„Gdy zaszłam w ciążę, chłopak wywalił mnie na ulicę. Byłam wściekła na dziecko. To przez nie Mirek przestał mnie kochać”

Kiedy zaszłam w ciążę, ojciec dziecka wyrzucił mnie za drzwi fot. Adobe Stock, Antonioguillem
„– Myślałaś, że mnie złapiesz na bachora? Taka bida z nędzą, chamówa robotnicza chciała się wżenić do mojej rodziny! A spróbuj się sądzić o alimenty, to postawię świadków, że byłaś puszczalska! – wrzeszczał. Nie wierzyłam, że jest tak okrutny i podły, nadal go kochałam. Uznałam, że wszystkiemu winne dziecko, gdyby nie ono, byłoby jak dawniej!”.
/ 03.07.2022 14:30
Kiedy zaszłam w ciążę, ojciec dziecka wyrzucił mnie za drzwi fot. Adobe Stock, Antonioguillem

To już prawie 46 lat, odkąd „to” zrobiłam, lecz dla mnie wspomnienia są wciąż żywe… I tak bardzo, tak strasznie żałuję! W 1965 roku robiłam maturę. Marzyłam o wielkiej miłości. O chłopaku, który nauczy mnie całowania i innych pieszczot, bo znałam tylko cmok-cmok z kolegą z maturalnej klasy.

O prawdziwych zbliżeniach nic nie wiedziałam

Na lekcjach nauki o człowieku profesorka wspominała, że trzeba stosować antykoncepcję, jeśli się nie planuje dziecka. Ale dokładnie, co i jak, już nam nie wyjaśniła. Dla mamy nadal miałam 6 lat – myślę, że było jej z tym wygodnie. Zastanawiałyśmy się z koleżankami, co robić, kiedy jakiś chłopak będzie chciał z nami iść do łóżka. Odepchnąć go? Walnąć w pysk? A jeśli się więcej nie umówi na randkę? Znowu sąsiadki i ciotki zaczną jęczeć: „Biedaczka, nie ma powodzenia”. Nie będzie z kim iść do kina albo posiedzieć w parku. Każda z nas się tego bała!

Kiedy spotkałam Mirka i zakochałam się po raz pierwszy, chciałam, żeby on był tym pierwszym. I na całe życie… Pochodził z dobrego domu. U niego jadło się kolacje na talerzykach, z widelcami i wędliną osobno, w plasterkach, a nie tak jak u mnie – pajda chleba i cienka herbatka. U nas piło się kawę zbożową w fajansowych kubkach, u niego prawdziwą, pachnącą w porcelanowych filiżankach. Mieszkał z rodzicami w międzywojennym, eleganckim bloku, a ja w odrapanej czynszówce. Mieli piękne 4 pokoje z kuchnią, holem i łazienką. W salonie stało pianino, na ścianach nie było ani jednego świętego obrazu, błyszczący parkiet zakrywały dywany…

Ja wstydziłam się naszych podłóg pomalowanych na buraczkowo olejną farbą i wielkiego landszaftu przedstawiającego zadumanego Jezusa na łodzi. Nienawidziłam żakardowych narzut na podwójne łóżka i nicianych serwetek porozkładanych, gdzie się tylko dało. U Mirka w rogu stołowego pokoju stała biblioteczka z książkami, u mnie nie kupowało się nawet gazet, chyba że sobotnio-niedzielne wydanie Ekspressu. To było całe słowo drukowane oprócz książeczki do nabożeństwa. Chodziłam do kościoła na niedzielne msze, ale bardziej z nawyku niż z potrzeby serca. Ponieważ Mirek był niewierzący, ja także zaczęłam się migać i przebąkiwać, że Boga nie ma. Wydawałam się sobie taka nowoczesna i mądra!

Dla tego chłopaka skoczyłabym w ogień!

Poznałam go w bibliotece uniwersyteckiej. Chcieliśmy wypożyczyć tę samą książkę, a był tylko jeden egzemplarz. Ktoś musiał ustąpić. Oczywiście wycofałam się natychmiast. Od razu ustawiłam się na pozycji: druga i słabsza. I tak zostało. To ja go odprowadzałam do domu po randkach. Pisałam za niego referaty i konspekty, robiłam notatki z wykładów. Byłam dumna, że mnie tak wyróżnia, że mówi: „Ty, Ziutka, jesteś niegłupia i pożyteczna”.

Kiedy mnie pierwszy raz pocałował, prawie zemdlałam. Nie dlatego, że poczułam seksualny dreszcz… Świat wirował, bo on mnie objął. Był blisko. Czułam jego policzek przy swoim. O to chodziło. Od razu mi powiedział, że musimy z sobą żyć, jeśli chcę, żeby o mnie pomyślał poważniej. Chciałam! Nic nie miałam z tego seksu przyjemności. Bałam się przyznać, bo Mirek twierdził, że miał dużo kobiet, a żadna nie narzekała. Pomyślałam, że ja jestem oziębła. Udawałam, że coś czuję, choć niemrawo, bo nie miałam pojęcia, co robić, żeby było widać i słychać, że ja też przeżywam rozkosz. Gdzie się miałam tego nauczyć? W kinie pokazywali pary zakochanych do pierwszego pocałunku, potem lampka gasła i po zawodach.

