„Pazerni krewni przestali dzwonić, kiedy wuj zapisał mi dom. To była ruina, ale plotkowali, że odziedziczyłem fortunę”

Krewni przestali się do mnie odzywać, kiedy odziedziczyłem dom fot. Adobe Stock, Pavel Lysenko
„Wszyscy myślą, że odziedziczyłem miliony, tylko przyznać się nie chcę, bo jestem skąpcem i egoistą. Proponowałem, żeby tam pojechali, wszystko obejrzeli, pokazywałem zdjęcia… Nie pomogło. Z zawiści przestali mnie zapraszać na rodzinne święta”.
/ 20.04.2022 05:41
Krewni przestali się do mnie odzywać, kiedy odziedziczyłem dom fot. Adobe Stock, Pavel Lysenko

O majątku wujka krążyły w naszej rodzinie legendy. Nikt co prawda nigdy nie widział jego posiadłości, ale wszyscy, nie wiedzieć czemu, uważali, że na pewno jest wielka i luksusowa. A teraz ja miałem ją odziedziczyć. Był tylko jeden problem… Niby mi gratulowali, ale ja wyczuwałem w tym zawiść.

Wujka Bartka znałem bardzo słabo

Od wielu lat mieszkał samotnie na południu Polski. Przeprowadził się tam po rozwodzie z ciotką Zosią. Byłem wtedy w pierwszej albo w drugiej klasie podstawówki. Potem przyjeżdżał do nas czasem w odwiedziny. Podczas tych wizyt siadali z tatą w salonie i wspominali do rana dawne czasy. W dzieciństwie razem się wychowywali, bo mieszkali po sąsiedzku, więc tematów im nie brakowało. Mamie nie podobały się te ich pogaduchy, bo przy okazji wypijali morze wódki. A mama nie lubiła, gdy tata pił. Twierdziła, że małpiego rozumu wtedy dostaje, że alkohol mu szkodzi.

Gdy więc wujek pojawiał się w progu, witała go zawsze ze skwaszoną miną. Rozpromieniała się dopiero wtedy, gdy wyjeżdżał. Tata zmarł niespodziewanie, gdy byłem w liceum. Po jego śmierci mój kontakt z wujkiem właściwie się urwał. Może uznał, że skoro taty już nie ma na tym świecie, to nie ma po co do nas przyjeżdżać, a może mama dała mu do zrozumienia, że nie jest mile widziany w naszym domu. Sam nie wiem…

W każdym razie spotkałem się z nim dopiero na swoim weselu. Dostałem od niego w prezencie 1000 złotych. Gdy mama się o tym dowiedziała, była oburzona.

– A to sknera. Śpi na pieniądzach, chałupę z ogrodem kupił, a chrześniakowi z okazji ślubu jakieś drobne daje! A przecież wie, że młodym każda złotówka na start się przyda!

– Oj mamo, nie przesadzaj. Niektórzy po 50 złotych do kopert powkładali. Ot choćby twoja siostra – wtrąciłem. 

– Moja siostra ma troje dzieci i chorego męża. A on? Jest sam, bo potomstwa z Zosią się nie doczekali. To powinien sypnąć groszem jak należy – zrzędziła.

O majątku, a zwłaszcza wielkim domu wujka Bartka, od jakiegoś czasu krążyły w rodzinie legendy. Nikt jednak nie wiedział, ile w tych opowieściach prawdy, a ile fantazji, bo wujek nikogo do siebie nie zapraszał. Nie miał wśród bliskich najlepszej opinii i wolał trzymać się od wszystkich krewnych z daleka. Nawet z mojego wesela uciekł po trzech godzinach pod pretekstem, że ma zaraz pociąg do domu. A tak naprawdę przesiedział do rana w hotelu.

Potem już go nie widziałem

Przez jakiś czas dostawałem od niego jeszcze kartki z życzeniami świątecznymi, ale później i to się skończyło. Byłem pewien, że wujek zapomniał o moim istnieniu. o tym, że to nieprawda, przekonałem się trzy miesiące temu, gdy do moich drzwi zapukał listonosz i wręczył mi przesyłkę z kancelarii adwokackiej z południa Polski. W pierwszej chwili myślałem, że to pomyłka, ale na kopercie widniało moje nazwisko. Otworzyłem list i zacząłem czytać. Pisał do mnie pełnomocnik prawny wujka. Zawiadamiał mnie, że wujek zmarł i zostawił mi w spadku cały swój majątek. Gdy to przeczytałem, omal nie padłem z wrażenia.

