„Urzędniczka chciała pozbawić mieszkania osieroconego chłopca. Stanęłam w jego obronie i rozpoczęłam łańcuszek dobrej woli”

kobieta, która pomogła sierocie fot. Adobe Stock, contrastwerkstatt
„Kiedy Tomek przyniósł mi podpisaną przez dziadka umowę najmu, zdębiałam. Dziadek wynajął kawalerkę… nieodpłatnie! I jeszcze wyrażał zgodę na scedowanie praw do członkostwa na mieszkającą tam kobietę! Dzięki temu kiedyś ona miałaby okazję wykupić Tomkową kawalerkę po bardzo okazyjnej cenie”.
/ 03.03.2023 08:30
kobieta, która pomogła sierocie fot. Adobe Stock, contrastwerkstatt

Opowiadam tę historię nie po to, żeby się pochwalić, ile dobrego zrobiłam dla zupełnie obcego chłopca, tylko by pokazać, jak dobro czynione bezinteresownie otwiera innym serca. Ludzie, widząc, że poświęcamy swój czas i pieniądze, żeby pomóc komuś, kto tego bardzo potrzebuje, również nam pomagają. Razem osiągamy rzeczy, wydawałoby się, nie do osiągnięcia. Właśnie tak powstaje łańcuszek dobrej woli.

Wszystko miało swój początek wiele lat temu, gdy mój trzydziestoletni dziś syn chodził do podstawówki. W pierwszej klasie zaprzyjaźnił się z Tomkiem, dzieciakiem samotnie wychowywanym przez matkę, wdowę. Ja też byłam samotną matką, wiedziałam więc, że musi jej być niełatwo. Ojciec Tomka zginął w wypadku samochodowym, gdy chłopiec miał trzy lata. Mieszkali blisko nas, w kawalerce.

Matka zmarła, dziadek wiecznie na rauszu

Gdy Tomek skończył piątą klasę, jego mama zachorowała na raka. Przeniósł się więc do dziadka. Nadal mieszkał niedaleko, więc często bywał u nas w domu. Po kilku miesiącach jego mama zmarła. Dziwiłam się, że małym chłopcem zajmuje się samotny, starszy, schorowany mężczyzna, na dodatek niestroniący od alkoholu. Co prawda wspierała go opieka społeczna, lecz mimo to miałam wrażenie, że coś z tą opieką jest nie tak. Chłopiec wyglądał na bardzo zaniedbanego, przychodził do nas brudny, niedomyty. Dziwiło mnie jednak, że choć był wyraźnie głodny, zostawiał na talerzu to, co należało pogryźć.

Okazało się, że bolą go zęby. Dentystka, do której zaprowadziłam Tomka, złapała się za głowę na widok, który zobaczyła, gdy otworzył usta. Najgorsze jednak było to, że po dwóch latach od śmierci mamy Tomek nie wychodził z traumy. Coraz bardziej zamykał się w sobie, prawie nic nie mówił, rozmawiał właściwie tylko z moim synem. Mówił, że jego renta i dziadka emerytura nie wystarczają na utrzymanie.

– A co z mieszkaniem po mamie? – zapytałam. – Przecież stoi puste. Może warto je wynająć.

– Mieszka tam jakaś pani, ale nie daje dziadkowi pieniędzy. To znajoma pana z opieki społecznej – odpowiedział Tomek.

– Czy dziadek podpisał z nią umowę? – drążyłam temat.

– Widziałem, jak ten pan z opieki dawał mu jakieś papiery do podpisania. Dziadek trzyma wszystkie ważne dokumenty w szufladzie biurka. Mogę przynieść – zaproponował.

– A pozwoli ci grzebać w tej szufladzie? – spytałam.

– Bierze dużo lekarstw, pije, a potem śpi, w ogóle nie zwraca uwagi na to, co robię.

Okazało się, że mieszkanie jest lokatorskie. Tomek cały czas był w nim zameldowany, miał więc prawo do dziedziczenia po mamie członkostwa w spółdzielni, a co za tym idzie, potem również prawo do wykupu. Tylko ktoś powinien w określonym terminie zwrócić się o to do spółdzielni.

