lepiej. Tak, w końcu zaczynałam przypominać zadbaną kobietę!

Myślał, że ktoś nas okradł

Tymczasem w domu czekała mnie niemiła niespodzianka. Robert siedział przy stole w kuchni. Był przerażony i zdenerwowany. Początkowo nie chciał mi powiedzieć, o co chodzi, w końcu jednak szepnął:

– Nie wiem, jak to się mogło stać, Beatko… Pieniądze na nasze wymarzone auto wyparowały z konta! Nie chciałem cię martwić, jak byłaś w szpitalu…

– Ależ one nie wyparowały – uznałam, że nadszedł najlepszy moment, by Robert poznał prawdę. – Ja je podjęłam! – powiedziałam szybko. – Sam zobacz!

Stanęłam bokiem, wypięłam dumnie pierś, a on nic… Siedział osłupiały i wpatrywał się we mnie szeroko otwartymi oczami. I tylko jakby trochę zbladł.

– Co ty wygadujesz? – wyjąkał.

– Mówię, że postanowiłam upodobnić się trochę do tych gwiazdek, za którymi ciągle się oglądasz, a szczególnie do tej jednej! No popatrz! – zniecierpliwiłam się w końcu.

– Widzę jedynie, że masz jakieś dziwne włosy – powiedział po chwili Robert.

– Dziwne włosy? To najmodniejsza fryzura! Jakoś na niej – podsunęłam mu pod nos zdjęcie – ci się podobała!

– Beatko, co ty mi chcesz powiedzieć? – wyjąkał Robert blady jak ściana za nim. – Chyba nie wydałaś naszych ciężko zarobionych, odłożonych pieniędzy na… na takie bzdury?! Błagam, powiedz, że nie!

Nie chcę wspominać, co działo się później w moim domu. Były i pozwy rozwodowe, i krzyki, i ciche dni. W tej chwili nieco się uspokoiło. Po prostu Robert bierze więcej nadgodzin i stara się odrobić pieniądze, które tak lekkomyślnie roztrwoniłam. Ja schowałam wszystkie damskie pisma głęboko do szuflady, a nowych nie kupuję. Koleżanka właśnie mi powiedziała, że te babki na okładkach są poprawiane specjalnym programem komputerowym! I wcale tak nie wyglądają w rzeczywistości.

A mój mąż mi oznajmił, że nigdy nie podobały mu się duże biusty… Tylko dlaczego ja o tym nie wiedziałam?!

Czytaj także:
„Malwina jest starsza o 7 lat i ma dziecko. Zakochałem się bez pamięci, ale nie wróżą nam świetlanej przyszłości”
„Każdy mężczyzna miał dla mnie twarz ojca, który bił mamę. Obiecałam sobie, że nigdy się nie zakocham”
„Teściowa mieszka z nami od miesiąca, a już odliczam dni do jej wyprowadzki. Mam dość tego, że przekarmia moje dzieci”

Redakcja poleca

REKLAMA