Spojrzałem po zgromadzonych. Czterech mężczyzn i trzy kobiety. Konkretnie trzy małżeństwa i jeden kawaler. Czterech braci.
– Tylko sobie nie myśl, że zwrócimy ci za wynajęcie detektywa – zastrzegł Paweł, najwyższy i najtęższy.
Żona pociągnęła go za rękaw, ale tylko się żachnął.
– A co, mam udawać, że jestem zadowolony?
– Ty nigdy nie jesteś zadowolony – zauważył Jacek. Miał ponurą minę i podbite oko. Mówił też trochę przez zęby, ponieważ bolała go szczęka. To on był w tym towarzystwie kawalerem. I największym nieudacznikiem, jeśli mogłem wierzyć pozostałym braciom, zresztą najstarszym.
Paweł wzruszył ramionami
– A ja się Zbyszkowi dołożę – oznajmił Krzysztof, drugi w kolejności, jeśli chodzi o wiek. – Jestem bardzo ciekaw, co pan detektyw wykrył.
– I tak nam powie, czy będziecie partycypować w kosztach, czy nie – rzucił Zbigniew, najmłodszy. – Nie poprosiłem go o pomoc, żeby wam zrobić przyjemność, tylko...
– Tylko nie chcesz kłótni w rodzinie – wszedł mu w słowo Paweł. – Taki już jesteś cholernie szlachetny…
Żona Zbigniewa otworzyła usta, żeby coś odpowiedzieć szwagrowi, ale mąż położył jej dłoń na ramieniu, a kiedy na niego spojrzała, pokręcił lekko głową. Właśnie jego z całego tego towarzystwa naprawdę polubiłem.
Wcale nie dlatego, że mnie wynajął, ale w trakcie dochodzenia stwierdziłem, że to przyzwoity człowiek. Chociaż – jeśli mam powiedzieć prawdę – przyzwoici ludzie nierzadko robią mało przyzwoite rzeczy. Dlatego nie mogłem go obdarzyć pełnym zaufaniem.
Inna sprawa, że po ćwierć wieku pracy w policji i na własny rachunek z zasady nikomu nie wierzyłem, choćby wydawał się świętym Franciszkiem... Tak... No dobrze, wiem doskonale, że ten niezwykle sympatyczny święty też miał swoje za uszami, zanim dotknął go palec Boga. Tak czy inaczej, nieufność jest moją drugą naturą.
A może raczej pierwszą?
– Szlachetny czy też nie – odpowiedział Zbigniew – sprawę trzeba jednak wyjaśnić i coś postanowić.
– Ojciec obiecał przepisać mi połowę majątku, a resztę rozdzielić między was – powiedział Jacek. – Żeby mi wynagrodzić tego mojego wiecznego pecha.
– Ty nie masz pecha, tylko jesteś kretynem – prychnął Krzysztof. – Nawet baby sobie nie umiesz znaleźć.
– Właśnie – podchwycił Paweł. – Już widzę, jak ojciec oddaje połowę majątku takiemu baranowi!
– Bo co, bo się nie ożeniłem? – zaperzył się Jacek. – A może właśnie dlatego uznał, że nie jestem taki głupi? Napatrzył się na ciebie, jaki jesteś cholernie szczęśliwy ze swoją Sylwusią…
Na reakcję żony Pawła nie trzeba było długo czekać. W zasadzie, nawet sekundy.
– Zejdź ze mnie, idioto!
– Ale on ma rację – zarechotał Krzysztof. – Taki wielki facet jak Paweł daje sobą pomiatać takiej myszy!
Rzeczywiście, dysproporcja masy i wzrostu między małżonkami mocno rzucała się w oczy. Tyle że nigdy bym się nie odważył kpić z takich rzeczy. No ale ja nie byłem nielubiącym krewniaczki szwagrem. W licznej rodzinie chyba łatwiej o zadawanie takich ciosów. W niezbyt kochającej się rodzinie.
Wymieniłem spojrzenia ze Zbigniewem i jego żoną
Pokręcił głową zrezygnowany, a ona uniosła brwi, jakby chciała przeprosić.
– Przypominam państwu – odezwałem się, korzystając z krótkiej chwili ciszy – że zmarły obiecał każdemu z synów dokładnie to samo. I oświadczył, że taki zapis poczynił w testamencie.
