Byłam pewna, że wszystko zmierza ku stabilizacji, tymczasem była to tylko zapowiedź rewolucji. A zaczęło się od niespodziewanych odwiedzin mojej córki.
– Wyjeżdżam do Norwegii. Dostałam tam 3-letni kontrakt. To dla mnie ogromna szansa! – oznajmiła mi już od progu, cała promieniejąca szczęściem.
Tłumiąc ukłucie w sercu, że tak długo będzie daleko ode mnie, zapytałam:
– A Pawełek? Jedzie z tobą?
– No co ty – Magda wzruszyła ramionami. – Co ja bym tam z nim zrobiła?
Zamilkłam zaskoczona, córka uznała więc temat chłopca z domu dziecka za skończony i zaczęła omawiać ze mną inne sprawy. Gadała jak najęta o swoim mieszkaniu, które wynajmie koleżance, o samochodzie wystawionym na sprzedaż.
Słuchałam tego wszystkiego bez emocji…
W mojej głowie tłukła się w kółko jedna myśl, że ona wcale nie żartowała, że naprawdę chce zostawić Pawła. Nagle zapomniała o tym dzieciaku! Kiedy wreszcie Magda wybiegła ode mnie cała szczęśliwa, z głową pełną planów, usiadłam ciężko na kanapie.
„I co teraz? Co się stanie z tym biednym chłopcem? – zastanawiałam się. – Jak ona mogła z nim tak postąpić?”.
Nie potrafiłam tego zrozumieć. Po co w ogóle robiła małemu nadzieję? Córka jest lekarzem. Podobno bardzo dobrym, pediatrą z powołania. Pamiętam, że kiedy jeszcze była małą dziewczynką, z upodobaniem „leczyła” wszystkie swoje lalki, a pluszakom robiła zastrzyki z wody (parę z nich musiało potem wylądować na śmietniku, bo zgniły od środka). Dyskutowała też z naszym rodzinnym lekarzem na fachowe tematy, aż ten śmiał się, że kiedy Magda dostanie się na medycynę, to sprezentuje jej stetoskop.
Zgłosiła się po obiecany przyrząd tuż po maturze, kiedy było jasne, że bez problemu zdała egzaminy na akademię medyczną. Studia przeszła jak burza, mimo że już na pierwszym roku zakochała się w Marku, moim przyszłym zięciu. To był naprawdę fajny chłopak i tworzyli razem piękną parę!
Wszyscy ich podziwiali, wszyscy im zazdrościli…
Nie wierzę w gusła, ale może właśnie z tej zazdrości ktoś rzucił na nich nagle urok? Bo jakoś wciąż nie mogli doczekać się upragnionego dziecka. Magda lubi dzieci, inaczej przecież by nie została pediatrą. Marek, z tego co wiem, także chciał je mieć. Starali się przez 8 lat. Co oboje przeszli, trudno opisać!
Badania, podejrzenia, hipotezy. Magda wzięła wtedy więcej zastrzyków hormonalnych niż ja przez całe życie. I nic. Bez efektów. Było mi tak żal córki, że czułam niemal fizyczny ból, ilekroć patrzyłam jak się męczy. Każdego dnia spotykała przecież tak wiele dzieci, a nie mogła doczekać się własnego! Wtedy uważałam, że byłaby cudowną matką, ale teraz, po tym, jaką decyzję podjęła – zwątpiłam w to. Czy słuszne? Nie wiem. Ale gdy Magda oznajmiła mi tak bezbarwnym tonem, że wyjeżdża za granicę bez Pawła, cała ta jej miłość do dzieci wydała mi się kompletnie nieprawdziwa. Udawana.
Prawie 3 lata temu Magda podjęła wolontariat w domu dziecka. Pamiętam, jaka byłam z niej dumna – przecież miała tak wiele obowiązków, tyle pracy. Zastanawiałam się, kiedy jeszcze znajdzie czas dla tych wszystkich biednych dzieci. Ale jakoś znalazła. Chodziła tam raz w tygodniu i po jakimś czasie zauważyłam, że w jej opowieściach coraz częściej pojawia się jedno imię – Pawełek. Był to 10-letni wówczas chłopiec, jeden z wychowanków, sierota. Magda mówiła o nim z prawdziwym entuzjazmem – że taki inteligentny, miły, grzeczny.
