Zdarzały się momenty, kiedy ceniłam sobie oszczędność Andrzeja i jego odpowiedzialne podejście do finansów. Zawsze wiedzieliśmy dokładnie, na co nas stać, a na co jeszcze musimy zarobić i ile. Nie bałam się, że gdy któreś z nas straci pracę, zostaniemy nagle bez środków do życia. Nie martwiłam się o wzrost stóp procentowych kredytów, bo tego typu ryzyko było zawsze wliczone przez męża w nasz budżet.
Byliśmy przygotowani prawie na wszystko i było to komfortowe. Nie chciałam brzmieć jak mądrala, gdy przyjaciółki żaliły się, że znowu nie mają na raty za telewizory czy samochody i muszą pożyczać kasę od rodziców. Cisnęło mi się na usta: „To jest wszystko kwestia organizacji”, ale wiedziałam, że tego typu komentarz zostanie odebrany za niekulturalny.
Niestety, pomimo zalet, podejście mojego męża do pieniędzy miało znacznie więcej wad. W moich wydatkach praktycznie nie było miejsca na spontaniczność. Nasze wypłaty lądowały na wspólnym koncie, więc Andrzej miał wgląd we wszystkie moje wydatki.
Nie mogłam sobie kupić kosmetyku czy bluzki
Wielokrotnie zdarzały się sytuacje, gdzie mąż podważał zasadność moich wydatków, mimo iż przecież sama zarabiałam swoje pieniądze.
– Znowu nowe buty? Przecież tamte są jeszcze zupełnie dobre. Masz już jedne botki – komentował.
– I to znaczy, że nie mogę mieć drugich? Mam czarne, eleganckie, a te są fioletowe do pracy i na imprezy. Nie mogę się ubrać tak, jak chce?
– Oczywiście, że możesz, ale przecież masz już dużo ubrań. Nie możesz być taka rozrzutna, Kasiu – pouczał mnie.
Innym razem znowu przyczepiał się do perfum, które kupiłam sobie po podpisaniu dużego kontraktu, w nagrodę za ciężką pracę.
– Kaśka, siedemset złotych na perfumy? Czyś ty oszalała? Wzięłaś najdroższe, jakie były? – denerwował się.
– Bynajmniej. Tyle teraz kosztuje duża butelka przeciętnych perfum znanej marki. Wzięłam dużą, bo tak wychodzi taniej – skwitowałam.
– W drogerii u nas pod domem jakoś widziałem i takie za pięćdziesiąt złotych… Takie ci nie wystarczą? – zapytał zupełnie na poważnie, a mnie wycięło z butów.
– Mam całe życie pachnieć tanią wodą toaletową o klozetowym zapachu, mimo że stać mnie na porządną? Andrzej, nie przesadzaj – zirytowałam się.
Mąż wtedy wywrócił oczami, ale zakończył temat.
To nie tak, że był złym mężem
Andrzej, poza kwestiami finansowymi, był naprawdę świetnym człowiekiem. Był inteligentny, był dobrym i zaangażowanym ojcem, był uprzejmy i szarmancki, odpowiedzialny, nie migał się od obowiązków domowych. Naprawdę żyło nam się dobrze, więc często wychodziłam z założenia, że mogę jakoś pogodzić się z jego skąpstwem. W końcu nie powinnam przekreślać tylu zalet i wartości Andrzeja tylko ze względu na jedną uciążliwą wadę. Przecież nikt nie jest ideałem.
Andrzej był także ciepłym i romantycznym partnerem. Wieczorami, gdy kładliśmy się do łóżka, często wyznawał mi miłość i obejmował mnie podczas zasypiania. Czułam się wtedy bezpieczna i naprawdę kochana. „Jestem w odpowiednim miejscu z odpowiednim człowiekiem”, myślałam wtedy szczęśliwa.
Niestety, „precyzja finansowa” Andrzeja była coraz cięższa do zniesienia. Zaczynałam powoli zachodzić w głowę, co zrobić, żeby odzyskać chociaż odrobinę wolności. Nie czułam potrzeby kupowania sobie futer czy kosztownych torebek, nie miałam w zwyczaju chodzić na zakupy tylko dla relaksu, nie wypełniałam swojej szafy ani łazienki torbami zbędnych pierdół, ale na Boga, chciałabym czasem poczynić jakiś zakup i nie musieć się z niego tłumaczyć.
W tym samym momencie, szczęśliwie, otrzymałam w pracy podwyżki w formie premii kwartalnych. Natychmiast skorzystałam z okazji i poprosiłam o wypłacanie ich na oddzielne konto.– Oszczędnościowe – tłumaczyłam w kadrach.
Mężowi nie powiedziałam o premiach. Nie czułam się z tym dobrze, ale czułam się jeszcze gorzej z byciem rozliczaną z każdego grosza. Przecież ciężko pracowałam na tę kasę. Czy naprawdę nie mogłam sobie pozwolić na żadną przyjemność? Mam pracować tylko dla przyjemności samego odkładania i obserwowania kwot rosnących na kontach oszczędnościowych? To może cieszyło mojego męża, ale na pewno nie mnie.
