Od dzieciństwa przyjeżdżałem z rodzicami nad to jezioro. Nie było duże, jakiś kilometr na dwa. Trochę domków letniskowych, w tym jeden należący do moich rodziców. Poza tym dwie wioski, trzy sklepy, przystanek PKS. Wszystko. Znałem niemal każdy zakamarek i uwielbiałem spędzać tu czas.
A jednak przez ostatnie dwadzieścia lat bałem się tu przyjechać
Dopiero teraz, kiedy rodzice postanowili sprzedać domek i poprosili mnie o pomoc, zdecydowałem, że muszę się w końcu przełamać. Przecież minęło tyle czasu, złe wspomnienia nie powinny już mnie tak bardzo boleć. Na wszelki wypadek zabrałem ze sobą żonę, żeby nie zostać sam na sam ze swoimi myślami. Magda to świetnie rozumiała i choć nie lubiła tego miejsca podobnie jak ja, zgodziła się na przyjazd. A jednak, kiedy wjechałem na podwórko i zamknąłem za sobą bramę przeszłość stanęła mi przed oczami…
To zdarzyło się dwa dni po zakończeniu pisemnych matur. Choć ważne jest też to, co działo się wcześniej. Chodziłem do dobrego, renomowanego liceum.
W mojej klasie byli właściwie sami indywidualiści. Ale nawet na ich tle Tymon bardzo się wyróżniał. Był niesłychanie bystry, inteligentny i miał luzackie podejście do życia. Nic nie było go w stanie zdenerwować, wydawało się, że kompletnie wszystko mu „zwisa”.
Ja byłem na przeciwnym biegunie, wiecznie czymś się przejmowałem. Być może dlatego, na zasadzie przeciwieństw, przyjaźniliśmy się, choć wydawało się, że nie możemy mieć ze sobą nic wspólnego. Jego uwielbiały dziewczyny, ja czerwieniłem się po uszy przy pierwszym zdaniu wypowiedzianym do którejkolwiek. On ledwo przechodził z klasy do klasy, ja miałem najwyższą w szkole średnią. On mnie lubił, ja go podziwiałem najbardziej ze wszystkich. Wprost nie potrafiłem się oprzeć jego autodestrukcyjnemu urokowi. Dziś, z perspektywy czasu, mogę powiedzieć, że był kimś w rodzaju mojego idola…
Zaraz po maturach rzucił pomysł, że czas „wyluzować” – pojechać gdzieś, napić się, zaszaleć...
– Ale gdzie? – spytała Magda, patrząc w niego jak w obrazek.
Jak wszystkie dziewczyny w klasie, podkochiwała się w nim. Ale on je trzymał na dystans, kwitując ich zaloty jedną ze swoich złotych sentencji: „nie bierz dupy z własnej grupy”.
– Tak, to musi być jakieś specjalne miejsce – Tymon zrobił zafrasowaną minę, a ja już zacząłem się bać. Gdy miał taki wyraz twarzy, zaraz wpadało mu do głowy coś bardzo głupiego. Tym razem było tak samo. – Jedziemy do Jurusia! – wskazał na mnie palcem.
– Ale… u mnie w domu są rodzice.
– I nigdzie nie mają zamiaru wyjechać? – upewnił się Tymon.
– Absolutnie nie.
– To świetnie! Jedziemy do domku Jurusia nad jeziorem !
Zanim zdążyłem cokolwiek powiedzieć, wszyscy krzyknęli głośne „hurra” i zaczęli umawiać się, kto z kim pojedzie samochodem, kto weźmie namiot itp. Potem błyskawicznie się rozeszli, żeby zdążyć ze wszystkim.
Zostałem sam z Tymonem.
– Nigdy ci tego nie zapomnę – spojrzałem na niego ciężko. – Przecież ta tłuszcza rozwali ten dom!
– Spoko. Nie będzie nawet połowy z nich. Zobaczysz, jak przyjdziemy na „ustne” to się będą głupio tłumaczyć.
– Ale… co ja powiem rodzicom?
– Że jedziemy na działkę do mnie. No już, nie dąsaj się. Wpadnę po ciebie za parę godzin. Jak chcesz, to mogę powiedzieć Magdzie, żeby z nami jechała.
– Po co? – wiedział, że Magda mi się podoba. – I tak będzie szczerzyć się do ciebie. A poza tym słyszałem, jak mówiła, że jeśli dojedzie, to dopiero jutro
– Ale jak jej szepnę miłe słówko, może się jutro wieczorem przytuli do ciebie – uśmiechnął się kpiąco.
Tymon miał rację co do naszej klasy. Choć drugą część tej racji miałem ja. Wieczorem w domku letniskowym moich rodziców stawiła się niecała połowa 4 B. Niestety, była to ta gorsza połowa. W dodatku wszystkim jakby puściły hamulce. Owszem, do tej pory nieraz na klasowych imprezach parę osób się upiło, ktoś palił trawkę. Ale teraz to wszystko działo się do entej potęgi. Wieczorem byłem jedyną przytomną osobą. Wszyscy chodzili kompletnie naćpani, pijani. Nie reagowali na żadne prośby i próby przywołania do porządku. Rzygali gdzie popadnie, palili ognisko na środku pielęgnowanego przez mojego ojca trawnika. Albo postanowili „rozbujać” pomost postawiony z wielkim wysiłkiem ostatniej zimy, krzycząc głośno, że to most linowy nad przepaścią. Coś zresztą było w tej metaforze…
Tymon, jako jedyny z nich, choć wypił i wypalił najwięcej, jeszcze jako tako kontaktował.
