Nigdy nie byłam przesadnie religijna, a piesze pielgrzymki do miejsc kultu uważałam za zbędne i niepotrzebne. Ale ostatniego lata koleżanka z pracy namówiła mnie na wyprawę do Częstochowy. I chociaż początkowo bardzo się przed tym wzbraniałam, to z czasem doszłam do wniosku, że to nie jest zły pomysł.
Nie było mnie stać na urlop
„I tak nie mam planów na urlop. A to zawsze będzie coś innego niż siedzenie w domu przed telewizorem” – pomyślałam. I tak właśnie zrobiłam. Teraz tego żałuję. Bo gdybym nie dała się namówić na tę pielgrzymkę, to teraz nie miałabym problemu w postaci ciążowego brzucha.
Z niecierpliwością czekałam na sierpień. To wtedy właśnie wypadał mój urlop, który kilkukrotnie był już przekładany.
– Nie masz dzieci, więc możesz dostosować się do innych – powiedziała mi koleżanka z biurka obok. Właśnie rozpoczęło się coroczne ustalanie letnich urlopów i okazało się, że chciałabym wziąć wolne w tym samym terminie co ona.
– A to niby dlaczego? – zapytałam ze złością. W maju i czerwcu też musiałam zrezygnować z wolnego, bo okazało się, że Kaśka nie ma z kim zostawić maluchów.
– Bo nie musisz zapewnić opieki dzieciom – odpowiedziała. I tu akurat musiałam przyznać jej rację. Przedszkole jej dzieci było nieczynne w lipcu, więc nie miała innego wyjścia, jak właśnie wtedy wziąć wolne.
– No dobra, niech ci będzie – mruknęłam.
W głębi duszy i tak przyznałam, że nie ma to większego znaczenia. Tegoroczny urlop i tak zamierzałam spędzić w domu. Nie było mnie stać na jakikolwiek wyjazd. Kilka miesięcy temu moja współlokatorka wyprowadziła się ode mnie i wszystkie rachunki zostały na mojej głowie. W takiej sytuacji mogłam zapomnieć o wakacyjnym wyjeździe.
Ale nie rozpaczałam za bardzo. „Może w końcu będę miała czas, aby poszukać czegoś tańszego” – pomyślałam. A poza tym zamierzałam w końcu nadrobić zaległości w serialach i książkach, na które zawsze brakowało mi czasu. Zamierzałam też w końcu zacząć chodzić na siłownię, aby w końcu skorzystać z pakietu sportowego oferowanego przez pracodawcę. Szkoda, żeby się marnował.
Miałam zamiar siedzieć w domu
W ostatni dzień przed urlopem miałam bardzo ciężką przeprawę. Okazało się, że jeden z naszych kluczowych klientów nie jest zadowolony z naszych usług.
– Proszę go przekonać, aby z nas nie rezygnował – wysyczał szef. – Bo w przeciwnym razie nie będzie miała pani do czego wracać – dodał.
Spojrzałam na niego z niedowierzaniem. Pracowałam w tej firmie już od kilku lat i zawsze świetnie wywiązywałam się ze swoich obowiązków. A on teraz mówi mi coś takiego?
– Ale dlaczego ja? – zapytałam. – Zaraz idę na urlop.
Szef spojrzał na mnie zza okularów.
– Bo wierzę w pani zdolności negocjacyjne – powiedział. Nie powiem, trochę to połechtało moją dumę. I pewnie dlatego zabrałam się za to zadanie z entuzjazmem raczej niespotykanym na dzień przed urlopem.
– Wiedziałem, że mogę na panią liczyć – powiedział szef kilka godzin później. Klient zdecydował się dać nam jeszcze jedną szansę. Warunek był tylko jeden – to ja miałam go obsługiwać. „Przynajmniej nie stracę roboty” – pomyślałam. I ze spokojną głową zamknęłam biurko i pożegnałam się z biurem na całe dwa tygodnie.
