Pani chyba żartuje, pani Moniko! Niby jak pani zamierza dotrzeć do Rygi, jeśli nie samolotem? — mój nowy szef spojrzał na mnie z przyganą w oczach.
— Może… promem? Mogłabym pojechać nad morze samochodem i potem… — zaczęłam kombinować.
— To bez sensu! — przerwał mi, wzruszając ramionami.
— Podróż zajmie pani wiele godzin, będzie pani zmęczona. A samolotem ze dwie godzinki i jest pani na miejscu!
— Pojadę dzień wcześniej! — zaproponowałam.
Zrobiłabym wszystko, aby nie lecieć, bo panicznie się tego boję. Wiem, że wielu ludzi też tak ma, więc nie czuję się jakimś dziwolągiem z tego powodu.
W każdym razie do tej pory się nie czułam. Mój szef jednak sprowadził mnie na ziemię.
— To bardzo nieprofesjonalne, co pani w tej chwili mówi. Przecież jest pani moją asystentką i ja pani potrzebuję! Także w samolocie, bo może trzeba będzie jeszcze raz przejrzeć prezentację, poczynić pewne ustalenia. Czy pani ma pojęcie, jak ważne jest dla nas zdobycie tego kontraktu? To jest gwarancja pracy dla kilkudziesięciu osób w naszej firmie! — zaznaczył.
Może nie miał i mnie na myśli, ale poczułam się tak, jakby mi dawał do zrozumienia, że jeśli
z nim nie wsiądę do samochodu, to mogę szukać nowej pracy.
Zmiękły mi kolana. Nie mogłam sobie teraz pozwolić na jej utratę. Mój mąż ostatnio miał mało zleceń i chociaż nie traciliśmy nadziei na to, że jego firma zacznie lepiej działać, to na razie musieliśmy mocno zaciskać pasa. Gdyby na konto przestała wpływać moja pensja, znaleźlibyśmy się z pewnością w poważniejszych tarapatach.
— Musiała pani wiedzieć, zgłaszając się na to stanowisko, że to wiąże się z częstymi wyjazdami… —marudził tymczasem dalej szef.
Mąż mi zazdrościł, ja byłam wściekła
Owszem, wiedziałam, lecz sądziłam raczej, że będziemy jeździli po Polsce. Wkrótce jednak firma nabrała aspiracji do podpisywania zagranicznych kontraktów i stąd ta podróż do Rygi.
— Oczywiście, jestem do pana dyspozycji — stwierdziłam, prawie stojąc na baczność, niczym królik zaalarmowany odgłosem strzałów myśliwych.
— Tylko niech pani nie przesadzi ze środkami uspokajającymi przed tym lotem, bo jeszcze mi go pani cały prześpi, a jak mówiłem, musimy popracować — poradził mi szef, po czym dodał już nieco życzliwiej: —Proszę się nie bać, będzie dobrze. Zobaczy pani, że samolot to nie takie straszne miejsce.
Akurat! Łatwo mu było mówić; on nie bał się latać…
Wiedząc dokładnie, co mnie czeka, zaczęłam szukać w internecie dobrych rad, jak przetrwać lot. Skoro przespać go nie mogłam, to okazało się, że najlepiej będzie, jeśli czymś się zajmę, aby nie myśleć o tym, gdzie się znajduję.
„Już szef o to zadba, żebym była zajęta” — pomyślałam wtedy nieco złośliwie.
Kilka dni później z duszą na ramieniu, ale starając się wyglądać na dzielną profesjonalistkę, pojawiłam się na lotnisku. Miałam tylko lekki bagaż, więc błyskawicznie przeszliśmy z szefem odpraw. Faktycznie już w poczekalni on odpalił laptopa, zaganiając mnie do pracy. Dzięki temu sposób nawet nie zauważyłam, kiedy nadszedł czas wejścia na pokład.
— Tylko spokojnie, będzie dobrze… — powtarzałam sobie, idąc między rzędami foteli.
Były wygodne, bo podróżowaliśmy pierwszą klasą.
— Ale ci dobrze! — usłyszałam od męża, kiedy zobaczył bilety. — Nigdy nie byłem w Rydze.
— Możesz się ze mną zamienić — burczałam wtedy na niego, lecz teraz przywołałam sobie
w myślach jego zadowoloną twarz i starałam się skupić na tym, że lot nie może być nieprzyjemny, skoro mój mąż uważał go za frajdę.
Gdy kołowaliśmy na pas startowy, nadal miałam wrażenie, że jadę jakimś autobusem.
„Zamknę oczy, gdy będziemy startować, a potem już w chmurach nie będę patrzyła przez okno, udając, że nadal jesteśmy na ziemi” — obiecałam sobie.
Stewardessa niewiele mogła mi poradzić
Tak jak pomyślałam, tak zrobiłam. Zacisnęłam powieki, usłyszałam ryk silników, poczułam, jak uszy mi się zatykają i…
— O matko! — przeszywający ból łupnął mi w głowę tak silnie, że aż krzyknęłam.
Szedł od szczęki do mózgu. Złapałam się za brodę.
Pomyślałam, że tego nie wytrzymam! Pod powiekami zbierały mi się łzy, a potem, wbrew mojej woli, spłynęły po policzkach. Z bólu zaczęłam płakać.
— Pani Moniko, co się dzieje? Niech pani głęboko oddycha! — mój szef był zaniepokojony.
