„W jeden dzień zostałem ojcem 2 dzieci, bo kuzynka zginęła w wypadku. Nie mogłem ich przecież oddać do bidula”

zmartwiony mężczyzna fot. Getty Images, Wavebreakmedia Ltd
„– To wykluczone – postanowiłem natychmiast się sprzeciwić. – Doskonale wiesz, że nigdy nie planowałem zostać ojcem. W dodatku nawet nie mam żony. Jestem naukowcem, co rusz gdzieś podróżuję, wyobrażasz sobie mnie jako ojca?”.
/ 13.01.2024 11:15
zmartwiony mężczyzna fot. Getty Images, Wavebreakmedia Ltd

Ta odpowiedzialnośc spadła na mnie jak grom z jasnego nieba. Nie chciałem mieć dzieci, wolałem swoje uporządkowane życie. Kiedy jednak poznałem Zosię i Stasia, wiedziałem, że muszę się nimi zająć.

Wiadomość zwaliła mnie z nóg

Informację o tragedii dostałem z opóźnieniem, ponieważ mój polski telefon nie miał zasięgu za granicą. Zaczął dzwonić, kiedy samolot bezpiecznie wylądował na lotnisku Okęcie, a ja czekałem w kolejce do kontroli paszportowej. To była moja mama. Przeżyłem chwilę grozy. Co mogło się wydarzyć podczas mojej nieobecności?

Przecież nie było mnie tylko dwa tygodnie. W tym czasie uczestniczyłem w konferencji naukowej, którą postanowiłem połączyć ze zwiedzaniem Stanów Zjednoczonych. Przed oczami nadal miałem panoramę Wielkiego Kanionu, imponującego cudu natury, który robił ogromne wrażenie. Człowiek czuje się tam niewielkim, nieistotnym elementem w skali wszechświata... Ale teraz musiałem szybko powrócić do rzeczywistości.

– Cześć, mamo, co tam u... Tak, jestem już na miejscu. Skoro rozmawiamy, to znaczy, że wszystko poszło dobrze. Ale o co tak naprawdę chodzi, mamo? Wydajesz się bardzo niespokojna. Marta i Kuba? Mój Boże. To przerażające… Rozumiem, wiem. Zgadza się, zrobię wszystko, co w mojej mocy, aby pomóc...

Po przybyciu na lotnisko planowałem udać się od razu do domu, rozpakować rzeczy, napić się kawy i wody z cytryną, aby złagodzić efekty zmiany strefy czasowej. Prawdę powiedziawszy, czułem się nieco zdezorientowany. Niestety, byłem zmuszony mocno pozmieniać plany. To nie jest moment na rozczulanie się nad sobą– pomyślałem. – Muszę jechać do szpitala. Na pewno są tam do załatwienia jakieś sprawy formalne, a mama, szczególnie gdy jest zdenerwowana, może sobie z tym wszystkim nie poradzić".

Dlaczego tak szybko odeszli?

Stała przy drzwiach. Oczy miała zaczerwienione, a na jej twarzy malowało się zdezorientowanie. Gdy mnie zobaczyła, zaczęła łkać.

– Syneczku, i co teraz będzie? – zapytała, wtulając się we mnie.

– Co innego nam pozostaje? Załatwimy formalności, a potem zorganizujemy ceremonię pogrzebową – odpowiedziałem zgodnie z tym, co wydało mi się rozsądne. – Co dokładnie się wydarzyło? Mieli wypadek i w nim zginęli, tak?

– Za kierownicą siedział Kuba, a Marta tuż obok niego. Z naprzeciwka nadjechała ciężarówka, która weszła w ostry zakręt i... – mama przerwała i otarła spływające z policzka łzy. – Marta nie przeżyła uderzenia. Próbowali jeszcze ratować Kubę, ale niestety, reanimacja nie przyniosła efektu.

Para młodych ludzi, pełna marzeń i planów na przyszłość.  Bardzo ich lubiłem. Marta była moją dalszą kuzynką, a mimo to, wspólnie spędzone dzieciństwo na zawsze nas zbliżyło. Gdy dorośliśmy nie spotykaliśmy się zbyt często. Ona wraz z mężem prowadziła spokojne życie w swoim mieście, podczas gdy ja nadal podróżowałem po świecie.

– ... dzieci na chwilę obecną przebywają u babci, ale to nie jest rozwiązanie na dłuższą metę. Wiesz, że Leokadia sobie z nimi nie poradzi, a oprócz nas i niej, maluchy nie mają innej rodziny...

Nagle dotarło do mnie, że zupełnie zapomniałem o dzieciach. Jak one miały? Chyba Zosia i Staś, coś w tym stylu. Małe urwisy.

