Mąż mojej siostry Brygidy zmarł w zeszłym roku. Kiepsko to zniosła. Byli udanym małżeństwem – 30 lat wspólnego życia w zgodzie i wzajemnym poszanowaniu, dwoje udanych dzieci. Zawsze żyli skromnie, ale byli szczęśliwi. Nie na próżno jednak mówi się, że nieszczęścia chodzą parami – niedługo po pogrzebie szwagra dowiedziałam się, że Gosia – córka siostry, poroniła w czwartym miesiącu. To był kolejny cios dla Brygidy.
Wkrótce okazało się, że nie ostatni
W połowie roku Gosię z dwójką bliźniaków zostawił mąż, a miesiąc później chuligani wybili szyby w sklepie Brygidy i wynieśli towar na sporą sumę. Pomyślałam wtedy: „Co się dzieje? Kiedy się wreszcie skończą te nieszczęścia?”. Bardzo było mi żal siostry; schudła, zmizerniała, wyglądała naprawdę źle. Robiłam, co mogłam, żeby ją pocieszyć.
Pewnego dnia siedziałyśmy u niej w kuchni. Przez okno widać było bramę sąsiedniego domu. Właśnie podjechała pod nią sąsiadka – Halina, mieszkająca tam od dwóch lat. I nagle Brygida wyrzuciła z siebie:
– To wszystko jej wina!
– O czym ty mówisz? – nie rozumiałam.
– To ona przyniosła na nas te nieszczęścia. Zanim się tu sprowadziła, żyliśmy spokojnie, bez problemów. Jak tylko pojawiła się u nas pierwszy raz i z tym słodkim uśmieszkiem zaczęła się przedstawiać, wiedziałam, że nic dobrego nie wyjdzie z tej znajomości! Ona chyba ma w sobie diabła. Ile razy ją spotkam, zaraz zaczyna mnie boleć głowa! Mówię ci, ona jest niebezpieczna. To diablica!
Zamarłam.
– Brygida! Przestań opowiadać takie bzdury! – skarciłam siostrę. – Zastanów się, co ty w ogóle wymyśliłaś! Co ta biedna, poczciwa kobieta ma wspólnego z tobą i twoją rodziną?
– Nie tylko ja tak uważam. Jak chcesz wiedzieć, Kowalska opowiadała mi w zeszłym tygodniu, że Halina podwiozła kiedyś jej wnuka, jak wracał ze szkoły i Kowalska zaprosiła ją do domu. Halinka pięknie uśmiechnięta, jak to ona, pochwaliła wazon, który stał na komodzie i wyobraź sobie jeszcze tego samego dnia wnuczek ten wazon roztrzaskał.
– No i co z tego? Brygida, czyś ty oszalała? Co Halina ma z tym wspólnego?
– A pamiętasz, jak przyszła do nas w ubiegłym roku? – moja siostra nie dawała za wygraną. – Prosiła, żebyśmy ją odwiedzili, bo ona taka samotna! Przyniosła wtedy jakieś czekoladki i klocki dla bliźniaków Gosi. Po tych czekoladkach dzieciaki brzuchy rozbolały, aż nawet myśleliśmy, czy pogotowia nie będzie trzeba wzywać.
– Brygida, zmiłuj się! Kto to widział, żeby trzylatki zjadły naraz tyle czekoladek. Doskonale pamiętam, jak to było! To wasza wina, Gośki i twoja, że im na to pozwoliłyście.
– A w ogóle, to skąd ona ma tyle forsy? Zobacz, jaki ma samochód i ciuchy…
– A co ty w ogóle o niej wiesz? – tym razem ja przystąpiłam do ataku. – Wiesz, że jest dla wszystkich miła i uczynna, że jest elegancka i zadbana, no i że ma kasę, tak? Choć prawdę mówiąc, ani ten samochód ani dom nie świadczą o jakiejś wielkiej fortunie. Nic więcej o niej nie wiesz. Ale to ci wystarczy, żeby opowiadać, że ma w sobie diabła!
– Mów sobie, co chcesz, ja wiem swoje – Brygida była nieugięta.
Wstyd mi było za siostrę. Nie spodziewałam się, że mogę od niej usłyszeć takie słowa. Idąc do domu, nie mogłam przestać o tym wszystkim myśleć. Żal mi się zrobiło Haliny, bo choć znałam ją tylko z widzenia, zawsze robiła na mnie dobre wrażenie. Postanowiłam ją bliżej poznać. Niedługo pojawiła się ku temu okazja.
