„Patrząc w lustro widzę idiotę, który nie umiał trzymać zapiętego rozporka. Przez chciwość straciłem ukochaną i dziecko”

Mężczyzna, który zdradzał żonę fot. Adobe Stock, Pixel-Shot
„To życie, na wyjeździe, było tak różne od tego w domu. Żadnych pieluch, ulewania, papek, klocków i budowania wieży sześćdziesiąty ósmy raz przed godziną siódmą rano. Tu były wygodne pokoje, na własny użytek, gdzie mogłem miło i w ciszy spędzać czas po ciężkim dniu pracy, i śniadania w formie bufetu, gdzie nikt nie wyliczał, czy parówek wystarczy jeszcze na jutro”.
/ 07.10.2022 09:15
Mężczyzna, który zdradzał żonę fot. Adobe Stock, Pixel-Shot

Marzyłem o studiach za granicą, dobrej pracy gdzieś w Europie, superaucie, superchacie, no i o superbabce u mojego boku… Marzenia się skończyły, gdy byłem w klasie maturalnej i ojciec przeszedł udar.

Musiał zrezygnować z pracy i wylądował na rencie. Oszczędności szły na jego rehabilitację, a ja zostałem na miejscowej uczelni, żeby nie wydawać kasy na akademik czy dojazdy. Nadal miałem szansę, by znaleźć pracę w dobrej firmie, więc zakuwałem na tym zarządzaniu jak dziki osioł i uczyłem się trzech języków jednocześnie, angielskiego, francuskiego i hiszpańskiego.

No dobra, stało się, jakoś sobie poradzimy

Na superauto – ba, na żadne – nie miałem kasy, na romanse też nie, ale panienki same się znajdowały. Nie traktowałem tych przygód poważnie, bo skupiałem się na nauce i na tym, żeby zapewnić sobie przyszłość.

No a potem poznałem Weronikę i pierwszy raz w życiu się zakochałem. Inne marzenia uleciały w kosmos, ale Weronika mi to wynagradzała. Była tą jedną jedyną. Śliczna i inteligentna studentka farmacji. Uwielbiała tańczyć i piekła wspaniałe ciasta. Związaliśmy się pod koniec czwartego roku studiów, a gdy tylko zaczęliśmy piąty… okazało się, że tabletki antykoncepcyjne faktycznie niekiedy zawodzą.

Nie planowaliśmy tego, ale się stało. Pytanie, co dalej. Dziecko teraz? Gdy nie mamy pracy, mieszkania, czegokolwiek? Niby wiedzieliśmy, że zanim Weronika urodzi, zdążymy skończyć studia, ale co potem?

Z drugiej stronny, skoro życie postawiło przed nami takie wyzwanie, należało je podjąć. Kochaliśmy się, chcieliśmy być razem, więc uznaliśmy, że damy radę. Bartek urodził się dwa tygodnie po tym, jak obroniliśmy nasze magisterki. Rodzice starali się pomagać, ale niewiele mogli wysupłać; moi prawie teściowie też nie należeli do najbogatszych.

No więc głównie na mnie spadła odpowiedzialność za rodzinę. Weronika dostawała grosze zasiłku macierzyńskiego, wpadło też pięćset plus, ale dziecko – choć takie małe – generowało spore koszty. Udało mi się znaleźć pracę, wynajęliśmy kawalerkę, jakoś wiązaliśmy koniec z końcem, choć nie powiem, że było łatwo.

Oszczędzaliśmy na wszystkim, na czym się dało. Ja miałem dwa garnitury na zmianę, Wera zrezygnowała z fryzjera, kosmetyczki, nowych ciuchów. Obiecywaliśmy sobie, że gdy Bartuś podrośnie, poślemy go do żłobka, wtedy Weronika też pójdzie do pracy i będzie nam łatwiej, odbijemy sobie chude lata.

