Panie, doktorze. Przywożą do nas osobę poszkodowaną w wypadku na drodze szybkiego ruchu – dźwięk głosu pielęgniarki na dyżurze przerwał moje rozmyślania. Liczyłem na to, że ta zmiana na ostrym dyżurze minie bez większych niespodzianek, a najgorsze, co się przytrafi, to jakieś skręcenia czy niewielkie pęknięcia kości przez upadek na śliskiej nawierzchni. Kraksa na autostradzie zwiastowała, niestety, znacznie poważniejsze urazy niż pęknięcie kości przegubu dłoni czy zwichnięcie kostki.
– Zaraz będę! – krzyknąłem, odkładając na biurko porozkładane kartoteki chorych, które planowałem zaktualizować przy okazji wolnego czasu.
Opuściłem gabinet lekarski
Energicznie opuściłem gabinet lekarski i pomaszerowałem przedłużającym się holem, zmierzając prosto do sali nagłych przyjęć. Idąc, narzuciłem na siebie kitel i upewniłem się, że słuchawki lekarskie mam w kieszeni. Strząsnąłem z siebie zmęczenie, które dopadło mnie podczas wypełniania dokumentacji lekarskiej i przekraczając próg izby przyjęć, byłem już w pełni skoncentrowany na nadchodzących zadaniach. Akurat w tej chwili na szpitalny podjazd wjechał ambulans, a załoga wyciągnęła z niego nosze z poszkodowaną pacjentką.
Te rude loki od razu zwróciły moją uwagę. Momentalnie skojarzyły mi się z pewną dziewczyną, Emilią, którą znałem ze szkoły średniej. Skrycie się w niej podkochiwałem, ale brakowało mi odwagi, by jej to wyznać. Zawsze siadałem w pobliskiej ławce, żeby móc na nią patrzeć, ale tak, by tego nie zauważyła.
Najbardziej zafascynowały mnie jej nietuzinkowe włosy, które lśniły różnymi odcieniami rudości, szczególnie gdy siedziała blisko okna, a promienie słoneczne wpadały przez szybę, tworząc nad jej głową coś na kształt świetlistej poświaty.
Emilia zapewne zdawała sobie sprawę z tego, co do niej czuję, lecz zanim którekolwiek z nas zdobyło się na odwagę, by przezwyciężyć wstydliwość, ukończyliśmy szkołę średnią i obraliśmy zupełnie inne ścieżki życiowe. Mnie przyjęli na studia lekarskie w stolicy, a ona przeniosła się do Krakowa, by tam studiować swoją wymarzoną filologię polską. Nasza znajomość się urwała.
Jej rodzice wcześnie zmarli
Nie miałem pojęcia, jak potoczyły się dalsze losy Emilii. Początkowo rozpytywałem o nią wspólnych znajomych, ale nikt nie otrzymał od niej żadnych wiadomości. Jej rodzice wcześnie zmarli, a podobno dalsza rodzina osiedliła się gdzieś na przeciwległym krańcu Polski. Przestałem szukać na jej temat informacji, gdy na trzecim roku studiów nawiązałem znajomość z Grażyną, moją przyszłą małżonką.
Przez ponad 15 lat nasz związek małżeński układał się doskonale. Żyliśmy w niewielkim domu na obrzeżach miasta, który odziedziczyliśmy po rodzicach mojej żony. Obydwoje mieliśmy satysfakcjonującą i dobrze płatną pracę. Jedynym elementem, którego brakowało nam do pełni szczęścia, było potomstwo.
Przez długi czas staraliśmy się o dzieci, przeszliśmy wiele badań i kuracji leczniczych, aż w końcu zaakceptowaliśmy fakt, że nie będziemy mieć własnego potomstwa. Zbliżaliśmy się do czterdziestki, więc z każdym kolejnym rokiem malała szansa na to, że uda nam się naturalnie spłodzić dziecko. Rozważaliśmy adopcję i zaczęliśmy nawet podejmować kroki w tym kierunku.