– Wiesz, mamo – zwierzyła mi się pewnego dnia. – On jest taki fajny. Mogłabym mieć takiego syna…
Poczułam wtedy lekki niepokój, sądząc, że to wszystko za daleko zaszło.
– No a co na to Marek? – usiłowałam się dowiedzieć.
– A co on ma do tego? – Magda tylko wzruszyła ramionami. – To przecież moja praca i mój wolontariat!
Niby tak, ale to, co było wolontariatem, nagle zaczęło przeradzać się w coś innego. Początkowo bowiem Magda kryła się z tym, że z Pawłem łączy ją coraz więcej. Nie przyznała się ani mnie, ani swojemu mężowi, że zaczęła zabierać chłopca na przepustki. Chodzili do kina, do muzeów. Córka odkrywała przed tym dzieckiem świat, którego ono do tej pory w ogóle nie znało. Jego żywiołem był dom dziecka, w którym mieszkał prawie od urodzenia, bo oboje rodzice okazali się dysfunkcyjnymi alkoholikami niezdolnymi do opieki nad synem. Mimo to nie chcieli zrzec się do niego praw, więc maluch nie trafił do adopcji. Nie miał szansy dostać się do normalnej rodziny, w której byłby kochany i otoczony opieką. Z tego, co potem usłyszałam, wynikało, że rodzice właściwie go nie odwiedzali.
Byli w domu dziecka najwyżej kilka razy
A raz wzięli Pawła na święta do domu, skąd po kilku dniach i tak zabrała go policja – brudnego i wystraszonego. Jednak on żył tylko myślą, kiedy znowu po niego przyjdą. Gdy okazało się, że już nigdy, bo zmarli w szpitalu zatruci jakimś samogonem, płakał za nimi rozpaczliwie, jakby byli najukochańszymi rodzicami na świecie. Zarazem wydawało się jednak, że przed Pawłem otwierają się nowe perspektywy – po śmierci rodziców wreszcie mógł być adoptowany. Tylko że w Polsce najchętniej przysposabia się niemowlęta. Nikt się nie kwapił, żeby brać pod swoje skrzydła takiego dużego chłopaka, w dodatku po przejściach, z patologicznej rodziny. I wtedy pojawiła się moja córka. Zaprzyjaźniła się z chłopakiem i zachwyciła jego inteligencją, błyszczącą na tle przeciętnych dzieci z domu dziecka, niczym nieoszlifowany diament.
Zaczęło się od tego, że przynosiła mu jakieś książki do czytania, raz czy dwa zabrała go do kina. Dyrektorka ośrodka zgodziła się na to z ochotą, znała przecież panią doktor bardzo dobrze. Wiedziała też, że kontakt z Magdą może tylko Pawłowi pomóc. Ja w końcu także go poznałam.
Córka wprowadziła go w moje życie podstępem
Powiedziała, że chłopiec potrzebuje pomocy z polskiego, no i odezwała się we mnie stara belferka. Kiedy zobaczyłam po raz pierwszy Pawła, pomyślałam, że to taki strasznie smutny chłopak – miał w oczach taką wielką pustkę. Jednak ta pustka, po kilku miesiącach przyjaźni z moją córką, jakby zniknęła, wypełniła się uśmiechem. Paweł odżył i zaczął być taki jak inne dzieci w jego wieku.
Zamiast cichego i zahukanego malca pojawił się chłopak, który wie czego chce i ma swoje zdanie. To dzięki Magdzie nauczył się je wypowiadać i dobrze wiedział, ile jej zawdzięcza. Patrzył w nią jak w tęczę.
„Mogłabym być jego matką” – napomykała Magda.
To prawda, dzieliły ich równo 22 lata, spokojnie mogła go urodzić. W końcu więc zadałam to pytanie, które powinno w końcu paść:
– Zamierzasz adoptować Pawła?
Moja córka, kiedy to usłyszała, zamyśliła się na chwilę, po czym stwierdziła:
– Zastanawiałam się nad tym. To by było… dobre rozwiązanie.
– A co na to twój mąż? – zapytałam.
