„Otworzyłam przed nim serce, a on zdradził, oszukał i odszedł. Po obiecanym małżeństwie zostały tylko zgliszcza”

Kobieta, która odkryła prawdę fot. Adobe Stock, fizkes
„Miałam pretensje do siebie, do niego, ale byłam gotowa na wiele, żeby uratować naszą miłość, nasz związek, ale Andrzej nie chciał. Poczułam się strasznie oszukana. Obiecywał ślub, wspólne życie, mamił wspólnym rodzinnym szczęściem. To on nalegał! To on chciał się żenić!”.
/ 18.06.2022 09:30
Kobieta, która odkryła prawdę fot. Adobe Stock, fizkes

Weszłam do domu i przysiadłam na chwilę w przedpokoju. Reklamówki z zakupami postawiłam na podłodze. Nareszcie… Napiję się kawy, odpocznę, a potem wstawię pranie, planowałam w myślach resztę popołudnia.

Ile to już lat minęło? Sześć? 

– O, mamo! – ze swojego pokoju wychylił się mój syn Dominik. – Jesteś. Co kupiłaś? – zainteresował się zawartością reklamówek.

– Trutkę na nastolatków – mruknęłam kpiąco.

– A wiesz co, mamo… – Dominik zaczął przeszukiwać siatki. – …widziałem dzisiaj Andrzeja.

– No i? –  spytałam.

Nie da się ukryć, Andrzej był ostatnią osobą na świecie, o której chciałabym myśleć czy rozmawiać.

– No i nic – odparło moje nieczułe szesnastoletnie szczęście. – Szedł z jakąś laską. Młoda, ale wymalowana jak stara.

Zjeżyłam się.

– Lepiej rozpakuj te zakupy, zamiast w nich grzebać. I daj mi odpocząć. Nie masz dzisiaj jakichś zajęć? Lekcje odrobione? – zrzędziłam.

– Spoko, mamuś – Dominik zebrał reklamówki i zaniósł do kuchni. – Chcesz kawy?

– Herbatę poproszę – odpowiedziałam nieco łagodniejszym tonem.

Wspomnienie Andrzeja wystarczająco podniosło mi ciśnienie. Kawa już nie była potrzebna. Ale nie musiałam wyładowywać się na dziecku. Kwadrans później siedziałam w fotelu i popijałam gorącą herbatę z cytryną. W tle cicho grał telewizor.

Ile to już lat minęło? Sześć? Kupa czasu, a ja wciąż nie potrafiłam mu wybaczyć…

Serce mocniej mi zabiło na jego widok

Poznaliśmy się, gdy Dominik miał siedem lat, a jego tata nie żył już od czterech. Nie w głowie mi było układanie sobie życia z innym mężczyzną. Miałam pracę, syna, mieszkanie na kredyt, który musiałam spłacać, i codzienność do ogarnięcia. Na nic innego nie starczało mi już czasu. A może po prostu nie chciałam tego czasu znaleźć…?

Tamtego dnia szefowa wysłała mnie po dokumenty do urzędu miejskiego. Weszłam do pokoju i stanęłam oko w oko z… ciachem. W życiu nie widziałam na żywo tak przystojnego faceta. Serce zabiło mi mocniej. Zdarza się. Ot, chwilowa fascynacja młodym, dobrze wyglądającym mężczyzną.

– Dzień dobry. W czym mogę służyć? – spytał i uśmiechnął się szeroko.

Wzięłam się w garść i wyjaśniłam, z czym przyszłam. Kiedy urzędnik podawał mi dokumenty, nasze palce się zetknęły. Iskra nie przeskoczyła, ale poczułam przyjemne ciepło. Gorąco wręcz.

Gdy wychodziłam z pokoju, z emocji paliły mnie policzki. W progu się potknęłam i upuściłam torebkę. Pozbierałam szybko rozsypaną zawartość i prędko zamknęłam za sobą drzwi. Co się z tobą dzieje, kobieto? – skarciłam się w myślach. – Od kiedy to rumienisz się na widok jakiegoś faceta?