Kiedy Tomek przyniósł mi podpisaną przez dziadka umowę najmu, zdębiałam. Dziadek wynajął kawalerkę… nieodpłatnie! I jeszcze wyrażał zgodę na scedowanie praw do członkostwa na mieszkającą tam kobietę! Dzięki temu kiedyś ona miałaby okazję wykupić Tomkową kawalerkę po bardzo okazyjnej cenie.

Wszystko wskazywało na to, że „pan z opieki społecznej” zwyczajnie chce ograbić Tomka z mieszkania po mamie. Co za sk.......! Kiedyś obiły mi się o uszy jakieś plotki na temat tego typu zorganizowanych poczynań, ale wtedy w grę wchodziły starsze osoby, samotne i schorowane, a nie osierocone dzieci. Sprawa była poważna. I być może nawet dla mnie niebezpieczna, jeśli pokrzyżuję cwaniakom szyki.

Chodziło im o przejęcie mieszkania

Musiałam działać zdecydowanie i błyskawicznie. Dziadek rzeczywiście był w ciężkim stanie, niewiele rozumiał. Kiedy podsunięto mu umowę, zapewne podpisał ją w dobrej wierze… Jeszcze tego samego dnia w imieniu dziadka sporządziłam dokument, w którym kobieta miała opuścić lokal w trybie natychmiastowym, dziadek go podpisał, a ja doręczyłam.

Dwa tygodnie potem Tomek przyszedł do mnie z kluczami w ręku. Miał łzy w oczach. Okazało się, że lokatorka, wyprowadzając się, ogołociła mieszkanie ze wszystkiego, również z tego, co należało do jego mamy! Zabrała wszystkie jej osobiste rzeczy, a nawet bujany fotel. Chłopiec nie miał żadnej pamiątki. Zostały puste brudne ściany, zatkana wanna i karaluchy. Gdy oddawała Tomkowi klucze, powiedziała, że jeszcze ją popamięta. I że na pewno postara się o to jej znajomy z opieki społecznej.

Pocieszyłam chłopca:

– To tylko głupie groźby, kochanie – mówiłam. – Bo cóż takiego można ci zrobić?

Myliłam się. Otóż na przykład można skierować do szkoły, która będzie o mile świetlne od jego zainteresowań. Tomek od małego był niezwykle uzdolniony informatycznie. Sam też złożył sobie komputer. To była jego pasja. Gdy skończył podstawówkę, chciał iść do zespołu szkół elektroniczno-informatycznych. Tymczasem pan z opieki społecznej załatwił mu miejsce w szkole…ogrodniczej. Grzebanie w ziemi i przesadzanie roślin nudziły chłopaka tak bardzo, że zaczął chodzić na wagary.

Przeniesiono go zatem do innej – znowu kompletnie nieodpowiedniej dla niego szkoły zawodowej, a potem jeszcze do innej – dla młodzieży z problemami, w dodatku znajdującej się pod Warszawą. Dojazdy były dla Tomka upiorne, miał bowiem chorobę lokomocyjną, a autobusem trzeba było jechać półtorej godziny w jedną stronę. Żeby zdążyć na ósmą, musiał wstawać o świcie. Nic dziwnego, że znów zaczął wagarować. Był zgnębiony, coraz bardziej zamknięty we własnym świecie. Z głową wciśniętą między ramiona wyglądał jak chodzące nieszczęście.

Miałam wrażenie, że w tym dziwacznym doborze szkół dla Tomka chodziło o coś więcej. Czułam, że mu coś zagraża, jednak tym razem nie umiałam chłopcu pomóc. Poszłam więc do prawniczki.

– Moim zdaniem może tu chodzić o przejęcie mieszkania – powiedziała pani mecenas.

