Moja mama ma osiemdziesiąt lat i niedawno obraziła się na kościół. Właściwie powinnam raczej powiedzieć, że na księdza, ale w naszym małym miasteczku to na jedno wychodzi. Miesiąc temu mama oświadczyła, że jej noga nigdy więcej nie postanie na mszy, którą celebruje ten człowiek – i jak na razie dotrzymuje słowa. W dodatku uparła się, żeby po jej śmierci nie było go na cmentarzu.
– Zapiszę to w testamencie pod groźbą wydziedziczenia każdego, kto wezwie go wtedy do mojego grobu! – zapowiedziała mnie i bratu.
Antek tylko wzruszył ramionami
Przyjął maminy punkt widzenia bez oporu. Jemu to dobrze! Od lat mieszka w Warszawie, więc nie poniesie żadnych konsekwencji. Przyjedzie na pogrzeb i wyjedzie, a ja tutaj zostanę... Już teraz nie jest dobrze. Muszę znosić ciekawskie spojrzenia oraz tysiące pytań znajomych i sąsiadów. Codziennie jestem zaczepiana i pytana, czy mamusia nie jest przypadkiem chora, skoro nie było jej na porannej mszy.
Plotka na temat tego, że pokłóciła się z proboszczem, dawno obiegła miasteczko. To zresztą niezła sensacja! W końcu mama zawsze uchodziła za wzorową katoliczkę, i co niedziela siedziała na mszy w pierwszym rzędzie.
Otóż o figurkę Pana Jezusa, która należy do mojej rodziny od pokoleń. Nie jest duża, za to jest bardzo stara i droga mojej mamie.
– Wiąże się z nią cała nasza rodzinna historia! – słyszałam wielokrotnie.
Już samo to, jak figurka trafiła do naszej rodziny, jest bardzo ciekawe. To było na przełomie XVIII i XIX wieku. Wieś, w której wtedy mieszkaliśmy, nawiedziła wielka powódź. Szła z gór i spienione wody niosły ze sobą różne, porwane wcześniej rzeczy…
Wszyscy się bali, że zaleje zagrody i żarliwie modlili się w kościele o ocalenie. Mój przodek klęczał z rodziną na brzegu wzburzonej coraz bardziej rzeki i błagał niebiosa o miłosierdzie, patrząc w jej nurt.
Aż w pewnym momencie ukazała mu się figurka Pana Jezusa, którą wody wyrzuciły nagle na brzeg pod jego stopy. Mój pradziad podniósł się wtedy z klęczek, wziął figurkę, wytarł koszulą, i z nabożną czcią ustawił w kapliczce przy domu.
Spienione wody przeszły wprawdzie przez wieś, ale nie wystąpiły z brzegów i wszyscy ocaleli. Uznano to za cud i nawet zastanawiano się, czy nie przenieść figurki na ołtarz w kościele, ale pewnego dnia zgłosili się po nią ludzie z wioski odległej o dziesiątki kilometrów, mówiąc, że to ich własność.
Oddano im więc świętą figurkę, ale w moje rodzinie o niej nie zapomniano. I kiedy kilkanaście lat później przypłynęła do nas znowu, wraz z kolejną powodzią, przodkowie uznali to za znak, że chce ochraniać naszą wioskę, a przede wszystkim naszą rodzinę.
Została więc w kapliczce na zawsze
Kiedy nadeszła pierwsza wojna światowa i trzeba było uciekać, moi bliscy zabrali ją ze sobą. Tułała się z nimi przez lata, aby w końcu dotrzeć do naszego miasteczka, gdzie osiedliśmy na zawsze.
Stanęła w sypialni dziadków, a potem moich rodziców. Mama wierzyła w to, że ma cudowną moc, i kiedy na przykład byliśmy z bratem chorzy, dawała nam ją do pocałowania.
Miała także zwyczaj raz w tygodniu odmawiać przed nią litanię do najświętszego serca Jezusowego. Gdy byliśmy dziećmi, klęczeliśmy z Antkiem razem z nią, ale wiadomo, jak to jest. Człowiek dorasta, i dopadają go wtedy rozmaite pytania. Mój brat z czasem oddalił się od kościoła. Ja pozostałam, ale nie wierzę tak mocno, jak mama.
Pewnie dlatego nasza rodzicielka uznała, że lepiej będzie, aby nasza rodzinna święta figurka znalazła się w kościele. Z dumą zaniosła ją więc do księdza, żeby jeszcze za swojego życia zobaczyć ją na którymś z ołtarzy.
I co usłyszała? Że on w „swoim” kościele nie chce figur wątpliwego pochodzenia!
Dokładnie tak się wyraził!
Mama wróciła z kościoła spłakana, bo zupełnie się nie spodziewała takiego potraktowania. Postawiła uwielbianą figurkę znowu w swojej sypialni, i wtedy jej żal przeszedł w gniew.
– Moja noga nie postanie więcej w kościele, w którym sługa boży pogardził Panem Jezusem! – orzekła.
Usiłowałam porozmawiać z księdzem, ale on nie chce zmienić zdania. Twierdzi, że gdyby przyjmował wszystkie figury i krzyże, które przynoszą wierni, zamieniłby kościół w magazyn. Nawet mnie ubodła jego zacięta mina i widzę, że tego konfliktu nie da się tak łatwo rozwiązać.
Jestem więc zagubiona, bo z jednej strony rozumiem mamę, ale z drugiej… pogrzeb bez księdza? Tego jeszcze nigdy nie było w naszej rodzinie! Czy powinnam zatem spróbować ją przekonać, aby zmieniła zdanie?
Czytaj także:
„Ciotka żyła przy mężu, lecz jej serce biło dla kochanka. Tajemnicę podwójnego życia wyjawiła na łożu śmierci”
„Mąż zawsze kierował się w życiu portfelem. Gdyby tylko wiedział, że pożyczam pieniądze obcym na prawo i lewo”
„Sąsiadka podpuściła nas jak małe dzieci i rozkopaliśmy działkę w poszukiwaniu skarbu. Skutki nas zaskoczyły”