Lugano to alpejskie miasteczko w Szwajcarii, położone niedaleko włoskiej granicy. Co je łączy? Moja skromna osoba. Po trwającej prawie dwa dni podróży wysiadłam na dworcu i z ciekawością rozejrzałam się wokół siebie. Czysto, ciepło, pachnące kwiaty, zadbane klomby i uśmiechnięci ludzie. A na mnie czekała niezbyt skomplikowana praca. Po prostu – raj.
A znalazłam się w nim za sprawą dziadka Dominika i jego młodzieńczej miłości. Powiedziałabym „szczenięcej”, gdyby nie chodziło o hrabiankę. Pradziadek zajmował się stajnią we dworze, a mały Dominik bawił się z córką dziedzica, Emilią. Ponoć nieźle razem rozrabiali, nie zważając na dzieląca ich przepaść społeczną, która podczas wojny do reszty się zatarła. Oboje tak samo ryzykowali, nosząc partyzantom żywność i meldunki do lasu.
Po wojnie majątek rozparcelowano, a rodzina Emilii wyemigrowała za granicę, co nie przeszkodziło im w przyjaźni. Hrabianka i mój dziadek utrzymywali kontakt korespondencyjny już od ponad pół wieku. Byłam podekscytowana i nieco stremowana. Nie chciałam zawieść oczekiwań starszej pani. Po raz pierwszy zaprosiła kogoś „od nas” do siebie, a dokładniej do pensjonatu, który od lat prowadziła jej rodzina. Czemu wybrała właśnie mnie?
Byłam ulubienicą dziadka
Po tym, co jej o mnie opowiadał, uznała, że świetnie się nadam na towarzyszkę „samotnej emigrantki stojącej nad grobem, stęsknionej za krajem i językiem przodków”. W zamian za opłacenie podróży i całości pobytu miałam zostać jej damą do towarzystwa. Proszę bardzo! Po maturze nie miałam bliżej sprecyzowanych planów, mogłam więc wyjechać w świat, żeby nazbierać wrażeń i wspomnień na resztę życia.
Nigdy nie widział blond włosów i niebieskich oczu?
Do pensjonatu trafiłam, posługując się planem naszkicowanym przez moją protektorkę. Stałam chwilę na podjeździe obsadzonym hibiskusami i… podziwiałam. Zanim zdążyłam ochłonąć, na spotkanie wyszedł mi młody mężczyzna. Smagły, ciemnowłosy, o rzymskim profilu. Wielki świat nie szczędził mi wrażeń! „Trzymaj się, Kaśka, i nie zrób z siebie idiotki” – upomniałam się w duchu.
– La bella Katerina! – zawołał radośnie. – Prego, avanti! W domu wkuwałam włoskie słówka, ale na widok tego przystojniaka wyleciały mi z głowy. Stałam jak kołek w płocie i uśmiechałam się bezradnie.
– To ty? – spytał łamanym polskim.
– Filip jestem, a ty Kasia, czyż nie?
– Czyż tak – bąknęłam. – Znaczy, si – poprawiłam się i oblałam rumieńcem.
„Czemu ja gadam takie głupoty?!” – zdenerwowałam się, ale mój nowy znajomy wydawał się wniebowzięty. Jakby nigdy nie widział blondynki o niebieskich oczach i jasnej cerze.
– Bellissima! – aż cmoknął. – Nie pożałowałem, że przybyłem! – złapał mnie pod ramię i poprowadził dalej.
W recepcji czekała na nas przystojna brunetka. Sądząc po rodzinnym podobieństwie, starsza siostra uroczego Szwajcara. Odesłała Filipa z bagażem, a mnie zlustrowała od stóp do głów. W jej uprzejmym uśmiechu wyczułam przymus. Więc nie przez wszystkich byłam tu mile widziana…
Potem signora Sofia, jak kazała się tytułować, oprowadziła mnie po pensjonacie i objaśniła panujące w nim zasady. W pamięci utkwiła mi zwłaszcza jedna, że „służba korzysta z tylnego, nie frontowego wejścia”. Wreszcie zaprowadziła mnie do pokoiku przylegającego do sypialni starszej pani.
