„Oszust z warsztatu chciał mnie naciąć na 5 tys. zł. Miał mnie za słodką idiotkę, która nie piśnie słowa i zapłaci”

kobieta rozmawia z mechanikiem fot. Adobe Stock, auremar
„Panowie gawędzili tak sobie milutko z pół godzinki. Od razu znaleźli wspólny język. Pod koniec rozmowy miałam wrażenie, że nawet się zaprzyjaźnili. Po szczegółach dotyczących naprawy opowiedzieli sobie kilka kawałów o blondynkach i wymienili poglądy na temat bab za kierownicą. Śmiali się przy tym do rozpuku”.
/ 28.02.2023 13:15
kobieta rozmawia z mechanikiem fot. Adobe Stock, auremar

Wracałam z pracy po ciężkim dniu, na dworze było szaro, padał wiosenny deszczyk. W pewnej chwili zadzwoniła przyjaciółka i zaczęła mi opowiadać najnowsze wiadomości na temat naszych znajomych. Zagapiłam się – auto wpadło w poślizg, zatrzymało się na poboczu, na drzewie. Przyłożyłam w nie z niewielką prędkością, więc nic dramatycznego się nie stało. Żadnych ran, złamań, wstrząsów mózgu; można powiedzieć – miałam szczęście. Samochód trzeba było jednak oddać do warsztatu, w ręce fachowców.

Zazwyczaj takimi sprawami zajmuje się mój mąż, ale akurat wyjechał na dziesięciodniowe szkolenie, więc musiałam wziąć sprawy w swoje ręce. Zresztą nie bardzo chciałam, żeby wiedział, co mi się przytrafiło. Zaraz by się zaczęło gadanie, krytykowanie, że źle jeżdżę, że powinnam się przesiąść do autobusu.

Pięć tysięcy? Rany boskie, tyle kasy?!

Uszkodzenia na oko nie były wielkie: pęknięty reflektor, minimalnie wygięta blacha nad kołem i lekko wklęśnięty zderzak. Uznałam, że fachowcy uwiną się raz-dwa i nim wróci Artur, po mojej przygodzie nie będzie śladu. Właściciel warsztatu obiecał, że jeszcze tego samego dnia jego ludzie zabiorą się do roboty.

Minął dzień, drugi i trzeci, ale nic się nie działo, nikt z warsztatu nie dzwonił. Wpadałam w coraz większą nerwowość. Po pierwsze, samochód był mi potrzebny. Po drugie, dzień powrotu męża zbliżał się wielkimi krokami i moja tajemnica mogła się wydać. Był i trzeci powód: finanse. Fachowiec nie potrafił mi powiedzieć, ile naprawa będzie kosztowała. Było to istotne – nie miałam autocasco, więc kasę musiałam wyłożyć z własnej kieszeni. A dokładnie mówiąc, z naszych wspólnych oszczędności.

– Kochaniutka, wszystko wyjdzie w praniu. Obejrzymy uszkodzenia, zobaczymy, co trzeba wymienić, policzymy. Zadzwonię i podam pani orientacyjną cenę – powiedział pan mechanik.

Telefonu jednak nie było, więc sama złapałam za słuchawkę. Dzwoniłam do warsztatu codziennie, próbując uzyskać informację, kiedy i za ile będę mogła odebrać auto. Właściciel opędzał się ode mnie jak od natrętnej muchy. Powiedział, że to nie piekarnia, a mnie brak cierpliwości. Potem, że jak mu będę tak bez przerwy przeszkadzać, to nigdy nie zajmie się robotą. W końcu usłyszałam, że naprawę mojego auta szanowni fachowcy skończą za trzy dni. I że będzie to kosztowało… pięć tysięcy. Rany boskie!

Zrozumiałam, że z mojej tajemnicy nici. Chociażby dlatego, że mąż wracał ze szkolenia już następnego dnia i wiedziałam, że zauważy brak samochodu pod blokiem. A poza tym za nic w świecie nie wytłumaczę Arturowi powodu zniknięcia z naszego konta pięciu tysięcy złotych. Postanowiłam poczekać na jego przyjazd, wyznać prawdę. A potem z pokorą i godnością przyjąć krytykę, której – tego byłam pewna – mi nie oszczędzi. 

