„Piękna rehabilitantka dotykała mnie tam, gdzie bolało najbardziej. Rozbudziła zmysły i ciało, na nowo poczułem chęć do życia”

szczęśliwa para (1).png fot. Adobe Stock, Krakenimages.com
„Cztery miesiące temu pojechałem na kilka dni do rodziców. Spotkałem się z kolegami w barze na piwie. Wracałem, nie ma co się oszukiwać, lekko podchmielony. I… postanowiłem przeskoczyć przez płot, tak jak to robiłem tysiąc razy przez całą młodość. Takiego bólu nie czułem nigdy w życiu”.
/ 21.07.2023 07:15
szczęśliwa para (1).png fot. Adobe Stock, Krakenimages.com

O kupnie własnego mieszkania marzyłem, odkąd zacząłem samodzielnie zarabiać. Moim zdaniem wynajmowanie to wyrzucanie pieniędzy w błoto..

Odkładałem przez cztery lata

Trochę dorzucili rodzice. Jeszcze nieduży kredyt i okazało się, że moje marzenie ma szansę się spełnić. Będę mieć własne mieszkanie.

Pieniądze to jedno, ale trzeba mieć je na co wydać. Nie chciałem mieszkać na nowobogackim strzeżonym osiedlu. Ani w bloku z wielkiej płyty. Marzyło mi się mieszkanie w starej, ale wyremontowanej kamienicy.

Nie spieszyłem się. Obejrzałem wiele mieszkań. Zaiskrzyło dopiero przy tej kawalerce. Ponad pięćdziesiąt metrów strychu, jedno duże pomieszczenie plus mała łazienka. Zbudował je dla siebie młody architekt, więc przestrzeń była świetnie zaaranżowana.

Wprowadziłem się po miesiącu. Przez ostatnie lata nie miałem żadnych powodów do narzekania. Że wysoko, nie ma windy? Na razie to nie problem. A jak na starość zacznie mi to przeszkadzać, to po prostu sprzedam mieszkanie.

Oj, trzeba było nie skakać…

Niestety, problem pojawił się znacznie wcześniej, niż sądziłem. Cztery miesiące temu pojechałem na kilka dni do rodziców. Spotkałem się z kolegami w barze na piwie. Wracałem, nie ma co się oszukiwać, lekko podchmielony. I… postanowiłem przeskoczyć przez płot, tak jak to robiłem tysiąc razy przez całą młodość.

Takiego bólu nie czułem nigdy w życiu. Chyba na chwilę straciłem nawet przytomność. Kiedy się ocknąłem, sprawdziłem straty. Nie byłem w stanie poruszyć ani lewą, ani prawą stopą. Oparłem się na lewej ręce i znowu wrzasnąłem z bólu.

Dotarło do mnie, że chyba złamałem obie nogi. I może jeszcze nadgarstek. Bez pomocy będę tu leżał aż do rana! Sięgnąłem po komórkę, ale w kieszeni jej nie było. Musiała mi gdzieś wylecieć. Nie miałem innego wyjścia. Zacząłem krzyczeć.

– Mamo, tato, pomocy! Halo!

Udało mi się obudzić Fredzia, naszego starego kundla, który zaczął ujadać. W końcu na ganek wyszedł tata.

– Szymon, to ty? Co ty tam robisz? Tak się zalałeś, że nie możesz dojść do domu?

– Tato, nie jest dobrze. Chyba mam połamane nogi. Przeskakiwałem płot, ale coś poszło nie tak. Myślę, że musisz wezwać pogotowie, bo nie dam rady wstać.

Obie nogi trzeba było operować

W prawej złamałem dwie kości i zerwałem więzadło. Do tego jedna z kości się ukruszyła. Musieli mi wstawić tytanową szynę i kilka śrub. W lewej za to pękła mi kość strzałkowa w dwóch miejscach i kilka kości stopy. Też kilka śrub trzeba było wkręcić. Na szczęście ręka była tylko zwichnięta.

– Ale pan sobie zmasakrował te nogi. Musi się pan uzbroić w cierpliwość. Rehabilitacja będzie długa – szczerze przyznał lekarz.

Ze szpitala wyszedłem po trzech dniach. Nie wolno mi było nawet chodzić o kulach. Musiałem zamieszkać u rodziców. Wypożyczyli wózek inwalidzki i urządzili mi spanie w salonie na parterze. Najgorzej było z łazienką. Na dole jest tylko małe WC z umywalką. Z pomocą taty dawałem radę przesiąść się na sedes, ale o porządnym umyciu musiałem zapomnieć. 

We dwóch wnieśli mnie na górę

Po trzech tygodniach lekarz zdjął mi szwy z nóg.

– Powinien pan rozpocząć rehabilitację jak najszybciej, zanim porobią się zrosty – poradził. – Ale to musi być ktoś, kto naprawdę wie, co robi, żeby panu nie zrobił krzywdy.

Zrozumiałem, że muszę wrócić do domu. Tu, na wsi, o dobrego rehabilitanta raczej będzie trudno.