– Babcia teraz śpi. Sjesta poobiednia – wyjaśniła. – Nalegała, żebym osobiście wprowadziła cię w obowiązki. Twoja wizyta to też jej kaprys. Na razie rozgość się, odśwież, zdrzemnij. Masz teraz czas dla siebie. Kolacja będzie dopiero wieczorem, więc jeśli zgłodniejesz, idź do kuchni, to dadzą ci coś do jedzenia. Była grzeczna, ale chłodna i zdystansowana.
W sposobie, w jaki się do mnie zwracała, brzmiał ton wyższości. Nic mi się nie wydawało, bo akurat signora Sofia doskonale mówiła po polsku. Pomyślałam, że między nią a starszą panią toczy się jakaś gra, której reguł ani stawki nie znam. Naraz poczułam się potwornie zmęczona. Położyłam się tylko na chwilę, a kiedy otworzyłam oczy… już był wieczór.
W brzuchu mi zaburczało.
– Oho, ktoś się wreszcie obudził! Witaj, Kasiu! – usłyszałam wesoły, dziarski głos, który, jak się okazało, należał do równie dziarskiej staruszki. Na szczęście w niczym nie przypominała dystyngowanej, wyniosłej arystokratki, jak jej wnuczka. Na pomarszczonej twarzy pani Emilii pojawił się młodzieńczy, psotny uśmiech.
– Przywiozłaś mi prezent? – spytała. – Oczywiście, proszę pani – od razu zerwałam się z posłania i sięgnęłam do torby, skąd wydobyłam nalewkę z jeżyn, specjalność dziadka.
– Mów mi po imieniu. Za stara jestem, a ty za młoda na zbędne ceregiele. Wierzę, że Dominik nie przesadzał i ta nalewka naprawdę jest tak dobra, jak zachwalał. Ty pijesz?
– Właściwie to rzadko, tylko przy specjalnych okazjach. To znaczy… Bardzo się cieszę się z naszego spotkania, ale chyba nie powinnam tak na pusty żołądek… – wykręcałam się
– Czy ja cię częstuję? – zachichotała. – Za mało tego specjału na nas dwie. Po prostu pytam i ustalam szczegóły. Bo to, co widzę, bardzo mi się podoba. W jednym Dominik na pewno nie przesadził. Jesteś śliczna!
Pytała mnie o trawkę i doświadczenia seksualne
Zadomowiłam się w pensjonacie równie szybko, jak polubiłam Emilię. Była niezwykła – urocza i figlarna. Nie dziwię się, że mój dziadek zakochał się w niej na zabój i do dzisiaj darzył ją platonicznym uczuciem. Co rano piła mocną kawę i wypalała jednego papierosa. Jeszcze przed śniadaniem. Gdy zauważyłam, że palenie szkodzi zdrowiu i urodzie, przytaknęła:
– Jasne. Więc nie pal. Ale w moim wieku już nic nie zaszkodzi. A marihuanę kiedyś paliłaś? – spytała nagle. Lubiła mnie zaskakiwać, poruszając różne, nawet intymne tematy. Odpowiadałam tak szczerze, jak umiałam.
– Raz się skusiłam, na imprezie, ale nie spodobało mi się. Najpierw głupio chichotałam, a potem bolała mnie głowa. To chyba nie dla mnie…
– Cóż, trzeba spróbować, żeby wiedzieć, czego unikać. Nie to co z seksem. Tu nie wolno się spieszyć, bo można się zrazić – pouczyła mnie. – Dlatego bardzo dobrze, że czekasz na tego właściwego, najlepiej trochę starszego, z doświadczeniem, który wprowadzi cię w świat zmysłów. Mądra z ciebie panna. Im lepiej cię poznaję, tym bardziej mi się podobasz. Wciąż ci to powtarzam.
– To prawda. A ja wciąż lubię tego słuchać… – uśmiechnęłam się.