Nasza wioska leży na uboczu, dwa kilometry od drogi przelotowej i od najbliższego przystanku autobusowego. Ten odcinek wielu mieszkańców pokonuje pieszo. Nie wszyscy zmotoryzowani mają zwyczaj zatrzymać się i zabrać kogoś idącego drogą. Halina należy do tych, którzy zawsze z uśmiechem zapraszają do swojego samochodu. Pewnego dnia na mój widok zatrzymała się i zaproponowała podwiezienie. Zaczęłyśmy rozmawiać i postanowiłam zaprosić ją do siebie.
– Bardzo się cieszę i dziękuję za zaproszenie, przyjdę na pewno! – była wyraźnie zadowolona.
Wkrótce zaczęłyśmy się spotykać. Okazało się, że Halina jest wdową, w wypadku straciła męża i kilkunastoletniego syna. Po tej tragedii sprzedała dom w Lublinie i przeprowadziła się na wieś, gdzie na łonie natury miała nadzieję uspokoić skołatane nerwy. A tu, niestety, miejscowi nie przyjęli jej serdecznie. Snuto domysły na temat jej przeszłości, z góry zakładano, że prowadzi jakieś lewe interesy. Miałam tylko nadzieję, że nie dotarły do niej te ohydne plotki, które rozpowiada moja siostra.
Mimo że finansowo Halina była nieźle ustawiona – odziedziczyła po mężu spory majątek – i mogłaby nie pracować, to jednak codziennie dojeżdżała do oddalonego o 20 kilometrów od naszego miasteczka hospicjum. Praca tam pozwalała jej zapomnieć o tym, co przeszła. Mówiła, że najważniejsze dla niej jest pomaganie innym. Tylko wtedy, gdy czuje się potrzebna, wie, że warto żyć. Przy bliższej znajomości okazała się miłą, serdeczną i bardzo skromną osobą.
Kiedy opowiedziałam o tym mojej siostrze, wyśmiała mnie.
– Widzę, że dałaś się omotać mojej sąsiadce. Ta lalunia najwyraźniej ci zaimponowała.
– Owszem. Ale nie samochodem, tylko tym, czego ty nawet nie próbujesz w niej dostrzec. To naprawdę bardzo wartościowa osoba i jakbyś była mądra, to też próbowałabyś się z nią zaprzyjaźnić, zamiast bezpodstawnie ją oczerniać.
Doszłam do wniosku, że Brygida po prostu zazdrości Halinie urody, pieniędzy i na pozór spokojnego życia. Miałam nadzieję, że teraz, gdy dowiedziała się, ile Halina wycierpiała, zmieni zdanie. I owszem, zmieniła, ale nie pod wpływem moich opowieści. Sama przekonała się, jaka naprawdę jest Halina.
Wracałam właśnie z weekendu spędzonego u kuzynki, gdy zadzwoniła Brygida. Nie mogłam uwierzyć w to, co mi opowiadała.
W domu Kowalskich wybuchł pożar. To Halina pierwsza zareagowała. Zadzwoniła po straż i zanim ta przyjechała, weszła do płonącego domu. W chwili, gdy Brygida dzwoniła, strażacy dogaszali pożar, a karetka zabrała Halinę oraz wnuczka pani Kowalskiej – Piotrusia. Okazało się, że Halina uratowała chłopca i weszła do domu po raz drugi w poszukiwaniu pani Kowalskiej. Ta jednak wcześniej wyszła do sąsiadów, o czym Halina nie wiedziała.
Jeszcze tego samego wieczoru razem z Brygidą pojechałyśmy do szpitala. Kiedy Halina nas zobaczyła, najpierw spytała co z panią Kowalską.
– Cała i zdrowa, nie było jej w domu, a Piotruś jest w szoku, ale nic mu nie będzie – uspokoiłyśmy ją.
– Halinko, jesteś bohaterką – Brygida zdobyła się na miłe słowa. – Uratowałaś to dziecko. Nie wiem, czy ja miałabym tyle odwagi, żeby wejść do płonącego domu. Mam nadzieję, że szybko wrócisz do nas, cała wieś czeka na ciebie.
To chyba koniec głupich plotek...
Czytaj także:
„Nie umiem zaakceptować swojego zięcia. Według mnie nie nadaje się ani na męża, ani tym bardziej na ojca”
„8 lat znosiłam przemoc ze strony męża. Odeszłam dopiero, gdy rzucił naszą kilkuletnią córką o ścianę”
„Nikt nie rozumiał tego, że wiążę się z wdowcem z dzieckiem. Wszyscy myślą, że pakuję się w straszne bagno”