Czasami ludzie mówią, że my, specjaliści od zdrowia psychicznego, jesteśmy tak samo zwariowani jak osoby, które leczymy. Pewnie w myśl powiedzenia, że kto z kim przystaje... Szczerze mówiąc, uważam to za przesadę, ale zdarzają się dni, kiedy zaczynam odczuwać, jakby to ja powinienem być pacjentem.
Nigdy tego nie zapomnę
Nie pracuję w szpitalu, lecz prowadzę prywatny gabinet psychoterapeutyczny. Już na samym początku, kiedy spojrzałem na listę zarejestrowanych pacjentów, wiedziałem, że te godziny nie będą łatwe.
W tym dniu spotkałem się z siedmioma osobami. Pierwszy pacjent podczas sesji musiał zażyć leki uspokajające, ponieważ nagle poczuł się gorzej – to nastąpiło w momencie, kiedy zaczęliśmy rozmawiać o jego trudnych relacjach z rodzicami.
Drugi natomiast był nowym pacjentem – szesnastolatek z pierwszymi objawami schizofrenii. Przykra sprawa. Trzeci pacjent przyszedł do mnie w stanie, jakby się całkiem zamknął na świat. Zajęło mi godzinę, aby przekonać go, że nie mam złych zamiarów i nie zrobię mu krzywdy, jeśli zacznie mówić. To było jak walka z wiatrakami, naprawdę.
Następni byli bardziej skłonni do dyskusji, ale byli równie wyczerpujący, zwłaszcza jeden, który zalał mnie słowami niczym wodospad Niagara. W połowie szóstego spotkania zadzwonił do mnie pacjent, którego miałem przyjąć jako ostatniego tego dnia. Powiedział, że nie przyjdzie, bo złapał grypę.
Cieszyłem się – byłem bardzo zmęczony i zaczynała mi już pulsować głowa. Po cichych bólach wiedziałem, że to będzie silny atak. Gdy więc pacjent wyszedł, zamknąłem oczy i przez chwilę siedziałem w ciszy. Następnie sięgnąłem ręką i wziąłem z biurka buteleczkę z mocnym lekiem przeciwbólowym.
Z moich wcześniejszych doświadczeń wynikało, że lekkie leki nie będą w stanie mi pomóc w takim przypadku. Bez zastanowienia połknąłem więc dwie tabletki. Chciałem je popić resztką herbaty, która została w moim kubku, ale było jej za mało i tabletki utknęły mi w gardle. Poszedłem więc do kuchni, żeby napić się szklanki wody sodowej. Po tym wróciłem do swojego biura. Miałem jeszcze wolną godzinę do przyjazdu żony, więc mogłem się odprężyć.
Rozsiadłem się w fotelu
Chyba przysnąłem, bo gdy otworzyłem oczy, zauważyłem kobietę w wieku około trzydziestu kilku lat, która siedziała naprzeciwko mnie. Nie słyszałem nawet, jak wchodziła.
– Przepraszam – zaczęła nieśmiało – ale na budynku dostrzegłam tabliczkę z informacją o pańskich godzinach konsultacji. Weszłam na piętro, drzwi nie były zamknięte...
– W czym mogę pani pomóc?
– To dotyczy mnie i mojego męża.
– Przykro mi – podniosłem rękę. – Jestem psychiatrą i psychoterapeutą, nie udzielam porad małżeńskich.
– Wiem, ale tylko pan jest w stanie mi jakoś pomóc.
Miałem pewne wątpliwości, ale zauważyłem pewne niepokojące napięcie w głosie tej kobiety... Czemu miałbym jej nie wysłuchać? Przynajmniej zwykłe małżeńskie problemy będą jakąś odskocznią od moich dzisiejszych skrajnych pacjentów.
– Słucham – powiedziałem, aby ją zachęcić do rozmowy.
Rzuciłem okiem na zegarek, ale nagle zobaczyłem tylko zamglone tło. Potarłem oczy.
– Wygląda pan na zmęczonego, może powinniśmy odłożyć to na później? – powiedziała kobieta, a jej głos stał się jakby nieco smutniejszy.
– Nie, kontynuuj, proszę. Mam teraz chwilę, a mój harmonogram jest przepełniony na najbliższy miesiąc.