– Nawet w takich instytucjach jak opieka społeczna mogą się znaleźć ludzie żerujący na nieszczęściu innych, zwykli oszuści lub nawet przestępcy. Prawdopodobnie chcą wyeliminować chłopaka z gry. Plan niemal doskonały –  udowodnić, że nastolatek jest trudny, może nawet upośledzony, wsadzić do jakiegoś ośrodka, zwłaszcza że dziadek nie nadaje się do opieki, i zagarnąć mieszkanie! Znów pewnie dadzą dziadkowi coś do podpisania, tym razem jakiś dokument do spółdzielni. Niestety nie możemy iść z tym do prokuratury, bo to tylko nasze domysły niepotwierdzone żadnymi dowodami. Nie jest dowodem nawet to, że podsunięto dziadkowi umowę najmu do podpisu. Oficjalnie jest on bowiem w pełni władz umysłowych i powinien przeczytać to, co podpisuje. Ale podejrzewam, że nasze obawy są słuszne i zagrożenie jest realne. Trzeba natychmiast coś zrobić.

– Ale co? – przeraziłam się.

– Pani Barbaro, najpilniejsza jest sprawa mieszkania – podkreśliła prawniczka. – Proszę wziąć od dziadka upoważnienie i lecieć z Tomkiem do spółdzielni, może da się jeszcze coś zrobić z tym członkostwem… I jeszcze jedno. Dlaczego pani to robi?

– Bo chcę temu dzieciakowi pomóc. Nie mogę patrzeć, jak dzieje mu się krzywda.

– W takim razie ja też przyłączam się do pani ekipy. Pomogę we wszystkim, nieodpłatnie – zadecydowała pani prawnik.

Prawniczka nie wzięła od nas pieniędzy

Znów podjęłam walkę o Tomkową kawalerkę. Niestety, gdy dotarliśmy do odpowiedniej urzędniczki, okazało się, że za późno! Tomek nie zgłosił się do spółdzielni w terminie określonym w regulaminie. Czas na przyznanie mu członkostwa po mamie minął… Teraz może tam tylko mieszkać, bo jest zameldowany.

Przedstawiłam urzędniczce od początku historię chłopca, powiedziałam, że Tomek na świecie nie ma nikogo z rodziny oprócz schorowanego dziadka.

– Jeśli dziadek chłopca jest chory, powinna dopilnować tej sprawy opieka społeczna – skwitowała kobieta i spojrzała na nas zimnym wzrokiem.

Wtedy coś we mnie pękło. Powiedziałam jej, jakie mam podejrzenia co do niektórych pracowników opieki społecznej i ich zakusów na tę kawalerkę.

– A pani kim jest dla chłopca? – spytała podejrzliwie.

– Właściwie nikim, po prostu mamą jego kolegi. Już tylko na mnie może liczyć, więc…

– …jest pani jego opiekuńczym aniołem – w głosie urzędniczki nieoczekiwanie zabrzmiały cieplejsze nuty. – Przypomina mi pani moją przyjaciółkę, z którą pracowałam przez wiele lat biurko w biurko. Umarła młodo, podobnie jak mama tego chłopca. Danusia zawsze pomagała innym ludziom…

Coś mnie tknęło.

– Mówi pani może o Danusi M.? To moja ciotka. Rzeczywiście dla wielu ludzi była aniołem. Gdyby żyła, na pewno pomogłaby mi teraz.

– Zatem i ja to zrobię. Danusia by tego chciała. Dla pani, tej sieroty i jego nieżyjącej matki. Zaraz pójdę do prezesa i osobiście go poproszę. Jest mi winien zaległą przysługę – dodała i po raz pierwszy się uśmiechnęła.

Uruchomiony przeze mnie łańcuszek ludzi dobrej woli stawał się coraz dłuższy. Oprócz pani adwokat i urzędniczki ze spółdzielni wkrótce dołączyli do niego prezes wraz z zarządem, którzy zgodzili się odejść od regulaminu i wyjątkowo, po terminie, przyjąć Tomka na członka spółdzielni, a także przydzielić mu mieszkanie po matce.

Teraz jak najszybciej należało zmienić chłopcu szkołę. Nie mogłam jednak tego zrobić, będąc jedynie mamą jego kolegi. Sytuacja zmieniła się, gdy niespodziewanie dla wszystkich dziadek Tomka zmarł. Chłopak został już absolutnie sam na świecie. Zaraz po pogrzebie podszedł do mnie.