– I co, znalazł pan ten testament? – zapytał z miejsca Jacek. – Bo tylko tak dojdziemy do ładu.
– Nie, braciszku – zaśmiał się Paweł. – Bo jeśli tobie zapisał połowę, wystąpię do sądu o podważenie testamentu! To by było niemożliwe.
– Właśnie – podchwycił Krzysztof. – Nie oddam ci tyle dobra. Wam też nie! – Spojrzał na pozostałych braci.
– A gdyby się okazało, że zapis jest dla pana korzystny? – zapytałem.
Zapanowała cisza, wszyscy wytrzeszczyli na mnie oczy.
– A jest? – zapytał Krzysztof.
Wzruszyłem ramionami.
– Tak tylko rzuciłem, żebyście zwrócili na mnie uwagę. Może zechcą państwo wreszcie wysłuchać, co udało mi się ustalić?
Paweł zerwał się, przeszedł od ściany do ściany w dużym salonie willi, w której dokonał życia ich ojciec. Stanął przede mną.
– No to niech pan wreszcie powie.
– Taki mam zamiar, ale nie będą państwo zadowoleni – odparłem.
Zbigniew przyszedł do mnie dwa dni wcześniej
Od progu oznajmił, że chodzi o sprawy spadkowe, więc jeśli się takimi nie zajmuję, znajdzie kogoś innego.
– Sprawami spadkowymi zasadniczo zajmują się radcy prawni i notariusze – zauważyłem. – Nie znam się na prawie w tym zakresie.
Zastanowił się przez chwilę, a potem ciężko westchnął.
– W zasadzie chodzi o to, że zaginął testament, który sporządził mój ojciec.
– Zaginął – zdziwiłem się. – Nie zdeponował go u prawnika?
– Właśnie to jest dziwne – odparł. – Mecenas Antoni Łabucki twierdzi, że nie dysponuje dokumentem.
– Antoni? – gwizdnąłem z podziwem. – Z tej kancelarii? To jeden z najlepszych zespołów adwokackich.
– I najdroższych – dodał klient. – Zajmował się sprawami ojca. Właściwie, jeszcze się zajmuje.
A zatem miałem do czynienia z prawdziwymi bogaczami. Na usługi takiej kancelarii stać było tylko bardzo zamożnych ludzi.
– To rzeczywiście dziwne, że pański ojciec nie złożył testamentu u swojego prawnika – stwierdziłem.
Okazało się, że nie do końca tak jest
Testament przez wiele lat leżał w kancelarii. A właściwie testamenty, bo zmarły często dokonywał w nich zmian. Jednak pół roku wcześniej odebrał dokument i nie oddał go przed śmiercią.
– Testament trzymał w takim swoim sekretarzyku z porządnym zamkiem – wyjaśnił Zbigniew.
– W sejfie? – dopytałem.
– No właśnie nie. W sejfie trzymał inne dokumenty, a zapasowy klucz do niego razem z szyfrem przekazał adwokatowi. Teraz to ten cały Antoni prowadzi sprawy firmy – dodał z goryczą. – Dostał od ojca wszelkie uprawnienia do zarządzania.
– A o testament tak bardzo nie zadbał – powiedziałem w zamyśleniu.
– Właśnie – potwierdził klient. – Wie pan, mnie jakoś specjalnie się z tym nie pali, bo mam własny biznes, prawdę mówiąc, wcale bym nie chciał przejmować spraw ojca.
– Ale jest problem w rodzinie? – domyśliłem się.
– Właśnie. Moi bracia zagryzą się, jeśli testament nie zostanie odnaleziony. I mnie przy okazji też dadzą popalić.
– Czy ktoś się włamał do tego sekretarzyka? – spytałem.
– No właśnie nie. A właściwie tak...
Uniosłem brwi. To było doprawdy dziwne
I tak, i nie? Zupełnie jakbym usłyszał, że kobieta jest trochę dziewicą, a trochę w ciąży. Albo jest włamanie, albo go nie ma. Jednak rzecz szybko się wyjaśniła. Nie mogąc znaleźć kluczy, a nie chcąc angażować w sprawę adwokata i pytać go o zapasowe klucze, bracia wspólnie włamali się do sekretarzyka. Problem w tym, że testamentu w środku nie było.
