„Chorzy gaśli z dnia na dzień. Okazało się, że krewni płacili za ich podtruwanie. Dla spadku lub świętego spokoju”

Lekarze chcieli odłączyć od aparatury mężczyznę fot. Adobe Stock, Yakobchuk Olena
„– Dogadywał się pan z rodzinami, którym zależało na jak najszybszym odejściu krewnego. A siostrze pani Elżbiety śpieszyło się do spadku, żeby spłacić swoje długi. Nie mogła czekać, aż sama odejdzie. Wiedział pan o tym i zaproponował swoje usługi”.
/ 25.05.2022 17:30
Lekarze chcieli odłączyć od aparatury mężczyznę fot. Adobe Stock, Yakobchuk Olena

Ludzie płacili duże pieniądze za to, by umrzeć w dobrych warunkach. Tylko dlaczego odchodzili tak szybko?

Wystarczyło spojrzeć, by wiedzieć, że jest chora

Ciężko chora. Miała sine worki pod oczami, zapadnięte policzki, wyglądała, jakby trawiła ją gorączka. Mówiła jednak bardzo składnie i sensownie.

– Niepokoi mnie to, proszę pana. Zbyt wiele śmierci mam dookoła.

Skinąłem głową i przełknąłem ślinę. A potem powiedziałem to, co musiałem powiedzieć, żeby wszystko było jasne.

– Ale przecież rozmawiamy o ośrodku leczenia paliatywnego, prawda? Tam zgony są chyba na porządku dziennym…

Myślałem, że pewnie dotknie ją moja mało delikatna uwaga, ale uśmiechnęła się tylko.

– Na porządku dziennym i nocnym – poprawiła mnie. – Tylko że czasem zbyt szybko odchodzą ci, którzy mogliby jeszcze pożyć chociaż parę miesięcy, a przy odpowiedniej opiece nawet dłużej. Ci ludzie cierpią, wiem o tym doskonale, bo sama doświadczam bólu nie do zniesienia. Ale ból nie oznacza od razu śmierci.

– Czego się pani po mnie spodziewa? – spytałem.

– Że rozwieje pan moje obiekcje – pogładziła rzadkie włosy. – Chciałabym odejść ze świadomością, że zrobiłam wszystko, aby pomóc nie tylko sobie, lecz także innym. Dlatego poprosiłam o przepustkę i przyjechałam do pana. Powiedziałam, że muszę jeszcze odwiedzić groby bliskich, dopóki mam siłę…

Cierpiała na raka, lekarz w ośrodku orzekł, że zostały jej raczej tygodnie, niż miesiące życia. Dlatego chciała zapłacić z góry, a przynajmniej dać taką zaliczkę, żebym nie porzucił od razu sprawy.

Nie zgodziłem się na takie rozwiązanie

Przecież nie wiedziałem, co ustalę i ile to potrwa. Zmartwiła się, ale tylko na chwilę.

– Wie pan co? Wydam dyspozycje siostrze, ona w razie czego się z panem rozliczy. I tak dziedziczy po mnie jako jedyna, a zostawiam naprawdę spory majątek.

Zgodziłem się, a potem z kolei mnie tknęło.

– Czy mogłaby pani dostarczyć mi kopię swojej historii choroby, badania, w ogóle wszelkie dokumenty?

– A po co to panu? – zmarszczyła brwi, zdziwiona.

– Nie wiem jeszcze – odparłem. – Ale mam przeczucie, że nie zaszkodzi dysponować takim materiałem. Policyjny instynkt mi to podpowiada.

Miała 35 lat, jednak wyglądała o wiele starzej. Wprawdzie była zamożna, stać ją było na dobry ośrodek, ale kiedy zachorowała, odszedł od niej mąż. Dzieci nie mieli, pozostała jej z bliskich tylko wspomniana siostra.

Czy zauważyła może pani jakąś prawidłowość, jeśli chodzi o te częste zgony? – zapytałem.

Zauważyła, ale nie była pewna, czy to naprawdę coś znaczy.

Jednego dnia była pełna życia, a nazajutrz jej nie było

Postanowiłem obejrzeć osobiście ten ośrodek opieki paliatywnej o barwnej nazwie „Zorza”. Nie określano go mianem hospicjum ani w materiałach reklamowych, ani w necie. Zapewne po to, aby uniknąć nieprzyjemnych skojarzeń, nie zniechęcać bogatych klientów, dla których był przede wszystkim przeznaczony.

