Praca jak każda inna – powtarzam sobie zawsze, gdy przekraczam próg szpitala.
– Wujek Adaś! Wujek Adaś! – krzyki maluchów momentalnie sprowadzają mnie jednak na ziemię.
Nie, to nie jest zwykła praca. Michałek z chorym serduszkiem, Asia po operacji gardła, Jaś z powikłaniami po grypie... Małe historie. Mali pacjenci. I wielki ból. Każde z tych dzieci mogłoby obdzielić nim armię dorosłych.
Lubię moją pracę. Szczególnie uśmiech moich łobuziaków, gdy machają mi na pożegnanie, wychodząc ze szpitala. Gorzej, kiedy to ja się do nich uśmiecham, choć serce mi pęka z rozpaczy, bo wiem, że jestem bezsilny.
– Za bardzo się angażujesz – wytyka mi moja żona Dorota. – Praca w szpitalu dziecięcym cię wykańcza. Nie możesz leczyć prywatnie? Tyle klinik składało ci oferty. Ale ty nie! Doktor Judym. Całe szczęście, że nie mamy dzieci, bo byś już kompletnie zwariował na ich punkcie.
– A ja chciałbym wreszcie zostać tatą.
– Znów zaczynasz. Adam, przecież uzgodniliśmy, że jeszcze poczekamy.
– To ty uzgodniłaś. Ja nic takiego nie powiedziałem. Dorota, mam 38 lat, ty 35. Na co czekamy? Mamy urządzony dom, dwa samochody, nieźle zarabiamy...
Wiedziałem, czym zakończy się ta rozmowa. Dorota włączy komputer i ucieknie w pracę. A przez następne dwa dni będzie mijać mnie obojętnie.
Fakt, praca wiele dla mnie znaczy. Może nawet za bardzo się w nią angażuję. Ale inaczej nie umiem...
Pawełek trafił do nas do szpitala z zapaleniem płuc. Miałem akurat wtedy wolne.
– To cud, że żyje! Karetka przywiozła go na sygnale. Na pogotowie zadzwoniła jego 8-letnia siostra. Matka była w sztok pijana, ojciec też – załamała ręce pielęgniarka, pani Zosia. – Było z nim bardzo źle i nawet już chcieliśmy po szefa dzwonić. Bo pan ordynator to cudotwórca...
– Daj spokój. Mów, co z dzieckiem.
– Stan stabilny. Jednak dzieciak ma porażenie mózgowe. Wprawdzie lekkie, ale nie ma co do tego wątpliwości. Doktor Wiśniewski zarządził dodatkowe badania. Matka wściekła się, gdy ją o to zapytaliśmy. Wrzeszczała „Co mi za brednie opowiadacie! Mam sześcioro dzieci, on jest najmłodszy. I wszystkie są zdrowe. Nie jest debilem!” – relacjonowała pani Zosia.
Poszedłem obejrzeć Pawełka. Miał dwa latka, ale był jak na swój wiek mizerniutki. Gdy chciałem pogłaskać go po główce, cofnął się, jak wystraszone zwierzątko. Nie miałem wątpliwości – był bity. Zresztą sine ślady na jego plecach nie pozostawiały wątpliwości.
– Spokojnie, twardzielu. Nie zrobię ci krzywdy – powtarzałem.
Potem pół dnia studiowałem kartę chorobową malca. Zadzwoniłem nawet do opieki społecznej. Dobrze znali jego rodziców i nie mieli o nich dobrego zdania.
Po powrocie do domu nie mogłem zapomnieć o Pawełku.
– Jurek, mam prywatną sprawę. Pomożesz? – zadzwoniłem do kolegi, który był jednym z najlepszych specjalistów jeśli chodzi o porażenie mózgowe. – Jest u mnie pewien dzieciak. Chciałbym, żebyś go zobaczył.
Byliśmy dobrymi kolegami. Nieraz mu pomogłem. Dlatego przyjechał do szpitala już następnego dnia.
