Lubię niespodzianki i życie mi ich nie szczędzi, ale mam wrażenie, że tych niemiłych jest więcej od tych, które sprawiają mi radość. Miał być ślub, wesele do białego rana, potem romantyczny wypad do Paryża. Wszystko zaplanowane w najdrobniejszych szczegółach. Pewnie by się udało, gdyby kilka dni przed ślubem nie rozładował mi się telefon.
– Gdzie masz ładowarkę? – zapytałam, rozglądając się po pokoju.
Nie mieszkaliśmy razem
Uparłam się, że przeprowadzę się do Kamila dopiero po ślubie. Taka ze mnie panna z zasadami. Nie chciałam angażować się w pełni bez gwarancji, że dostanę w zamian to samo.
– W szufladzie w biurku! – odkrzyknął z kuchni, gdzie przygotowywał kolację.
Później mieliśmy w planach namiętny wieczór przy blasku świec. Ale to „później” niestety nie nastąpiło.
Otworzyłam szufladę, w której panował niesamowity bałagan. Na szczęście końcówka kabla od ładowarki leżała na wierzchu. Pociągnęłam za nią w nadziei, że na drugim końcu znajdę wtyczkę, a wtedy kilka drobnych przedmiotów wypadło na podłogę.
Schyliłam się, żeby je podnieść, i zastygłam z jednym z nich w dłoni. To był… test ciążowy! W dodatku pozytywny. I oczywiście nie mój. Nogi ugięły się pode mną.
W głowie huczało mi od natłoku myśli
Ręce drżały. Ciałem zawładnęła dziwna niemoc. Wzięłam głęboki wdech i na wydechu policzyłam od dziesięciu wstecz. Musiałam się uspokoić, żeby zacząć myśleć racjonalnie. Kamil miał siostrę. Test mógł być jej. Na pewno istniało jakieś logiczne – i niewinne – wytłumaczenie tego, że znalazł się w szufladzie jego biurka. Dopiero po dłuższej chwili wzięłam się w garść i poszłam do kuchni.
– Możesz mi to wyjaśnić? – zapytałam zachrypniętym ze zdenerwowania głosem.
Kamil spojrzał niepewnie na mnie, później na test, który trzymałam w dłoni.
– To nie tak, jak myślisz – usłyszałam najgłupsze i najbardziej oklepane kłamstwo.
– Na razie nic nie myślę, chcę tylko wiedzieć, co pozytywny test ciążowy robił w twojej szufladzie? I do kogo on należy? – starałam się zachować spokój.
– To test Olgi.
– Olgi? – gorączkowo próbowałam sobie przypomnieć, czy znam kogoś o tym imieniu, ale miałam pustkę w głowie.
– Koleżanka z pracy – wyjaśnił usłużnie Kamil. – Przyniosła go rano, bo… Kurczę, Renia, to było tylko raz, na wyjeździe służbowym, dwa miesiące temu. Powiedziała, że się zabezpiecza i…
– Ty jesteś normalny?! – przerwałam te idiotycznie wyjaśnienia. – Tylko raz? O raz za dużo! A gdyby się zabezpieczyła, to co? Nie byłoby sprawy?
– Ona nic dla mnie nie znaczy.
– Super! Poszedłeś do łóżka z kobietą, która nic dla ciebie nie znaczy. A ja? Czy ja coś znaczę?
– Przecież wiesz, że tak. Znaczysz dla mnie wszystko!
Co on mówił? Znaczę wszystko?
I nie przeszkadzało mu to przespać się z inną? Przecież dwa miesiące temu już planowaliśmy ślub! Jak to możliwe, że nic nie wiedziałam o człowieku, który za tydzień miał zostać moim mężem? Przecież ja go tak naprawdę wcale nie znałam! Wyznawał mi miłość, a jak się tylko wyrwał z domu, to od razu wlazł do łóżka koleżance z pracy?!
Chciał mnie objąć, ale odepchnęłam jego ręce i wycofałam się do przedpokoju. Nie pamiętam, kiedy założyłam buty i kurtkę. Chyba zadziałał instynkt samozachowawczy. Na dworze było minus dziesięć, więc spacer bez odpowiedniego ubrania mogłam przypłacić zapaleniem płuc.
Nie wiem, ile czasu chodziłam po mieście. Chyba długo, bo kiedy stanęłam w progu mieszkania, które wynajmowałam z przyjaciółką, byłam przemarznięta na kość.
– Boże, co się stało?! – zaniepokoiła się Gosia. – Jesteś jak sopel.