- Mówiłem, że tak będzie! – krzyknąłem do niego wściekły. – Nie wyjedziesz stąd, dopóki tu nie będzie porządku!
– Myślisz, że ten trawnik odrośnie w tydzień? – spojrzał półprzytomnym wzrokiem na palone ognisko. – Bo wiesz, dłużej nie mogę, jestem zaproszony na imprezę do takiej superlaski…
– Gówno mnie to obchodzi!
– Juruś, wyluzuj. Jutro większość tej hołoty wyjedzie, a wpadnie Magda. I to z jakimiś koleżankami. Mówię ci, zaliczymy…
– Mam to w dupie! – odepchnąłem go wściekły.
Był tak pijany, że upadł i potoczył się w dół do jeziora. Zatrzymał się tuż przed wodą. Ale gdy się podniósł, zachwiał się i wpadł do jeziora. Ten plusk, nie wiem w jaki sposób, bo wszyscy byli półprzytomni, przykuł uwagę reszty klasy. Ktoś nawet chyba widział naszą kłótnię, bo usłyszałem krzyk:
– Juruś walnął Tymona!
Trochę się przestraszyłem, bo Tymon był ode mnie wyższy o głowę i przez kilka lat trenował judo. Teraz podniósł się, ale zbyt gwałtownie. Siła ciążenia przeważyła go do tyłu i jeszcze raz wpadł do wody. Wtedy byłem pewien, że teraz już nic mnie nie uratuje.
Tymon wstał, otrzepał się trochę jak psiak i ruszył w moją stronę. Sparaliżowany strachem nie byłem w stanie uciekać. A on stanął przede mną, patrząc groźnie. Następnie szybkim ruchem położył rękę na moim karku i szarpnął mnie w swoim kierunku. Po chwili moja głowa była już przyciśnięta do jego mokrej piersi. A Tymon krzyczał:
– Kocham tego faceta! – oderwał moją twarz od piersi i trzymając mocno za policzki, powiedział: – Kto z nim spróbuje zadrzeć, będzie miał do czynienia ze mną! Od tej pory ma być kultura, jak ktoś coś popsuje, sam to jutro naprawi. Gasić mi to ognisko! A wy, na pomoście, albo wskakujecie, jak ja, do wody, albo wypierdalać stamtąd!
Myślicie, że ktoś się obraził? Albo że zaprotestował? Nic z tych rzeczy
Ognisko zostało błyskawicznie zgaszone. A ludzie z pomostku zaczęli wskakiwać w ubraniach do wody. Bo w Tymonie była jakaś taka dziwna charyzma i nie tylko ja nie potrafiłem przeciwstawić się jego słowom.
– Zobaczysz, jutro gdzieś wykopiemy kawałek darni i ją tu wpasujemy. Nie będzie śladu. No prawie nie będzie. – poprawił się. – No już, nie gniewasz się? – poklepał mnie po ramieniu.
– Nigdy cię nie zrozumiem, Tymek.
– Bo za bardzo spięty jesteś w pośladkach – uśmiechnął się szyderczo. – A ja mam to wszystko… Sam zresztą wiesz…
– Wiem. I nie rozumiem, dlaczego jednak zdajesz na prawo…
– Bez obaw i tak się nie dostanę – uśmiechnął się zadowolony.
– To po co w ogóle…
– Staruszek chce, żebym objął po nim kancelarię – ojciec Tymona był znanym adwokatem. – Powiedział, że nie da kasy na wakacje, jak chociaż nie spróbuję się tam dostać. No to muszę…
– A co masz zamiar robić?
– Juruś, błagam, nie smęć! – spojrzał na mnie zniesmaczony. – A skąd mam wiedzieć, co mam zamiar robić? Co to ja wieszczka jestem? Będzie, co będzie. Przez ten rok chcę się trochę powłóczyć po Europie. Może na parę miesięcy zamieszkam w tej Christianii? – tak nazywała się komuna w stolicy Danii, o której Tymon często mówił.
– A potem?
– A potem wrócę i też się postaram nie nudzić. Gościu, wyluzuj. Właśnie kończy się najpiękniejszy okres w naszym życiu. Ciesz się resztkami, a nie truj głowy jakąś przyszłością!
Koło drugiej w nocy impreza straciła na impecie. Ludzie powoli zaczęli szukać miejsca do spania i kładli się byle gdzie. Tymon zabrał kilka butelek piwa i wsiadł do łódki przymocowanej do pomostu. Ułożył się między ławeczkami i po chwili słychać było już tylko chrapanie. Ja pomyślałem, że moi goście nie zrobią już chyba nic złego i jako jeden z nielicznych położyłem się w łóżku.