– On nie chce! – odparła Magda. – Rozmawiałam z nim o tym i kategorycznie się sprzeciwił. Stwierdził, że wprawdzie nie wyklucza adopcji, ale co innego małe dziecko, a co innego taki duży chłopak. „Jak mam z nim złapać kontakt?” – pytał mnie bez przerwy, ale nawet się nie starał! – zwierzyła mi się córka.
W tej sytuacji nie bardzo wiedziałam, jakie może być rozwiązanie. Tym bardziej że Paweł wyraźnie liczył na to, że w końcu zamieszka z Magdą. Widziałam to w jego oczach i po jego zachowaniu… W jego oczach widziałam taką nadzieję, że aż serce ściskało mi się z żalu. Mijały miesiące, w małżeństwie mojej córki działo się coraz gorzej. Za dużo się nawarstwiło między nią a Markiem niezałatwionych spraw i wzajemnych oskarżeń. Przecież lekarze jakby nie do końca stwierdzili, z czyjej winy nie mogą mieć dzieci. A żadne z tych dwojga nie miało zamiaru przyjąć jej na siebie. No i wreszcie, któregoś dnia, Marek przyznał się, że ma romans.
– Spotkałem kobietę, z którą chcę spędzić resztę życia – powiedział Magdzie bez ogródek i wystąpił o rozwód.
Córka była załamana...
Nie dawała po sobie tego poznać, ale ja wiedziałam, że cierpi jej ambicja i miłość własna. Mimo że od dawna nie kochała go tak gorąco jak kiedyś, wyraźnie nie potrafiła się pogodzić z niewiernością i odejściem męża. Tylko jedna osoba cieszyła się z takiego obrotu sprawy – Paweł. Dla niego Marek był tylko przeszkodą, to przecież on nie zgadzał się na adopcję. Teraz widziałam, że w oczach chłopaka znowu pojawiła się nadzieja. A ja przyznam, że naprawdę nie miałam nic przeciwko temu, żeby faktycznie Magda starała się go przysposobić. Nawet jako osoba samotna miałaby na to spore szanse – dyrektorka domu dziecka dobrze wiedziała, ile zrobiła dla Pawła, chłopiec natomiast skończył już 12 lat i jego zdanie, prawdopodobnie, zostałoby w sądzie wzięte pod uwagę.
Córka jednak nie podjęła tych starań. Nie wystąpiła o adopcję Pawła… Nie wiem, co się z nią stało po tym rozwodzie. Czy to rzeczywiście rozstanie z mężem tak na nią wpłynęło, czy już wcześniej miała problemy. Magda zmieniła się, bardzo zamknęła w sobie. Papiery o pracę za granicą złożyła nagle, nie konsultując się z nikim. Oczywiście przyjęto ją tam z otwartymi ramionami. Wyjechała. A Paweł został sam. Nawet nie wiem, czy się z nim pożegnała!
Serce mi się wprost krajało, kiedy pomyślałam sobie, co musi przeżywać ten nieszczęsny dzieciak. Nagle przecież wszystkie jego marzenia runęły w gruzy.
„Jak to się odbije na jego psychice? – myślałam. – Kiedy sobie uświadomi tak do końca, że jest niekochany i niechciany? I kiedy odpowie światu taką samą pogardą? Czy to już się stało?”.
Ojciec mojego zmarłego męża był najlepszym przykładem takiego zgorzkniałego człowieka.
Wiele lat temu teściowa opowiedziała mi jego historię…
Teść był szkrabem, gdy jego rodzice się rozwiedli. Ponieważ nowy mąż matki stanowczo sprzeciwił się „hodowaniu bękarta”, ustalili między sobą, że syna weźmie do siebie ojciec. Problem pojawił się po 2 latach, kiedy postanowił się on ożenić. Nowa macocha nie polubiła pasierba i zrobiła wszystko, aby obrzydzić mu życie w swoim domu. A kiedy zaszła w ciążę, przekonała męża, że w ich domu jest za mało miejsca dla nowego dziecka i tego z pierwszego małżeństwa. Teść stał się wtedy obiektem paskudnego przetargu. Ojciec usiłował go wcisnąć matce, matka nie chciała syna, bojąc się męża. W końcu jednak ten nagle zadecydował, że przysposobi chłopaka, bo po pierwsze, nie może doczekać się własnych dzieci, a po drugie, pasierb jest już na tyle duży, że może pomagać w domu i w warsztacie. Tym sposobem zdobył sobie darmowego pomocnika. Teść wyszedł z tej batalii z bardzo poranioną duszą. Przez całe życie był wycofanym i zamkniętym w sobie człowiekiem.