Kazała mi wziąć gorącą kąpiel, napoiła herbatą z miodem, nafaszerowała lekami i wpakowała do łóżka. A ja miałam złudną nadzieję, że kiedy rano się obudzę, wszystko okaże się tylko złym snem. Niestety…
Rzeczywistość mnie przerosła
Na szczęście Gosia wszystkim się zajęła. Pojechała do Kamila, poinformowała go, że ma odwołać gości zaproszonych na ślub, wycofać wszelkie rezerwacje i wziąć na siebie ciężar tłumaczeń; skoro sam nawarzył piwa, niech sam je teraz pije. Byłam jej bardzo wdzięczna. Chyba nie potrafiłabym odwołać uroczystości, którą planowałam od kilku miesięcy.
– Musisz wziąć się w garść – powiedziała, stawiając przede mną talerz z parującą zupą. – Nie jesz, nie śpisz, nie wychodzisz z domu. Tak nie można.
– Wstydzę się pokazać ludziom na oczy – wyznałam, bo zdradę Kamila traktowałam jak osobistą porażkę.
Zachwiała moim poczuciem własnej wartości. Skoro uprawiał seks z koleżanką z pracy, która nic dla niego nie znaczyła, najwyraźniej mu nie wystarczałam. Nie byłam dość dobra. Inne wytłumaczenie nie przychodziło mi do głowy. A skoro ja tak sądziłam, pewnie tak samo myśleli wszyscy. Że jestem do niczego…
– W sumie to się nie dziwię – stwierdziła Gosia.– Jesteś zaryczana, zapuchnięta, masz szarą cerę. Postrach okolicy.
– Kpij sobie…
– Przedstawiam ci tylko suche fakty. Musisz o siebie zadbać. Dlatego pojedziesz do SPA.
– Oszalałaś
– I tak wzięłaś urlop. Po co go marnować na siedzenie pod kocem?
– Jestem spłukana.
– Już nie – podała mi plik banknotów.
– O nie! – zaprotestowałam, ożywiając się nagle. – Żadna pożyczka nie wchodzi w grę. Nie będę miała z czego oddać. Wszystko, co miałam, wydałam na ślub.
– Oddałam twoją suknię ślubną do salonu. Właścicielka robiła trudności, ale ostatecznie ją przyjęła, bo podobno masz uniwersalne wymiary. Na buty zachowałaś paragon, a nie minął jeszcze tydzień, więc przyjęli je bez mrugnięcia okiem – zaczerpnęła powietrza. – A Kamil bez protestów zwrócił koszty, które poniosłaś.
Ta ostatnia informacja mnie zaskoczyła
– Jak to zwrócił? Przecież na pewno nie odzyskał jeszcze całej kasy i…
– Słuchaj, Renia, nie wiem, ile odzyskał, i mam to w nosie. Oddał, bo chciał ci zrekompensować krzywdę, a ja wzięłam, bo ci się to należy. Pojedziesz sobie do SPA, odpoczniesz, zadbasz o siebie i wrócisz może nie uzdrowiona, ale na pewno silniejsza. Nie pozwolę, żebyś wpadła w depresję z powodu tego cholernego gnojka!
– Jutro byłby moim mężem…
– I jutro pojedziesz w podróż poślubną. Sama – uśmiechnęła się do mnie tak, że moje kąciki ust też się uniosły. – Wybrałam już nawet kilka ofert.
W taki sposób trafiłam do SPA w Szczyrku. Zaopatrzona w broszurę informacyjną usiadłam w przytulnym zakątku restauracji obok buchającego przyjemnym ciepłem kominka. Powinnam być zmęczona podróżą i czuć potrzebę rozpakowania się, ale atmosfera była tak miła, że nie miałam ochoty zamykać się w pokoju.
Ostatecznie mogłam sobie pozwolić na to, żeby pobyć między obcymi ludźmi – oni przecież nie wiedzieli o moim upokorzeniu.
– Zagrasz z nami w siatkę? – niespodziewanie usłyszałam męski głos.
– Co takiego? – zdziwiłam się.
Przede mną stał bardzo wysoki facet
Miał czarne, sięgające ramion włosy i miły uśmiech. Trzymał piłkę.
– To chyba jakaś pomyłka.
– Żadna pomyłka. Masz dwie ręce, dwie nogi, możesz grać w siatkę. To jak będzie?
– Ale… ja nie umiem – to była pierwsza wymówka, jaka przyszła mi do głowy.
– My też – zrobił zabawną minę. – Zapraszam – podał mi rękę. – Robert jestem.