Mimo tych rumieńców pewnie szybko zapomniałabym o seksownym urzędniku, gdybym kilka dni później nie spotkała go w sklepie.

Przecież miałam się już nigdy nie wiązać

– Jak dobrze, że panią widzę! – ucieszył się na mój widok – Wtedy, w biurze, wypadł pani z torebki ten długopis. Wygląda na drogi. Pomyślałem, że oddam, jak trafi się okazji. I proszę! To musi być przeznaczenie – powiedział i wyciągnął z kieszeni markowy długopis.

To był ostatni prezent od mojego męża i nosiłam go ze sobą na szczęście. Traktowałam go niemal jak relikwię, a nie tylko jak zwykłą pamiątkę.

– Dziękuję – odparłam wzruszona. – Myślałam, że przepadł na amen.

– Czy… – młody mężczyzna się zawahał – czy nie dałaby mi pani swojego numeru telefonu?

– Przepraszam, ale nie – odparłam i prędko odeszłam.

Marek był moją pierwszą i jedyną miłością. Kiedy umarł, świat mi się zawalił. Gdyby nie synek, który mnie potrzebował, dla którego musiałam żyć dalej, nie wiem, czy starczyłoby mi sił i motywacji, by budzić się co rano.

Jakoś przetrwałam, ale nie planowałam wiązać się z innym mężczyzną. I tak nikt nigdy nie będzie lepszy od Marka, a tylko namiesza w moim życiu… Tyle że nie da się oszukać natury. Ludzie nie są stworzeni do życia w pojedynkę i gdy Andrzej do mnie zadzwonił, nie rozłączyłam się.

Chciało mu się wydobyć mój numer z dokumentów – może nawet złamał jakieś przepisy dotyczące ochrony danych osobowych – i ryzykując ponowne odrzucenie, spróbował. Zaczęliśmy rozmawiać… i zaiskrzyło.

W końcu uległam namowom

Nadal nie chciałam się z nikim umawiać, ale brakowało mi kogoś, z kim mogłabym pogadać. Andrzej świetnie się w tej roli sprawdzał i w ogóle mi nie przeszkadzało, że jest młodszy ode mnie o prawie dziesięć lat. Gadaliśmy i mailowaliśmy, rozmawiając o wszystkim i o niczym. Pierwszy raz od śmierci męża poczułam, że może dałabym radę otworzyć swoje serce dla kogoś innego…

Naturalną koleją rzeczy od rozmów przeszliśmy do spotkań twarzą w twarz. I byłam w rozterce. Z jednej strony nie chciałam niszczyć spokojnego, stabilnego świata, który stworzyłam dla siebie i syna, a tak pewnie by było po wprowadzeniu do niego kogoś obcego, ale z drugiej – niesamowicie mnie ciągnęło do Andrzeja.

Poddałam się temu, jednak nie do końca. Spotykaliśmy się ukradkiem. Nie chciałam, by Dominik się o nas dowiedział, skoro i tak nie traktowałam tej znajomości w kategoriach „do grobowej deski”. Jednak Andrzej miał wobec mnie bardzo poważne plany i nie zamierzał być moim sekretnym romansem.

– Monisiu, znamy się już ponad rok. Rozumiem twoje opory, ale dojrzałem do założenia rodziny, chciałbym być mężem, tatą – mówił z ogniem w oczach. – Może pomyślimy o wspólnej przyszłości, co?

Pamiętam tamtą rozmowę, jakby to było wczoraj

Nie uległam od razu. Owszem, z dnia na dzień zakochiwałam się w nim coraz mocniej, ale nie wyobrażałam sobie chwili, w której przedstawiam go synowi. Sądziłam, że to będzie zdrada wobec Marka, a Dominik właśnie tak to odbierze.