I wtedy rozpętało się piekło. Wszyscy zaczęli się nawzajem oskarżać, że któryś z braci dobrał się do testamentu, ale ten okazał się dla niego niekorzystny, więc go schował. Albo dziedziczył więcej od innych i postanowił wziąć resztę na przeczekanie.
– Wstyd powiedzieć, ale wówczas awanturowałem się tak samo, jak Paweł, Jacek i Krzysiek. Gdyby nasza matka wstała z grobu i to zobaczyła, umarłaby raz jeszcze ze wstydu i rozpaczy.
– A ojciec nie? – zdziwiłem się.
– Ojciec miałby raczej niezłą radochę – odparł Zbigniew, krzywiąc się, jakby ugryzł cytrynę. – Zawsze dobrze się bawił, kiedy się kłóciliśmy. Dlatego jeszcze jako chłopak postanowiłem, że będę całe życie stał na własnych nogach i nie prosił go o pieniądze.
– Udało się? – spytałem.
– Częściowo – westchnął. – Wie pan, jak jest w interesach. Zdarzyło się, że musiałem poprosić go o pomoc, kiedy zrobiło się krucho. On zawsze miał potężne zabezpieczenie finansowe, kiedy w coś wchodził, a ja musiałem nieraz ryzykować.
Wychodziło na to, że doprawdy nie była to wzorowa, kochająca się rodzinka. Dopóki jeszcze żyła matka, miała dobry wpływ na męża, umiała poskromić jego imperatorskie zapędy i chęć wtrącania się w sprawy synów, skłócania ich ze sobą. A przede wszystkim zapobiegała upokarzaniu dzieci za sprawą pieniędzy.
– No dobrze – wróciłem do zasadniczego tematu. – Stwierdzili panowie, że w sekretarzyku nie ma testamentu. Może jest gdzie indziej? Może adwokat jednak coś wie?
– Problem w tym, że on nie chce z nami rozmawiać. Mam wrażenie, że coś wie, ale nie może albo nie chce ujawnić informacji. Kiedy z nim próbowałem rozmawiać, wymówił się ważnymi sprawami i wyznaczył wizytę w dość odległym terminie. Za miesiąc. Dlatego do pana przyszedłem.
Tak, to było nieco dziwne. Z reguły to właśnie pełnomocnik zmarłego zajmuje się wyjaśnianiem spraw, a nie utrudnianiem spadkobiercom życia.
Tak czy inaczej, czekał mnie szereg rozmów
Mogłem się przekonać, że bracia byli zupełnie różni. Wprawdzie gdy się im przyjrzałem dość dokładnie, mogłem zobaczyć pewne rodzinne podobieństwo, jednak odnosiłem wrażenie, że psychicznie to byli zupełnie obcy sobie ludzie.
Nawet się nie lubili. Może Zbigniew dogadywał się z Krzysztofem lepiej niż z pozostałymi, ale nie sprawiało to wrażenia bliskich więzów rodzinnych.
Jedno, co ich łączyło, to niechęć do zmarłego ojca. Bali się go, kiedy żył, może nawet w pewien sposób szanowali, jednak żaden z nich nie wyrażał się o nieboszczyku z synowską miłością.
Odniosłem wrażenie, że był swojego rodzaju potworem. Oczywiście jako rodzic, bo w innych dziedzinach życia sprawdzał się znakomicie. Zakładał i finansował fundacje, prowadził działalność charytatywną, przeznaczał sporo środków na pomoc dla potrzebujących.
– Jeśli ktoś patrzył z boku – mówił Krzysztof – mógł odnieść wrażenie, że tworzymy idealną rodzinę. Nawet po śmierci mamy. Widzi pan, zależeliśmy finansowo od ojca, a to sprawia, że człowiek kładzie uszy po sobie.
– Jednak panu Zbigniewowi udało się uniezależnić.
Krzysztof machnął ręką.
– Trochę tak – przyznał. – Ale gdyby ojciec chciał mu bruździć w interesach, nic by z niego nie zostało, dlatego też się nie buntował. A jak raz spróbował...
– Okazało się, że musi prosić o pomoc – domyśliłem się, że klient nie powiedział mi całej prawdy o tamtym wydarzeniu.
– Właśnie – potwierdził Krzysztof. – Potem już nie wierzgał. Stary miał długie ręce, a do tego był zawzięty jak buldog. Nie daj Boże takiemu się narazić.
Tego mogłem się domyślać
Nie robi się wielkich pieniędzy, poddając się sentymentom i zachowując jak niewinny baranek.