Artur zachował się tak, jak przypuszczałam. Wkurzył się okropnie. Miotał się po pokoju jak rozwścieczony lew w klatce i wyrzucał z siebie całą złość. Przypomniał mi o swojej dwudziestoletniej bezwypadkowej jeździe, później przejechał się po moim refleksie, wzroku i umiejętnościach, które każdy dobry kierowca powinien mieć, a ja ich oczywiście nie mam. Słuchałam tego wszystkiego ze spuszczoną głową, bo moja wina była bezsporna. A poza tym miałam nadzieję, że jak się nie będę odzywać, to szybciej skończy.

– Takie pieniądze! O wakacjach możemy w tym roku zapomnieć! No i chyba przejdziemy na chleb i wodę w tym miesiącu – stwierdził z wyrzutem.

Prawie się ze sobą zaprzyjaźnili

A potem dodał, że specjalnie zwolni się z pracy i pojedzie ze mną po samochód. Bo przecież o naprawach nie mam zielonego pojęcia i uwierzę w każdy kit, który mi mechanik wciśnie. Dwa dni później stawiliśmy się w warsztacie. Właściciel chyba pamiętał moje natarczywe telefony, bo obrzucił mnie niechętnym spojrzeniem. Ale na widok męża natychmiast się rozpromienił.

– Ach, kobiety! Tylko kłopoty przez nie mamy – rzucił filozoficznie, witając się z nim.

– I wydatki! – westchnął Artur, wznosząc oczy do nieba.

– Samochód już jest gotowy. Zrobiłem prawie po kosztach – stwierdził mechanik i odciągnął mojego męża na bok.

Nie słyszałam dokładnie, o czym rozmawiają, lecz z fragmentów, które do mnie dotarły, wynikało, że moje auto nie miało właściwie przodu. I że należało wymienić bardzo wiele części. Trochę mnie to zaniepokoiło. Przecież dokładnie pamiętałam, co było uszkodzone! Postanowiłam się jednak nie wtrącać. Pomyślałam, że niektóre usterki faktycznie mogły być niewidoczne, więc kiedy facet da fakturę, to Artur dokładnie się jej przyjrzy, wszystko wyjaśni i sprawdzi.

Panowie gawędzili tak sobie milutko z pół godzinki. Od razu znaleźli wspólny język. Pod koniec rozmowy miałam wrażenie, że nawet się zaprzyjaźnili. Po szczegółach dotyczących naprawy opowiedzieli sobie kilka kawałów o blondynkach i wymienili poglądy na temat bab za kierownicą. Śmiali się przy tym do rozpuku. Wreszcie właściciel warsztatu spojrzał na zegarek.

– Oj, jak już późno! Czas załatwić formalności.

Wcisnął Arturowi w rękę fakturę, a ten spojrzał na mnie z wyrzutem i sięgnął po portfel. Nie wytrzymałam. Przez skórę czułam, że coś tu nie gra. Facet za dużo gadał… Jakby chciał odwrócić naszą uwagę.

Mogę poczytać? – i wyrwałam mężowi papier z ręki.

Lista napraw była bardzo długa: wymiana klapy, błotnika, zderzaka, reflektora, wahacza i jeszcze kilku rzeczy, o których istnieniu nie miałam pojęcia. Wszystkie części, sądząc po cenie, były nowe i firmowe.

– Tego jest zdecydowanie za dużo. Przecież pamiętam uszkodzenia! Jest pan pewien, że to nie pomyłka? – zapytałam.

Mechanik spojrzał na mnie z teatralnym politowaniem, a potem zwrócił się do Artura:

– Zobacz pan, jakie te kobiety są dziwne. Człowiek się stara, robi takiej samochód poza kolejnością, a ona i tak jest niezadowolona. Koniecznie musi wtrącić swoje trzy grosze, chociaż kompletnie nie wie, o co chodzi. Jak na tym świecie ma być dobrze, gdy jajko chce być mądrzejsze od kury! – pokręcił głową.

Spędziliśmy w warsztacie dobre 3 godziny

Mąż uśmiechnął się pod nosem, ale zauważyłam, że schował portfel do kieszeni. Nie zamierzałam czekać, aż znowu da się zagadać. Podeszłam do auta.