Niestety, coraz więcej osób ma trudności z radzeniem sobie z wyzwaniami dzisiejszych czasów. Przytaknęła ze zrozumieniem i zaczęła opowiadać.
– Kiedy spotkałam mojego męża, obydwoje przekroczyliśmy już trzydziestkę. Nie była to miłość jak z książek, których, przyznaję, przeczytałam całkiem sporo. Na starcie podchodziliśmy do tego z głową. Czas leciał, wielkie uczucie jakoś się nie pojawiało, a żadne z nas nie pragnęło samotności. Podobaliśmy się sobie, lecz nie było w tym zakochania ani namiętności. Wzięliśmy ślub, gotowi na związek pełen spokoju, chłodnych emocji i przyjaźni. Bez dramatów i emocjonalnych huśtawek.
Spoglądając w przeszłość, uważam, że podjęliśmy rozsądną decyzję. Każde z nas było z niej usatysfakcjonowane. Po jakimś czasie, około dwóch lat, doszliśmy do wniosku, że powinniśmy założyć rodzinę, jak inni. Szczególnie, że ja coraz bardziej pragnęłam dziecka. Mój mąż uznał to za świetny pomysł, a my na pewno będziemy wspaniałymi rodzicami. Miałam wtedy trzydzieści dwa lata, więc w zasadzie był to dla mnie ostatni dzwonek na zostanie matką.
Pamiętam ten dzień, kiedy zdecydowaliśmy, że chcemy mieć dziecko – patrzyłam na męża i czułam ciepło w sercu. Znowu pragnęliśmy tego samego. Pomyślałam, że gdyby nie to, że nie ma między nami miłości, bylibyśmy wręcz idealną parą, wprost stworzoną dla siebie. Po roku na świat przyszedł nasz kochany syn, Grzesiek. To niezwykle mądry, rozsądny i pełen czułości chłopiec. Wydaje mi się, że to właśnie dzięki niemu między mną a moim mężem zaczęło kiełkować coś więcej, niż tylko przyjaźń i zaufanie. Nasza miłość rozwijała się powoli i jakby niezauważalnie.
Kobieta przestała mówić, a jej buzia pojaśniała w niezwykły sposób – emanowało od niej uczucie miłości i tęsknoty. Miałem niedobre przeczucia – ta opowieść nie miała szczęśliwego zakończenia – byłem o tym przekonany. Nie rozumiałem tylko, dlaczego gość stał się łajdakiem? Czy pojawiła się inna kobieta, która wykradła go z tego małżeństwa?
– Kiedy nasz syn miał rok, podczas rutynowych badań lekarze wykryli u mnie nowotwór piersi – mówiła dalej. – Zdiagnozowano również przerzuty. Nie dawali mi dużo czasu. I właśnie wtedy uczucie, które drzemało w naszych umysłach, zapłonęło niczym ognisko. Czasem tak się zdarza, że kiedy przychodzi czas na pożegnanie, okazuje się, że chcemy zostać, mimo że jeszcze niedawno wydawało nam się to całkowicie bez znaczenia.
Nigdy nie myślałam, że z moich ust zaczną płynąć takie wyznania, jakie zwykle wypowiadają bohaterki moich ulubionych powieści romantycznych. I że mój spokojny mąż jest w stanie... – przerwała, po jej policzku spłynęła łza. – Nigdy nie czułam tak silnej miłości i pożądania jak wtedy. Nie chciałam, aby to się skończyło. Nigdy. Ale... – wzruszyła ramionami.
Zastanawiałem się, co się wydarzyło
Czy gdy wróciła do zdrowia, zdradził ją i odszedł? Jak mogę jej właściwie pomóc?
– Chciałabym, by pan zadzwonił do mojego męża i powiedział mu, że Irenka się zgadza – położyła na moim biurku karteczkę z numerem telefonu. – On zrozumie, o co chodzi. Dla mnie to jest bardzo ważne.
– Czy pani nie mogłaby tego zrobić sama? To było by dla pani pewnego rodzaju oczyszczenie... – odpowiedziałem.
– To jest nierealne, proszę mi uwierzyć – energicznie potrząsnęła głową.
– Proszę, niech mi pan doktor to obieca.
Widziałem w jej spojrzeniu prośbę i napięcie, które sprawiły, że nie mogłem zrobić nic innego, jak tylko przystać na jej prośbę.
