„Oszuści podawali się za misjonarzy z Afryki i zbierali na biedne dzieci. Pół wsi okradli z ciężko zarobionych pieniędzy”

kobieta, która dowiaduje się o oszustwie fot. Adobe Stock, shurkin_son
„Pokazywali nam chudziutkie dzieci, co je tam uczą i sierociniec dla nich prowadzą; domy z trawy lepione, nawet lwy, co podchodzą do wioski! Opowiadali, że w buszu jeszcze takie plemiona żyją, które ludzi jedzą! W kościele tak ciekawie ostatnio było, kiedy organista się na ślubie pomylił i zamiast marsza Mendelssohna zaczął pieśń pogrzebową grać".
/ 10.07.2022 21:30
kobieta, która dowiaduje się o oszustwie fot. Adobe Stock, shurkin_son

Dobrze, że poszłam w tę niedzielę do kościoła. Wprawdzie coś mnie łapało, łamało w kościach, trochę kichałam, ale zażyłam lekarstwa i nawet mi przeszło. I dobrze, bo ksiądz na ogłoszeniach powiedział, że do naszej parafii przyjeżdżają dwaj misjonarze. Prosto z Afryki! No, takiego wydarzenia nie mogłabym przepuścić.

Po południu pobiegłam od razu na plebanię. Wiedziałam, że kto jak kto, ale gospodyni proboszcza, Bronia, na pewno będzie wiedzieć, co i jak. I oczywiście miałam rację. Zresztą, nie tylko ja wpadłam na ten pomysł, bo w kuchni kłębił się już tłum bab, które też były ciekawe najnowszych wieści. Dobrze, że proboszcz był akurat na popołudniowej mszy – inaczej jeszcze by gotów pomyśleć, że my tylko na ploty przyszły!

– Sam ksiądz biskup napisał – opowiadała Bronia, bardzo przejęta. – Sama odbierałam listy, a tam na kopercie taka pieczęć! I nadawca, ksiądz biskup. Od razu wzięłam i poleciałam do księdza proboszcza, bo wiadomo, list z kurii to nie przelewki!

– No i co? – dopytywałam się.

– Jak ksiądz tylko otworzył, to mi kazał gnać po wikarego – kontynuowała. – Akurat musiałam podlać kwiatki w kancelarii, bo coś mi marnie rosną, no i przez przypadek usłyszałam, jak ksiądz proboszcz mówi, że biskup wysyła do nas dwóch misjonarzy. Wie, że tu ludzie pobożni, więc na pewno przyjmą ich z otwartymi sercami.

– A pewnie, że z otwartymi – odezwała się od razu któraś sąsiadka. – Lepiej niż u nas to im nigdzie nie będzie, szczególnie jak przyjadą z jakiegoś buszu!

Ludzie banknoty na tacę rzucali

Od razu żeśmy ustaliły, co która będzie gotować i przynosić na plebanię. Co prawda Bronia się wzbraniała i mówiła, że da sobie radę, ale wiadomo, że to kłopot gotować dla czterech chłopów, a zwłaszcza dwóch wygłodzonych. Przecież każdy wie, jaki w tej Afryce głód panuje!

Wszyscy oczekiwaliśmy przyjazdu tych misjonarzy z niecierpliwością. Ksiądz przygotowywał dzieci, żeby powitały ich wierszykami i piosenkami, chłopy wymalowali figurkę Jezusa, co przed plebanią stoi, a cały kościół to po prostu lśnił czystością. W sobotę, kiedy misjonarze mieli przyjechać, już od rana siedziałam w oknie. I wcale nie byłam w tym odosobniona, bo widziałam w co drugim domu rozchylone firanki. Wiadomo, że to zwykli ludzie przyjadą, i przecież wcale nie czarni, tylko tacy jak i my, ale człowiek zawsze ciekawy jest nieznanego.