Do miasta odwiózł mnie tata. Nie miałem pojęcia, jak dostanę się do mieszkania. O obciążaniu nóg ciągle nie było mowy. I nawet nie tylko dlatego, że lekarz mi zabronił. Raz spróbowałem, ale ból był prawie nie do zniesienia.

Jeszcze z drogi zadzwoniłem do Bartka, mojego przyjaciela. Przyjechał z bratem, kulturystą. Razem wnieśli mnie na górę na krześle pożyczonym od sąsiadki z parteru.

– Panie Szymonie, co się stało? – pani Marysia załamała ręce. – Pobili pana? Wpadł pan pod samochód?

– No niezupełnie. Sam się tak załatwiłem. Opowiem przy okazji. Dziękuję za krzesło! 

Tata przyniósł bagaże, a chłopaki dwie wielkie torby słoików z obiadami mamy. I paczkę papieru toaletowego – mama myślała o wszystkim!

Tata zaraz pojechał, kumple pojechali wieczorem. Kiedy zostałem sam, poczułem się jak królewicz zamknięty w wieży. Gdyby mi nagle przyszła ochota na lody, musiałbym się obejść smakiem. Poużalałem się nad sobą i poszedłem spać.

Obudziło mnie pukanie do drzwi. Jakoś przesiadłem się sam na wózek, na szczęście trochę ćwiczyłem i ręce miałem silne.

– Ojejku, musiał pan się na wózek przesiadać. No, powinnam zadzwonić, ale nie mam pana numeru. Po zakupy idę. I pomyślałam, że może panu czegoś trzeba. Pieczywa? Mleka?

– Na razie mam wszystko, mama mi dała zapasy chyba na rok. Chociaż, jeśli to nie kłopot, może by mi pani ze dwa piwa przyniosła? O tym mama nie pomyślała.

Sąsiadka ucieszyła się, że może pomóc.

– Sześć panu wzięłam, co to są dwa piwa dla takiego chłopa jak pan. No, trochę tu wysoko do pana, ale powolutku dałam radę.

Rehabilitantkę polecił mi kolega. Kasia była filigranową blondynką i wyglądała niewinnie. Już po kwadransie wiedziałem, że pozory mylą. To była sadystka! Wykręcała mi stopy we wszystkich możliwych kierunkach. Wsadzała palce w najbardziej bolące zakamarki moich stóp.

– Możesz krzyczeć, jeśli ci to pomaga. Jestem przyzwyczajona – zapewniała.

Po godzinie byłem mokry jak wydra i dyszałem jak maratończyk z nadwagą. A przecież nawet nie wstałem z kanapy!

– Wiem, kim byłaś w poprzednim wcieleniu. Średniowiecznym katem! – wysyczałem.

Tylko się uśmiechnęła.

– Dzięki za komplement. Serio, lepszego nie słyszałam!

Wciąż mnie dokarmiała i przytyłem

Kasia przychodziła do mnie trzy razy w tygodniu. Bolało, ale widziałem efekty. Powoli zaczynałem odzyskiwać pełen ruch w obu kostkach. Na stawanie, nie mówiąc o chodzeniu, było ciągle jednak za wcześnie.

Po mieszkaniu poruszałem się na wózku. Czasem poćwiczyłem trochę z hantlami, ale ruchu za wiele nie miałem. Pani Marysia podrzucała mi domowe smakołyki: pierogi, naleśniki, ciasta. Nie zauważyłem, kiedy przytyłem 15 kilo.

– Szymon, weź się za siebie. Bo twoim kostkom dodatkowy balast to jest najmniej potrzebny. A za kilka tygodni będziemy próbować stawać. Więc od jutra dieta i ćwiczenia. Wbrew pozorom na leżąco i siedząco też można się ruszać. Zaraz ci pokażę parę ćwiczeń. Musisz mi obiecać, że się bierzesz za siebie, bo inaczej to nasza praca nie ma sensu.

Kaśka nie żartowała. Minę miała groźną i poważną. Wziąłem się za siebie. Pani Marysi wytłumaczyłem, że nie może mnie dokarmiać.

– Oj tam, komu mogą zaszkodzić pierożki domowe – sąsiadka wcale nie była zadowolona.

Obiecałem, że jak stanę na nogach, to będzie mogła mnie trochę dotuczyć. Opróżniłem lodówkę i zamówiłem dietę pudełkową. W mojej sytuacji to było rozwiązanie idealne. I zacząłem ćwiczyć. W trzy tygodnie zrzuciłem sześć kilo.

– No dobra, z taką wagą możemy zacząć myśleć o wstawaniu – zawyrokował Kasia.

Na pierwszy ogień poszła lewa noga. Dostałem dwie kule i z pomocą Kasi wstałem z wózka. Aż mi się zakręciło w głowie – dawno nie stałem w pionie!

– A teraz powolutku unieś prawą nogę. I wytrzymaj.

Bolało, ale zacisnąłem zęby. Po trzech dniach ćwiczeń mogłem już bez bólu stać na lewej nodze przez kilka minut.

