Kacper to była przelotna, zimowa znajomość. Wpadliśmy na siebie – i to dosłownie – na stoku narciarskim w Karpaczu i tak się gorąco przepraszaliśmy za ten wypadek, że wylądowaliśmy w łóżku. Od tamtej nocy byliśmy nierozłączni, ale tylko… do końca pobytu, czyli przez tydzień. Potem każde z nas ruszyło w swoją stronę. Ja do Gdańska, on do Krakowa. Co prawda wymieniliśmy się numerami telefonu, ale oboje wiedzieliśmy, że raczej do siebie nie zadzwonimy. Tak to już jest z tymi wyjazdowymi znajomościami. Są namiętne, gorące, ale trwają krótko.
Nie podejrzewałam, że mogę być w ciąży
Do głowy mi to nawet nie przyszło. Regularnie brałam przecież tabletki antykoncepcyjne. Kiedy więc nie dostałam miesiączki, specjalnie się nie przejęłam. Wcześniej też zdarzały mi się takie opóźnienia i żadnych niespodzianek nie było. Kiedy jednak opóźnienie przeciągnęło się do dwóch miesięcy, poszłam do ginekologa. Byłam pewna, że przepisze mi jakieś leki i tyle. A on wypalił, że jestem w dwunastym tygodniu ciąży. Wyszłam z gabinetu załamana. Nie mogłam uwierzyć w to, co przed chwilą usłyszałam. W ciąży? Jak to? Przecież jeszcze studiuję, jestem na utrzymaniu rodziców. A teraz mam zostać matką? I to samotną, bo tatuś dziecka żyje sobie na drugim końcu Polski? Ta myśl tak mnie przeraziła, że aż się popłakałam. W pierwszej chwili chciałam nawet zadzwonić do Kacpra i powiedzieć, jaki „prezent” mi zrobił, ale się powstrzymałam. Doszłam do wniosku, że to nie ma sensu. No bo co bym usłyszała? Że to nie jego sprawa, bo powiedziałam, że się zabezpieczam? Że nie chce słyszeć o żadnym bachorze?
Prawdę mówiąc, niczego innego się po nim nie spodziewałam. Może gdybyśmy się dobrze znali, gdyby łączyło nas prawdziwe uczucie, to co innego. Ale to przecież była tylko krótka przygoda. Podejrzewałam, że Kacper już nawet nie pamiętał o moim istnieniu. Wrzuciłam więc komórkę do torebki i pojechałam do domu. Musiałam powiedzieć o wszystkim rodzicom. Podejrzewałam, że porządnie zmyją mi głowę, ale gdy już się uspokoją, to obiecają, że nie zostawią mnie samej. Tak naprawdę zdenerwował się tylko ojciec. Zaczął krzyczeć, że jestem nieodpowiedzialna, wypytywać, co zamierzam zrobić z dzieckiem. Mama była przez chwilę oszołomiona, ale szybko doszła do siebie. Huknęła na ojca, żeby przestał się wydzierać, bo kobiet w ciąży nie wolno denerwować.
– Jak się maluch urodzi, to postanowimy, co dalej. A na razie ma być w domu spokój! – spojrzała na tatę groźnie.
Zamilkł w jednej sekundzie. Potem mama przyznała mi się, że oczywiście nie była zachwycona moim odmiennym stanem, ale miała nadzieję, że nie oddam malucha do adopcji. Nie wyobrażała sobie, że ktoś obcy mógłby wychowywać jej wnuka. Nie oddałam Kamilka. Nie byłam w stanie. Przyznaję, myślałam o tym, ale gdy synek pojawił się na świecie, pokochałam go z całego serca. Rodzice też oszaleli na jego punkcie. Zwłaszcza mama. To ona przejęła na siebie gros obowiązków związanych z opieką nad dzieckiem. Chciała, żebym spokojnie mogła się uczyć, miała trochę czasu dla siebie. Na zmianę ze mną wstawała do niego w nocy, chodziła z nim na spacery, uspokajała, gdy płakał. Bez jej pomocy pewnie nie skończyłabym studiów i nie znalazła dobrej pracy.
Będę jej zawsze za to wdzięczna.
Do piątego roku życia Kamil chował się dobrze i zdrowo. Był radosnym, pogodnym i pełnym energii dzieckiem. Gdy biegał po podwórku, trudno było za nim nadążyć. Ale potem nagle przygasł. Osłabł, sprawiał wrażenie wiecznie zmęczonego. Nie rozumiałam, co się dzieje. Zaniepokojona poszłam z nim do lekarza. Badania, wizyty u specjalistów i straszna diagnoza – choroba. To był potworny cios. Miałam wrażenie, że cały świat zawalił mi się na głowę. I znowu z pomocą przyszli rodzice. Przez następne miesiące razem ze mną wspierali Kamilka w walce z chorobą. Nie będę opisywać, co się wtedy działo, bo na samo wspomnienie zbiera mi się na płacz. Powiem tylko, że to był dla nas bardzo trudny czas. Przy zdrowych zmysłach trzymała mnie tylko nadzieja, że kiedyś ten koszmar się skończy i synek wyzdrowieje.