Pierwsze dni spędziłam dokładnie tak, jak planowałam – oglądałam seriale, czytałam książki i chodziłam na wyprzedaże. Muszę też przyznać, że udało mi się nawet odwiedzić siłownię, z czego byłam bardzo dumna.
Propozycja koleżanki była bardzo kusząca
– Mam świetną propozycję – usłyszałam kilka dni później. Właśnie zadzwoniła do mnie koleżanka i zapytała, co zamierzam robić na urlopie.
– Nie stać mnie na żaden wyjazd – urwałam jej w niemal pół słowa. Pewnie chciała zaproponować mi jakąś wycieczkę, bo wcześniej już kilkukrotnie razem wyjeżdżałyśmy.
– To nic. Nie będziesz musiała płacić – odpowiedziała niemal natychmiast.
– Nie? – zapytałam ze zdziwieniem, a w głowie zaczęły pojawiać mi się różne myśli. – Co ty wymyśliłaś?
Beata przez chwilę milczała, a potem wypaliła.
– Pójdziemy na pielgrzymkę do Częstochowy – usłyszałam.
Początkowo myślałam, że się przesłyszałam. Na pielgrzymkę? Ja?
– Zwariowałaś? – zapytałam tonem, który jednoznacznie wskazywał na to, że uważam ją za wariatkę. I w tamtej chwili dokładnie tak myślałam.
– No tak – przyznała Beata. A potem zaczęła przekonywać mnie, że to naprawdę fajny pomysł. – Pomyśl tylko. Kilka dni z dala od codzienności, od telewizji, mediów i tego całego dziadostwa. Tylko my i droga przed nami. W końcu będzie czas na odetchnięcie, nabranie dystansu i przemyślenie swojego życia. A poza tym tam można poznać naprawdę fajnych ludzi.
Zastanowiłam się przez chwilę. Może naprawdę tego potrzebowałam? Żyłam od pierwszego do pierwszego. Ciągle zamartwiałam się brakiem pieniędzy. Siedziałam w social mediach, które pożerały mój czas. No i użalałam się nad sobą.
– Może to nie jest głupi pomysł – burknęłam. A potem zaskoczyłam samą siebie i powiedziałam, że się zgadzam. Wtedy nawet nie przypuszczałam, że ta pielgrzymka zmieni całe moje życie.
Dałam się ponieść namiętności
Już pierwszego dnia zauważyłam, że nasza pielgrzymka była naprawdę spora.
– To tyle osób potrzebuje odskoczni od rzeczywistości? – zapytałam ironicznie. Przed nami stało morze ludzi, z którymi przez najbliższe dni miałam przemierzać kilometry przez Polskę.
– Bo to naprawdę fajna przygoda – powiedziała koleżanka. – A poza tym nie wszyscy mają motywy związane z religią i duchowością – dodała.
I szybko przekonałam się, że miała absolutną rację. Z każdym kolejnym dniem odnosiłam coraz silniejsze wrażenie, że niektórzy udali się na tę pielgrzymkę w celach jedynie towarzyskich. Podczas tych kilku dni nawiązały się różne znajomości, które nie raz i nie dwa były zacieśniane przy kieliszku czegoś mocniejszego.
– Dasz się namówić na drinka? – usłyszałam męski głos. Właśnie siedziałam przy swoim namiocie i nabierałam sił na kolejny dzień. Tak szczerze powiedziawszy, to byłam już zmęczona tą pielgrzymką i coraz częściej żałowałam, że dałam się na nią namówić.
– Czemu nie – odpowiedziałam nieznajomemu i wzięłam od niego kieliszek. I dopiero wtedy spojrzałam na swojego towarzysza. Prezentował się całkiem nieźle.
– Na zdrowie – powiedział z uśmiechem, który rozjaśnił całą jego twarz. A ponieważ tak miło spędzało mi się z nim czas, to na jednym drinku się nie skończyło. Zanim się zorientowałam, to wypiliśmy całkiem sporo. A ja poczułam w głowie przyjemny szum.
– Całkiem fajna ta pielgrzymka – powiedziałam z uśmiechem.
