„Pazerny wujek chciał podważyć testament brata. Pieklił się, że nic nie dostał, przecież brat bywał u niego na herbatce”

starszy człowiek na wózku trzyma za rękę przyjaciela fot. Adobe Stock, Halfpoint
„>>Andrzej to mój przyjaciel – mówił wujek na łożu śmierci. – A wiesz dlaczego? Bo się mnie nie brzydzi. A w tych cholernych szpitalach, to nawet pielęgniarka nie chce się do człowieka dotknąć. Bo taki stary, z rakiem w brzuchu, psuje się i śmierdzi…<< Nic dziwnego, że zostawił Andrzejowi wszystko”.
/ 11.02.2022 07:24
starszy człowiek na wózku trzyma za rękę przyjaciela fot. Adobe Stock, Halfpoint

Odnoszę wrażenie, że cmentarze stają się coraz większe. Z roku na rok trudniej się na nich poruszać. Coraz więcej zmarłych, coraz więcej pomników, wspomnień…

– Już niedaleko. O, widzisz? – wskazał ręką Andrzej. – Skręcimy tam za figurą z jasnego kamienia.

Andrzeja widziałam czwarty raz w życiu. Dopiero przed godziną przeszliśmy na „ty”, ale w jego towarzystwie czułam się, jakbyśmy się znali od lat.

Był serdecznym przyjacielem mojego wujka, który umarł dziesięć lat temu. To Andrzej powiadomił całą warszawską rodzinę o śmierci Zenona. On też zorganizował pogrzeb i lokum dla tych, którzy wtedy przyjechali do Szczecina pożegnać krewniaka, najmłodszego z siedmiorga rodzeństwa mojej babci… Nie było nas wielu. Poza mną i moimi rodzicami, brat mamy – Jan, jego córka, oraz stara ciotka Jadwiga, która nie przepuściłaby takiej atrakcji jak pogrzeb…

Zenek uchodził przez wiele lat za rodzinną maskotkę. Między nim a pierwszym w kolejności starszym bratem było aż 15 lat różnicy. Wśród krewnych krążyła opowieść, że gdy prababcia chodziła z Zenkiem w ciąży, była przekonana, że wielki brzuch to wynik choroby. A ponieważ bała się śmierci, wolała nie wiedzieć, co to za choroba i kiedy przyjdzie jej odejść z tego świata. Pewnego dnia, szorując w kuchni podłogę, poczuła ostre bóle, więc doszła do wniosku, że właśnie nadszedł ten moment.

Zamiast jednak umrzeć, urodziła zdrowego chłopca. Żartowano potem, że Zenek jest taki porządny i pracowity przez to babcine szorowanie, bo od urodzenia obcował ze szmatą do podłogi.

Miał 16 lat, kiedy skończyła się wojna. Kamienica na warszawskiej Woli, w której mieszkał z najstarszym bratem i jego rodziną, została zburzona w czasie powstania, dlatego Zenek tułał się trochę po Polsce. Na początku najmował się przy rozmaitych budowach, aż wreszcie trafił do Szczecina. Zatrudnił się w stoczni i dostał jakiś służbowy pokój, zrobił maturę.

Wtedy też zakochał się nieszczęśliwie. Podobno z tej rozpaczy właśnie wypłynął statkiem na dalekie łowiska. Tak zaczęła się morska kariera wujka Zenka. Z trawlerów szybko przerzucił się na statki handlowe. Pogodził się już wtedy z odejściem ukochanej i żartował, że przez rybi smród odstrasza wszystkie ładne dziewczyny, a kręcą się przy nim same brzydule. Prawda była jednak inna.

Statki rybackie rzadko zawijały do portów. Cały złowiony towar zamrażano lub przetwarzano na konserwy w przetwórni pod pokładem. Bywało, że jednostki nawet przez sześć miesięcy nie opuszczały łowiska.

Takie życie wujowi nie odpowiadało, bo przecież dziewczyn na morzu nie było wcale. Nie było ich jednak również wtedy, kiedy Zenon pływał na handlowych jednostkach i do Polski zawijał często. Nigdzie nie zagrzał miejsca, nie założył rodziny. Był całkiem sam z… dużymi pieniędzmi.