– Prosiłabym, aby przekazał mu pan, żeby dłużej się nie zastanawiał – odetchnęła z ulgą. – A co do Teresy, jestem pewna, że będzie świetną mamą dla naszego Grzesia.
Nagle otworzyłem oczy
Na początku nie miałem pojęcia co się dzieje. Nade mną pochylał się lekarz z karetki. Okazało się, że mój pierwszy pacjent zostawił na moim biurku swoje tabletki na nerwy, a przez nieuwagę zabrał moje leki przeciwbólowe. W rezultacie to ja zażyłem jego lekarstwa.
– Gdyby ten facet nie wróciłby po leki...– doktor westchnął i poruszył głową. – Na szczęście miał wystarczająco rozsądku, by wezwać karetkę. Gdy przybiegł, pan już leżał nieprzytomny na ziemi.
– Jak się pan teraz czuje? – zapytał po chwili, jakby oczekiwał, aż przetrawię to, co mi przed chwilą powiedział.
– Mam zawroty głowy. I widzę jakby podwójnie – odpowiedziałem.
– To typowe objawy po zażyciu leków psychotropowych. Trzeba wiedzieć, co się zażywa i ile pigułek – powiedział coś, z czego przecież sam doskonale zdawałem sobie sprawę.
Zostałem przewieziony do szpitala
Nieco później dotarła tam moja żona, która nie opuszczała mnie do samego rana, czuwając, aż nie wrócę do zdrowia. Na szczęście, wszystko skończyło się tylko na strachu. Faktycznie, tego dnia musiałem być niewiarygodnie zmęczony.
Po dwóch dniach wróciłem do mojego gabinetu o zwykłej porze. Kiedy usiadłem za biurkiem, zauważyłem na nim kartkę z numerem telefonu. Przypomniało mi to o mojej ostatniej pacjentce i obietnicy, którą jej złożyłem. Co miałem powiedzieć jej mężowi? I dlaczego on jest z ich synem, pomyślałem chwilę, wybierając numer na moim telefonie. Po chwili odezwał się męski głos po drugiej stronie linii.
– Przepraszam, że przeszkadzam, ale spotkałem panią Irenę, która poprosiła mnie, aby przekazać panu, że się zgadza.
Nastała chwila ciszy.
– Czy to jakiś żart?
Westchnąłem.
– Wydaje mi się, że mają państwo trudności z komunikowaniem się, ale ja jestem tylko przekaźnikiem informacji. Dwa dni temu odwiedziła mój gabinet i poprosiła, abym powiedział panu, że się zgadza i żeby pan nie zwlekał, ponieważ pani Teresa będzie wspaniałą matką dla waszego Grzesia. To jej słowa. Tyle...
– Trudności z komunikowaniem się... Tak, coś w tym stylu. Moja małżonka nie żyje od roku – do moich uszu dotarły te szokujące słowa.
Byłem kompletnie sparaliżowany
Powinienem zakończyć rozmowę, ale brakło mi na to odwagi. W końcu po drugiej stronie usłyszałem drżący dźwięk męskiego głosu.
– Trzy miesiące temu spotkałem pewną panią... Nasz syn nie powinien dorastać bez matki... Ale nie byłem pewny, wydawało mi się, że zdradzam pamięć Ireny... Mój Boże... To jest niewiarygodne... Dziękuję za informację. To jest niesamowite...
Po zakończeniu rozmowy, pomyślałem, że z ulgą przyjmę dzisiaj swoich pacjentów – mniej lub bardziej dziwacznych, ale przynajmniej zrozumiałych. Bo więcej takich doświadczeń, jakich dostarczyła mi pani Irena, mogłoby mnie doprowadzić na drugą stronę mojego biurka.
Czytaj także:
„Mój ojciec na stare lata zwariował i przepisał majątek na Kościół. Ja klepię biedę, a proboszcz je z pozłacanych talerzy”
„Spędziłam noc z nieznajomym. Po czasie okazało się, że to przyjaciel mojego chłopaka. Cóż, on też nie próżnował”
„Mąż wystawił mnie w walentynki. Kiedy wypłakiwałam oczy sama przy stole, przystojny nieznajomy podszedł mnie pocieszyć”