Po dwóch latach walki wydawało się, że ten szczęśliwy moment nastąpił. Pamiętam, że tuliłam wtedy synka i mówiłam, że od teraz czekają go już w życiu tylko piękne chwile. Ale sześć miesięcy później choroba zaatakowała ze zdwojoną siłą. Lekarze orzekli, że sama terapia już nie wystarczy, że konieczny będzie przeszczep. Przebadała się cała nasza rodzina. Niestety, nikt nie mógł być dawcą. W rejestrach też brakowało odpowiednich kandydatów. Gdy to usłyszałam, wpadłam w rozpacz. Krzyczałam, że to niemożliwe, że na świecie musi być ktoś, kto uratuje Kamilka. I wtedy przypomniałam sobie o Kacprze. Na szczęście miałam jeszcze w komórce jego numer telefonu. Czułam, że to nie będzie łatwa rozmowa, ale łudziłam się, że gdy usłyszy, w czym rzecz, to bez wahania zrobi badania i się zgodzi. Ile telefonów wykonałam? Chyba z pięćdziesiąt. Za każdym razem słyszałam tylko jakiś pisk. W desperacji szukałam informacji w salonach operatorów telefonicznych. Miałam nadzieję, że ktoś z obsługi pomoże mi namierzyć Kacpra albo przynajmniej poda mi jego nazwisko. Mogłabym wtedy poszukać go przez internet, na portalach społecznościowych.
Niestety, niczego się nie dowiedziałam
Usłyszałam tylko, że karta jest nieaktywna, więc pewnie abonent ma nowy numer. Kim był i jaki to numer, nikt nie potrafił mi powiedzieć. Czułam się bezsilna. Moje dziecko gasło w oczach, a ja nie mogłam mu pomóc. Ta myśl tak mnie przygniotła, że omal nie zatraciłam się w rozpaczy. I po raz kolejny z pomocą przyszli rodzice. Wspierali mnie, tłumaczyli, że nie mogę się poddać, że muszę być silna.
Ale choć bardzo się starałam, nie potrafiłam wykrzesać z siebie aż tyle optymizmu. Gdy załamana przypominałam mamie, że lekarze nie dają nam dużych szans, tylko wzruszała ramionami.
– To jeszcze nie powód do zmartwienia. Cuda się przecież zdarzają. I to częściej, niż myślisz – uśmiechała się.
Pół roku później okazało się, że miała rację. Nigdy nie zapomnę chwili, w której dowiedziałam się, że jest dawca dla Kamilka. Akurat byłam wtedy u niego w szpitalu. W pewnym momencie do sali wszedł lekarz. Miał bardzo rozradowaną minę, więc przez głowę przebiegła mi myśl, że ma dla nas dobre wiadomości.
– Czy… – głos mi uwiązł w gardle ze strachu, że zapeszę. – Tak, tak, jest dawca. Wręcz idealny – uśmiechnął się.
A ja poczułam, jak olbrzymi ciężar spada mi z serca. Bo choć wiedziałam, że znalezienie dawcy to dopiero początek walki o zdrowie synka, czułam, że wszystko skończy się dobrze. Wierzyłam, że skoro jeden cud się wydarzył, to będą i następne. Kamilek miał przeszczep cztery miesiące później, kilka dni przed swoimi dziewiątymi urodzinami. Śmialiśmy się wtedy, że dostał z tej okazji najpiękniejszy prezent – mały woreczek z życiem. Zastanawiałam się, kim jest człowiek, który podarował mu coś tak pięknego. Nie wiedziałam o nim nic, tylko tyle, że jest Polakiem. Miałam więc nadzieję, że kiedyś spotkamy z Kamilem dobroczyńcę, który uratował mu życie. I podziękujemy mu za to, co zrobił. Nie wyobrażałam sobie, by mogło być inaczej.
Synek szybko wracał do zdrowia
Zaskoczeni byli nawet lekarze. Wkrótce stał się tym samym wesołym i energicznym chłopcem, którym był przed chorobą. Patrząc na jego radość, odliczałam dni do spotkania z człowiekiem, dzięki któremu mój synek cieszył się życiem. Na szczęście też chciał poznać Kamilka, więc ustaliłam z rodzicami, że zaprosimy go do nas do domu. Poprosiłam mamę, żeby zajęła się zorganizowaniem tego spotkania. Bałam się, że ze wzruszenia i emocji zabraknie mi słów albo zacznę wygadywać jakieś głupoty. Nadszedł dzień spotkania. O umówionej godzinie zadzwonił dzwonek u drzwi. Tata poszedł otworzyć. Po chwili wprowadził do salonu mężczyznę. Spojrzałam na niego i omal nie zemdlałam. To był Kacper! Starszy, jakby trochę potężniejszy, ale on. Stanął i zaczął mi się przyglądać z uwagą. Czułam, że za chwilę też mnie rozpozna.