Zawitałem tam pod pretekstem chęci umieszczenia w ośrodku mojej terminalnie chorej, choć na razie jeszcze żwawej ciotki. Przyjął mnie dyrektor, oprowadził po budynkach. Musiałem przyznać, że ośrodek robił wrażenie. Jasne, przestronne sale, w żadnej nie przebywało więcej, niż dwie osoby. Do tego taras albo patio przy każdym pawilonie. Bardziej ośrodek wczasowy...

Widziałem też w jednej z sal moją klientkę. Wyglądała jeszcze gorzej niż dwa dni wcześniej, kiedy się widzieliśmy, gdy przekazywała mi dokumenty medyczne. Wtedy wydawała się pełna życia, a dzisiaj leżała wpatrzona w sufit. Nie zauważyła mnie nawet. Trochę to było dziwne, chociaż przy raku stan chorego może się szybko zmienić.

– Pozwoli pan, że przyjadę jeszcze z ciotką i wtedy zdecydujemy, czy zechce tu zamieszkać, kiedy się jej pogorszy – powiedziałem do dyrektora.

Siedzieliśmy w jego gabinecie.

Mamy doskonały zespół lekarzy i pielęgniarek – odparł. – Trudno będzie państwu znaleźć coś lepszego. A na co cierpi pana ciotka? – zainteresował się.

– Zaawansowane stadium Alzheimera – wyjaśniłem. – Często już nie poznaje członków rodziny, ale też miewa przebłyski dawnej ruchliwości. Wie pan, niebawem zacznie się okres, kiedy przebywanie z taką osobą jest torturą dla bliskich.

Doskonale wiedział, co to znaczy

Pokiwał głową ze zrozumieniem i zapewnił mnie, że nigdzie nie będzie miała lepszej opieki niż u niego.

– Czy ciotka jest ubezwłasnowolniona? – zapytał jeszcze.

– Tylko częściowo, bo to było nieodzowne. Ale nie mieliśmy sumienia pozbawiać jej całkowicie możliwości podejmowania decyzji.

Dyrektor uśmiechnął się ciepło i pożegnał mnie mocnym uściskiem ręki, takim dodającym otuchy. Na parkingu zwróciłem uwagę na stanowiska personelu. Nie tylko pacjenci byli tutaj bogaci. Mercedesy, volkswageny z górnej półki, dostrzegłem nawet całkiem ekskluzywnego lexusa. Następnego dnia zadzwoniłem do klientki, ale jej komórka milczała. Spróbowałem kilka razy, a potem skontaktowałem się z jej siostrą. To znaczy pojechałem do niej, bo dysponowałem tylko adresem.

Elżbieta nie żyje – oznajmiła ze łzami w oczach. – Zmarła dziś w nocy. A pan kim właściwie jest?

– Prywatnym detektywem, siostra nic pani o mnie nie mówiła?

– Ach, wspominała, że chce kogoś takiego wynająć, ale nie przypuszczałam, że to na poważnie. Miewała różne szalone pomysły, szczególnie odkąd zaczęła chorować.

Prawdę mówiąc, zmarła klientka nie wyglądała mi na osobę skłonną do szaleństw.

– Czy przekazała pani jakieś informacje o mnie? – spytałem.

Potrząsnęła głową i szybko uciekła wzrokiem.

– Nic nie mówiła. Ale jeśli pana wynajęła, to chyba jest już po sprawie, prawda?

– Miała poprosić, aby wypłaciła mi pani honorarium w razie jej śmierci.

Nic mi o tym nie powiedziała! – oznajmiła ostrym tonem kobieta. – Bardzo proszę nie zajmować się tym więcej, mam żałobę po siostrze, nie miałyśmy nikogo poza sobą.

– Oczywiście – skinąłem głową. – W taki razie zadowolę się zaliczką. Życzenie klientki zawsze jest dla mnie najważniejsze.

Uspokoiła się, zaproponowała nawet herbatę, a ja nie odmówiłem, choć na pewno na to liczyła.

Chciałem się przyjrzeć tej kobiecie

Wyglądała na młodszą od siostry, ale to nic nie znaczyło, bo przecież tamtą choroba znacznie postarzała. Widziałem doskonale, że gospodyni żałuje tego zaproszenia na herbatę i chce się mnie jak najszybciej pozbyć.