– Musimy się zastanowić, kto powinien przejąć nad nimi opiekę – ogłosiłem, otwierając matce drzwi do budynku.

– Pewnie! Ja niestety już jestem na to za stara. Wiesz, że mam problemy z biodrem. Nie dałabym rady – odpowiedziała mama.

Wymieniliśmy spojrzenia. Nie było już zbyt wielu opcji. Wiedziałem, że jestem następny na tej liście.

– To wykluczone – postanowiłem natychmiast się sprzeciwić. – Doskonale wiesz, że nigdy nie planowałem zostać ojcem. W dodatku, nawet nie mam żony. Jestem naukowcem, co rusz gdzieś podróżuję, wyobrażasz sobie mnie jako ojca?

Matka westchnęła ciężko.

– Chodź, synku, musimy odebrać dokumenty. Miejmy to już z głowy. Następnie odwiedzimy Leokadię. Jestem pewna, że przyda jej się wsparcie. Zrobimy jej zakupy czy coś. Musimy również ustalić wszelkie kwestie, dotyczące pogrzebu – oznajmiła.

Jak mam sobie dać radę?

Drzwi otworzyła nam wysoka, szczupła dziewczynka z grzywką i okularach na nosie. Ledwo rozpoznałem w niej małą Zosię. Za nią ukazał się malutki, prawdopodobnie pięcioletni chłopiec. Nie miałem wątpliwości, że to Staś. Niespodziewanie odezwało się we mnie sumienie.

– Od dawna się nie widzieliśmy, ale... czy wy jeszcze mnie pamiętacie? Nazywam się Robert, jestem kuzynem waszej mamy...

Dzieci patrzyły na mnie ze zdumieniem. Wyglądało na to, że jednak mnie nie rozpoznały.

– Gdzie jest wasza babcia? – zapytałem.

– Nie czuje się dobrze – odparła Zosia, wyraźnie uznając mnie za część rodziny.

Mama i ja przekroczyliśmy próg mieszkania. Leokadia od zawsze borykała się z problemami zdrowotnymi, jednak teraz jej stan uległ znacznemu pogorszeniu. Zajrzeliśmy do jej sypialni. Moim oczom ukazał się widok starszej kobiety, leżącej z nogami podpartymi na poduszkach. Wokół niej rozrzucone były zużyte chusteczki higieniczne.

– Jak ja sobie poradzę z dziećmi? – mówiła ściszonym głosem, trzymając dłoń na sercu. – Zbliżcie się, nie chciałabym, aby usłyszały... Nie pozwolę, by trafiły do domu dziecka. Złożę wniosek o adopcję, ale nie jestem pewna, czy mi je powierzą. Z moim chorym sercem... W końcu już mam zaplanowaną datę poważnej operacji...

– Wkrótce stuknie mi osiemnaście lat, zadbam o brata! – dobiegły nas słowa Zosi; musiała mieć znakomity słuch. – Jestem świadoma, że babcia nie jest w stanie się nami sama zajmować, a nie mamy już nikogo, kto chciałby nas przygarnąć.

– Już to słyszałam – kontynuowała. Nietrudno było dostrzec cierpienie, malujące się na jej twarzy.

Ogarnął mnie ogromny smutek

Młodziutka dziewczyna, nie starsza niż dwanaście lat, a walczyła o utrzymanie rodziny z determinacją godną lwicy! Pragnęła zapewnić Stasiowi bezpieczną przyszłość. Rodzice już nie żyli, a reszta rodziny zawiodła jej zaufanie. Ona jednak wcale się tym nie zrażała.

– Nie ma sensu dłużej nad tym myśleć – oznajmiłem, uderzając dłonią w kolano. – Jeżeli tylko wyrażacie zgodę, mogę przyjąć was do siebie, dopóki Leokadia nie powróci do zdrowia. To jak? Chcecie, żebym został waszym opiekunem?

Spodziewałem się entuzjastycznego przyjęcia mojej propozycji, ale niestety się pomyliłem. Zosia patrzyła na mnie z nieufnością, a w końcu wzruszyła ramionami, jakby chciała powiedzieć: „jest mi to obojętne”. Jej reakcja nie była zbyt zachęcająca. Powiedziałem dzieciom, by poszły spakować swoje rzeczy.

– Przeniesiemy się do waszego mieszkania. Tak będzie wam znacznie wygodniej. Przedszkole, szkoła, przyjaciele i tego typu sprawy. Na pewien czas zamieszkam u was, a później zobaczymy.