Nawet obiadu z tego wszystkiego nie ugotowałam, bo nie chciałam opuścić posterunku… U nas się droga kończy, a auta wszystkich mieszkańców znałam, więc wiedziałam, że nie przegapię przyjazdu naszych misjonarzy. Nawet ciekawa byłam, jakim samochodem przyjadą. Może biskup pożyczy im swój? Kiedy pod wieczór ciągle ich nie było, zmartwiłam się, że już nie przyjadą. A myśmy tyle się napracowały! Ja nawet sernik zaniosłam na plebanię, bo Bronia nie słynie ze swoich wypieków.

Na szczęście ostatnio sprawiła sobie komórkę, więc kiedy nikt nie pojawił się do ósmej, od razu do niej zadzwoniłam.

– I co? Coś im wypadło, nie przyjadą? – zapytałam. – Wiadomo coś?

– Co ty gadasz? – zdziwiła się Bronia. – Od południa siedzą, zajadają się, nawet chwalili twój sernik.

– Jak to są? A to czym do nas przyjechali? – teraz ja się mocno zdziwiłam.

– No jak to czym? Autobusem! – roześmiała się Bronka. – Coś ty myślała, że samochodem tu się z Afryki wybrali?

„Po fakcie to jest taka mądra – pomyślałam, lekko urażona. – A sama też na pewno nie wypatrywała w stronę przystanku”.

Jeszcze nigdy nie widziałam w kościele tylu ludzi co w tę niedzielę. Wieść, że będą u nas misjonarze, rozeszła się po całej gminie. Dobrze, że przezornie wybrałam się na nabożeństwo godzinę wcześniej, to usiadłam na swoim miejscu, tuż przed ołtarzem. Już pół godziny przed mszą kościół był pełny. A ludzie wciąż napływali.

W końcu rozpoczęła się msza. Wychyliłam się, żeby lepiej ich zobaczyć, i aż mnie za serce ścisnęło, jak ich zobaczyłam: chudzi tacy, zarośnięci… Widać w tej Afryce nawet żyletek nie mają. Ale za to – jak kazanie mówili! Połowa kościoła płakała. To znaczy kobiety płakały, a chłopy się tego wypierali, jednak co drugi wyciągał chusteczkę. No to niby po co?

Misjonarze wyświetlali nawet z komputera zdjęcia na ścianie kościoła. Normalnie to moim zdaniem nie bardzo wypada takie wynalazki w Domu Bożym przeprowadzać, ale w tych okolicznościach… Pokazywali nam chudziutkie, biedne dzieci, co je tam uczą i sierociniec dla nich prowadzą; domy z trawy lepione, nawet lwy, co podchodzą do wioski! Opowiadali nawet, że w buszu jeszcze takie plemiona żyją, które ludzi jedzą! W kościele tak ciekawie ostatnio było, kiedy organista się na ślubie pomylił i zamiast marsza Mendelssohna zaczął pieśń pogrzebową grać.

Po kazaniu proboszcz przeszedł z tacą. Nie było słychać, jak zawsze, brzęku monet, bo wszyscy rzucali banknoty. Już po połowie ławek proboszcz musiał zawrócić do zakrystii i opróżnić tacę, żeby zrobić miejsce na więcej. Pewnie mu było trochę nie w smak, że jak zbiera na ogrzewanie, to nie wszyscy są tacy szczodrzy…

Nasi misjonarze codziennie odprawiali mszę w sąsiednich parafiach, dlatego, chociaż często wpadałam na plebanię, nie mogłam ich nigdy zastać. 

Wszyscy ich zapraszali, to ja też

Tydzień po ich przyjeździe wpadłam w sklepie na Kryśkę, żonę naszego weterynarza. Miała tyle toreb, jakby chciała wykupić cały sklep.

– A co to, jakieś wesele planujesz czy co? – zapytałam wielce zaciekawiona.

– Księży misjonarzy do siebie zaprosiłam – odparła, jakby to się rozumiało samo przez się. – Będę miała do tego kilku gości, to się pochwalę, że ja takich znacznych ludzi u siebie goszczę!