Mnie łatwiej było zaakceptować zawód, jaki nas spotkał. Małżonka przeżywała to znacznie ciężej. Robiłem dobrą minę do złej gry. Nie mogłem nie zauważyć jej tęsknych spojrzeń rzucanych w stronę każdego mijanego wózeczka z dzieckiem.
Od czasu do czasu rzucałem dowcipnymi uwagami, że dobrze się złożyło, iż nie mamy płaczliwego malucha, bo możemy pospać dłużej w sobotni poranek i bez problemu zadbać o czystość – chociaż mówiłem tak jedynie po to, aby oswoić się z pustką, która doskwierała nam obydwojgu od lat.
Dostrzegłem dobrze znany błysk
Nieruchomo leżała na noszach. Gdzieniegdzie skrzepła krew zlepiała jej przecudne, rude włosy. Blada twarz nosiła ślady cierpienia. Zbliżyłem się i w tym momencie dotarło do mnie, kim ona jest.
– Emilia… – wyszeptałem ledwo słyszalnie.
Z wysiłkiem zwróciła ku mnie głowę. Przez jej oblicze przebiegło coś na kształt grymasu, który mógł uchodzić za uśmiech. W spojrzeniu kobiety dostrzegłem dobrze znany błysk.
– Grzegorz? – ciężko było jej mówić. – Czy to faktycznie ty?
Wargi dziewczyny były suche jak wiór, a spojrzenie zdradzało podnoszącą się temperaturę.
– Nie trać sił na rozmowę – odparłem łagodnie. – Pozwól, że cię zbadam.
Dostałem raport od załogi karetki, która przywiozła Emilię na izbę przyjęć. Natychmiast nakazałem przeprowadzenie niezbędnych testów – ultrasonografu i tomografii komputerowej zarówno brzucha, jak i mózgu. Obraz, który się wyłaniał, nie napawał optymizmem.
Obrażenia okazały się bardzo rozległe. Dowiedziałem się od lekarzy z karetki, że auto dziewczyny wpadło w poślizg, przekoziołkowało i z impetem uderzyło w barierę rozdzielającą jezdnie.
Interweniowała straż, która przy pomocy profesjonalnego sprzętu musiała wycinać poszkodowaną z wraku, bo zaklinowała się za kołem kierownicy. Wydałem dyspozycje, żeby przygotować salę operacyjną i zapewnić odpowiedni zapas krwi do transfuzji.
Ta prośba bardzo mnie poruszyła
– Grześ... – dotarł do mnie jej ledwo słyszalny szept. – Co teraz? Co się ze mną stanie?
– Konieczny będzie zabieg chirurgiczny – odparłem. – Urazy w obrębie brzucha są dość rozległe, ale spokojnie. Damy radę, zobaczysz – starałem się ją uspokoić, choć w głębi duszy sam potrzebowałem pocieszenia. – Już za moment zabiorą cię na blok operacyjny. Spotkamy się, jak zabieg się skończy.
– Grzesiu – Emilka ledwo co zdołała chwycić moją dłoń. – Błagam… Jakby coś mi się przytrafiło... Gdybym… no wiesz… Mam małą córeczkę. Asieńka oprócz mnie nie ma żadnej bliskiej osoby, jej tata nie żyje… Proszę, zaopiekuj się moim maleństwem – powiedziała ledwo słyszalnie i zemdlała.
Ta prośba bardzo mnie poruszyła, ale próbowałem o niej zapomnieć. Zdawałem sobie sprawę, że zabieg może się mocno przeciągnąć. Miałem świadomość, w jak poważnym stanie jest Emilia. Nie traciłem jednak nadziei, że uda nam się ją uratować. W tej chwili jedyne co mogłem zrobić, to zająć się swoimi obowiązkami.