– Pani Basiu, mam do pani wielką prośbę – powiedział. – Czy może pani zostać moim opiekunem prawnym? Od dłuższego czasu się pani mną opiekuje, jest dla mnie jak mama. Tylko pani ufam, a teraz, gdy dziadek nie żyje, ten facet z opieki społecznej nie da mi spokoju… Zwłaszcza że dziadek zostawił mi swoje mieszkanie. Dwa pokoje.

Pomoc pani mecenas na rozprawie była bezcenna, bo jak się okazało, opieka społeczna zaatakowała mnie, zarzucając złą wolę, interesowność i chęć zawładnięcia sierocym majątkiem.

Teraz wszystko w rękach pani sędzi

Nikt stamtąd nawet nie pojawił się na rozprawie, ale wystawili mi opinię wręcz miażdżącą. Wszystko zależało teraz od sędzi. Kobieta wnikliwie przesłuchiwała Tomka, potem mnie i mojego syna. Wahała się. Szalę przeważył głos pani adwokat.

– Wysoki Sądzie – powiedziała. – Występuję tu pro publico bono, bo temu nieszczęśliwemu dziecku od kilku lat dzieje się krzywda. A jest na świecie całkiem sam. Pani Barbara, obca w końcu osoba, jest dla niego jak matka. Nie tylko nie czerpie z tego tytułu żadnych korzyści, ale wielokrotnie pomagała owemu dziecku finansowo, płacąc za wizyty lekarskie, ubrania, jedzenie i podręczniki. Nie mam na to dowodów, lecz wiele wskazuje na to, że wcale nie pani Barbarze, tylko komuś z opieki społecznej zależy na majątku tego chłopca.

I opowiedziała pani sędzi całą historię.

Długo czekaliśmy na orzeczenie. Sytuacja była trudna. Z jednej strony sędzia miała przed sobą opinię przedstawiciela państwowej instytucji, z drugiej – zeznania samotnej matki, jej syna, osieroconego chłopaka i opinię adwokatki, która bez wynagrodzenia walczyła o jego przyszłość.

– Mam nadzieję, że decyzja, którą podejmuję, jest słuszna – w końcu zawyrokowała. – Opinia państwowej instytucji wydaje mi się krzywdząca. Kieruję się tutaj doświadczeniem, bo na to zezwala mi prawo. Ale też sercem, które każe mi zaufać pani, Barbaro. Mam nadzieję, że pierwszym krokiem, który pani podejmie, będzie przeniesienie Tomasza do najlepszej dla niego szkoły, gdzie zrobi maturę. Jest bardzo inteligentnym młodym człowiekiem i tę życiową szansę na pewno wykorzysta. Obiecujesz, Tomku? – uśmiechnęła się do chłopca i zamknęła rozprawę.

Mieliśmy przed sobą jeszcze wiele trudnych zadań, związanych z testamentem dziadka i uporządkowaniem spraw majątkowych. Trzeba też było zrobić remont obu mieszkań i wynająć to po mamie Tomka. Przede wszystkim jednak trzeba było nauczyć dorastającego chłopaka tego wszystkiego, czego zwykle uczy się przy rodzicach – gospodarowania, płacenia rachunków, codziennego życia i wreszcie dbania o siebie.

Wkrótce zdał maturę i egzamin na studia informatyczne. Z przygarbionego, przestraszonego dzieciaka, który kulił się pod wzrokiem innych, wyrósł pewny siebie, wartościowy mężczyzna, znakomity informatyk. Uratował go łańcuszek ludzi dobrej woli. A co by było, gdybyśmy odwrócili się do niego plecami?

Czytaj także:
„Pomogłem chłopcu, który wywrócił się na rowerze. Jego rodzice zamiast mi podziękować... zażądali ode mnie odszkodowania”
„Kolega syna nie miał wsparcia w rodzinie, więc dostał je ode mnie. Zaprosiłam go do domu i pomogłam wywalczyć alimenty”
„Córka robiła nadzieję osieroconemu chłopcu. Maluch się przywiązał, a ona z dnia na dzień zerwała z nim kontakt!”

Redakcja poleca

REKLAMA