„Mój ojciec na stare lata zwariował i przepisał majątek na Kościół. Ja klepię biedę, a proboszcz je z pozłacanych talerzy”

Zmartwiona kobieta fot. iStock by GettyImages, Maskot
„Jest takie powiedzenie: umiesz liczyć, licz na siebie. W moim przypadku sprawdziło się to w stu procentach. Szkoda tylko, że znalazłam się w tej sytuacji z winy własnej rodziny”.
/ 06.02.2024 13:15
Zmartwiona kobieta fot. iStock by GettyImages, Maskot

Tata był właścicielem bardzo dużej firmy odzieżowej o ogólnopolskim zasięgu. Mama była jedną z pracownic szwalni. Pewnego dnia, gdy przeprowadzał wizytację, zobaczył cudną blondyneczkę i postanowił zaprosić ją na kolację. Tak oto moi rodzice się poznali.

Z tego, jak ja pamiętam ich związek, to mogę powiedzieć, że byli szczęśliwi, a przynajmniej ja nigdy nie zauważyłam, by coś między nimi było nie tak. Nie kłócili się przy mnie ani nie krzyczeli na siebie. Nie było żadnych zdrad, czy też innych sporów. Ja czułam się kochana i miałam przeświadczenie, że nasza rodzina jest szczęśliwa.

Po latach, gdy mama niestety odeszła przedwcześnie z powodu choroby nowotworowej, dowiedziałam się, że mieli podpisaną intercyzę. Bardzo mnie to zdziwiło, bo odkąd ja pojawiłam się na świecie, mama nigdy nie pracowała. Zapytałam o to ojca.

– Córcia, prowadzenie działalności gospodarczej to zawsze ryzyko. Nie chciałem, by w razie czego mama została obciążona długami za firmę.

– Tato, ale przecież mamy ogromny dom, masz 3 samochody, mamy domek letniskowy i masę innych rzeczy. Było jakieś ryzyko upadłości? – pytałam, bo nie rozumiałam. Jakoś nigdy nie zapytałam o to mamy, bo nie przyszło mi do głowy, że mogła zgodzić się na coś takiego.

– Tego nigdy nie wiesz, a to jest zabezpieczenie na przyszłość.

W sumie mamie musiało to odpowiadać, skoro nigdy na to nie narzekała ani do mnie, ani – z tego co wiem – do kogokolwiek innego. Wzruszyłam więc ramionami. Po śmierci mamy nie było więc żadnego postępowania spadkowego, bo mama niczego nie posiadała.

Gdy skończyłam studia, z okazji obrony pracy magisterskiej, tata zabrał mnie na wycieczkę autem. Nie powiedział, gdzie jedziemy. Wyjechaliśmy prawie poza obrzeża miasta i zatrzymaliśmy się na parkingu przed jakimś nowym osiedlem. Nie wiedziałam, o co chodzi, ale serce zabiło mi szybciej. Nieśmiało zaczynałam domyślać się, co tu robimy, ale bałam się sformułować to na głos.

Wysiedliśmy z auta i podeszliśmy do jednego z czteropiętrowych budynków. Tata otworzył drzwi i weszliśmy na drugie piętro. Przed drzwiami wręczył mi klucze i powiedział:

– Córuś to na początek nowej drogi. Będę ci też przez pół roku opłacał czynsz, żebyś miała czas na znalezienie pracy. Wyposażyć sobie je jednak musisz już sama.

Popłakałam się ze szczęścia. Rzuciłam się tacie na szyję. Mieszkanie było bardzo duże, dwupoziomowe. Nie spodziewałam się takiego prezentu.

Choroba taty zmieniła mój świat

Kilka lat później, gdy ja już pracowałam już jako manager w jednej z korporacji, tata któregoś dnia zemdlał w biurze. Zadzwoniła do mnie jego sekretarka, że przyjechało pogotowie i tata został zabrany do szpitala. Szybko więc poszłam do przełożonego i wzięłam wolne do końca dnia. Pojechałam do taty. Okazało się, że miał udar. Poczułam ogromny strach. Jedno z rodziców już przecież straciłam. Nie miałam rodzeństwa, więc on był dla mnie najbliższą rodziną.

