„Hucznie świętowaliśmy rocznicę ślubu, goście gratulowali nam miłości. Nikt nie wiedział, że nasze małżeństwo to fikcja”

Wyprawiliśmy huczną rocznicę ślubu, a nasze małżeństwo się rozpadało fot. Adobe Stock, Kalim
Nie powinniśmy byli świętować srebrnych godów. To zakrawało na hipokryzję, bo nasze małżeństwo miało się coraz gorzej. Tyle że nikt o tym nie wiedział, bo nie mówi się rodzinie, że się ze sobą nie sypia ani praktycznie nie rozmawia, prawda?
/ 09.02.2022 05:30
Wyprawiliśmy huczną rocznicę ślubu, a nasze małżeństwo się rozpadało fot. Adobe Stock, Kalim

– No, już po wszystkim – skwitował przyjęcie rocznicowe mój mąż i chociaż raz musiałam przyznać mu rację.

Ale przez ten rok po rocznicy ślubu zaczęliśmy coraz bardziej dojrzewać do myśli, że jednak nie jesteśmy tacy starzy i każde z nas może spróbować zacząć od początku. Od dawna mieliśmy dla siebie tylko złośliwości i pretensje, zniknęło ciepło, czułość, nawet zainteresowanie.

Miałam wrażenie, że mnie to boli bardziej niż jego

Wojtek wydawał się być niewzruszony tym, że nasze małżeństwo właściwie się rozpadło. Miał swoją pracę, coś oglądał, coś czytał, gdzieś chodził. Ja przeżywałam, że nasze uczucie umarło. To była dla mnie życiowa porażka.

– No to weźmy rozwód i wreszcie się od siebie uwolnimy – rzucił w końcu w odpowiedzi na moje narzekania Wojtek.

– Dobry pomysł – odparowałam.

Ustaliliśmy, że to będzie elegancki rozwód. Nasze córki były już dorosłe i zabezpieczone finansowo, mieliśmy tylko jedno wspólne mieszkanie, psa oraz stary samochód. Ja nie miałam prawa jazdy, a Wojtek zawsze chciał mieć kota, więc nie kłóciliśmy się o podział majątku. Uznaliśmy, że skoro nie będziemy walczyć w sądzie, to nie musimy zatrudniać dwóch drogich kancelarii prawnych.

Potrzebowaliśmy jedynie kogoś, kto pomoże nam przebrnąć przez wszystkie formalności.

– Może być ta kancelaria? – Wojtek przedstawił mi propozycję. – Mieszczą się w centrum. Umówię nas, jeśli nie masz nic przeciwko nim.

Nie miałam. Wzięłam adres i kilka dni później pojechałam do centrum. Stanęłam pod strzelistym wieżowcem i zaczęłam się zastanawiać, jak tam wejść, gdzie się udać, które to w ogóle piętro. Niemal ucieszyłam się na widok Wojtka zmierzającego w moją stronę chodnikiem. On zawsze dobrze radził sobie w takich sytuacjach.

– Mają biuro na piętnastym piętrze, trzeba wziąć identyfikator z recepcji głównej, przejść przez bramki, a potem skręcić w lewo i iść do wind – jak zwykle wszystko miał pod kontrolą.

Kiedy staliśmy na marmurowej posadzce, czekając na windę, Wojtek spojrzał na mnie i zapytał cicho:

– Jesteś pewna…?

Nie zdążyłam mu odpowiedzieć, bo rozległ się elektroniczny sygnał dźwiękowy i na korytarz wysypała się gromadka ludzi. Wsiedliśmy do środka sami. Oboje byliśmy zdenerwowani. Niby od dawna zachowywaliśmy się wobec siebie jak obcy ludzie, ale jednak właśnie szliśmy rozmawiać w obecności adwokata o całkowitym zakończeniu naszego małżeństwa.

Od tego kroku dzieliło nas piętnaście pięter…

Patrzyłam na czerwony wyświetlacz, który pokazywał kolejne i liczyłam: jeszcze czternaście, jeszcze trzynaście… jeszcze osiem... Nagle windą szarpnęło i zatrzymała się w miejscu. Cyfra dziewięć migotała jak oszalała, a drzwi się nie otwierały. Nacisnęłam przycisk umożliwiający szybkie otwieranie drzwi… i nic.

Złapałam zaniepokojone spojrzenie Wojtka i zrozumiałam, że utknęliśmy między piętrami.

– Spokojnie, zaraz pojedziemy dalej – uśmiechnął się pocieszająco, ale nic się nie wydarzyło.

Na szczęście Wojtek zawsze potrafił zachować zimną krew i wiedział, jak się zachować w trudnych sytuacjach. Nacisnął przycisk z ikonką głośnika i usłyszeliśmy miły damski głos.

– Utknęliśmy w windzie – poinformował kobietę z pogotowia windowego.

– Rozumiem, proszę zachować spokój i podać mi…

Nie zdążyła powiedzieć, co mamy podać, bo nagle wszystko ucichło, a w windzie zgasło światło. Krzyknęłam i odruchowo przywarłam do szerokich pleców męża. Na szczęście po kilku sekundach zapaliła się awaryjna listwa oświetleniowa i kabinę rozjaśniło niebieskawe, dość upiorne światło.

– Musiał wysiąść prąd w całym budynku – głos męża był opanowany. – Pogotowie powinno przyjmować zgłoszenia mimo to. Zadzwońmy jeszcze raz.

Niestety, tym razem naciśnięcie guzika nie wywołało żadnej reakcji. Nasze komórki były także kompletnie bezużyteczne w tej nowoczesnej metalowej kabinie. Mogliśmy tylko czekać i mieć nadzieję, że ktoś w końcu nas uwolni.