Wiedział, że czekają na jego śmierć

O tych pieniądzach rodzina szeptała niestworzone rzeczy, tym bardziej że fortuna wujka Zenona wciąż rosła. Kiedy ostatecznie rozstał się z morzem, zaczął bowiem handlować antykami. Sam był posiadaczem świetnej kolekcji obrazów, zegarów, białej broni, i wielu innych cennych drobiazgów.

Pewnego lata przyjechał do Warszawy z narzeczoną. Był już wtedy po pięćdziesiątce. Krewni nie przyjęli wybranki jego serca z otwartymi ramionami. Znaleźli się wśród nich tacy, którzy wprost wujowi powiedzieli, że „Halinka nie budzi zaufania”. Zenon nie przejmował się ich gadaniem, zresztą w końcu i tak się nie ożeniłDlaczego? Tego do dzisiaj nikt z nas nie wie. Cała rodzina jednak odetchnęła z ulgą; wszak lepiej mieć bogatego wujka bez żony niż z żoną.

Wujek Zenek doskonale rozumiał intencje swych licznych kuzynów. Miał ogromne poczucie humoru, dlatego świadomość, że kilka osób gdzieś tam na drugim końcu Polski czeka tylko na to, aż on zamknie oczy, nie psuła mu dobrego samopoczucia. Odwiedzał moich rodziców i brata mamy dość regularnie. W stolicy bywał oczywiście w interesach.

Pamiętam, jak przy okazji jednej z wizyt pochwalił się, że przywiózł dwa drogie obrazy dla ważnej osobistości. Nie chciał jednak wyjawić, kim był jego klient. Niedługo potem zmienił się w Polsce ustrój i wuj bez ogródek opowiadał, że było wielu partyjnych notabli, którzy zamawiali u niego antyki.

– Teraz to oni się brzydzą i partią, i komuną, a to przecież dzięki niej mają pieniądze, żeby kupować u mnie te cacka – zżymał się nieraz.

Lubiłam jeździć do Szczecina w odwiedziny do wuja. Był bardzo serdeczny, chętnie opowiadał o swoich morskich przygodach, o ludziach, których poznał na krańcach świata, no i o kobietach, które budziły w nim pożądanie… Tak, wcale mu nie przeszkadzało, że rozmawia z taką smarkulą jak ja! A byłam przecież o 35 lat od niego młodsza!

Ogromną radość sprawiało mi przebywanie wśród tych wszystkich pamiątek z podróży, starych przedmiotów, obrazów, zegarów. Był tam jeden, który szczególnie mi się spodobał: zegar kwadransowy Beckera, w skrzynce z ciemnego drewna. Dostałam go od wuja w prezencie ślubnym, razem z kompletem posrebrzanych sztućców. Do dziś traktuję je jak relikwie.

Podczas swojej ostatniej wizyty u wujka Zenka, dowiedziałam się, że jest śmiertelnie chory. Był już słaby, chociaż nie tracił dobrego humoru. To wtedy poznałam Andrzeja.

– Pamiętaj, Julka, że to mój przyjaciel. Jedyny, jakiego przez całe życie miałem. A wiesz dlaczego? – spytał wujek, i nie czekając na moją odpowiedź, wypalił: – Bo się mnie nie brzydzi. No, nie patrz tak. Chodzi o to, że tam, w tych cholernych szpitalach, to nawet pielęgniarka nie chce się do człowieka dotknąć. Bo taki stary, z rakiem w brzuchu, psuje się i śmierdzi… – jego słowa cięły jak nożem.

Było mi smutno, przykro i wstyd. W głębi duszy czułam, że ja też nie potrafiłabym się zająć tym schorowanym człowiekiem.

Też bym nie umiała się nim zająć

Andrzej był z wujem do końca. Kiedy ostatni raz go widziałam, leżał w szpitalu, dostawał zastrzyki z morfiny. W przebłysku świadomości spytał, czy pamiętam, kto jest jego przyjacielem. Potwierdziłam skinieniem głowy. Powiedział jeszcze, że sporządził testament, że wszystko zapisał przyjacielowi i jego rodzinie, dzieciom i żonie, bo tylko im ma za co dziękować.