– Ja wiem, że on mnie kocha – mówiła teściowa, ilekroć mąż rozstawiał ją po kątach. – Tylko nie może zapomnieć tego, że nikt go nie kochał w dzieciństwie. Po prostu nie umie wyrażać swoich uczuć. Przecież go tego nie nauczono.
Czy podobnie miał wyglądać los Pawła? Chłopiec już raz się otworzył i został odtrącony. Dano mu nadzieję, a potem ją odebrano. Co się stanie z jego psychiką? Wcale nie było mi to obojętne. Polubiłam bowiem tego chłopaka. Ja też uważałam, że jest bystry i inteligentny, poza tym był naprawdę miły. A co najważniejsze, bardzo chciał się uczyć.
„Oby tylko teraz nie stracił tych chęci, nie poddał się” – myślałam.
W końcu pewnego dnia coś mnie zaniosło pod szkołę Pawła. Po lekcjach z budynku wysypał się tłum młodzieży… On szedł ze spuszczoną głową i z kapturem naciągniętym tak głęboko na oczy, że rozpoznać go mogłam jedynie po charakterystycznym chodzie.
– Paweł? – zawołałam za nim. – Tak sobie pomyślałam, czy nie masz jakichś pytań z polskiego? – zaczęłam, a ponieważ się nie odzywał, kontynuowałam: – Bo jakbyś miał, to przecież wiesz, gdzie mnie szukać. A poza tym… – zająknęłam się. – Poza tym mógłbyś czasami zwyczajnie do mnie wpaść, bo jakoś tak tęsknię za rozmowami z tobą. Polubiłam cię, wiesz? – dokończyłam bohatersko.
Zapadło między nami niezręczne milczenie i trwało strasznie długo. Bałam się tego, co powie Paweł. Mógł mi przecież kazać się wynosić, skoro moja córka obeszła się z nim tak okrutnie. Ale on w końcu spojrzał na mnie, lekko się uśmiechnął i stwierdził:
– No i miałem pani przecież pomóc wgrać ten nowy program do komputera.
– Właśnie! Obiecałeś mi to już dawno! – odetchnęłam z ulgą.
Tak oto tam, przed szkołą, wyjaśniliśmy sobie z Pawłem krótko, że potrzebujemy siebie nawzajem.
Okazało się, że to ustawiło nasze stosunki na później
Bo ja naprawdę potrzebowałam tego chłopca, który mógłby być moim wnukiem. On natomiast potrzebował takiej babci jak ja. Najwyraźniej obojgu nam już nie groziła samotność na tym świecie. Aby przypieczętować nasz układ, postanowiłam wystąpić do domu dziecka z wnioskiem o wyznaczenie mnie rodziną zastępczą dla Pawła. Wcześniej upewniłam się oczywiście, że to możliwe, no i że chłopiec też tego chce.
– Myślę, że to by było… wygodne, babciu – stwierdził Paweł z właściwą sobie powściągliwością, a potem przytulił się do mnie z całych sił.
Domyślałam się, co czuł. Po prostu zrozumiał, że komuś na nim zależy. Wkrótce Paweł zamieszkał u mnie. Wcześniej usiłowałam mu wyjaśnić, co się stało z moją córką po rozwodzie. Że bardzo przeżyła rozstanie z mężem, że chyba przeszła załamanie nerwowe. Nawet jeśli chłopiec tego nie zrozumiał, to przynajmniej przestał brać tak bardzo do siebie fakt, że Magdalena zerwała z nim kontakty. Widział przecież, że nawet do własnej matki się nie odzywa…
Wydaje mi się, że zrozumiał. Teraz skupił się na nauce, na nadrabianiu zaległości, bo znalazłam mu lepszą szkołę. A rok później, akurat w Dzień Babci, Magda przyjechała z wizytą. Kiedy jej otworzyłam, stanęła jak wryta, widząc Pawła. A potem się rozpłakała.
– Nie wiem, czy kiedykolwiek wybaczę sobie to, co zrobiłam – wyszlochała.
– Spoko, ja ci już wybaczyłem – odezwał się na to Paweł.
Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”