– Może się i nie znam. Ale ten reflektor na pewno nie był ruszany. O, jeszcze kurz i zaschnięty brud w tych zagłębieniach widać. Włożył pan najwyżej żarówkę i osłonkę. Pewnie ze szrotu, bo ma ryskę. A klapa też jest stara. Po mocowaniu widać, że nikt jej nawet nie dotykał. O, tu jest rdza, i tu… – zaczęłam wyliczać.

Właściciel aż się zagotował. Podskoczył do Artura i złapał go za ramiona.

– Panie, rozliczmy się i zabieraj pan samochód i żonę, bo mnie zaraz szlag trafi! Nie pozwolę się tak oczerniać! – krzyknął.

Szczęśliwie mąż oprzytomniał. Wyzwolił się z jego uścisku.

– Pokaż to! – prawie wyrwał mi fakturę z ręki i jeszcze raz przeleciał po niej wzrokiem, a potem podszedł do mechanika.

– Nie tak szybko. Najpierw wszystko sprawdzimy. Po kolei, dokładnie – wycedził przez zęby.

W warsztacie spędziliśmy jeszcze trzy godziny. Z tym, że ja już tylko siedziałam sobie na murku, a Artur… szalał! Chyba jeszcze bardziej niż wtedy, gdy powiedziałam mu o wypadku. Wyzywał właściciela od różnych, używając słów, od których nawet stadionowym szalikowcom uszy by zwiędły. Kazał sobie pokazać kwitki za zakup części, porównywał numery, symbole.

Najpierw mechanik nie chciał się z niczego tłumaczyć. Nawet zawołał do swoich pracowników, by za chwilę wyjaśnili Arturowi, kto tu ma rację. Wyszli z warsztatu, podrzucając w dłoniach sporych rozmiarów klucze…

On rozszyfrował oszusta? Dobre sobie!

Ale mąż nie zamierzał się poddawać. Też wezwał posiłki. Zadzwonił do swojego kumpla, policjanta. Zbyszek przyjechał po kwadransie. Faceci grzecznie wrócili do warsztatu, a Artur i jego kolega kontynuowali kontrolę, grożąc właścicielowi, że za sekundę auto pojedzie do rzeczoznawcy, a w jego firmie zjawią się prokurator i skarbówka…

Nie będę was zamęczać szczegółami. W każdym razie właściciel warsztatu poległ. Argumenty chyba do niego przemówiły, ponieważ w końcu przyznał, że nastąpiła pomyłka. Stwierdził, że faktura dotyczy naprawy całkiem innego samochodu. Bo w moim były do roboty same drobiazgi. Przyznał, że wszystko kosztowało dokładnie… 480 złotych.

Artur łaskawie zgodził się na tę sumę, choć ja nie zapłaciłabym oszustowi nawet grosza! Wsiadając do auta, spojrzałam na właściciela warsztatu. Gdyby wzrok mógł zabijać…

Myślicie, że po tym wydarzeniu mój kochany mąż pochwalił mnie za czujność i spostrzegawczość? Docenił to, że uratowałam nasze pieniądze, podziękował mi za to? Nic z tego. W drodze do domu Artur nie odezwał się ani słowem. Ja też milczałam, bo chciałam, żeby się uspokoił. Przemówił dopiero przy kolacji.

– No tylko ty mogłaś oddać samochód do takiego oszusta! Całe szczęście, że go rozszyfrowałem i wszystko dobrze się skończyło! – powiedział z dumą.

Już otwierałam usta, żeby zaprotestować, ale machnęłam ręką. Niech sobie zaliczy ten sukces na swoje konto. Przecież ja się nie znam na samochodach.

Czytaj także:
„Miesiącami czekałem, aż oszust zwróci mi moje oszczędności. A gdy w końcu mu przyłożyłem, to ja dostałem wyrok”
„Gdy byłem na urlopie, jakiś cwaniak naciągnął mojego dziadka na kredyt. Nie mogę nic zrobić, bo działał legalnie”
„Zwierzyłem się kumplowi z rodzinnych waśni. Ten drań mnie wykorzystał i naciągnął moje ciotki na grubą kasę”

Redakcja poleca

REKLAMA