– A co, jeśli skończy nam się powietrze? – zapytałam, czując, że ogarnia mnie panika.

– Ta kabina nie jest hermetyczna, a szyb musi być wentylowany – powiedział uspokajająco Wojtek. – Wszystko będzie dobrze, to na pewno nie zdarza się im pierwszy raz, mają procedury…

Ale mnie już zaczął paraliżować strach

Miałam wrażenie, że brakuje mi powietrza, że ściany windy zaczynają się schodzić i za chwilę mnie zmiażdżą.

– Pomocy! – krzyknęłam, tłukąc pięścią w metalowe drzwi. – Hej! Ludzie! Pomocy! Utknęliśmy!

– Hania… oni wiedzą, że windy stanęły – mąż złapał mnie za nadgarstki, żebym przestała tłuc dłońmi o metal. – Zaraz ktoś przyjdzie i nas uwolni.

Ale nawet jeśli ktoś był po drugiej stronie, to nic nie słyszeliśmy. Albo więc kabina była dźwiękoszczelna, albo… Zrozumiałam, że stanęliśmy między piętrami! Zobaczyłam oczyma wyobraźni, jak wisimy kilkadziesiąt metrów nad ziemią, a każdą ścianę otacza lity beton.

– Nie wydostaną nas stąd – zaczęłam mówić sama, słysząc, że ze zdenerwowania plącze mi się język. – Umrzemy tu…

– Nie, nie umrzemy – mąż objął mnie bardzo mocno i to przyniosło mi trochę ulgi. – Nic nam nie będzie. Wyjdziemy stąd, pójdziemy do adwokata i dowiemy się, jak kulturalnie się rozwieść. A potem pójdziemy na wielkie lody z bitą śmietaną i owocami, tak jak lubisz. Co ty na to?

Próbowałam się uśmiechnąć, ale zaczęłam płakać

Byłam przerażona, że naprawdę tam umrzemy, jednocześnie zdawałam sobie sprawę, że gdyby nie było ze mną Wojtka, pewnie już leżałabym nieprzytomna z zakrwawionymi pięściami i rozciętym czołem. Tylko dzięki niemu nie wpadłam w kompletną histerię, tylko jego silne ramiona trzymały mnie jeszcze w pionie – w sensie metaforycznym i dosłownym.

W końcu usiedliśmy na podłodze. Bałam się chociaż na chwilę odkleić od męża, więc usiadłam tak, by mógł mnie jak najciaśniej obejmować. Szeptał mi do ucha słowa otuchy, a ja próbowałam wierzyć, że on sam się nie denerwuje. Nagle znowu targnął mną szloch. Tym razem nie chodziło o naszą sytuację, tylko o to, że dotarło do mnie, iż to jest zapewne ostatni raz, kiedy Wojtek trzyma mnie w ramionach. Odtąd miałam żyć bez niego. To przerażało mnie bardziej niż perspektywa spędzenia w tej windzie kolejnych kilku godzin.

Nie mogę sobie przypomnieć, kto pierwszy zadał to pytanie, ale zaczęliśmy rozmawiać. Dookoła panował półmrok, winda wisiała nieruchomo w szybie wieżowca, a my siedzieliśmy mocno przytuleni i rozmawialiśmy o tym, kiedy zaczęliśmy się od siebie oddalać. Przecież nie było żadnej zdrady, żadnego dramatu… Dlaczego zatem przestaliśmy się kochać?

– Ja nigdy nie przestałem – szepnął Wojtek. – Myślałem, że ty już mnie nie chcesz… Nie umiałem o tym rozmawiać, nie wiedziałem, co zrobić, więc tylko wyładowywałem na tobie złość…

– A ja myślałam, że ty masz do mnie jakiś żal, ciągle czułam się winna, potem zaczęłam się buntować…

Nie wiem, ile trwała awaria, ale spędziliśmy w tej metalowej klatce dość czasu, by wyjaśnić sobie to, o czym nie mówiliśmy od lat. Ani na moment się od siebie nie oderwaliśmy, a naprawdę ciężko jest o jakiekolwiek negatywne emocje, kiedy człowiek czuje bicie serca drugiej osoby. Inaczej się wtedy rozmawia, mówi się o swoich emocjach zamiast obwiniać drugą stronę.

W końcu światła zamigały i zabłysły pełną mocą, a winda ruszyła z miejsca z potężnym drgnięciem. Kilkanaście sekund później byliśmy wolni. Było oczywiste, że nie jedziemy już na piętnaste piętro. Oboje chcieliśmy jak najszybciej uciec z tego przeklętego budynku, spojrzeć z wdzięcznością w niebo i odetchnąć świeżym powietrzem.

Wojtek zapytał, czy chcę iść na te lody z bitą śmietaną, a ja powiedziałam, że wolę coś smażonego i gorącego. Skierowaliśmy się w stronę restauracji. Zanim jednak weszliśmy, złapałam go za rękę i powiedziałam.

– Chciałam odpowiedzieć na twoje pytanie. To, które zadałeś mi, zanim wsiedliśmy do windy.

– Jakie pytanie?

– Czy jestem pewna… Więc jestem. Jestem pewna, że NIE chcę rozwodu! Chcę, żebyśmy zaczęli wszystko od nowa, ale nie osobno, tylko razem! A… ty?

– Ja też chcę tego samego – odpowiedział i przytulił mnie do piersi bardzo, bardzo mocno.

Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”

Redakcja poleca

REKLAMA