Przesiedziałam w szpitalu prawie dobę, gdy podszedł do mnie wreszcie jakiś lekarz z informacjami na temat stanu zdrowia ojca. On bowiem pozostawał nieprzytomny.

– Niestety nie wiemy dokładnie, jakie skutki miał udar. Wyniki nie dają jednoznacznej odpowiedzi. Będzie wiadomo, gdy tata odzyska przytomność, ale spodziewałbym się najgorszego – powiedział, a moje serce ścisnęła żelazna obręcz.

Po południu tego dnia tata się obudził. Okazało się, że ma sparaliżowaną prawą połowę ciała i ma duże problemy z mówieniem. Bez wahania postanowiłam zabrać tatę do siebie i zapewnić mu najlepszą opiekę, jaką będę w stanie. Widziałam, że tata nie jest szczęśliwy, bo wolał być w swoim domu, ale mnie tak łatwiej było zorganizować opiekę. Szczęście w nieszczęściu, że moją sąsiadką była pielęgniarka, która aktualnie przebywała na urlopie wychowawczym i zgodziła się na to, by sprawować opiekę nad tatą, gdy ja byłam w pracy.

Zapewniłam tacie wszelkie rehabilitacje, które byłam w stanie również w zakresie medycyny niekonwencjonalnej. Co ciekawe - tata dość szybko zaczął dochodzić do siebie. Gdy tylko był w stanie swobodniej się wypowiadać, postanowił sprzedać udziały w firmie i przejść na emeryturę. Były naprawdę dużo warte, bo firma stale się rozwijała, więc pieniądze wpłacone zostały na konto oszczędnościowe, co też miało zapewnić tacie dodatkowe dochody i spokojną starość.

Po kilku miesiącach tata funkcjonował już naprawdę dobrze. Nagle obudziła się w nim także ogromna potrzeba pielęgnowania wiary. Z tego co ja wiedziałam, nigdy nie był wierzący, nie chodził do kościoła, a ślub rodziców był wyłącznie cywilny. Tymczasem teraz twierdził wręcz, że to właśnie dzięki wierze, a nie leczeniu i rehabilitacji, tak szybko dochodzi do siebie. Kazał się wozić do kościoła na wszystkie msze i uroczystości, pielgrzymki i wszystko, co tylko odbywało się w kościele katolickim.

W tamtym czasie nie widziałam w tym nic złego. Cieszyłam się, że tata wraca do zdrowia. Czytałam też wielokrotnie, że ludzie, którzy otarli się o zagrożenie życia, nagle wracają na łono kościoła. Miał dużo czasu wolnego i z nim też musiał coś zrobić.

Zresztą w pewnym momencie nie wiedziałam już nawet, ile czasu tam spędza, bo czuł się na tyle dobrze, że wrócił do domu i zatrudnił tylko panią do opieki, która pomagała mu na co dzień. Ja odwiedzałam tatę tak często, jak mogłam, ale już nie mieszkaliśmy razem. Nie wszystko więc widziałam.

Telefon od pani Gosi mocno mnie zaniepokoił

Któregoś dnia zadzwoniła opiekunka i poprosiła mnie, bym przyjechała, gdy tata będzie akurat w kościele, czyli ok. godziny 16. Nie chciała przy nim rozmawiać. Zdziwiła mnie ta prośba, więc pojechałam.

– Pani Lenko – powiedziała do mnie. – Musi pani zabrać tatę na badania, bo moim zdaniem zaczęła się u niego demencja. Próbowałam z nim o tym rozmawiać, ale się nie da. Denerwuje się, a ja już nie mogę tego dłużej ignorować.

– Co się stało? – zapytałam.