– Najbardziej podobny do niego z natury jest Paweł – powiedział Krzysztof. – Ale odziedziczył po nim głównie brutalność, nie inteligencję.
Z tego wszystkiego wynikało, że zmarły nie był zachwycony synami. Żaden nie spełniał jego oczekiwań. Zastanawiałem się, czy gdyby Zbigniew wykazał więcej charakteru i nie uległ mu w momencie, kiedy miał kłopoty, stary biznesmen nie doceniłby tego. Może to była jakaś próba? Aż trudno uwierzyć, żeby własny ojciec nie chciał dobra synów.
Jacek nie bardzo chciał ze mną rozmawiać, zżymał się, że jego brat wynajął detektywa do szukania testamentu. Zdołałem go jednak przekonać, że dla dobra sprawy powinien się chociaż trochę otworzyć.
– Kto to panu zrobił? – zapytałem, wskazując jego podbite niedawno oko.
– Uderzyłem się we framugę – burknął.
– Proszę pana – uśmiechnąłem się lekko, starając się go nie urazić. – Bardzo proszę nie opowiadać mi takich rzeczy. Widzę przecież, że to ślad po pięści.
– No dobrze, to było małe nieporozumienie – odparł opryskliwie.
– Rodzinne? – domyśliłem się, a on nie zaprzeczył. Milczałem przez chwilę, a potem zapytałem wprost. – Który z braci to zrobił? Dobrze, nie musi pan mówić, domyślam się, że to nie byli panowie Zbigniew i Krzysztof. Oni chyba nie mają inklinacji do takiej przemocy.
Pokiwał głową. I wreszcie zaczął mówić
Trzy dni wcześniej, nazajutrz po otwarciu przez braci sekretarzyka, w domu samotnie mieszkającego Jacka pojawił się Paweł. Powiedział, że chce porozmawiać i dogadać się, co robić dalej, ale kiedy wszedł, z miejsca strzelił brata pięścią w żołądek, a potem poprawił kilkoma ciosami w twarz. Oskarżał Jacka o kradzież testamentu.
– Powiedział, że jestem łachem – opowiadał – a ojciec mu oznajmił, że zostawi mi małą działkę majątku tylko dlatego, żebym nie zdechł z głodu. Tak się wyraził. A pozostali dwaj też są niewiele warci. Czyli miałem interes ukraść papier. Tylko jak? Nie jestem złodziejem, nie umiem otwierać zamków, a na tym w sekretarzyku nie było śladów, nikt się tam nie włamywał. Tylko że Paweł to półmózg i nie wytłumaczy mu się nic logicznie.
To było interesujące. Właściwie mogłem wykluczyć Pawła jako sprawcę kradzieży, skoro przyszedł wymusić na krewnym przyznanie się do tego czynu. Jeśli bracia mówili prawdę o rozmowach z ojcem, każdemu powiedział mniej więcej to samo – że zostawia mu połowę majątku, a resztę dzieli między pozostałych.
Podawał tylko różne powody
Jackowi wyjaśnił, że ma najmniej ze wszystkich, jest pechowcem, więc chce mu to zrekompensować, Pawłowi, że jest najmocniejszy i będzie umiał skorzystać z dóbr, Krzysztof miał być jego najbardziej kochanym synem, a klient najbardziej pracowitym, z głową do interesów.
Po rozmowach z braćmi poczułem do nieboszczyka niekłamaną niechęć. Stosował starą zasadę „Dziel i rządź”, nie rozumiałem jednak, po co tak upokarzał swoje dzieci.
Największą zagadką wciąż było wciąż to, gdzie się podział testament. I oczywiście, jak brzmiał.
Miałem już swoją teorię, ale musiałem skłonić do współpracy adwokata zmarłego biznesmena.
Okazało się, że nie robił problemów ze spotkaniem. To mnie zastanowiło, bo przecież Zbigniew twierdził, że wyznaczył mu odległy termin.
– Och, spełniam tylko życzenie mojego zmarłego klienta – rzekł na samym początku. – Życzył sobie, abym nic nie ujawniał przez sześć tygodni od pogrzebu.
– Dziwaczne trochę to żądanie klienta – zauważyłem.
– Nie tyle żądanie, co prośba – odparł pan Antoni. – Nie widziałem przeciwwskazań, żeby ją spełnić.
