„Pęka mi serce, bo to moje pierwsze samotne Święta. Mąż nie żyje, a dzieci nie interesuje los starej matki”

samotna kobieta fot. Getty Images, Halfpoint Images
„W sercu tliła mi się nadzieja, że Jarek i Robert odłożą na bok swoje przekonania i zasiądą ze starą matką do wigilijnego stołu. Przecież tak postąpiliby dobrzy synowie. Nie chciałam wywierać na nich żadnej presji. Nie o to przecież chodzi, by czuli się przymuszeni do czegokolwiek”.
/ 27.12.2024 07:15
samotna kobieta fot. Getty Images, Halfpoint Images

Święta zawsze były dla mnie najbardziej wyczekiwanym czasem w roku. Zapach wigilijnych potraw i domowego ciasta, rodzinna atmosfera i radość wypełniająca każdy kąt – trudno mi wyobrazić sobie większe szczęście. Teraz wszystko się zmieniło. W tym roku po raz pierwszy zostałam sama jak palec. Najchętniej przespałabym te dni i obudziła się dopiero po Nowym Roku.

Święta nie mają znaczenia dla synów

Gdy byłam małą dziewczynką, z niecierpliwością wyczekiwałam Bożego Narodzenia. Pamiętam, jak z siostrą pomagałyśmy mamie w kuchni, a później, jeszcze przed wigilijną kolacją, wypatrywałyśmy pierwszej gwiazdki na niebie. Pamiętam zapach świerku, który wypełniał nasz dom i całą rodzinę zgromadzoną przy stole. Nie myślałyśmy o prezentach. To były czasy, gdy większość polskich rodzin nie mogła sobie pozwolić na żadne zbędne wydatki. Wtedy liczyły się prawdziwe wartości: rodzinne ciepło, miłość i dobroć.

Zawsze chciałam, żeby moje dzieci też zachowały w pamięci tak dobre wspomnienia. Gdy Robert i Jarek byli mali, cieszyli się na Święta tak samo, jak ja się cieszyłam, kiedy byłam w ich wieku. Ale gdy zaczęli dorastać, Boże Narodzenie przestało być dla nich magicznym czasem. Było mi przykro, gdy po wigilijnej kolacji od razu zasiadali przed telewizorem. Czułam jeszcze większe rozczarowanie, gdy jako nastolatkowie tuż po wieczerzy wybiegali z domu, by spotkać się z kolegami. „Takie mamy czasy, Marysiu. Święta nie są dla młodzieży tym samym, czym były dla naszego pokolenia. Musimy się z tym pogodzić” – powtarzał mi mąż.

Kiedy moi synowie dorośli i usamodzielnili się, w ogóle przestali obchodzić Boże Narodzenie. Początkowo spędzali z nami Wigilię, ale jakiś czas temu oświadczyli, że dokonali tej całej apostazji. „Spójrzmy prawdzie w oczy, nie wierzymy w te wszystkie bzdury, mamo. W tej sytuacji nie ma sensu, żebyśmy spędzali z wami Święta” – wyjaśnił Robert i przy okazji usprawiedliwił brata, gdy chciałam zaprosić ich na Boże Narodzenie.

Spędzałam Święta tylko z mężem

– Gdzie popełniłam błąd, Zbysiu? – zastanawiałam się w nasze pierwsze samotne Święta. – Przecież starałam się ze wszystkich sił, żeby wychować ich na przyzwoitych ludzi.

– Marysiu, nie podchodź do tego w ten sposób. Nie ma w tym twojej winy. Nie jestem pewien, czy w ogóle możemy mówić tu o czyjejkolwiek i jakiejkolwiek winie. Chłopcy są dorośli. Mają prawo mieć swoje poglądy na życie i religię, a my nie możemy im niczego narzucić.

Mój mąż zawsze był dla nich bardziej wyrozumiały niż ja. Dla mnie życie bez wiary to życie pozbawione sensu. Być może jestem z innej epoki. Może nie widzę, że świat idzie do przodu, ale przecież postęp trwa od dziś, a mimo to ludzie zawsze mieli w sercu miejsce dla Pana Boga.

Od tamtego czasu, Wigilię i Boże Narodzenie spędzaliśmy tylko we dwoje. Bo jakie mieliśmy wyjście? Nasi synowie wyrzekli się wiary. Rodziców oboje pochowaliśmy dawno temu. Siostra w latach 90. wyemigrowała do Ameryki, a Zbigniew nie miał rodzeństwa. Zostaliśmy sami. Starałam się jak mogłam, żeby w naszym domu panowała rodzinna atmosfera, ale to już nie było to samo. Mimo to, perspektywa zbliżających się Świąt nadal mnie cieszyła. Zmieniło się to dopiero w tym roku.