Nie mieściło mi się w głowie, że taka Kryśka, co to do kościoła chodzi raz na ruski rok, ma czelność misjonarzy zapraszać! Ale oni widać o niej nic nie wiedzieli, bo poszli do niej i siedzieli prawie do północy! Wiem, bo moje okno kuchenne wychodzi akurat na Kryśki dom, a ja przez przypadek tamtej nocy nie bardzo mogłam spać i siedziałam w kuchni, pijąc melisę.

Potem to się jeszcze gorzej zrobiło i wszyscy zaczęli spraszać misjonarzy do domów! Na przykład Maniek, co ostatni raz w kościele był na pogrzebie matki 10 lat temu, ale masarnię ma i sobie wyobraża, że przez to jest lepszy od innych ludzi, bo księdzu co Wielkanoc kiełbasę daje! Albo taka Aldona, która już z trzecim mężem rozwód wzięła, ale cukiernię prowadzi i proboszczowi na odpust placki zawsze piecze. Tak, narodowi się w głowie poprzewracało! Skaranie boskie!

Ja też nie chciałam być gorsza, więc raz zaszłam na plebanię i czekałam tak długo, aż się misjonarzy doczekałam. Z bliska wyglądali trochę lepiej niż wtedy, kiedy pierwszy raz do nas przybyli. Widać polska swojska kuchnia lepiej im służy niż afrykańskie węże i krokodyle. Zaprosiłam ich na czwartkową kolację, a oni zgodzili się z radością. Widać to mądrzy ludzie ci księżulkowie, i nie patrzą na to, kto bogaty, tylko kto Boga w sercu ma!

Cieszyłam się jak nie wiem, że i mnie odwiedzą. Zaprosiłam synów z rodzinami, żeby i oni posłuchali opowieści z Afryki, mięs nasmażyłam, ciast napiekłam, nalewkę z piwnicy przyniosłam. I czekaliśmy. Minęło dziesięć minut, piętnaście – i nic.

– Na pewno nie mają zegarków – przekonywałam rodzinę. – Bo i po co im w tej Afryce? Albo proboszcz ich zagadał.

Ale kiedy godzinę później wciąż ich nie było, zadzwoniłam na plebanię.

Gdzie są księża misjonarze? – zapytałam Bronkę. – Msza im się przeciągnęła?

Usłyszałam buczenie:

– Takie nieszczęście! Takie nieszczęście! – szlochała gospodyni.

– Zachorował któryś? – zapytałam zmartwiona.

– A lepiej by było, żeby ich pokarało za to ich oszustwo! – płakała.

No i wyszło szydło z worka. Okazało się, że to nie żadni księża byli, tylko zwykli oszuści! Listy do proboszcza wysyłali, że niby z kurii. Specjalnie autobusem przyjechali, żeby auta nie można było namierzyć. I pieniądze wszystkie ze składek pobrali! A najgorsze gruchnęło kilka dni później, kiedy wydało się, że ze wszystkich domów, które ci niby-misjonarze odwiedzili, poginęły wartościowe rzeczy.

Na plebanię chodziły istne pielgrzymki zawiedzionych parafian. A ksiądz proboszcz tylko rozkładał bezradnie ręce – bo i co miał, biedak, zrobić? Sprawa na policję poszła, ale policja, jak to policja – mówią, że będą szukać… A ja tylko Bogu dziękuję, że oni wtedy do mnie nie przyszli!

Czytaj także:
„Mąż i syn chcieli mi wmówić, że jestem… za głupia na uniwersytet! Nie chcieli, żebym się rozwijała”
„Gdy zaszłam w ciążę, chłopak wywalił mnie na ulicę. Byłam wściekła na dziecko. To przez nie Mirek przestał mnie kochać”
„Zamartwiam się, kiedy mój 23-letni syn późno wraca. Mąż mówi, że jestem nadopiekuńcza, ale to przecież moje dziecko!”

Redakcja poleca

REKLAMA