Pomimo „ulżenia sobie” prywatnym kontem i ukrywania części wydatków tak, aby Andrzej nie mógł się do niczego przyczepić, upierdliwość męża zaczęła zakrawać o poważną obsesję, gdy odczuwalnie wzrosła inflacja.
Andrzej stał się tyranem oszczędzania
Faktycznie, inflacja spowodowała poważny wzrost cen. Była też jedynym czynnikiem, którego Andrzej dotąd nie brał pod uwagę w naszych planach awaryjnych i różnych scenariuszach finansowych. Może to ta nieprzewidywalność sytuacji spowodowała jego panikę, ale stał się naprawdę nie do zniesienia.
– Kasia, w tym dużym sklepie hurtowym jest w tym tygodniu masło za cztery złote za kostkę, jeśli kupi się od razu piętnaście! – ekscytował się, przeglądając gazetki promocyjne.
Była to jedyna prasa, która ostatnio zawalała wszystkie nasze stoliki kawowe i biurka w domu.
– I co ja zrobię z piętnastoma kostkami masła? Zamrożę? Przecież nie mamy na to miejsca!
– Jak to nie, od czegoś mamy zamrażarkę!
– Którą ostatnio wypełniłeś już pięcioma kilogramami schabu i warzywami z przeceny. Andrzej, przecież my tego wszystkiego nie zjemy – wzdychałam.
– Zjemy, zjemy. Skończyły się czasy jedzenia tego, na co mamy ochotę! Czasy są ciężkie, czas gotować to, co się najbardziej opłaca – gorączkował się.
„On chyba zwariował”, myślałam z przerażeniem.
– Kochanie, wiem, że wszystko jest drogie i możemy sobie odpuścić część zbędnych wydatków i bardziej pilnować tego, gdzie i jakie zakupy robimy, ale na Boga, przecież nie będziemy przez najbliższe pół roku jeść samych produktów z promocji! Nie zarabiamy przecież najniższej krajowej! – irytowałam się.
– Ale zaraz możemy się czuć, jakbyśmy zarabiali, zwłaszcza przy twoim podejściu do wydawania! Belgijska czekolada? Jakieś ekologiczne płyny do prania? Różowa sól himalajska? Chcesz nas chyba puścić z torbami! – Andrzej po raz pierwszy zaczął na mnie krzyczeć przy przeglądaniu rachunków.
– Czy ty siebie słyszysz? Andrzej, wpadasz w paranoję. Przecież nie możemy żyć jak studenci, tylko dlatego, że ceny skoczyły w górę. Człowieku, czy dla ciebie nie ma znaczenia, co nosisz, co jesz, jak żyjesz? Naprawdę liczy się tylko to, żeby wszystko było jak najtaniej? Tak się nie da funkcjonować! – również podniosłam głos.
– Wiesz, jak się nie da funkcjonować? W ciągłym strachu o kasę na jutro, na kredyty, na rachunki, jak twoje rozlazłe koleżanki! Chciałabyś tak żyć? Wyliczając wiecznie czy wystarczy ci do pierwszego? Próbuję nas przed tym uchronić – argumentował mąż.
Zgadzałam się z nim, ale nie aż tak
Wzięłam głęboki wdech i wyszłam z pokoju. Przez cały wieczór zastanawiałam się, co mam zrobić z moim mężem, który zachowywał się, jakby urwał się z choinki (której możemy w tym roku w ogóle nie mieć, bo co jeśli Andrzej nawet to uzna za zbędny zakup?!).
Oczywiście, że bezpieczeństwo finansowe jest istotne, ale czy to oznacza, że należy się wyzbyć wszystkich przyjemności i żyć jak mnich? Jaki to ma sens? Po co pracować, skoro nie można sobie kupić czasem czegoś ładnego tylko dlatego, że nam się podobało? Po co walczyć o awanse i podwyżki, jeśli nie można potem wyjechać na zasłużony urlop na egzotyczną rajską wyspę albo na objazd po Azji, tylko zawsze trzeba budżetowo na all inclusive do Turcji albo nad polskie morze?
Mam tego dosyć! Nie na to się pisałam, wychodząc za Andrzeja. Stabilność finansowa i odpowiedzialność to jedno, ale to, co wyprawia mój mąż to zwykłe skąpstwo najgorszego sortu! Nie jesteśmy biedakami, więc dlaczego Andrzej usilnie chce nas nimi uczynić?
Czytaj także:
„Całe życie starałam się być idealna. Najlepsza w szkole, na studiach, w pracy. Rodzice nigdy nie powiedzieli mi słowa pochwały”
„Urodziłam synka w wieku 17 lat, ale rodzice go przysposobili. W tym roku Kubuś obchodzi 18. Urodziny i chcę wyznać mu prawdę”
„Nie potrafiłem zmajstrować żonie dziecka, więc zastąpił mnie kolega z pracy. Teraz jestem rogaczem i wychowuję cudzego syna”