Właśnie tego potrzebowałam: zmęczenia, bólu ramion i czasu spędzonego z ludźmi, którzy nic o mnie nie wiedzieli. Rozmowa była wymianą zdań głównie na temat piłki. Nikt nie zadawał trudnych pytań ani nie okazywał mi współczucia.
Poczułam się tak, jakbym dostała czystą kartę. Ode mnie zależało, za kogo oni mnie uznają. Do pokoju wróciłam obolała, bo dawno nie grałam w siatkówkę, ale też napełniona pozytywną energią. Zasnęłam niemal od razu i spałam prawie dziesięć godzin.
Coś takiego nie udało mi się ani razu od rozstania z Kamilem. Postanowiłam, że cały dzień poświęcę sobie i tylko sobie. Wyłączyłam telefon, żeby nikt mi nie przeszkadzał.
Najpierw pilling całego ciała, później oczyszczanie twarzy, a po obiedzie masaż relaksacyjny. Tu doznałam szoku.
Masażystą okazał się… Robert
Czułam się dziwnie, kiedy jego palce dotykały mojego karku, przynosząc ulgę napiętym mięśniom. Jak to możliwe, że dłonie, które tak precyzyjnie uderzały w piłkę, sprawiając, że stawała się bombą nie do zatrzymania, potrafiły być tak delikatne i doskonale wyczuwać potrzeby mojego ciała?
– Długo u nas zostaniesz? – zagadnął, zabierając się do masowania mojej łydki.
– Dwa tygodnie.
– I co, planujesz cały czas tylko upiększać to, co i tak jest piękne?
– Raczej poprawiać to, co niedoskonałe – obróciłam jego komplement w żart. – Jestem tutaj tylko i wyłącznie po to, żeby egoistycznie zadbać o siebie.
– A co powiesz na spacer po górach?
– Obawiam się, że nie mam zbyt dobrej kondycji – skrzywiłam się.
– W siatkę też podobno nie umiesz grać. Zresztą nieważne – machnął ręką. – Egoizm zakłada, że nie liczy się to, co umiesz i co masz, ale to, co chcesz osiągnąć.
Zabrzmiało zbyt filozoficznie, więc nie było mnie stać na mądrzejszą odpowiedź niż:
– Aha.
– To może zapytam inaczej – zaproponował Robert, kontynuując masaż. – Czy chciałabyś wybrać się ze mną jutro w góry?
– Chciałabym.
– Więc załatwione. Będę czekał jutro o siódmej rano przed ośrodkiem.
– To przecież prawie środek nocy! — oburzyłam się na myśl o wczesnej pobudce.
– Po południu pracuję.
– Jasne – ustąpiłam.
Spacer malowniczym szlakiem po pasmach Kotarza dostarczył mi naprawdę wielu wrażeń. Nigdy nie przypuszczałam, że Beskidy mogą być tak piękne. Pstrykałam zdjęcia jak szalona, a kolejne widoki wydawały mi się piękniejsze od poprzednich.
– Zostaw to na chwilę – Robert wyjął mi aparat z ręki. – Mam niespodziankę.
– Nie lubię niespodzianek – szepnęłam, bo przypomniała mi się od razu ta zgotowana przez Kamila.
– Tę polubisz. Zamknij oczy. No już.
Wykonałam polecenie, choć czułam dziwny lęk
Uświadomiłam sobie, że nic nie wiem o Robercie. Nie znałam nawet jego nazwiska. Nie zabrałam telefonu, więc jak mi się coś stanie, jak zepchnie mnie ze skały albo…
– Nie bój się, Reniu – jakby czytał w moich myślach. – Teraz cię obejmę i poprowadzę kawałek, ale kiedy otworzysz oczy, nie będziesz żałować. Już – powiedział, gdy doprowadził mnie na właściwe miejsce.
– Możesz otworzyć oczy i spojrzeć.
Stałam tuż nad przepaścią. Pode mną rozciągała się ośnieżona polana i niewielki staw, w którym odbijały się promienie zimowego słońca. Czułam się tak, jakby świat leżał u moich stóp. I było to bardzo miłe uczucie, pomieszane z zawrotami głowy z powodu wysokości.
– Cudownie – szepnęłam.
– A teraz spójrz tam.
Uniosłam głowę i podążyłam wzrokiem za jego dłonią. Zmrużyłam oczy, bo blask słońca mnie oślepiał. Błękit nieba otulał szczyty gór, a po ośnieżonych stokach płynęły strumienie…
– Jak to możliwe? – zdziwiłam się. – Przecież jest mróz!