Już się nawet nie rumieniłam. Przyzwyczaiłam się do jej sposobu bycia. Emilia nie uznawała tematów tabu. Chętnie rozmawiała o wszystkim, a najchętniej o Filipie, swoim wnuku. Mogła o nim rozprawiać godzinami. Sypała anegdotami jak z rękawa, dzięki czemu miałam wrażenie, że sama znam go od dziecka. Wiedziałam, kiedy zaczął chodzić, skąd ma bliznę nad okiem i w kim się po raz pierwszy zakochał. Zdaniem babci za dużo pracował, zbyt lekko traktował kobiety i nie myślał o ustatkowaniu się, a przecież skończył już trzydziestkę. Marzyła, by przed śmiercią zobaczyć go na ślubnym kobiercu z właściwą wybranką.
– Twój dziadek, Dominik, był moją największą miłością. Nie dane nam było wspólne szczęście, więc wyszłam za mąż z rozsądku. Moja córka, a potem wnuczka popełniły ten sam błąd. Wybrały koneksje i pozycję zamiast prawdziwej miłości. Spójrz na Sofię, jaka jest zgorzkniała. Ona tu, jej mąż, dyplomata, we Francji. Piękna jak bogini, a duszę ma starą, samotną. Nie chcę, żeby to samo spotkało Filipa. Tak mało czasu mi zostało… – westchnęła.
– Więc cieszę się, że ostatnio częściej mnie odwiedza. Prawdę mówiąc, od kiedy ty tu jesteś, Kasiu. Czyżbyś skradła serce mojemu niezdobytemu wnukowi? Doprawdy nie miałabym nic przeciwko temu… – pogłaskała mnie po policzku.
– Ale signora Sofia na pewno by miała – mruknęłam niechętnie. Siostra Filipa pilnowała nas niczym przyzwoitka. Nie pozwalała, żebyśmy chociaż na chwilę zostali sam na sam. Przy takim cerberze o żadnym niestosownym romansie z pogranicza mezaliansu nie mogło być mowy.
– Sofia! – prychnęła pogardliwie Emilia, a jej szare oczy nabrały barwy stali. – Wciąż mi w paradę wchodzi, plany psuje. Nie przejmuj się. Już ja wam załatwię randkę. Nawet nie próbuj protestować. Po miesiącu zabawiania starej baby należy ci się wychodne w towarzystwie kogoś młodszego i przystojniejszego. Filip będzie w sam raz. Nie sądzę, żeby zgłaszał jakieś zastrzeżenia do tego pomysłu.
Tamtym pocałunkiem oczarował mnie do reszty
Faktycznie, nie zgłaszał. Zabrał mnie do eleganckiej restauracji na kolację przy świecach. Luksus otoczenia onieśmielał. Dopiero w tamtym miejscu w pełni pojęłam dzielącą nas przepaść: wykształcenia, doświadczenia, pozycji społecznej. Czułam się przy nim jak Kopciuszek w towarzystwie księcia. Usiadłam przy stole i spojrzałam na niego w milczeniu.
– Jestem olśniewający, że spotykam ciebie wreszcie sami… – wyznał, rozładowując całe moje napięcie. Pomijając jego zabawną polszczyznę, był nieodrodnym wnukiem Emilii. Gadatliwy, uroczy, prostolinijny. Wydawał się dobrym człowiekiem. Jako osoba z natury skryta i nieśmiała nie potrafiłam flirtować. Zwykle w męskim towarzystwie czułam się skrępowana, ale przy Filipie wcale nie musiałam się starać.
Rozmawialiśmy swobodnie, jakbyśmy się znali od lat. Moje początkowe onieśmielenie całkowicie zniknęło. Byliśmy tylko my: mężczyzna i kobieta. Trzymaliśmy się za ręce, zapatrzeni w siebie, połączeni wspólną fascynacją tym, co rodziło się między nami… Romantyczny spacer i delikatny pocałunek przed pensjonatem oczarowały mnie do reszty.
Wpadłam po uszy! Fakt, że świadkiem czułej sceny była Sofia, wypatrująca nas okna, tylko odrobinę zepsuł mi humor. Drzwi do jej sypialni były uchylone.