– Do widzenia – pożegnałem się kwadrans później.

Mnie też ta wizyta męczyła. Widziałem ulgę na jej twarzy.

– Czyli kończy pan zlecenie? – zapytała.

– Już mówiłem, że najważniejsze jest zawsze życzenie klienta.

Pokiwała głową i zamknęła za mną drzwi. Uznała, że to ona weszła w rolę klientki po śmierci siostry. Niesłusznie. Oczywiście mogłem potraktować zgon zleceniodawcy jako rozwiązanie kontraktu, ale wcale nie zamierzałem tego robić.

Nie podobała mi się ta sprawa

Postanowiłem wziąć dokumentację medyczną zmarłej i pójść do znajomego patologa. Owszem, miała raka, ale może mogła jeszcze trochę pożyć…

Widać po samych wynikach krwi, że była ciężko chora – stwierdził doktor. – Ale jeśli tutaj mamy na przykład badania sprzed miesiąca, nic nie wskazuje na możliwość zgonu wcześniej niż za pół roku. A ja dałbym jej pewnie ze dwa razy tyle czasu.

– W tym ośrodku powiedziano mojej klientce, że prawdopodobnie zostały jej dni lub co najwyżej tygodnie życia – powiedziałem. – I kiedy ją widziałem dobę przed zgonem, wyglądała naprawdę źle.

Anatomopatolog pokręcił głową.

– Bardzo dziwne, szczególnie że miała tam zapewnioną doskonałą opiekę. W takich ośrodkach dla bogaczy nikt nie oszczędza na lekach i środkach przeciwbólowych.

– Ale jest możliwe, że kobieta umarła od nagłego ataku choroby? – dopytywałem.

Wszystko jest możliwe – doktor wzruszył ramionami. – Ale w tym wypadku, sądząc po wynikach i wypisach, dość mało prawdopodobne. Powinna jeszcze pożyć. Niedługo, ale zawsze.

– Czyli powinienem się przyjrzeć ośrodkowi – mruknąłem.

– Ja bym tak zrobił – potwierdził i nalał mi koniaku. – No i to dziwne zachowanie siostry…

Właśnie. Przez cały czas nie dawało mi spokoju, dlaczego kobieta mnie okłamała. Przecież tak solidna osoba, jak zmarła, która doszła do majątku własną pracą i wytrwałością, na pewno nie zapomniała wydać odpowiednich dyspozycji. Musiałem to sprawdzić.

– Ciociu – powiedziałem po raz nie wiem który – powie tylko ciocia, że nie podoba się jej to miejsce, zrobi małą awanturę, że chcą skórę zedrzeć i sobie pójdzie!

– A ty? – zapytała po raz kolejny starsza pani.

– Spokojnie, ja sobie poradzę! Dorosły jestem!

Musiałem sprawdzić parę rzeczy, a ponieważ nie chciałem dokonywać pospolitego włamania do administracyjnej części ośrodka, postanowiłem posłużyć się podstępem.

– Wystarczy, że oprowadzą ciocię po ośrodku, na koniec zapytają o zdanie i wtedy poproszę o tę awanturę. Umie się przecież ciocia awanturować, prawda?

– Jeszcze pytasz!

Tak, tej kobiecie właśnie to w życiu wychodziło najlepiej. Dlatego nie wytrzymało z nią po kolei czterech mężów. Jeden umarł, a trzej uciekli. Ale teraz talent tej zdrowej jak koń piekielnicy mógł mi posłużyć do dobrych celów.

Na jego dyżurach umierało najwięcej pacjentów

Zawiozłem ją do ośrodka i przedstawiłem dyrektorowi. Ten z miejsca się nią zajął, a ponieważ ja już widziałem, co trzeba, miałem zaczekać w jego gabinecie. Tyle że nie zamierzałem czekać. Ledwie ucichły kroki na korytarzu i podniesiony głos mojej krewnej, wyszedłem.

– Muszę coś załatwić niedaleko – powiedziałem do sekretarki. – Wrócę za jakieś pół godziny.

Na korytarzu nie poszedłem jednak do wyjścia, ale w drugą stronę. Już przy poprzedniej wizycie wypatrzyłem tam pokój z napisem „archiwum”. Chciałem się do niego dostać i liczyłem na mały fart. A mianowicie, że w środku nikogo nie będzie i że w poniedziałek tuż przed zakończeniem pracy biurowej nie zamierzają nic archiwizować. Zamek był dość prosty, nawet jak na marne możliwości takiego włamywacza jak ja. W środku zobaczyłem kilkanaście metalowych szafek z nalepionymi literami. Alfabetyczny spis dokumentacji. Znakomicie.