– Co tak nagle pobladłeś? Stało się coś? – zaniepokoiła się żona.

– W pewnym sensie tak. Wujek Bartek nie żyje – wykrztusiłem.

– Tak? A kto to taki? Nie pamiętam go – zmarszczyła czoło.

– Masz prawo. Widziałaś go tylko raz, dwadzieścia lat temu, na naszym weselu – odparłem.

– A, to ten… Twój chrzestny… No i co?

– Adwokat pisze, że zostawił mi w spadku cały swój majątek. Wyobrażasz to sobie? – wykrztusiłem.

– Naprawdę? – nie dowierzała.

– Sama zobacz. Tu wszystko jest napisane, czarno na białym – pokazałem jej list.

– Faktycznie… A dużo tego może być? – oczy jej się zaświeciły.

– Nie mam pojęcia. W rodzinie zawsze plotkowali, że wujek jest bardzo bogaty. Na pewno miał dom z ogrodem. A co poza tym, nie wiem. Może jeszcze jakieś pieniądze na koncie… – zamyśliłem się.

– Dom z ogrodem? Toć to musi być warte majątek! – żona aż podskoczyła.

– Spokojnie… Pamiętaj, że to nie Warszawa, tylko jakaś niewielka miejscowość – starałem się studzić jej emocje.

– E tam, dom to dom. Nigdy nie jest tani. A my akurat tak bardzo potrzebujemy pieniędzy. Zobacz, Gosia na studiach, Szymek zaraz pójdzie w jej ślady… To wszystko kosztuje. A do tego kredyty… Jak dobrze sprzedamy posiadłość, to spłacimy wszystkie zobowiązania, mieszkanie i może jeszcze na czarną godzinę coś nam zostanie. Albo na podróże. Zawsze chciałam zwiedzić trochę świata – rozmarzyła się Martyna.

– No to może zwiedzisz. Ale na razie, błagam cię, nikomu o niczym nie mów. Wiesz, jacy są ludzie… Gdy usłyszą o tym spadku, to przestaną się do nas odzywać. Biedy nikt nikomu nie zazdrości, ale bogactwa, zawsze – przestrzegłem.

– O rany, nie jestem głupia. Najpierw zorientujemy się, ile to jest warte, a dopiero potem zastanowimy się, jak powiemy o nim rodzinie i znajomym – przyrzekła.

Niestety Martyna nie dotrzymała słowa

Jeszcze tego samego dnia poleciała na ploteczki do swojej kuzynki, Patrycji. No i się wygadała. Podobno prosiła Patrycję, żeby milczała jak grób, ale tamta od razu puściła wiadomość dalej. Po kilku godzinach o spadku wiedziała już chyba cała Polska. Natychmiast rozdzwoniły się telefony. Krewni, znajomi… Wszyscy niby mi gratulowali, ale ja wyczuwałem w tym zawiść i złość.

– Widzisz, co najlepszego narobiłaś? Przez twój długi jęzor już narobiliśmy sobie wrogów. Choć nawet nie wiemy dokładnie, co i ile odziedziczyliśmy – napadłem na żonę.

– O rany, nie denerwuj się. Wymsknęło mi się. Patrycja zaczęła się z nas podśmiewać, że ledwie wiążemy koniec z końcem, to nie wytrzymałam. Musiałem jej utrzeć nosa – tłumaczyła się.

Pokrzyczałem jeszcze na żonę trochę, a potem odpuściłem. Doszedłem do wniosku, że nie ma co płakać nad rozlanym mlekiem. Teraz najważniejszą sprawą było załatwienie formalności spadkowych. nie pojechaliśmy na południe Polski od razu. W firmie nie dali mi wolnego. Jak na złość pracowaliśmy nad bardzo ważnym projektem  i szef nie chciał słyszeć o urlopie.