– Źle wyglądasz, Zbysiu – stwierdziłam pewnego dnia przy obiedzie, gdy zobaczyłam, jak bardzo mój mąż pobladł bez żadnej wyraźnej przyczyny.

– Tylko tak ci się wydaje – zaśmiał się.

– Nie, naprawdę nie wyglądasz zdrowo. Masz bladą cerę i od jakiegoś czasu coraz ciężej ci się oddycha. Powinieneś iść do lekarza i przebadać się – nie odpuszczałam.

– Marysiu, ale po co? Przecież jestem zdrów jak rydz. Niepotrzebnie się martwisz. Naprawdę nic mi nie dolega.

 

Nie tak powinny wyglądać Święta

Cały Zbyszek. Zawsze był uparty jak osioł, a do lekarza chodził tylko wtedy, gdy było już naprawdę źle. Wiedziałam, że wołami nie zaciągnę go na badania. Postanowiłam więc poprosić synów, żeby spróbowali na niego wpłynąć. Robert odpowiedział mi, że „ojciec jest dorosły i sam najlepiej wie, czy musi się przebadać”. Jarek natomiast stwierdził, że nie ma czasu.

Nie byłam tym specjalnie zdziwiona. Synowie już się nami nie interesowali. Widywaliśmy ich najwyżej dwa razy w roku. Czasami zadzwonili, gdy już przypomnieli sobie o starych rodzicach, ale nie potrafili znaleźć czasu, by porozmawiać z nami dłużej niż przez pięć minut. Nie potrafili, a może nie chcieli. Nie wiem.

Rozmowę na temat jego zdrowia odbyliśmy w lutym. W marcu było już za późno, żeby cokolwiek zrobić. To była niedziela. Podałam na stół rosół i zawołałam Zbyszka. Wstał z fotela i w tym samym momencie złapał się za klatkę piersiową. Chwilę później upadł. Gdy przyjechała karetka, mój mąż już nie żył. Pogrzeb odbył się w czwartek. Wszystkim musiałam zająć się sama. Jarek i Robert byli zbyt zajęci swoimi karierami. Aż dziw bierze, że znaleźli czas, żeby pożegnać ojca w jego ostatniej drodze.

Po śmierci męża zaczęła doskwierać mi samotność. Tęsknię za Zbysiem. Byliśmy małżeństwem od 39 lat i już nie pamiętam, jak wyglądało moje życie bez niego. Gdy go pochowałam, miałam wrażenie, że wszystkiego będę musiała uczyć się od nowa. Przez długi czas nadal gotowałam dla dwojga, przed wstawieniem prania szukałam jego rzeczy w koszu z brudami, a gdy robiłam zakupy, zastanawiałam się, na co będzie miał ochotę. Było mi trudno, a gdy zdałam sobie sprawę, że w tym roku czekają mnie pierwsze samotne Święta, aż się popłakałam.

W sercu tliła mi się nadzieja, że Jarek i Robert odłożą na bok swoje przekonania i zasiądą ze starą matką do wigilijnego stołu. Przecież tak postąpiliby dobrzy synowie. Nie chciałam wywierać na nich żadnej presji. Nie o to przecież chodzi, by czuli się przymuszeni do czegokolwiek. Ale po cichu liczyłam, że nie pozwolą, bym została sama jak palec. Pomyliłam się.

Przygotowałam skromną wieczerzę wigilijną dla trzech osób. Nic wyszukanego. Ugotowałam zupę grzybową, nalepiłam pierogów z kapustą i grzybami i usmażyłam karpia. Gdy nastała siedemnasta, zaczęłam wyczekiwać synów. Powtarzałam sobie, że na pewno przyjdą, mimo że nie prosiłam ich o to. Gdy rozległo się pukanie do drzwi, byłam pewna, że to oni, ale przeliczyłam się. To byli tylko kolędnicy.

Zegar wybił dwudziestą, a ja byłam pewna, że Robert i Jarek zapomnieli o mnie. Nie tknęłam niczego. Straciłam apetyt. Zgasiłam świeczki i włączyłam telewizor, próbując nie myśleć o doskwierającej mi samotności. Na próżno. Z żalu prawie pękło mi serce. Jak można zostawić matkę samą, w dodatku w Boże Narodzenie? 

Maria, 67 lat

Czytaj także:
„Na Święta opadł mi nie tylko sernik, ale też ramiona. Wystarczyło, że zobaczyłam, co zrobił mąż”
„Gdy zobaczyłam prezent świąteczny od teściowej, złapałam się za głowę. Jędza słono zapłaci za takie upokorzenie”
„Zapisałam się w parafii do świątecznych wizyt u seniorów. Rozmowa z pewnym staruszkiem zupełnie zmieniła moje życie”

Redakcja poleca

REKLAMA