W końcu dostrzegłem, że na ich buziach rysuje się delikatny uśmiech. Najwyraźniej były zadowolone, że w końcu wrócą w miejsce, które dobrze znają. Wydawało się, że dzieciaki są naprawdę twarde. Nie okazywały tęsknoty za rodzicami, co uznałem za pozytywny znak na przyszłość. Nie wiedziałem wtedy jednak o nich zbyt wiele. Jak bardzo się pomyliłem, zrozumiałem już podczas pierwszej nocy.

Przez kilka nocy zasypiałem pod pokojem Zosi, na podłodze. Dom, mimo że stary, był przestronny i bardzo komfortowy. Wybrałem pokój dla gości i orzygotowałem kolację. Było już późno. Odczuwałem głód i uznałem, że dzieci pewnie też by coś zjadły. Wiedziałem, że nie byłem zbyt dobrym opiekunem.

Cieszyłem się, kiedy Zosia i Staś na chwilę zniknęli mi z oczu, skupiłem się więc na przeszukiwaniu kuchni. Wypakowałem zakupy, które zrobiliśmy w drodze do domu. Zdecydowałem, że zjemy tosty z serem i ketchupem. Nie miałem jednak pewności, co do gustów kulinarnych moich małych podopiecznych, ale ten wybór wydawał mi się najbezpieczniejszy. Kiedy kolacja była już gotowa, wyjąłem tosty z apetycznie roztopionym ementalerem i zawołałem dzieci. Miałem nadzieję, że szybko przybiegną, usiądą przy stole i będziemy jedli, rozmawiając jak rodzina. Niestety, odpowiedziała mi tylko cisza.

Nie wiedziałem, czy dam radę

Postanowiłem udać się na górę. Gdy byłem mniej więcej w połowie drogi, doszło do mnie stłumione łkanie i szepty. Przyspieszyłem. Zerknąłem do pokoju Stasia, jednakże nie zastałem tam nikogo. Drzwi opatrzone napisem „Tu rządzi Zofia” były zamknięte. Byłoby nie na miejscu, gdybym wszedł tam bez pytania, nie byłem przecież jej ojcem. Zapukałem. Potem znów. Brak reakcji uznałem za niepokojący sygnał.

Nadszedł czas na działanie w sytuacji kryzysowej. Nacisnąłem klamkę. Zosia siedziała na łóżku i tuliła zapłakanego brata. Jej oczy były suche, a twarz... Nigdy wcześniej nie widziałem takiego grymasu na twarzy dziecka. Wycofałem się ostrożnie. Dzieci wciąż przeżywały żałobę po stracie rodziców, czy miałem prawo wtrącać się w tak prywatnym momencie? Kim ja niby dla nich byłem? Jedynie dalekim wujkiem. Nie mogłem jednak tak bezczynnie stać. Musiałem podjąć jakieś działanie. Odchrząknąłem.

– Gdybym mógł wam jakoś pomóc... – nie mogłem chyba powiedzieć nic głupszego.

– Odejdź! Daj nam spokój! – zawołała Zosia, grożąc mi jaśkiem.

Los odebrał jej rodziców, stabilność zniknęła, nic już nie będzie takie jak wcześniej, musiała więc to jakoś odreagować. Ale dlaczego na mnie? To jest niesprawiedliwe. Zdecydowałem się na to, aby się nią zająć, powinna okazać mi wdzięczność. Ona i Staś... Tak, wtedy naprawdę tak myślałem. Jaki ze mnie kretyn!

Chociaż nie byłem już dzieckiem, musiałem dojrzeć do sytuacji, która mnie przerosła. Wyszedłem i zamknąłem drzwi. Oparłem się o nie plecami i stałem tak przez dłuższy czas, zmagając się z własnymi myślami. Powinienem odejść? A może jednak zostać? Przecież te biedne dzieciaki potrzebowały wsparcia, którego nie potrafiłem im dać. Co miałem im powiedzieć? Żadne słowa nie mogły przywrócić im ich kochających rodziców. Mogłem przygotować dla nich tosty, ale nie byłem w stanie wyciągnąć ich z żałoby. Musiały same ją przejść, a ja mogłem tylko towarzyszyć im w tym procesie.

Musiałem być gdzieś blisko

Zdecydowałem, że spędzę noc pod pokojem Zosi. To na wypadek, gdyby dzieci potrzebowały mojej pomocy. Drzwi ciągle były zamknięte, a ja siedziałem pod nimi, przykryty kocem. Oczy zaczęły mi się zamykać, czułem się niesamowicie zmęczony.

– Czemu tu leżysz? Czy zawsze śpisz na podłodze? – Staś obserwował mnie z ciekawością typową dla badacza.