– A ty, moja droga, dasz sobie radę bez mojej pomocy… Jesteś wykształcona, masz mądrego męża. Dla ciebie mam to – przymknął oczy i wcisnął mi do ręki pakuneczek.

Odetchnęłam z ulgą, że nie muszę prowadzić dalej tej rozmowy. Czułam się skrępowana słowami wuja. Zastanawiałam się, o czym mógł myśleć. Czyżby sądził, że przyjechałam po to, aby czegoś się od niego domagać dla siebie, dla rodziny? W końcu jednak doszłam do wniosku, że wuj nie do końca był świadomy tego, co mówił.

Prezent rozpakowałam już po śmierci wuja: był tam niewielki złoty krzyż jerozolimski i karteczka: „Krzyżyk należał do Twojej prababci. Niech zostanie w rodzinie. Trzymaj się, Julka. Zenek”.

– To tutaj – Andrzej zatrzymał się przed grobem.

Spojrzałam na granitowy pomnik, na płytę z napisem: „Drogiemu Zenkowi rodzina i Przyjaciele”… A więc Andrzej zrobił więcej niż to, do czego zobowiązywał go testament. Nagrobek musiał być bardzo kosztowny. Pomogłam mu uprzątnąć zwiędłe liście. Położyłam na płycie wiązankę, zapaliliśmy znicze. Staliśmy jakiś czas w milczeniu. W pamięci odtworzyłam dzień pogrzebu wujka Zenka…

Gdy wyszliśmy z cmentarza, Andrzej zaprosił wszystkich krewnych wuja do kancelarii notarialnej. Tam poznaliśmy ostatnią wolę zmarłego. Nikt nie skomentował słów notariusza. Potem cała nasza grupka pojechała wynajętym busem do restauracji.

– Jeśli ktoś z państwa chciałby wziąć jakieś pamiątki po Zenku, spotkajmy się po obiedzie, pojedziemy do jego mieszkania, bus jest do państwa dyspozycji do wieczora, mamy czas – zaproponował Andrzej.

Nikt nie chciał niczego zabierać, tylko ciocia Jadzia poprosiła go, żeby odesłał do Warszawy rodzinne fotografie. Pociąg odjeżdżał o 17. i wszyscy zgodnie pojechaliśmy na dworzec.

Tydzień później odezwał się wuj Waldek, jeden z bratanków Zenka. Chciał zwołać spotkanie wszystkich krewnych zmarłego w swojej podwarszawskiej willi w następną sobotę. Ani mnie, ani mojej mamie nie spodobał się ten pomysł.

– Po co mamy się spotykać, skoro prawie się nie znamy? – pytałam mamę.

– Może chcą z Jadwigą rozdać te rodzinne zdjęcia. Nie wiem, ale wypada iść – stwierdziła na to, więc w wyznaczoną sobotę pojechałyśmy.

Pierwszy raz widziałam dom Waldemara. „Toż to rezydencja!” – pomyślałam wtedy z podziwem. Obiło mi się kiedyś o uszy, że zarówno Waldek, jak i ciotka Jadwiga, jego rodzona siostra, mieli smykałkę do interesów i dorobili się wielkich majątków. Wuj miał między innymi dwa sklepy z farbami w Warszawie. W salonie rozsiedliśmy się na skórzanych kanapach i fotelach. Była herbata i kruche ciasteczka.

Mama często żartowała z tej „herbaty”

– Nie będę wam dziękował, że przyszliście, bo mamy wspólny interes. Musimy zjednoczyć siły – zaczął gospodarz, a goście gapili się jeden na drugiego z niepewnymi minami.

Początkowo nikt nie wiedział, o czym wuj mówi, oczywiście poza jego żoną Barbarą i ciotką Jadwigą, które musiały znać powód tego spotkania.