Mój nowy kolega spojrzał mi głęboko w oczy. Poczułam dreszcz na plecach. A gdy przysunął się do mnie, to nie oponowałam. Po chwili poczułam jego usta i ręce na swoim ciele. I bardzo mi się to podobało. „Raz się żyje” – pomyślałam, gdy mój towarzysz zaczął prowadzić mnie do namiotu. A potem wszystko potoczyło się bardzo szybko. I muszę przyznać, że bardzo przyjemnie. Ta niespodziewana namiętność tak mnie pochłonęła, iż nawet nie zdążyłam zapytać swojego pielgrzymkowego kochanka, jak ma na imię.
Pielgrzymka przyniosła konsekwencje
Jak obudziłam się następnego ranka, to mojego kochanka już nie było. I dopiero wtedy zrobiło mi się głupio. „Całkiem postradałaś rozum” – ofuknęłam się w myślach. Jednocześnie doszłam do wniosku, że to, co się stało, już się nie odstanie i nie ma co płakać nad rozlanym mlekiem.
Postanowiłam zapomnieć o całej sprawie. Na pielgrzymce było tak dużo ludzi, iż istniała spora szansa, że nie natknę się więcej na obiekt swojej namiętności. I faktycznie tak było. Jeden raz mignął mi w tłumie ludzi, ale szybko odwrócił wzrok. Pomyślałam, że on pewnie też chce o tym wszystkim zapomnieć.
Po kilku godzinach spędzonych w Częstochowie zaczęliśmy się zbierać do wyjazdu.
– Podobało ci się? – zapytała mnie Beata. Miała przy tym taki wyraz twarzy, że byłam przekonana, że ona doskonale wie, co się stało.
– Było miło – odpowiedziałam dyplomatycznie. – Ale to chyba jednak nie dla mnie – dodałam po chwili. Beata tego nie skomentowała, ale jej ironiczny uśmieszek mówił wszystko.
Po powrocie do domu wróciłam do swojej urlopowej rutyny. A po kilku kolejnych dniach musiałam wracać do pracy.
– Odpoczęłaś? – zapytała mnie koleżanka z biurka obok. A gdy przytaknęłam, to powiedziała, że dobrze, bo jest dużo roboty.
W kolejnych dniach wpadłam w rytm pracy i zupełnie zapomniałam o swojej pielgrzymkowej przygodzie. Niestety nie na długo.
– A robiła pani test ciążowy? – zapytała mnie lekarka. Po kilku dniach fatalnego samopoczucia postanowiłam w końcu udać się na wizytę.
– Test? – prychnęłam. – Nie ma takiej konieczności.
Ale w myślach już pojawił mi się zalążek paniki. Szybko dodałam dwa do dwóch i wyszedł mi całkiem nieciekawy wynik. W drodze do domu kupiłam test. A gdy spojrzałam na wynik, to zobaczyłam dwie kreski. „To niemożliwe” – pomyślałam. Ale przecież wiedziałam, że jest to jak najbardziej możliwe.
Test został potwierdzony badaniem ginekologicznym. Nie było żadnych wątpliwości – byłam w ciąży. A ja nawet nie wiedziałam, jak ma na imię ojciec tego dziecka.
Na razie nikomu nie powiedziałam, że spodziewam się dziecka. Ale wiem, że nie będę mogła tego trzymać w tajemnicy zbyt długo. Tylko co potem? Ten moment w moim życiu nie jest dobrym momentem na dziecko. Ale z drugiej strony pretensje mogę mieć tylko do siebie. Dałam się ponieść jednonocnej namiętności. I teraz muszę za to zapłacić.
Barbara, 28 lat
Czytaj także:
„Żona kpiła, że z takiego starego piernika jak ja nie ma pożytku. Ciekawe czy powie to samo, jak do domu wrócę z kochanką”
„Uskuteczniałem podryw na mojej wybrance nawet na pogrzebie kumpla. Trzeba kuć żelazo póki gorące”
„Na ślub syna dałam do koperty 5 tys. zł. Oddałam całe oszczędności, a synowa i tak zrobiła ze mnie sknerę”