Musiałem się gdzieś tutaj zaszyć i poczekać na zamknięcie części administracyjnej ośrodka. Po kilkunastu minutach usłyszałem głos ciotki. Miała zrobić małą awanturę, ale urządziła całkiem porządną.

Zacząłem współczuć dyrektorowi

Ale przynajmniej po takim zajściu zapomniał o mnie zupełnie. Na pewno za żadne pieniądze nie chciałby mieć takiej pacjentki. Nawet najbogatszej.

Zrobiło się już ciemno, kiedy odważyłem się rozpocząć poszukiwania. Z latarką w ręku zacząłem sprawdzać zawartość archiwum. Przede wszystkim interesowały mnie dokumenty klientki, ale przy okazji sprawdziłem też spis przydziałów lekarzy prowadzących przez ostatnie dwa lata. Nie byłem zdziwiony, kiedy okazało się, że przy jednym nazwisku figuruje więcej pacjentów niż przy innych. To on opiekował się nieboszczką w chwili śmierci. Tak, jak mówiła, na jego dyżurach ludzie umierali nieco częściej niż u innych medyków.

Może nie były to wielkie liczby, ale zwracały uwagę. Sprawdziłem wyrywkowo kilka nazwisk. Zgony następowały nocą, z reguły między drugą a czwartą rano. Interesujące… Klientka mówiła, że wtedy podawano środki przeciwbólowe najbardziej potrzebującym. Bezczelnie skorzystałem z ksero, ustawionego w kącie, a potem czekałem już na poranek. Mogłem próbować jakoś wyjść, ale na korytarzach mieli zamontowane czujniki ruchu, co oczywiście zauważyłem. Po co robić alarm, jeśli można go uniknąć? Rano po prostu wyszedłem z archiwum, nie próbowałem nawet zamykać drzwi. Najwyżej ktoś oberwie za niewywiązywanie się z obowiązków.

Żeby nie budzić podejrzeń, bo w każdej chwili mogłem się na kogoś natknąć, zaszedłem do biura dyrektora, ale na szczęście jeszcze go nie było.

– Niech pani przeprosi go w moim imieniu za ciotkę. Opowiedziała mi, jak narozrabiała. Niestety, przy jej schorzeniu to się zdarza.

– Oczywiście – ładna kobieta obdarzyła mnie uroczym uśmiechem. – Przekażę szefowi. Ale my też widujemy tu różne rzeczy, proszę się tak bardzo nie przejmować.

Zaniosłem zdobyte dokumenty przyjacielowi z policji. Mirek studiował wydruk komputerowy.

– Przed chwilą przyszły informacje na temat tego całego doktora. Naprawdę nazywa się inaczej. Na szczęście peselu nie zdołał zmienić albo mu to nie przyszło do głowy. Dziesięć lat temu został pozbawiony prawa do wykonywania zawodu w związku z próbą dokonania eutanazji na śmiertelnie chorym pacjencie. Za łapówkę. Jakoś zdołał się wykręcić od odsiadki, pewnie przez znajomości, wiesz, jak jest.

Wiedziałem, byłem w tym biznesie nie od dziś

Znajomy sędzia, zaprzyjaźniony prokurator, interwencja jakiegoś wysoko postawionego kumpla. Skoro nie doprowadził do śmierci, mógł liczyć na jakieś względy, przynajmniej w pewnych granicach. Bo izba lekarska potraktowała go z całą surowością.

– Jak chcesz to załatwić? – zapytał przyjaciel. – Po swojemu, czy mam posłać patrol, żeby go aresztować?

– Jeśli dajesz mi wybór, to po mojemu. A nuż uda mi się pociągnąć gościa za język, sprowokować, nie będziecie się musieli nad nim pocić. Daj mi tylko sprzęt do nagrywania.

– Dostaniesz i do nagrywania i radiowy. Aspiranci będą czekali na sygnał. No i zabezpieczą cię. Nie wiadomo, co się może zdarzyć.

Dyrektor ośrodka chodził nerwowo z kąta w kąt.

– Jest pan tego pewien? – zatrzymał się przede mną.