– Przepraszam, może to głupie, co teraz powiem, ale mam wrażenie, że my się znamy… – uśmiechnął się nieśmiało.
– Owszem. Spotkaliśmy się jakieś dwanaście lat temu. W górach – powiedziałam.
– Już wiem! Monika! Dziewczyna, która omal nie zmiotła mnie ze stoku w Karpaczu!
– Tak, to ja. I to mojemu synowi uratowałeś życie. Ma jedenaście lat. Będziemy ci za to wdzięczni do końca swoich dni…
– Zaraz, zaraz, co powiedziałaś? Jedenaście? – przerwał mi – Czyżby to był… – zamilkł, jakby przestraszył się swoich myśli.
– Tak. Ale nie bój się, nic od ciebie nie chcemy. Dałeś mojemu synowi drugie życie i tylko to się liczy. Pożegnamy się i możesz zapomnieć o naszym istnieniu…
– A może najpierw porozmawiamy? Na przykład na spacerze? W cztery oczy? – zapytał Kacper i zanim zdążyłam zaprotestować, wziął mnie pod ramię i wyprowadził z mieszkania.
Gdy wychodziliśmy, rodzice stali jak skamieniali. A Kamil? Kamil uśmiechał się pod nosem. Później wyznał mi, że zawsze marzył o tym, by poznać ojca. Nigdy jednak nie spodziewał się, że stanie się to w tak niecodziennych okolicznościach. Kacper nie sądził, że ta historia będzie miała ciąg dalszy Tamtego dnia krążyliśmy z Kacprem po osiedlu chyba ze dwie godziny. Opowiedziałam mu wszystko od początku do końca. Jak to bałam się do niego zadzwonić, gdy odkryłam, że jestem w ciąży, i jak go później rozpaczliwie szukałam, gdy okazało się, że Kamil potrzebuje przeszczepu.
– Gdybyś od razu powiedziała mi o dziecku, to nie byłoby takich kłopotów. Numer telefonu zmieniłem dopiero po półtora roku.
– Może i źle zrobiłam. Ale naprawdę bałam się, że mnie pogonisz. Przecież ledwie się znaliśmy. Miałam wierzyć, że wspaniałomyślnie poprosisz mnie o rękę? Tylko idiotki wierzą w takie cuda.
– Coś w tym jest… – przyznał.
– No właśnie. Pogodziłam się z tym, że będę samotną matką. Oczywiście, gdybym wiedziała, że Kamil zachoruje i będzie potrzebował twojej pomocy, to zachowałabym się inaczej. Ale on do piątego roku życia był zdrowy jak rydz…
– A wiesz, że to wszystko to jest jakieś niesamowite zrządzenie losu? Kilka lat temu zarejestrowałem się jako potencjalny dawca, gdy córeczka mojej koleżanki potrzebowała przeszczepu. Wtedy nie mogłem pomóc, ale nie sądziłem, że ta historia będzie miała ciąg dalszy… A o tym znikaniu i żegnaniu się na zawsze zapomnij. Nie wiedziałem o synu przez jedenaście lat i zamierzam nadrobić ten czas – uśmiechnął się.
Od tamtej chwili minęły dwa lata. Pewnie się spodziewacie, że teraz napiszę, że cała historia skończyła się jak w bajce. Kacper stał się częstym gościem w naszym domu, zakochaliśmy się w sobie i wzięliśmy ślub.
Tak dobrze to nie jest
Próbowaliśmy się do siebie zbliżyć, ale nam nie wyszło. Kacper nadal mieszka więc w Krakowie, a ja z Kamilem w Gdańsku. Najważniejsze jednak, że obaj panowie bardzo się zaprzyjaźnili. Godzinami rozmawiają ze sobą przez telefon.
Mam czasem wrażenie, że syn mówi Kacprowi więcej niż mnie. Jestem trochę zazdrosna, ale cóż. Kamil ma już trzynaście lat. Z dziecka powoli zmienia się w mężczyznę i potrzebuje ojca. I pomyśleć, że nigdy by go nie poznał, gdyby nie takie zrządzenie losu...
Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Zostawiłam syna z babcią, żeby zarobić w Stanach na jego przyszłość. Gdy wróciłam, zastałam zepsutego, rozpuszczonego egoistę”
„Mściłam się na byłym mężu dojąc go z kasy. Jego dzieci z drugą żoną nosiły ciuchy po kuzynach, a moje miały najnowsze smartfony”