– Nie możemy tego tak zostawić! – ciągnął Waldemar. – Zenek miał w Szczecinie mieszkanie, samochód, masę antyków, pewnie i duże konto, jakieś złoto, srebro… Słowem, było tego sporo. Musimy podważyć testament, bo niby dlaczego Andrzej na tym całym majątku łapę położył?! – zawiesił głos, a wszyscy oniemieli.

Pierwszy odzyskał rezon brat mamy:

– Nie mamy podstaw i powodu, żeby podważać testament. Zenek był chory, i tylko jedna osoba się nim zajęła. To był Andrzej, więc wolę zmarłego trzeba uszanować. Co my dla Zenka zrobiliśmy?

– No jak to co? – piskliwym głosem spytała Barbara. – Przecież jak był w Warszawie, to nieraz przychodził do nas do sklepu i rozmawialiśmy na zapleczu. Zawsze częstowałam go kawą, herbatą. Waldek ciastka kupował!

– Przecież my to rodzina, byliśmy zżyci z Zenkiem, a ten facet jest obcy! – podjął wuj Waldemar. – Co z tego, że się Zenkiem zajmował, pewnie dostawał za to jakieś pieniądze. Za darmo nic by nie zrobił, a my mamy dzieci…

– A właśnie, że za darmo! – wybuchłam. – Był wujka najlepszym przyjacielem, i jak ostatni raz odwiedziłam wujka w Szczecinie, to mi sam wszystko powiedział, że pan Andrzej tak dobrze się nim zajmuje. A potem w szpitalu… – mówiłam jak nakręcona, aż zaschło mi w gardle.

Miałam sięgnąć po filiżankę z herbatą, lecz mama mnie powstrzymała. Odciągnęła moją rękę od stolika, sama wstała i zaczęła mówić:

– Żadne z nas nie ma prawa wyciągać łapy po majątek Zenka. Jak dowiedzieliśmy się, że jest ciężko chory, to ja, Janek i moja Julka jeździliśmy go odwiedzić. Tylko odwiedzić, rozumiesz, Waldek? – mama groźnie patrzyła na wuja. – Nie był z nikim z nas zżyty – ciągnęła – a już na pewno nie z tobą. Mieszkał daleko, a kiedy przyjeżdżał do Warszawy, zatrzymywał się u mnie albo u Janka. Czasami spędził noc u Danusi i Jurka, ale wiadomo, że wszyscy zaczęli ich dom omijać, jak się nasz kuzyn Jurek rozpił. No to i Zenek przestał tam bywać…

– Ale... – próbował jej przerwać wujek, ale mu nie pozwoliła.

–  Nie skończyłam! – syknęła. –  A co do wizyt u was, to powiem ci, Basiu, że ja w waszym domu jestem pierwszy raz w życiu. Natomiast wy z Waldkiem wypiliście u mnie w sumie kilkanaście filiżanek herbaty, mimo to spadku po was się nie spodziewam; ani ja, ani tym bardziej moja córka. Spadku po Zenku też nie oczekiwałam. I domagać się niczego nie będę. Andrzej poświęcił naszemu krewnemu kilka miesięcy swojego życia, był jego przyjacielem i tylko Zenek wiedział, ile ta przyjaźń znaczyła.

Pazernego wuja Waldemara, jego małżonkę oraz ciotkę Jadwigę pożegnałyśmy w ponurym nastroju. Mama już więcej nie wspominała o tym nieszczęsnym spotkaniu. Czasem tylko, wybierając się z wizytą do kogoś, mówiła:

– Idę do Zosi, ale nie będę piła herbaty – i puszczała przy tym oko.

Czytaj także:
„Hucznie świętowaliśmy rocznicę ślubu, goście gratulowali nam miłości. Nikt nie wiedział, że nasze małżeństwo to fikcja”
„Siostra ciągle pożycza ode mnie pieniądze. Ona idzie sobie do fryzjera, a ja nie mam na dentystę”
„Kiedyś byłem cenionym artystą, dziś jestem bezdomny. Co gorsza, straciłem kobietę swojego życia”

Redakcja poleca

REKLAMA