– A panu nie wydawało się dziwne, że przy jednym konkretnym lekarzu jest więcej zgonów? – odpowiedziałem pytaniem na pytanie.

– To nie są statystycznie istotne różnice – zaprotestował. – Przeglądam przecież takie dane.

– Może nie chciał pan widzieć prawidłowości – powiedziałem. – Tak jest wygodniej. Podobnie jak nie dostrzegać, że podwładny jeździ lepszym samochodem, niż szef. Bo ten Lexus pod wejściem należy właśnie do niego…

– Nie można każdego podejrzewać! 

W tej chwili wszedł lekarz

Spojrzał na zmieszanego dyrektora, na mój krzywy uśmiech i lekko pobladł, jakby coś przeczuwał. Ale trzymał fason.

– Pan mnie wzywał, szefie.

– Ten pan ma do ciebie sprawę – mruknął dyrektor.

– Nie będę owijał w bawełnę – oznajmiłem. – Po pierwsze, powinien pan wiedzieć, że na wniosek prokuratury właśnie odbywa się sekcja zwłok zmarłej niedawno na pana dyżurze pacjentki Elżbiety K., której był pan lekarzem prowadzącym.

– Co pan chce przez to…

– Chwileczkę – przerwałem mu. – Sprawdzamy obecność substancji toksycznych…

– Miała raka! – teraz on mi wszedł w słowo. – Tutaj ludzie umierają!

Uśmiechnąłem się najpaskudniej, jak umiem i wycedziłem:

– Ciekawe, co wykaże sekcja. Bo jeśli w organizmie pacjentki znajduje się niepożądana substancja, albo jest czegoś za dużo, prokurator z pewnością zarządzi ekshumacje wszystkich pana podopiecznych!

Spojrzał na mnie ze wściekłością.

Powiem panu, jak to wyglądało – mówiłem dalej. – Dogadywał się pan z tymi rodzinami, którym zależało na jak najszybszym odejściu krewnego. A siostrze pani Elżbiety śpieszyło się do spadku ze względu na konieczność pilnej spłaty długów. Nie mogła czekać roku, ani nawet kilku miesięcy. Wiedział pan o tym i zaproponował swoje usługi. Oczywiście nie za darmo.

– To są insynuacje! – zaprotestował dyrektor. – Ma pan jakieś dowody?

– Na początek proszę sprawdzić uprawnienia pana doktora u źródła – poradziłem. – Bo studia medyczne wprawdzie skończył, ale stracił prawo wykonywania zawodu.

Sprawdzę, i to zaraz – powiedział, po czym wyszedł.

Zostaliśmy sam na sam

– To jest kłamstwo! – krzyknął doktor. – Oskarżę pana o zniesławienie!

– Raczej o pomówienie, jeśli już – poprawiłem go spokojnym tonem. – Z tym, że nie wiem, czy siostra pani Elżbiety zechce iść siedzieć razem z panem, czy pójdzie na współpracę z policją w zamian za układ z prokuratorem. A już siedzi w pokoju przesłuchań i śpiewa jak kanarek.

Milczał, wpatrując się we mnie palącym wzrokiem. Nie robiło to na mnie wrażenia. Przywykłem.

– Dobra, nie będę za nią nadstawiał głowy – wycedził. – Zeznam, że to ona mnie namówiła, zaszantażowała, że była tu w nocy i sama podała specyfik. Nikt przecież nie udowodni, że to byłem ja. A ty się zdziwisz, szpiclu, jak szybko wyjdę!

Nie wyjdziesz, bo właśnie przyznałeś się do winy – odparłem.

– Nie masz świadków – zaśmiał się. – A ja za to mam czas na przygotowanie historii. Dzięki za ostrzeżenie!

Odchyliłem połę marynarki.

– Zobacz. Tutaj mam taki mały mikrofon w klapie, widzisz? Na tym tu urządzeniu nagrywa się nasza rozmowa, a to nadajnik radiowy. Tej audycji słuchali funkcjonariusze. Jak każdy psychopata, musiałeś się wreszcie komuś pochwalić swoimi osiągnięciami, uważając, że jesteś bezkarny. Pozwoliłem to sobie wykorzystać. Wtedy rzucił się na mnie, a ja z przyjemnością posłałem go uderzeniem pięści na parkiet gabinetu. Policjanci przyszli już na gotowe.

Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”

Redakcja poleca

REKLAMA