Andrzej jednak nie przestawał nalegać. Ja się wahałam, rozważając za i przeciw, on w tym czasie realizował swój plan i… pojawiał się wszędzie tam, gdzie byłam z synem. Nim się obejrzałam, polubili się i znaleźli wspólny język.

– Fajny ten Andrzej, mamo – powiedział Dominik podczas kolacji i spojrzał na mnie poważnie, jak dorosły ośmioletni facet. – Chciałbym, żeby był moim tatą.

W jednej chwili serce mi zmiękło. Zgodziłam się na zaręczyny, wspólne zamieszkanie. Pierwsze miesiące były cudowne. Jednak musiała się pojawić proza dnia codziennego i stopniowo nasza bajkowa miłość szarzała.

Dominik chorował, czasami brakowało nam pieniędzy, zepsuła się pralka, trzeba było kupić nową, ciągle coś – małe upierdliwości, z którymi trzeba sobie radzić i które sprawiają, że życie nie jest idyllą. Andrzej pomagał w domowych obowiązkach, widziałam jednak, że go to męczy.

Coraz częściej miał pretensje do Dominika, a mój syn, wtedy już prawie dziesięcioletni, nie ustępował mu i pyskował. Po niecałym roku Andrzej się zmienił. Stał się milczący, wycofany, markotny, wyraźnie czułam, że odsuwa się ode mnie i Dominika. Niby żyliśmy razem, ale obok siebie. Traciłam go…

Najgorszy urlop w życiu? Świnia!

Gdy pewnego dnia zauważyłam, że mój narzeczony wymienia esemesy z inną kobietą, wyrwałam mu telefon i przejrzałam inne wiadomości.

– Jak mogłeś jej napisać, że to był najgorszy urlop w twoim życiu? – krzyczałam. – Przecież spędziliśmy go razem!

Andrzej opuścił głowę. Nie chciał się kłócić, ale to było nieuniknione. Ja byłam coraz bardziej zazdrosna, a on coraz bardziej zdystansowany.

– Niedługo mamy się pobrać, a ty mnie zdradzasz na prawo i lewo? – wyrzucałam mu z płaczem.

Chciałam, żeby się bronił, żeby zaprzeczał, żebyśmy pogodzili się w łóżku… Ale on już nie chciał mnie ani życia ze mną.

– Ślubu nie będzie…

– Co? Co ty mówisz? Jak możesz mi to robić? Przecież ja cię…

– Monika, przepraszam, ale… – Andrzej patrzył na mnie ze smutkiem. – To jednak nie to, czego chciałem. Całe to życie rodzinne mnie przerosło. Nie jest tak, jak myślałem…

– A co sobie myślałeś, no co?!

– No, że będzie tak jak w… to znaczy, no wiesz… wesołe, zdrowe dzieci, uśmiechnięta żona, radosna, udany seks…

Roześmiałam się gorzko.

– Życie to nie bajka. To dobre i złe chwile, to sukcesy i porażki, smutki i radości.

– Ostatnio przeważają minusy – oznajmił oschle. – Monika, wybacz, ale to naprawdę nie dla mnie. Wyprowadzam się.

– A co jest dla ciebie? Co?! – krzyczałam. – I co będzie ze mną? Pomyślałeś, co stanie się ze mną, draniu?!

Błagałam go, by został

Dobrze, że Dominik wtedy był na wakacjach u mojej mamy. Andrzej wyprowadził się już następnego dnia, a ja… Boże, do dzisiaj żałuję tego, co robiłam, by go zatrzymać. Prosiłam, błagałam, poniżałam się, byle tylko usłyszeć jego głos, byle zobaczyć go przez chwilę.

– Monika, to nie ma sensu. Nie wydzwaniaj do mnie. Nie upokarzaj się tak, proszę. Zrozum, z nami koniec.

Miałam pretensje do siebie, do niego, ale byłam gotowa na wiele, żeby uratować naszą miłość, nasz związek, ale Andrzej nie chciał. Poczułam się strasznie oszukana. Obiecywał ślub, wspólne życie, mamił wspólnym rodzinnym szczęściem. To on nalegał! To on chciał się żenić!