Jeszcze trochę zaspany, rozejrzałem się dookoła. Zrobiło się już jasno. Do diaska, ranek! Zosia musi pójść do szkoły, a Staś do przedszkola. Nawet nie wiem, jak tam dojechać.

– Czy wiesz, gdzie podziała się twoja siostra? – zapytałem, próbując zyskać trochę czasu.

– Jest w łazience – Staś wyglądał znacznie lepiej. Przynajmniej już nie płakał. – Przygotujesz śniadanie?

Aż podskoczyłem. Poprzedniego wieczoru kuchnia była w fatalnym stanie, więc musiałem się śpieszyć, aby zdążyć ze wszystkim się wyrobić. Pospiesznie wyrzuciłem tosty do śmieci, otworzyłem okno, aby trochę przewietrzyć pomieszczenie. Wyjąłem mleko i płatki śniadaniowe.

– Podano do stołu –  oznajmiłem, wykonując ruch ręką, który wywołał u Stasia nieśmiały uśmiech.

Zabrałem malucha do przedszkola, a następnie podwiozłem Zosię pod szkołę.

– Odbiorę cię po lekcjach. Poczekasz na mnie, dobrze? – poprosiłem.

Przytaknęła bez zbytniego zapału i udała się w stronę drzwi wejściowych.
Taka młoda dziewczyna, która musiała tyle udźwignąć.

W sercu poczułem ukłucie żalu

Już kolejnego dnia Zosia pokazała swój charakterek. Zwróciłem się do Stasia, prosząc go, aby nie uderzał piąstką w stół.

– Dlaczego? – dopytywał się malec.

– Dlatego, że tak mówię –  odparłem niezbyt skupiony, z zamiarem zakończenia dyskusji.

–  Nie masz prawa, by wydawać mu polecenia. Ani mnie! Nie jesteś naszym ojcem – zaatakowała mnie Zosia, a na jej twarzy malowało się uporczywe niezadowolenie.

– Ale jestem za was odpowiedzialny.

– Tylko mama i tata mieli prawo nas pouczać, ty nie! – nie ustępowała.

Ten argument słyszałem coraz częściej. Mieszkaliśmy już jakiś czas pod jednym dachem i łączyła nas coraz większa więź. Mimo to Zosia coraz bardziej pokazywała, że trzeba liczyć się z jej zasadami, których tak zawzięcie broniła. Była dwunastolatką, której trudno było zaakceptować nową osobę, mającą sprawować nad nią opiekę.

Na każdym kroku chciała utrudniać mi zajęcie miejsca matki i ojca, a ja wcale nie miałem tego w planach. Z każdym dniem starałem się mierzyć z codziennością dwójki dzieci, które straciły ukochanych rodziców. Nauczyłem się zostawiać je same, kiedy potrzebowały wypłakać smutki, choć byłem przekonany, że niepotrzebnie trzymają mnie na dystans. Mogłem im pomóc, przytulić je. Ale one tego nie chciały. Starałem się być dla nich łagodny, nie naruszać przy tym ich przestrzeni.

Nocne kryzysy, gdy pociechy płakały, tęskniąc za rodzicami, spędzałem na korytarzu, śpiąc na materacu. Dbałem jednak o to, by mnie na tym nie przyłapały. Sprzątałem cały bałagan przed drzwiami zanim rodzeństwo się budziło. Kiedy pewnego wieczoru na przygotowanym materacu odkryłem poduszkę Zosi przekonałem się, że sprytna dziewczynka wiedziała, że nocuję pod drzwiami jej pokoju. Uznałem to za gest pojednania, który bardzo mnie wzruszył. Czyżbyśmy mogli dojść do porozumienia?

Czułem coraz silniejszą więź

To, co miało być jedynie chwilową pomocą z wyznaczonym końcem, całkowicie mnie pochłonęło. Walcząc z codziennością, lepiej poznając pociechy, dbając o ich dobro, całkiem zapomniałem o ich babci. Tymczasem Leokadia bez problemów przeszła operację wszczepienia bypassów i zakończyła rehabilitację w sanatorium. Dzieci często z nią rozmawiały, jednak ja się w to nie angażowałem. Byłem zaskoczony, kiedy Leokadia zadzwoniła także do mnie.

– Witam cię, Robercie... Szczęśliwie wróciłam już do domu i chciałabym spotkać się z moimi wnukami. Jestem wdzięczna za wszystko, co dla nich zrobiłeś. Teraz przyszedł czas, bym to ja mogła się trochę wykazać. Zabiorę dzieci ze sobą.

Rozumiałem, że jest ich babcią. Niemniej jednak, poczułem się zirytowany, nie chciałem, by mi je odbierała.