W kancelarii adwokackiej zjawiliśmy się z Martyną dopiero po dwóch tygodniach. Chciałem jechać sam, bo przecież wujek zapisał spadek mnie, ale żona się uparła. Stwierdziła, że w pewnym sensie też ma prawo do tego majątku, że nie pozwoli bym sam o wszystkim decydował. Nie chciałem się z nią kłócić, więc wziąłem ją ze sobą. I dobrze, bo gdyby sama nie zobaczyła, jak wygląda ten mój spadek, to chyba by mi nie uwierzyła.

Adwokat przyjął nas bardzo miło

Wręczył mi testament. Zerknąłem na dokument. Rzeczywiście, czarno na białym było napisane, że jestem jedynym spadkobiercą.

– Na pewno ma pan jakieś pytania – zagaił.

– Rzeczywiście… Przez długi czas nie miałem kontaktu z wujkiem. Nie wiem, czego się dorobił. Czy na przykład zostawił jakieś pieniądze w banku? – chciałem wiedzieć.

– Z tego, co mi wiadomo, to nie. W ostatnich latach poważnie chorował i wydał na leczenie wszystkie oszczędności. Nawet musiał się zadłużyć… Nic wielkiego, jakieś pięć tysięcy debetu na karcie kredytowej.

– Ile? – jęknąłem.

– Pięć tysięcy.

– Ale jest jeszcze dom z dużą działką – wtrąciła się żona.

– A tak, jest. I to z czystą hipoteką – uśmiechnął się adwokat.

– No właśnie. Jak go sprzedamy, to spłacimy dług bez problemu – ucieszyła się.

– Jak sprzedacie…

– A coś z nim jest nie tak? – zdenerwowałem się.

– Nie, w zasadzie, wszystko jest w porządku. Wymaga tylko renowacji.

– Czego?

– Remontu. Zresztą co ja tam będę wam opowiadał. Możecie tam zaraz pojechać, wszystko dokładnie obejrzeć – wręczył mi klucze i kartkę z adresem.

– Właśnie, nie ma na co czekać – żona zaczęła zbierać się do wyjścia.

Ruszyłem za nią.

– Niech pan pamięta, że zawsze pan może odrzucić spadek. Po prostu oświadczyć przed notariuszem, że go pan nie przyjmuje. Ma pan na to dokładnie sześć miesięcy – rzucił adwokat, gdy byliśmy już w drzwiach.

– A dlaczego miałbym to zrobić? – aż przystanąłem.

– Bo spłata długu w banku to nie wszystko. Poza tym będzie pan musiał zapłacić podatek od spadku do urzędu skarbowego.

– Jak to? Przecież, jeśli zmarły był z rodziny, to skarbówka nie nalicza podatku. Trzeba tylko zgłosić, że otrzymało się spadek… Na jakimś tam specjalnym druku – próbowałem sobie przypomnieć, co kiedyś przeczytałem w gazecie.

– Owszem, ale dotyczy to tylko najbliższych: dzieci, wnuków, rodzeństwa, rodziców. A pański wuj był dla pana dalszym krewnym, więc na zwolnienie z podatku nie ma co liczyć.

– O matko, a ile wynosi ten podatek?

– Dokładną sumę wyliczy skarbówka, według obowiązujących progów i stawek podatkowych. Ale najwyższe dwadzieścia procent na pewno pana obejmie, bo urzędnicy liczą należność od wartości rynkowej nieruchomości – odparł.

– Ale ja nie mam pieniędzy – przeraziłem się.

Żona ścisnęła mnie za rękę.

– O rany, nie ma co martwić się na zapas. Chodź wreszcie, obejrzymy ten dom, bo z ciekawości za chwilę umrę – powiedziała i wyciągnęła mnie za drzwi.

Chyba ciągle naiwnie wierzyła, że mimo wszystko porządnie się wzbogacimy. Tymczasem ja nie byłem już tego taki pewien.

Słowa adwokata bardzo mnie zaniepokoiły

Przez skórę czułem, że czeka nas niemiła niespodzianka. Niestety, moje przypuszczenia się sprawdziły. Wielka posiadłość, o której swego czasu w rodzinie krążyły legendy, okazała się kompletną ruiną. Gdy zobaczyłem dom, to omal się nie rozpłakałem. Ledwo trzymał się kupy. Obdrapane ściany, dziurawy dach… A w środku? Grzyb, zacieki, zniszczone meble. Widać było, że na starość wuj nie miał ani siły, ani pieniędzy, by o niego zadbać.