– To silny dzieciak! – powiedział. – Przy dobrej rehabilitacji może normalnie się rozwijać. Ale widzę, że rodzice już popełnili wiele błędów. Czy on był w ogóle leczony? – kręcił głową Jurek.
Gdy opowiedziałem mu historię Pawełka, zgodził się spotkać z jego matką, panią Anną, i poradzić, jak pomóc synkowi.
– Ja nie mam na to czasu ani pieniędzy. To wy jesteście od tego! – krzyczała, gdy doszło do spotkania.
Kilka dni później na biurku znalazłem pismo od pani Anny.
– Jak ona może! Zrzeka się praw do tego maleństwa! Skazuje chłopczyka na dom dziecka! – pielęgniarka Zosia aż się popłakała.
– A może to i lepiej? Tam przynajmniej ktoś się nim zajmie – stwierdziłem.
– Co też pan doktor mówi!
– Domy dziecka są przepełnione, wychowawcy traktują te dzieci jak zwierzątka: karmią, przewijają, wypuszczają na spacer. A gdzie miłość, czułość, tulenie, gdy zapłacze... – mówiła przejęta.
No cóż, nie dało się zaprzeczyć. Miała całkowitą rację...
Nawet moja żona przejęła się historią Pawełka.
– A może skontaktuj się z dziennikarzami? Widziałam kiedyś reportaż ze szpitala, w którym szukano rodziców dla chorego dziecka. Może ktoś się zgłosi
– Dorota poddała mi świetny pomysł!
Reportaże o Pawełku ukazały się w lokalnej telewizji i w jednym z tygodników. Każdego dnia dzwoniłem do redakcji z nadzieją... Nic. Żadnego odzewu.
Miesiąc później wezwał mnie do siebie dyrektor szpitala.
– Adam, co z tym porzuconym dzieckiem? Kiedy będziemy mogli go wypisać – zapytał wprost.
– Daj mi jeszcze miesiąc – poprosiłem. – Chcę być pewien, że wypuścimy go w dobrym stanie – skłamałem.
W zasadzie mogliśmy Pawełka wypisać od ręki, ale wtedy trafiłby prosto do domu dziecka.
– Daję ci miesiąc, ale ani dnia dłużej – powiedział szef.
Kolejny tydzień w pracy był bardzo ciężki. Pracowałem za trzech, bo personel był zdziesiątkowany przez grypę. Całe szczęście, że pani Zosia trzymała się dzielnie. To ona zaalarmowała moją żonę, gdy... zasłabłem.
– Adam, to był zawał! Tak dłużej nie może być – mówiła Dorota przez łzy.
Musiałem przejść szybko kilka badań. Dorota obiecała, że poczeka. Jednak po badaniach nigdzie nie mogłem jej znaleźć.
– Jest u Pawełka – szepnęła pani Zosia.
Gdy zobaczyłem, jak kołysze go na rękach, wycofałem się, żeby mnie nie widziała. Wyglądała olśniewająco!
Nie przyznała mi się, gdzie była. Ale następnego dnia przyjechała z misiem.
– To dla mnie? – zażartowałem.
– Dla Pawełka. Poznałam go wczoraj – powiedziała. – Adaś, a może my...
Nie musiała kończyć.
– Zgoda! – odparłem.
Zostaliśmy rodziną zastępczą dla Pawełka. Trwa procedura adopcyjna. Chcemy, aby był naszym synkiem.
Czytaj także:
„Nasza córka miała być kimś, zostać lekarzem lub prawnikiem. Zamiast tego zadaje się z patologią”
„Wyjechała do Niemiec, żeby zapewnić synowi lepsze życie. Ale zamiast w pracy w biurze, skończyła jako prostytutka”
„Zostałam babcią w wieku 40 lat. Córka chce, żebym zajmowała się wnukiem, ale ja nie chcę wracać do pieluch”