Jak dziecko posłusznie wykonałam jego polecenie, ale ból nie przeszedł. Dalej promieniował niczym sztylet wbity w moją głowę. Był nie do zniesienia!
— To wszystko nerwy. Mówiłem, żeby pani nie panikowała, latanie to nic takiego! Musi pani regularnie oddychać, to wtedy przejdzie — szef oczywiście nie wymyślił nic nowego.
Spojrzałam na niego i napotkałam jego niezadowolone spojrzenie. Wcale mi nie współczuł, tylko był zły, bo jego zdaniem popadałam w histerię.
— Ja się nie boję. Mnie naprawdę boli! — wyszeptałam.
Nagle zdałam sobie sprawę z tego, że to faktycznie prawda. Teraz samolot był dla mnie najmniejszym problemem. Chodziło o ząb!
— Coś się dzieje? — usłyszałam.
Przy moim fotelu zmaterializowała się stewardessa. Głupio mi było rozmawiać z obcą osobą o moich dolegliwościach, ale co miałam zrobić.
Pokazałam na zęby…
— To się czasami zdarza podczas lotu — pokiwała głową ze zrozumieniem. — Szczególnie w czasie startu czy lądowania. Różnica ciśnień powoduje, że mogą zacząć boleć zęby.
— Naprawdę? — to był jeszcze jeden argument dla mnie przeciwko lataniu.
— Tak, jeśli są zepsute — dobiła mnie stewardessa. — Jest próchnica albo stan zapalny…
— Ja nic takiego nie mam! — zaprotestowałam, wijąc się z bólu. —Tydzień temu byłam u dentysty! Założył mi tylko jedną, maleńką plombę.
Stewardessa rozłożyła ręce.
Wiłam się z bólu, ale dałam radę
— Niestety, nie jestem dentystką — przyznała. — Mówię tylko o prawdopodobnej przyczynie. Czasami też może się zdarzyć, że w zębie pod plombą zostało zamknięte powietrze i ono się teraz rozpręża…
Ooo! Dokładnie tak to czułam! Jakby mi miało rozerwać zęba od środka!
— Niestety, na to nie mamy lekarstwa — widać było, że stewardessa nie po raz pierwszy ma z czymś takim do czynienia, i nie jestem pierwszą osobą, której wyjaśnia, co się dzieje.
— Mogę co najwyżej podać pani środek przeciwbólowy, ale czy zadziała? Nie wiem.
Nie zadziałał. Do końca lotu siedziałam, cierpiąc prawdziwe katusze. Nie było mowy o tym, aby pracować z szefem, bo nie mogłam na niczym się skupić. Widziałam, że jest niezadowolony i tym bardziej cierpiałam męki, myśląc, że po tym wszystkim zwolni mnie jak nic!
Byłam pewna, że mimo tłumaczeń stewardessy, które przecież doskonale słyszał, nadal ma mnie za wariatkę.
Lądowanie było dla mnie koszmarem, na szczęście już na ziemi ból zaczął powoli przechodzić. Starałam się jakoś pozbierać. W taksówce przejrzałam jeszcze raz na szybko prezentację, którą przecież i bez tego znałam na pamięć.
— Da sobie pani radę? — szef przyjrzał mi się krytycznie.
— Dam! — potwierdziłam.
I faktycznie ze wszystkim sobie poradziłam. Rozmowy z przyszłym łotewskim partnerem poszły całkiem sprawnie. Widziałam aprobatę w oczach szef, i tylko to powstrzymywało mnie od płaczu, kiedy myślałam o locie powrotnym.
„Jest szansa, że jednak mnie nie zwolni” — dumałam. Ledwo znowu zasiadłam w samolocie i zaczęliśmy wzbijać się w powietrze, w moją głowę znowu ktoś wbił sztylet! Ale tym razem cierpiałam w samotności, bo szef zasnął na sąsiednim fotelu. Kiedy patrzyłam, jak głupio wygląda z otwartymi ustami, to chciało mi się śmiać przez łzy. Był taki niegroźny…
Plomba do wymiany!
Nie zwolnił mnie, na szczęście. A ja, pomna bólu, poszłam natychmiast do dentysty.
— Pamięta pani, który to był ząb? Bo przecież nie rozwiercę wszystkich! — stwierdził.
Nie pamiętałam! Chyba któryś na dole, po lewej…
— Zrobimy pantomogram, może na zdjęciu coś zobaczymy — zaproponował.
Faktycznie, wyszło, że jedna z plomb została niedokładnie założona, są wolne przestrzenie a w nich uwięzione powietrze.
— Plomba do wymiany! — stwierdził dentysta.
Cała wizyta kosztowała mnie przeszło trzysta złotych.
— No, teraz przynajmniej może pani spokojnie latać samolotem! — zapewnił mnie lekarz.
Czytaj także:
„Po latach ciułania kasy porzuciłam nudną pracę i wyruszyłam w podróż życia. Los zdecydował, że to nie koniec zmian”
„Urlop przyniósł mi ciążę z nieznajomym. Po latach przekonałam się, jak wielki błąd popełniłam, nie mówiąc mu o dziecku”
„Zostawiłam syna z babcią, żeby zarobić w Stanach na jego przyszłość. Gdy wróciłam, zastałam zepsutego, rozpuszczonego egoistę”