– O Boże, przecież tu trzeba zrobić generalny remont. Inaczej nikt tego nie kupi – jęknąłem.

– Nie przesadzaj… Dom może nie prezentuje się najlepiej, ale kupiec na pewno się znajdzie. Zobacz, jaki tu jest wspaniały ogród. Stare drzewa, cisza, spokój. Sama chciałabym zamieszkać w takim miejscu  – próbowała pocieszyć mnie Martyna.

– Jesteś pewna? – wskazałem przez okno w stronę płotu. Kilkadziesiąt metrów za nim dostrzegłem tory kolejowe.

Chwilę później przetoczył się po nich pociąg. Huk był taki, że aż w domu zadzwoniły szklanki.

– O cholera jasna! – zaklęła żona. – Ale skucha!

– No właśnie, cholera! – powtórzyłem.

Zrozumiałem, dlaczego adwokat przypomniał mi o prawie do rezygnacji ze spadku. Doskonale wiedział, że raczej się nie wzbogacę.

Na południu spędziliśmy jeszcze kilka dni

Odwiedziliśmy dwóch, czy trzech agentów nieruchomości. Zadeklarowali, że przyjmą posiadłość do sprzedaży, ale nie robili nam wielkich nadziei. Stwierdzili, że musielibyśmy bardzo mocno obniżyć cenę, żeby znaleźć kupca. A i tak nie ma gwarancji, czy taki w ogóle się trafi. Wróciliśmy do domu załamani. Na dodatek cała rodzina się na nas obraziła. Nikt nie chce wierzyć, że dom po wujku to kompletna ruina. Wszyscy myślą, że odziedziczyłem miliony, tylko przyznać się nie chcę, bo jestem skąpcem i egoistą.

Proponowałem, żeby tam pojechali, wszystko obejrzeli, pokazywałem zdjęcia, dokumenty… Nie pomogło. I tak uparcie trwają przy swoim. Są tak obrażeni, że nawet nas na rodzinne uroczystości nie zapraszają. Do nas też nie przychodzą. Martyna liczyła, że na naszej dwudziestej rocznicy ślubu pojawi się ze dwadzieścia osób, a przyszło… troje. Reszta wykręciła się brakiem czasu lub pracą. A to przecież była sobota… Wiadomo, że wszyscy mają wolne…

Nie wiem, co robić

Ten cholerny spadek nie daje mi spokojnie zasnąć. Mam jeszcze trzy miesiące na decyzję, czy go przyjąć, czy nie. Z jednej strony chciałbym zaryzykować. Policzyłem sobie, że nawet gdybym sprzedał dom grubo poniżej wartości rynkowej, spłacił dług i zapłacił podatek, to i tak zostałoby mi kilkadziesiąt tysięcy. Przydałyby się nam te pieniądze, oj przydały. Dla Gosi i Szymka, na studia, na łatanie finansowych dziur. Ale z drugiej strony…

Boję się, że domu jednak nie sprzedam. Agenci gwarancji przecież nie dawali. Z czego wtedy spłacę dług i zapłacę podatek? Skarbówki nie obchodzi, że mam w kieszeni pustki, a żaden bank kolejnej pożyczki nam już nie da, bo nie mamy z żoną zdolności kredytowej. Zamiast się wzbogacić, możemy więc wpaść w tarapaty. Na samą myśl o tym ciarki przechodzą mi po plecach. Poza tym mam już dość nienawistnych spojrzeń rodziny, obgadywania nas za plecami.

Chcę, żeby krewni znowu zaczęli się do nas odzywać, żeby wszystko było jak dawniej. A tak się stanie tylko wtedy, gdy usłyszą, że odrzuciłem spadek i niczego nie odziedziczyłem. Co więc wybrać? Szlag by trafił tego wujka Bartka. Wolałbym już, żeby zapisał spadek komuś innemu. I ten ktoś się teraz męczył, zastanawiał, jaką decyzję podjąć…

Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”

Redakcja poleca

REKLAMA