Wiedział, jak bardzo wstrząsnęła mną śmierć męża. Wiedział, że nie planowałam się już z nikim wiązać, że nie chciałam ponownego małżeństwa, ale zaufałam mu, pokochałam… A on co? Zdradził mnie, oszukał, wykorzystał!

Przeklinałam go i tęskniłam za nim, wypłakując nocami oczy w poduszkę. Jedyne, co mnie pocieszało, to fakt, że Dominik całkiem spokojnie przyjął odejście Andrzeja.

– Przynajmniej nie będzie się czepiał, że moja bluza wisi na jego krześle i że znowu potknął się o moje buty w przedpokoju – skwitował. – Tata by się nie czepiał, prawda?

Nie miałam pojęcia, ale kiwnęłam głową i przytuliłam syna. Gdy zrozumiałam, że cokolwiek bym robiła, Andrzej już do mnie nie wróci, stało się ze mną coś złego. Po śmierci Marka ja też częściowo umarłam. Ale po odejściu Andrzeja dałam się opętać nienawiści.

Nie umiałam mu wybaczyć i przez tych sześć lat trwałam w gniewie, życząc byłemu ukochanemu wszystkiego, co najgorsze. Za to, że tak mocno mnie zranił, okłamał, porzucił… Tylko ile można?

– Z młodą laską… – mruknęłam pod nosem, odstawiając kubek z herbatą na stolik. – Cóż, on też jest młody…

Westchnęłam ciężko. Czy miało sens nadal żyć nienawiścią? Czy faktycznie wciąż ją czułam, czy po prostu przyzwyczaiłam się do niej i nie pozwałam odejść, bo… wtedy pojawiłaby się pustka? Czym ją zapełnić? Może wybaczeniem?

Za co mam nienawidzić Andrzeja?

Kiedyś przeczytałam, że spotykamy na swojej drodze tych, którzy mają nas czegoś nauczyć. Może ja miałam się nauczyć, jak otworzyć serce po śmierci męża? Może spotkałam Andrzeja, bym mogła łatwiej uporać się z żałobą?

Może miałam uwierzyć w siebie, poczuć się kochana i sama kogoś pokochać? Może to miała być lekcja, którą należało przerobić? Może zdam egzamin, gdy nauczę się wybaczać? Markowi, że umarł. Andrzejowi, że odszedł.

Zranił mnie, ale chyba nie kłamał. Po prostu nie wiedział, z czym się wiąże małżeństwo. Był młody, zbyt młody na rodzinę, dorastające dziecko, odpowiedzialność za drugą osobę, codzienne obowiązki…

Za co go nienawidzić? Za co nienawidzić siebie? Nie udało się nam. Bywa. Oboje się czegoś dzięki temu nauczyliśmy.

– Wybaczam ci – szepnęłam cicho.

To nie tak, że poczułam natychmiastową ulgę, jakby wielki kamień spadł mi z serca czy coś, ale wokół mnie zrobiło się ciut jaśniej.

Po kolacji, którą przygotowało moje wyjątkowo miłe tego dnia dziecko, położyłam się spać. Spałam jak kamień, a rankiem… Rankiem wstałam wypoczęta i uśmiechnęłam się na myśl o czekającym mnie zupełnie nowym dniu.

Czytaj także:
„Mąż wszystko mi wybaczał, a ja czepiałam się go o każdą bzdurę. Dlaczego byłam dla niego taką zołzą?”
„Umierająca ciotka zdradziła mi swoją tajemnicę. Tylko ja wiem, że ta ciepła, dobra kobieta miała też drugą twarz...”
„Na strychu znalazłem stare zdjęcia ze ślubu mamy. Sęk w tym, że facet obok niej wcale nie był moim ojcem. A może... był?”

Redakcja poleca

REKLAMA