Rano obudzili mnie imprezowicze, którzy na gwałt szukali czegoś do picia. A ponieważ jako jedyny nadawałem się do prowadzenia samochodu, nie mieli dla mnie litości. Szybko zrobili zrzutę, ktoś dał mi kluczyki do swojego malucha i miałem jechać po „popitkę”. Ale gdy wyszedłem na zewnątrz, zobaczyłem, że przy pomoście nie ma łódki.
– Ktoś widział Tymona?! – spytałem.
Nikt go nie widział. Pobiegłem po lornetkę i „przeczesałem” taflę wody. Nigdzie nie było śladu naszej łódki. Całe towarzystwo od razu „wytrzeźwiało”. Ktoś nawet chciał wskoczyć do wody i płynąć po jeziorze, choć to nie miało najmniejszego sensu.
Wtedy zerwał się wiatr. A po chwili, zza nieodległej kępy trzcin, wyłoniła się dryfująca łódka. Pusta. Teraz już płynięcie miało sens, choćby po to, żeby łódki nie wywiało na środek jeziora. Ale trzeba było zabrać wiosła, które zostały na brzegu. Miałem płynąć ja i najlepszy klasowy pływak. Dziewczyny strasznie piszczały, bo bały się, że w tak zimnej wodzie utoniemy. Wtedy znad brzegu łódki uniosła się butelka piwa i zamachała ku nam radośnie.
– Jest dobrze – odezwał się przepity głos Tymona. – Panuję nad sytuacją…
– To panuj sobie dalej! – rzuciłem wściekły. – I nie zapomnij odstawić łódki, jak już dobijesz kiedyś do brzegu.
– To co, nie przypłyniecie z wiosłami? – uniósł zmartwiony głowę ponad burtę. – To może mi podrzucicie…
– Ani mi się ważcie… – krzyknąłem.
– Juruś, przecież one są nietonące. W razie czego wskoczę po nie. Daję słowo – zarzekał się Tymon.
Machnąłem ręką, a reszta przystąpiła do zabawy. Najpierw postanowili potrenować na sucho rzut wiosłem i wyłonić najlepszych. Ja wziąłem kluczyki i pojechałem do wioski po zakupy. Tam zobaczyłem Magdę, która rozglądała się z koleżankami, gdzie ma jechać. Gdy opowiedziałem historię z Tymonem, to jej koleżankom zaświeciły się oczy. Pewnie słyszały o nim „wiele dobrego” i teraz wprost nie mogły się doczekać, kiedy go poznają.
Gdy dotarliśmy na miejsce, Tymon miał już wiosła, ale nadal nie zamierzał przybijać do brzegu. Ze spokojem siedział na dnie łódki i pił piwo. Ale gdy usłyszał, że ktoś przyjechał, podniósł się na rękach. A potem stanął na dnie łodzi i butelką piwa pokazał, że wznosi toast za zdrowie świeżo przybyłych dziewczyn. I to był jego błąd. Był już przecież trochę pijany. Kiedy odchylił głowę, żeby napić się piwa, stracił równowagę i wywrócił się do tyłu.
Roześmialiśmy się wszyscy. Ale gdy przez kilkanaście sekund Tymona nie było widać, pobiegliśmy do brzegu.
– Tymon! Tymon nie wygłupiaj się! Ty sukinsynu, jeśli żartujesz i tylko chowasz się za burtą…
Wskoczyliśmy we trzech do wody. Przy łódce byliśmy najdalej po minucie od wypadnięcia Tymona. Ale nie było już po nim śladu. No może poza butelką piwa, która unosiła się na tafli wody. Nasze nurkowanie nie przyniosło rezultatu. Zresztą w tym miejscu woda ma kilkanaście metrów głębokości.
Ciało Tymona znaleziono następnego dnia rano, kilkaset metrów dalej…
Teraz, po dwudziestu latach stałem znów na tym pomoście. Przez ten czas przeszedł już kilka remontów i choć jego kształt pozostał ten sam, to nie było w nim jednej deski, pamiętającej tamte wydarzenia. Za to łódka…
– Twoi rodzice się jej nie pozbyli? – spytała Magda, przytulając się do mnie.
– Dla nich ona nie znaczy tyle, co dla nas – przytuliłem żonę.
– Wciąż myślisz, że jakbyś wtedy ściągnął go na brzeg…
– Nie. Teraz już wiem, że jemu to po prostu było pisane. Jakby nie utopił się w tym jeziorze, znalazłby inne i zrobił to samo. Jeśli nie zależy ci na niczym na świecie, to światu też nie zależy na tym, żebyś wciąż po nim chodził…
Czytaj także:
„Moja siostra o całe zło tego świata posądza… sąsiadkę. Uważa, że rzuciła na jej rodzinę zły urok”
„Nikt nie rozumiał tego, że wiążę się z wdowcem z dzieckiem. Wszyscy myślą, że pakuję się w straszne bagno”
„Przez 4 lata dawałem byłej żonie alimenty do ręki. Teraz ona wszystkiemu zaprzecza i żąda ode mnie 40 tysięcy złotych”