– No to teraz prawa. Powolutku. Wiem, że już wiesz, co się czeka, ale nie bój się. Dasz radę.

Miałem wrażenie, że w środku kostki wszystko mi popękało.

– Nic się nie martw, to normalne. Puszczają różne zrosty. Wytrzymaj jeszcze parę sekund. No już, możesz usiąść.

Byłem zmęczony jak po dwóch godzinach ciężkich ćwiczeń na siłowni. Ale zacząłem wierzyć, że jeszcze będę normalnie chodził.

Chciałabym już wyjść na zewnątrz!

Pierwsze kroki zrobiłem dwa dni później. Kasia wtargała na górę takie specjalne poręcze. Opierając się na nich, przeszedłem z pół metra. Bardzo chciałem jeszcze, ale Kaśka nie pozwoliła.

– Co nagle, to po diable – powiedziała. – Do celu małym kroczkami. W twoim przypadku dosłownie…

Codziennie szedłem przy moich poręczach kilka kroków dalej. Aż w końcu nadszedł ten dzień, kiedy odważyłem się ich puścić. Do ściany miałem z półtora metra. Kiedy jej dotknąłem, prawie się popłakałem z radości.

Ale już następnego dnia zacząłem pytać Kasię, kiedy w końcu pójdziemy na dwór. Od powrotu od rodziców byłem na zewnątrz dwa razy – kiedy koledzy znieśli mnie z wózkiem na dół i potem wnieśli na górę. A w moich czterech ścianach, choć bardzo je lubiłem, zacząłem się dusić.

– Spokojnie, Szymon. To są jednak cztery piętra. Sam sobie trochę skomplikowałeś życie – skwitowała Kasia.

No cóż, miała rację…

Aż w końcu nastał czas tej wielkiej wyprawy. Ja uzbroiłem się w kule, Kasia niosła za mną stołeczek. Żebym od czasu do czasu dał nogom odpocząć.

– Pani Marysiu, pani Marysiu! – na parterze zacząłem pukać do sąsiadki.

Kiedy otworzyła, podniosłem kule w geście triumfu i zawołałem:

– Tadam!

– Pan Szymon! Ojejku, nareszcie. Ale jak pan wróci na górę? – pani Marysia od razu zaczęła się martwić.

– Będzie dobrze, mamy stołeczek i sobie powoli wrócimy. O, zostawimy go na godzinkę u pani – Kasia wstawiła stołek do przedpokoju sąsiadki i zaordynowała: – Ruszamy w świat!

Tego pierwszego dnia „świat” oznaczał ławeczkę na podwórku. Posiedzieliśmy trochę i zaczął się odwrót. Wchodziliśmy na górę pół godziny. Schodek po schodku. Dojście pod drzwi dla mnie było jak zdobycie K2.

Dziś po ulicy poruszam się już bez kul. Potrzebuję ich tylko, żeby wchodzić po schodach. Przechowuję je u pani Marysi. A na piętrach mam porozstawiane stołeczki. Sąsiedzi już się nie dziwią, co to i po co.

W ubiegły weekend pojechałem do rodziców. To miała być niespodzianka. 

– I prawie nie kulejesz. A ja się bałam, że już zostaniesz inwalidą! – mama zawsze mówiła, co myśli.

– Tylko może wyjdź normalnie, przez furtkę – pożegnał mnie za to tata, kiedy zacząłem się zbierać do powrotu.

– Tak zrobię. Wiesz, chyba się na dobre wyleczyłem z przeskakiwania płotów. Pora dorosnąć – uśmiechnąłem się.

Ciągle muszę się rehabilitować, ale teraz to ja jeżdżę do Kasi.

Mamy cel – w listopadzie chcę jechać na narty. Na razie próba kontrolnego założenia buta narciarskiego pod okiem Kasi skończyła się spektakularną porażką. Prawa stopa utknęła mi w połowie buta i żeby mnie z niego wyjąć, Kasia musiała zawołać na pomoc kolegę.

– Nie martw się, mamy czas. Najwyżej będziesz musiał kupić szersze buty – pocieszyła mnie Kasia.

Te wspólne tygodnie bardzo nas zbliżyły, a ja przecież muszę mieć specjalistkę na wyjeździe przy sobie, prawda? Zostaliśmy parą i nie wiem czy się do niej nie wprowadzę, bo u nie jakurat jest winda...

Zacząłem nawet myśleć, czy nie powinienem sprzedać swojej kawalerki. Bo co, jeśli znów sobie coś zrobię i będę uwięziony we własnym mieszkaniu?

Czytaj także:
„Po wypadku przestałem szukać miłości, więc sama mnie znalazła. Udowodniłem, że miłośnik kotów, może być bestią w łóżku”
„Rehabilitantka wspierała mnie po wypadku, a sąsiadki wywęszyły sensację. Plotkary zarzucały mi romans z małolatą”
„Po wypadku przez 3 miesiące leżałam w śpiączce. W tym czasie mój ukochany oświadczył się innej”

Redakcja poleca

REKLAMA