Mijały miesiące i nic się nie zmieniało

Nadal tylko ja pracowałem, bo Bartek nie dostał się do żłobka. Zresztą zaczął nam coraz częściej chorować, więc to byłoby bez sensu, żeby Weronika szukała teraz pracy. Za to ja awansowałem. Prowadziłem szkolenia już nie tylko dla swojego oddziału, ale służbowym autem zacząłem jeździć po całym kraju i szkolić pracowników w nowo zakładanych oddziałach.

Lepsze pieniądze, niestety, kosztem czasu spędzanego w domu. Podjęliśmy jednak z Weroniką decyzję, że trzeba spróbować. Jak mi się nie spodoba, poproszę o powrót do pracy w regionie. Nie poprosiłem. Owszem, tydzień rozłąki z narzeczoną i synkiem oznaczał tęsknotę na stałe wpisaną w kalendarz, ale…

To życie, na wyjeździe, było tak różne od tego w domu. Żadnych pieluch, ulewania, papek, klocków i budowania wieży sześćdziesiąty ósmy raz przed godziną siódmą rano. Tu były wygodne pokoje, na własny użytek, gdzie mogłem miło i w ciszy spędzać czas po ciężkim dniu pracy, i śniadania w formie bufetu, gdzie nikt nie wyliczał, czy parówek wystarczy jeszcze na jutro.

Można było napić się drinka i poprosić, by wrzucono go w koszty jako kawę. Po całym dniu szkolenia można było leżeć i oglądać seriale albo włóczyć się po obcym mieście, zaglądać do pubów czy klubów, spotykać kobiety…

Wiedziałem, że w domu czeka na mnie Weronika, i nadal ją kochałem, tylko… Miałem dwadzieścia siedem lat i chciałem się bawić! Nie czułem się dobrze na smyczy odpowiedzialności za rodzinę. Chciałem się jeszcze wyszaleć. Poza tym te kobiety miały makijaż, ułożone włosy, zadbane paznokcie i nie nosiły biustonoszy do karmienia.

Ich piersi wyglądające z dekoltów kusiły mężczyzn, a nie ssącego mleko berbecia. Cekinowe spódnice opinały ich zgrabne pośladki, wyćwiczone na siłowni, a nie w trakcie wnoszenia wózka na trzecie piętro bez windy. I pachniały markowymi perfumami, które stawiały męskie zmysły na baczność, nie zaś dyskontowymi wodami toaletowymi z promocji.

To była ogromna różnica. Weronika przy nich wyglądała jak uboga krewna z prowincji, zaniedbana, szara, nijaka, wręcz brzydka. Ze ślicznej dziewczyny, w jakiej się zakochałem, przeobraziła się w karykaturę samej siebie, w Matkę-Polkę umartwioną.

Zdejmowałem więc srebrną obrączkę dla par i szedłem w tango, a gdy wracałem, zmieniałem się w przykładnego ojca i partnera, który mówi, że kocha i stara się nadrobić swoim zachowaniem to, co zepsuł w delegacji.

Zmieniła się, dojrzała, zadbała o siebie…

I tak sobie żyliśmy, póki mój kolega z pracy, po pijaku, nie zamieścił na Facebooku relacji z takiego wieczoru. Oznaczając mnie i jeszcze kilka osób. Byłem na tym filmiku razem z dwiema brunetkami, równie pijanymi jak ja, które na zmianę mnie całowały. Gdy pojawiłem się w domu, czekały na mnie trzy walizki na korytarzu. Tyle było mojego dobytku.… Weronika nie dała się przeprosić.

– Na szczęście nie mieliśmy ślubu, więc nie będę rozwódką – usłyszałem jej drżący głos.

– Ale kochanie, nie świruj, błagam, one nic dla mnie…

– Wiesz – przerwała mi – nawet nie jestem zła, tylko rozczarowana. Myślisz, że nie wiem, czemu się puszczałeś? I nie chcę być z takim człowiekiem…

– Zmienię się! Już nigdy…

– Świetnie, zmień się, może inna z tego skorzysta. Ja nie. Pewnych rzeczy nie da się odzobaczyć.

Gdyby była wściekła, miałbym szansę. Ona była jedynie zmęczona i potwornie smutna.