– Od jakiegoś czasu zdarzają się różne epizody, ale są coraz częstsze, np.: parę razy chciał wzywać policję, że w domu jest obca osoba, a to chodziło o mnie. Nie poznał mnie. Ze dwa lub trzy razy dzwoniono do mnie z pobliskiej kawiarni, bo nie pamiętał, który dom jest jego i wszedł tam, prosząc, by zadzwoniono do jego córki. Podawał jednak mój numer telefonu. Ostatnio z kościoła wrócił bez zegarka, a na drugi dzień twierdził, że pójdzie na policję, bo mu go ukradłam.

Byłam przerażona.

– Nic nie wiedziałam… przy mnie nic takiego się nie zdarzyło… – powiedziałam zdumiona.

– Wczoraj natomiast uciekał przez okno. Ledwo udało mi się go przekonać, żeby został.

Po tej rozmowie wiedziałam już, że nie ma na co czekać i trzeba tatę koniecznie zabrać do lekarza.

Tego dnia, po rozmowie z panią Gosią, poczekałam, aż tata wróci z kościoła i próbowałam z nim porozmawiać, ale mnie wyśmiał. Pod pretekstem, że jest późno, a ja się źle czuję, postanowiłam zostać na noc. Nie chciałam zostawiać opiekunki samej, zwłaszcza po tym, co usłyszałam.

Po kilku dniach udało mi się tatę namówić na badania. Niestety okazało się, że przypuszczenia opiekunki się potwierdziły. Stan taty szybko się pogarszał, więc były wskazania do umieszczenia go w odpowiednim ośrodku, ale nie chciałam mu tego zrobić. Stać nas było na to, by miał opiekę w domu. Sama też przeprowadziłam się z powrotem do domu rodzinnego. Natomiast w sądzie poprowadzona została sprawa o ubezwłasnowolnienie, a ja zostałam ustanowiona opiekunem prawnym.

Mój świat runął…

Kiedy zostałam już pełnoprawnym opiekunem i miałam możliwość uzyskania wglądu w różne dokumenty, w tym finansowe, sama prawie dostałam zawału. Okazało się bowiem, że tata zrobił rzecz straszną i to niestety, zanim stwierdzono u niego demencję. Było to w okresie, kiedy nagle nawrócił się na wiarę chrześcijańską. Być może był to pierwszy objaw choroby? – zastanawiałam się czasem. Okazało się bowiem, że tata przepisał wszystko, dosłownie wszystko, na kościół.

Darowizna była tylko z obowiązkiem zapewnienia mu dożywotniego utrzymania. Wszystkie oszczędności, dom, ruchomości i nieruchomości należały już do kościoła. Mało tego – okazało się, że również moje mieszkanie, choć tata mi je darował, wykupił na siebie, a obecnie i ono zostało darowane instytucji kościelnej. Nie mogłam w to uwierzyć. Zostałam dosłownie z niczym. Miałam chorego ojca, a po jego śmierci bez wątpienia kościół upomni się o swoje. Nie będę więc miała gdzie mieszkać.

Jest takie powiedzenie: umiesz liczyć, licz na siebie. W moim przypadku sprawdziło się to w 100 %. Szkoda tylko, że dotyczy to też własnej rodziny. Nie zostało mi więc nic innego, jak szybko kupić mieszkanie na kredyt i przenieść te z rzeczy, które miałam kupione na siebie, do nowego mieszkania, które oczywiście będzie znacznie mniejsze. Na stare lata zostanę więc z kredytem mieszkaniowym.

Nie wiem, jak sobie poradzę. Zbyt wiele wiary i nadziei pokładałam w rodzinnym majątku i ojcu. Nigdy by mi nie przyszło do głowy, że może zrobić coś takiego.

Czytaj także:
„Rodzice wbijali nam do głowy, że rodzeństwo, nawet przyrodnie, powinno się kochać. No to się pokochaliśmy. Dosłownie”
„Wyszłam za mąż z rozsądku, bo wiedziałam, że życie z artystą to wieczna niewiadoma, bieda i głód. Od 20 lat żałuję”
„Wstyd mi przed moją kobietą, że zarabiam marne grosze. Boję się, że zostawi mnie dla jakiegoś bogatego chłystka”

Redakcja poleca

REKLAMA