– To nie są strumienie. Widzisz niebo pomiędzy górskimi szczytami. Takie złudzenie występuje tylko przy słonecznej pogodzie i tylko zimą. Miałaś szczęście.
– A ty nie?
– Ja mam szczęście, bo jesteś tu ze mną.
Speszyłam się
Nieważne. Grunt, że było miło. Przyjechałam tu właśnie po to, żeby zapomnieć o zmartwieniach. Kolejne dni mijały szybko i tak intensywnie, że nie miałam czasu na myślenie o największej porażce mojego życia.
Robert zabierał mnie na spacery albo pokazywał malownicze krajobrazy przez okno samochodu. Nigdy nie zapomnę naszej wycieczki do Wisły. Trasa wiodła przez Przełęcz Salmopolską. Połączenie adrenaliny i pięknych widoków sprawiło, że zaniemówiłam, i jeszcze długo po tym, jak dotarliśmy na miejsce, siedziałam milcząca, zafascynowana tym, co widziałam i czułam.
– Jesteś piękna – szepnął Robert, przyglądając mi się uważnie. – I masz cudowny uśmiech.
– A ty jesteś bardzo miły – odparłam spokojnie.
Nie mogłam się zaangażować w tę znajomość. Nie chciałam. Przecież niebawem miałam wrócić do swojego życia. Niezbyt szczęśliwego, ale jedynego, jakie miałam.
Kiedy Robert pracował, zajmowałam się swoim ciałem. Zabiegi kosmetyczne, relaks… Zapisałam się nawet na aerobik, bo nagle pokochałam aktywność fizyczną. Wieczorami spędzaliśmy czas z przyjaciółmi Roberta, którzy szybko stali się także moimi znajomymi, albo odpoczywaliśmy przy kominku.
Byłam naprawdę szczęśliwa
I tylko czasem smutniałam, kiedy sobie przypominałam, że tak naprawdę to wcale nie jest moje życie, a tylko złudzenie, chwile wykradzione losowi… W dzień wyjazdu spakowałam walizkę i zeszłam do recepcji.
– Dziękujemy i zapraszamy ponownie – powiedziała recepcjonistka.
– Do widzenia.
Opuściłam ośrodek niespiesznym krokiem.
– Nie wyjeżdżaj – usłyszałam za sobą głos Roberta.
Obróciłam się.
– Co takiego?
– Zostań ze mną.
– Ale… Robert, nie mogę. Mam pracę, przyjaciół, nie mogę tego wszystkiego porzucić.
– A mnie możesz zostawić?
Nie odpowiedziałam, bo na usta cisnęło mi się słowo: „nie”. Jednak naprawdę nie mogłam zostać. Nie mogłam, ot tak, rzucić wszystkiego dla faceta, którego znałam zaledwie dwa tygodnie. Świetnie czułam się w jego towarzystwie, fakt.
Wiedziałam, że będę tęsknić za jego opowieściami o górach, za jego obecnością, czarnymi oczami wpatrzonymi we mnie, za dotykiem dłoni… Nic więcej między nami nie było. Czy mogło być? Nie wiem.
Czy umiałabym mu zaufać?
Chyba. Bo tu, w Szczyrku, odzyskałam nadzieję, że mogę jeszcze być szczęśliwa. Dał mi ją nie tylko Robert, ale też góry, które swoim pięknem uwolniły mnie od tego, co złe. Czy mogłam tak po prostu wyjechać i zapomnieć? Nie chciałam.
– Wrócę – szepnęłam.
– Obiecaj.
– Obiecuję, Robert.
Odwiózł mnie na stację i w milczeniu wstawił walizkę do przedziału.
– Uważaj na siebie – objął mnie w pasie. – I pamiętaj, że czekam. Pozałatwiaj swoje sprawy i wróć – pocałował mnie w usta.
Wróciłam po miesiącu. Byłam bez pracy i domu, ale z nadzieją w sercu. Nigdy tego nie pożałowałam. Bo żyć można wszędzie, ale być szczęśliwym – tylko we właściwym miejscu i z odpowiednimi ludźmi.
Czytaj także:
„Rodzina chciała, żebym harowała w pracy po znajomości. Mieli w nosie moje ambicje, ważniejsze było ich ego”
„Moja mama obraziła się na księdza i przestała chodzić na msze. Uraził poczciwą staruszkę i stracił w jej oczach”
„Mieszkańcy wzbraniali się przed osiedlowym monitoringiem. Szczęka im opadła, gdy zobaczyli, co się nagrało”