Usłyszałam głosy. Coś mnie obudziło…
Wspomniałam poprzedni wieczór i znowu ogarnął mnie nastrój rozmarzenia. Zakłóciły go podniesione głosy dobiegające zza ściany. Najwyraźniej w środku nocy ktoś spierał się z Emilią. Zaniepokojona wyszłam na korytarz. Drzwi do sypialni starszej pani były uchylone. Padło moje imię, więc uznałam, że mam prawo posłuchać. Rozmawiały po polsku. W chwilach zdenerwowania Emilia odruchowo przechodziła na język ojczysty. Stanęłam w cieniu…
– A więc słusznie podejrzewałam! Chcesz, żeby się pobrali. Sprowadziłaś tutaj tę dziewczynę tylko po to, by uwiodła Filipa! To szalony plan! – mówiła podniesionym głosem Sofia.
Ona na pewno nie przejęłaby się tym, że usłyszę coś przykrego na swój temat. Może celowo tak krzyczała?
– Po pierwsze, nie tym tonem – odparowała Emilia. – Po drugie, to nie te czasy, żeby panicz musiał się żenić z uwiedzioną pokojówką. Chyba że się zakocha. Co w tym szalonego? Najważniejsze są uczucia. Ty o tym zapomniałaś, ale Filip najwyraźniej nie.
– Ale ona jest… ze wsi! Nie ma obycia, klasy, manier…
– Za to jest młoda, niewinna, niezepsuta – upierała się Emilia. – Manier można się nauczyć. Podobnie jak całej reszty tych wszystkich bzdur. Naszej rodzinie potrzeba świeżej krwi.
– Klacz rozpłodowa prosto z Polski! – pogarda w głosie signory Sofii zmroziła mnie do kości. – Winszuję ci, Filipie, takiej narzeczonej!
A więc i on tu był! O wszystkim wiedział… Miałam dosyć. Całej tej rodzinki! Jak mogłam się tak pomylić co do Emilii? Oszukała mnie, wykorzystała, potraktowała jak przedmiot! Stąd sondujące pytania. Sprawdzała towar! Stąd opowieści o Filipie. Reklamowała własny produkt! To podłe! Trzasnęłam drzwiami.
Niech wie, że jej podstępny plan się wydał! W koszuli nocnej i na bosaka, wybiegłam na dwór. Puściłam się pędem ulicą. Biegłam przed siebie, zraniona i upokorzona. Byle dalej od przeklętych arystokratów. Świeża krew… Klacz rozpłodowa… Więc tym dla nich byłam?! Usłyszałam za sobą kroki, spojrzałam przez ramię. Za mną długimi susami sadził Filip. Trudno się ucieka na bosaka, wiec stawiłam mu czoło.
– Czego chcesz?! – warknęłam. – Twej stopy – klęknął przede mną, a jego dłoniach dostrzegłam moje adidasy. – Babcia kazała dogonić mi ciebie. Obuć. I przekonać.
– A ty robisz wszystko, co każe ci babcia! – prychnęłam. – I niby do czego przekonać? – głos mi się załamał. Wbrew swojej urażonej dumie i zdrowemu rozsądkowi, jak ostatnia idiotka wciąż miałam nadzieję.
– Że plan jej, ale wykonanie moje. Śmiałem się z niego, aż cię poznałem. Daj mi szansę. Bo z zagłębia serca zamiłowany w tobie jestem…
No i powiedzcie, który Kopciuszek oparłby się takiemu wyznaniu? I uroczemu królewiczowi o południowej urodzie, który klęczy u jego stóp z adidasem w roli szklanego pantofelka? No cóż, po namyśle dałam mu się uwieść. I nie żałuję do dziś.
Czytaj więcej prawdziwych historii:
Mój mąż miał raka płuc, więc zostałam z nim z obowiązku
Dobrze nam się układało, ale po 15 latach małżeństwa stałam się nagle tylko... kumplem
Zabiłam męża dla pieniędzy z ubezpieczenia, bo chciałam opłacać młodego kochanka