Ale pozew o alimenty i ustalenie kontaktów z Bartkiem złożyła. Nie popuściła ani na jotę, zresztą dlaczego by miała? Zarabiałem coraz lepiej, mogła wymagać, żebym część tych dochodów przeznaczał na syna. Chciała też ustalenia konkretnych kontaktów.

– Mam dość siedzenia w domu i czekania, aż jaśnie pan wróci z pracy, albo szczęście zapuka do drzwi. Chcę wyjść i sama go poszukać – powiedziała mi w sądzie.

Dostała dofinansowanie na rozpoczęcie własnej działalności dla matek wracających na rynek pracy i otworzyła aptekę. Dzięki temu, że zatrudniła dwie osoby, zawsze może się zająć Bartkiem w razie potrzeby. Ma też więcej czasu dla siebie, gdy on jest w przedszkolu. A ponieważ zarabia, stać ją na fryzjera i zakupy. Znowu wygląda jak tamta Weronika…

Nie, wygląda lepiej. Nie jest już młodą dziewczyną, studentką, a świadomą siebie kobietą. Wie, jak wykorzystać atuty swojej urody, figury, jak błysnąć dowcipem. I szczerze powiedziawszy, cierpię za każdym razem, gdy zabieram Bartka, a potem go odstawiam.

Do kobiety moich marzeń, do matki mojego dziecka, do tej jednej jedynej, którą zawsze chciałem mieć u swego boku, codziennie, do końca świata. I co? I sam własnymi rękami wszystko zniszczyłem. Weronika straciła do mnie zaufanie tak kompletnie, że nie było czego dźwigać z ruin. Schrzaniłem po całości i ponoszę konsekwencje. Również taką, że ja marnieję, a ona kwitnie. Lepiej jej beze mnie.

Wziąłem ułudę za rzeczywistość

Siedzę sam w pokoju hotelowym; nie wychodzę już na miasto, gdy prowadzę szkolenia. Nie bawią mnie szaleństwa w klubie. Zbyt wiele przez nie straciłem. Teraz brzydzę się tym, co wtedy robiłem. Szkoda, że pewne rzeczy zrozumiałem za późno.

To, co się działo na delegacjach, to była jakaś iluzja rozrywkowego życia singla. Udawałem, że skoro oficjalnie nie mam żony, to jej nie zdradzam. Jasne, każdy ma prawo do relaksu, ale ja… Ja zachowywałem się jak pies spuszczony ze smyczy. I nie pomyślałem, że Weronika też może mieć dość uwiązania do dziecka 24 godziny na dobę, że też potrzebuje wyrwać się z domu od czasu do czasu. Uznałem, że matki są inne niż ojcowie, że dla nich to święty obowiązek, a dla ojca jedynie niewygodne ograniczenie.

Zamiast poszukać opiekunki do Bartka i zabrać Werę na tańce, wolałem tańczyć z obcymi kobietami, które wydawały mi się lepsze, ładniejsze… Nieprawda. Były takie przez pryzmat szklanki z wódką.

Teraz mogę tylko żałować. Znosić współczujące spojrzenia rodziców, którzy cieszyli się, że choć ciut wcześniej, niż oczekiwali, to jednak mają wnuka, a ja trafiłem na wspaniałą dziewczynę. Nie doceniłem tego i przed trzydziestką stałem się samotnym, przegranym człowiekiem, który na pociechę nieźle zarabia. Może kiedyś znajdę kobietę, która mnie pokocha. Wiem jednak, że to nie będzie to samo. Bo moje serce zawsze w jakiejś części będzie należeć do Weroniki.

Czytaj także:
„Dopóki moja przyjaciółka miała faceta, traktowała mnie jak śmiecia. Ale gdy ją rzucał, dzwoniła z płaczem, żebym jej pomogła”
„Ojcu znudziło się tacierzyństwo i zostawił mnie bez grosza przy duszy. Po latach wyciąga łapę po kasę, bo pali mu się tyłek”
„Mój mąż miał duży kompleks - ja jestem lekarką, a on robotnikiem. To dlatego usprawiedliwiał przemoc w naszym domu”

Redakcja poleca

REKLAMA