– Tylko po co? – dopytywałem.
– Widzi pan – zaczął wyjaśniać prawnik – zmarły nie miał złudzeń co do swoich synów. Jak by to powiedzieć… Uważał, że nie bardzo mu się udali.
– Sam ich tak ukształtował – mruknąłem.
– Możliwe, jestem adwokatem nie psychologiem – odpowiedział. – Niemniej, miał pan okazję ich poznać. Nie są tytanami charakteru i intelektu. Wprawdzie Zbigniew wydaje się najrozsądniejszy i najbardziej pracowity, ale nie wiem, czy zdołałby udźwignąć brzemię fortuny, ponosić odpowiedzialność za rozwój holdingu. Na razie ja się tym zajmuję, jak pan wie, ale to kwestia najwyżej kilku miesięcy. Właśnie dopinam sprzedaż przedsiębiorstwa sporemu graczowi.
– Rozumiem, że takie było życzenie pana klienta – upewniłem się.
– Tak. I to on załatwił praktycznie wszystko, jeśli chodzi o transakcję. Ja ją tylko mam dokończyć. Widzi pan, on wiedział, że niedługo umrze. Na serce. Kardiolodzy nie mieli złudzeń, zostało mu niewiele życia. Ale nie zawiadamiał o tym rodziny.
Pomyślałem w tej chwili, że patologia niejedno ma imię. Może dotyczyć ludzi o bardzo wysokim statusie społecznym.
– No dobrze – westchnąłem. – Powie mi pan prawdę?
– Skoro synowie byli tak zdesperowani, że zdecydowali się na współpracę z prywatnym detektywem, nie muszę chyba dłużej robić uników. A pan się domyśla, jak wygląda prawda?
Powiedziałem mu, co myślę, a on tylko pokiwał głową
– Nie będą państwo zadowoleni – powtórzyłem, kiedy przestali gadać po moim pierwszym oświadczeniu.
– No to niech pan wreszcie mówi! – popędził mnie Paweł.
– Nie ma żadnego testamentu, taki dokument nie istnieje – oznajmiłem. Znów musiałem chwilę poczekać, aż umilkną ich oburzone krzyki. – Owszem, kiedyś ojciec panów sporządził ostatnią wolę i nanosił w niej poprawki.
Ale jakiś czas temu przekazał adwokatowi informację, że niszczy wszelkie kopie i nie interesuje go, co zrobicie ze schedą. Poprosił tylko, żeby was przetrzymał w niepewności przez półtora miesiąca, a wam samym zasugerował, że dokument jest w sekretarzyku.
Tym razem zapadła zupełna cisza. Siedzieli, wpatrując się we mnie i wymieniając spojrzenia między sobą.
– Co za gnój – syknął wreszcie Jacek.
– To twój ojciec! – upomniała go żona Krzysztofa.
– I co z tego? Gnój to gnój! Nie dość, że za życia dawał nam nieźle popalić, to jeszcze zakpił sobie z nas po śmierci! Nie mógł powiedzieć, że mamy się po prostu tym wszystkim podzielić? Nie, bo musiał nam pokazać, że nawet jak go już nie będzie, obejrzymy sobie jego środkowy palec!
Trudno się było z nim nie zgodzić
Sam oceniałem postępowania nieboszczyka jako podłość. W życiu nie zrobiłbym takiego numeru obcym, a co dopiero własnym dzieciom.
– Musicie się teraz jakoś dogadać – powiedziałem. – Moja rola się skończyła. Panie Zbigniewie, czekam na przelew.
Klient pokiwał głową i odprowadził mnie do wyjścia. Kiedy znaleźliśmy się drzwiami, na ganku, przez otwarte okno dobiegły nas odgłosy kłótni.
– Zdaje się, że prawdziwa wojna rodzinna zacznie się dopiero teraz – westchnął głęboko Zbigniew.
Czytaj także:
„Babka upozorowała chorobę, by wymusić rozejm z mamą. Obie są tak krnąbrne, że nie widziały się od 26 lat, a poszło o banał”
„Gdy o tym marzyłem, nie chciały na mnie patrzeć, a teraz wszystkie się do mnie łaszą. Uwodzą mnie 3 kobiety”
„Dziadek mnie ostrzegał, ale uznałem że rozsądek to domena słabeuszy. Cudem wyszliśmy z tego bez szwanku”