– Oczywiście, jednak... na pewno jesteś na tyle silna, by sobie z tym poradzić? – spytałem z większą surowością, niż planowałem.

– To nieistotne. W końcu muszę zapewnić im dom, wychować je. One mają tylko mnie.

„I mnie” – pomyślałem. Taka perspektywa nigdy wcześniej nie przeszła mi przez myśl; nie chciałem podejmować decyzji o adopcji dzieci, z drugiej strony zdałem sobie sprawę, że nie jestem w stanie się z nimi rozstać. Absolutnie, nigdy. Byłem gotów stawić czoła całemu światowi, by o nie walczyć, nawet z ich babcią. Ojciec Robert – brzmi dumnie, choć zdaję sobie sprawę, że to jedynie tytuł honorowy.

Leokadia miała wychudzoną twarz i szybko łapała zadyszkę. Była w znacznie lepszym stanie niż przed zabiegiem, jednak nie na tyle dobrym, aby sprostać czekającym na nią zadaniom. Przemyślałem niekończące się podróże na górę, które były już rytuałem w naszym domu, odprowadzanie i przywożenie rodzeństwa ze szkoły i przedszkola. Jak Leokadia to widzi? Czy da radę? Zaczekałem, aż maluchy oddalą się do innego pomieszczenia, a następnie pochyliłem się nad seniorką, mówiąc ściszonym głosem.

– Nie do końca zdajesz sobie sprawę, z czym to się wiąże. Wychowywanie tych dwojga to ogromne wyzwanie, a ty nie wiesz, czy z twoim zdrowiem się nie pogorszy.

– Nie mają nikogo innego – przerwała mi.

– Oczywiście, że mają. Mnie. Nie porzucę ich – odpowiedziałem z rosnącą irytacją. – Mogę je adoptować, czy jak to się mówi.

– Teraz tak twierdzisz. A to bardzo poważna decyzja. Co będzie, jeśli zmienisz zdanie? Masz swoje życie, one będą ci tylko wadziły.

– Każdego dnia toczę z nimi niekończące się dyskusje – przyznałem – Zwłaszcza z Zosią, jest starsza od swojego brata i nie do końca mnie zaakceptowała. Ale to są moje dzieci! Tak właśnie o tym myślę. Wychowam je na porządnych ludzi, nawet, jeśli nie będą tego chciały... O ile tylko mi na to pozwolisz, rzecz jasna – dodałem po chwili.

– Ty jesteś ich najbliższym krewnym.

Nagle zostałem ojcem

Zauważyłem, że Leokadia od jakiegoś czasu wpatruje się w miejsce gdzieś za moim ramieniem. Odwróciłem się. Za mną stały dzieci.

„Jak zwykle musiały podsłuchiwać” – pomyślałem.

– Dobrze, a kim jesteś dla nich? – Leokadia spojrzała na mnie pytająco.

– To jest Robert, tata Robert – odpowiedział nagle Staś.

Zosia nic nie powiedziała, jednak też nie zaprzeczała. Dla mnie znaczyło to bardzo dużo. Miałem wrażenie, że była to zapowiedź, że zaczyna mnie powoli akceptować. Na chwilę obecną nie mogłem liczyć na więcej. Ciężko pracowaliśmy nad układaniem naszego życia, dopasowując do siebie nasze oczekiwania i zwyczaje, budując wspólne rytuały. Spieraliśmy się o drobnostki, ale zazwyczaj zgadzaliśmy się co do podstawowych kwestii, co bardzo ułatwiało nam wszystkim życie.

Zdarzało się, że nazywano mnie ojcem Robertem, choć dobrze wiedziałem, że to bardzo symboliczny tytuł. Nie robiło mi to jednak żadnej różnicy. Zosia i Staś są i tak moimi pociechami. Wznowiłem pracę zawodową, która wiąże się z podróżami, choć nie są one już tak częste, jak dawniej. Podczas mojej nieobecności domem zarządzają dwie babcie: Leokadia i moja matka. Utworzyliśmy w ten sposób rodzinę patchworkową, składającą się z różnych kawałków, które tylko wtedy, gdy są razem, nabierają sensu.

Czytaj także:
„O romansie męża dowiedziałam się u fryzjera. Jego kochanka opisywała ich figle, a ja kipiałam ze złości”
„Rodzice pchają mnie do żeniaczki, a ja mam raptem 35 lat i nie przepadam za kobietami. Powinienem wyjawić im prawdę”
„Obcy facet wychowuje moje dziecko i płaci za błędy mojej młodości. Zawsze wiedziałam jak się ustawić”

Redakcja poleca

REKLAMA