Opuściłem salę i chciałem iść do pokoju lekarzy. W pewnym momencie dostrzegłem na krześle wystraszoną małą dziewczynkę. Przypominała przestraszonego wróbelka siedzącego na drzewie. Jej buzia była blada, a rude, potargane włosy opadały na ramiona. Zastanawiałem się, czy to może być córka Emilii. Wróciłem więc do pomieszczenia, w którym przyjmowaliśmy pacjentów.
Zgłosiliśmy sprawę do opieki społecznej
– Widzę na korytarzu małą dziewczynkę. Czy ktoś wie, czyje to dziecko? – zaciekawiłem się.
– To dziecko pacjentki po wypadku, którą zabrano na stół operacyjny – odpowiedziała pielęgniarka. –Karetka ją tu przywiozła, ale zespół musiał pędzić do kolejnego wezwania.
Zgłosiliśmy sprawę do opieki społecznej. Lada moment zjawią się u nas i wezmą małą do placówki opiekuńczej. Próbowaliśmy dowiedzieć się, czy ktoś z bliskich mógłby się nią tymczasowo zaopiekować, ale bez skutku.
Po raz kolejny opuściłem pokój i udałem się na korytarz. Podszedłem do małej dziewczynki, która siedziała samotnie na krześle. Gdy mnie zobaczyła, w jej oczach można było dostrzec strach i łzy, które lśniły niczym diamenty.
Moją szczególną uwagę przykuły jej niezwykłe, rude włosy, okalające buzię niczym płomienie. Nie potrafiłem oderwać od nich wzroku. Kucnąłem przy niej, chcąc nawiązać kontakt.
– Przepraszam, czy mam przyjemność z Asią? – spytałem łagodnie.
– Zgadza się – pociągnęła noskiem.
– Wiesz, twoja mamusia właśnie została zawieziona na operację – tłumaczyłem przystępnie, bez niepotrzebnych szczegółów, by dziewczynka pojęła sytuację i nie wpadła w panikę. – Znajduje się piętro nad nami, w specjalistycznym pomieszczeniu. Lekarz dołoży wszelkich starań, by ją uzdrowić. Nie martw się. Na pewno wszystko pójdzie dobrze. Mamusia poprosiła, żebym się tobą zaopiekował…
Emilia nie przeżyła operacji
Odniesione przez nią rany były zbyt rozległe. Razem z małżonką postanowiliśmy ubiegać się o opiekę nad Joanną. To, że figurowaliśmy już w rejestrach placówki zajmującej się adopcjami, pozwoliło maksymalnie przyspieszyć całą procedurę.
Sąd wziął pod uwagę ostatnie życzenie nieżyjącej rodzicielki (personel pielęgniarski słyszał jej prośbę skierowaną do mnie, więc miałem zeznania naocznych świadków tego zdarzenia), dzięki czemu Joasia nie była zmuszona przebywać w schronisku dla nieletnich dłużej, niż wymagała tego sytuacja.
Moja małżonka i ja mocno zżyliśmy się z Asią, która z biegiem czasu zaczęła traktować nas niczym swoich rodziców. Obecnie tworzymy pełną miłości rodzinę. Nasze życie stało się znacznie bardziej wartościowe. Regularnie razem chodzimy na cmentarz, gdzie spoczywa Emilia. Zależy nam, by nasza córka pamiętała o swojej biologicznej mamie. Ja natomiast uwielbiam podziwiać rude loki Asi, które mienią się różnymi odcieniami czerwieni w promieniach słońca.
Grzegorz, 39 lat
Czytaj także:
„Gdy wyjechałam na studia mój chłopak uznał, że w mieście znajdę życie bez niego. Udowodniłam mu że jestem konsekwentna”
„Mąż mnie olewał, więc rzuciłam się w pikantny internetowy romans z 20-latkiem. Obudziłam się, gdy zaszłam w ciążę”
„Zakochałam się po uszy i wzięłam sekretny ślub po 3 miesiącach związku. Zaraz po tym mąż ulotnił się jak babie lato”