Więc stałam albo leżałam sztywna jak kij od szczotki, a on się denerwował. Płakałam, co doprowadzało Mirka do prawdziwej wściekłości. To się działo w mieszkaniu jego kolegi. Ciągle się bałam, że ten kolega wróci z pracy wcześniej i byłam jak sparaliżowana. Mirek nie mówił mi nic czułego. Dziś powiedziałabym, że po prostu uprawiał ze mną seks. Czekałam na coś zupełnie innego. Byłam naiwna i bardzo romantyczna. Nie stosowałam żadnych zabezpieczeń, bałam się powiedzieć Mirkowi, żeby jakoś uważał. Zdmuchiwałam mu kurz spod nóg, miałabym go pouczać?! On z upływem czasu stawał się dla mnie coraz mniej miły. Często wypominał, że byłam zielona.

– Chyba cię nikt nie chciał? – kpił. – Głupia gęś z ciebie! Jesteś jak drewno.

Mijały miesiące, a ze mną zaczęło się dziać coś dziwnego

Okres mi się spóźniał. Słabo się czułam, wiec się zwierzyłam koleżance, że mnie mdli i że piersi mi urosły jak balony. Od razu powiedziała: „Wpadłaś. Leć do doktora!”. To był już 10. tydzień. Też nie wiedziałam, co to znaczy – dużo to czy mało? Moja matka popatrywała na mnie podejrzliwie, od kiedy przy niej zwymiotowałam niedzielny rosół, ale o nic nie pytała. Wolała nie wiedzieć…

Czułam strach i złość. Nie chciałam dziecka, nie umiałam sobie wyobrazić, jak rodzina, sąsiedzi i znajomi zaczną plotkować, śmiać się, dokuczać mi. Miałam zaledwie 19 lat! Nieustannie było mi niedobrze. Nie mogłam wytrzymać na wykładach i ćwiczeniach. Siadałam blisko drzwi, żeby, w razie czego zdążyć do łazienki. W głowie miałam kompletny mętlik. Pamiętam, co Mirek powiedział, gdy się przyznałam, że nie mam menstruacji:

– To zrób coś z tym. Na co czekasz? Ja się z tobą nie ożenię. Zapomnij…

Płakałam, prosiłam, obiecywałam, że będzie zupełnie wolny, że może robić, co chce, byleby tylko mnie nie zostawiał.

Myślałaś, że mnie złapiesz na bachora? Taka bida z nędzą, proletariacka cwaniara, chamówa robotnicza chciała się wżenić do mojej rodziny! – wrzeszczał. – A spróbuj się sądzić o alimenty, to postawię świadków, że z tobą spali, bo byłaś puszczalska!

Nie chciałam wierzyć, że Mirek jest tak okrutny i podły

Kochałam go nadal. Uznałam, że wszystkiemu winna ciąża, gdyby nie ona, byłoby jak dawniej…Myślałam „ciąża”, jakbym nie chciała dopuścić do siebie słowa „dziecko”. Tak mi było łatwiej! Chciałam pozbyć się tego, co odebrało mi Mirka. Moczyłam nogi w ukropie. Piłam różne zioła polecane przez koleżanki. Nic nie pomogło. Znowu poszłam do przychodni. W latach 60-tych ubiegłego wieku poczekalnie były pełne podobnych do mnie dziewczyn.

– Na co pani czeka? – zapytał opryskliwie gruby lekarz. – Zaraz będzie za późno na zabieg. Chce pani rodzić?

Dostałam skierowanie na oddział i polecenie, żebym się zgłosiła z samego rana. Wieczorem pojechałam do Mirka… Długo chodziłam pod jego oknami. Bałam się zapukać. Nie wiedziałam, co powiedzieć. Serce mi waliło, kiedy wreszcie stanęłam przed drzwiami. Był w domu, bo słychać było śmiechy i muzykę. Otworzył po dobrej chwili, goły do pasa, najwyraźniej ubierał się szybko, bo i stopy miał bose. Kiedy mnie zobaczył, uśmiechnął się i zawołał:

– Kochanie, mamy gościa! Zobacz.

Z sypialni wyjrzała dziewczyna w halce. Rozczochrana, bardzo ładna, znałam ją z widzenia. Mówiło się o niej dyrektorówna, bo jej ojciec kierował wielkim zakładem stolarskim. Dziewczyny wtedy bardzo rzadko same prowadziły samochody, a ona nie tylko miała prawo jazdy, ale i autko – małe, zgrabne, zielone jak młoda trawa. Wszyscy jej zazdrościli! Stałam przed nimi, trzęsąc się ze wstydu i żalu.

Chciałam o coś prosić, coś wytłumaczyć, jednak żadne słowo mi nie przechodziło przez ściśnięte gardło. Usłyszałam głos Mirka:

– Czego tu chcesz, ty głupia łajzo? Będziesz mnie szantażowała? Nie masz szans! – wrzasnął.

Ta dziewczyna zaczęła się śmiać. Głośno jak z najlepszego dowcipu. Mirek ją objął i tak się nabijali, dopóki nie uciekłam. Jeszcze dwie przecznice dalej wydawało mi się, że nadal ich słyszę… I teraz, choć minęło tyle lat i jestem już stara, ciągle brzęczy mi w uszach ten rechot.

Było późno, kiedy wróciłam do domu. Moja matka na szczęście pracowała na nocną zmianę, więc byłam sama. Rano zostawiłam kartkę, że jadę na kilka dni do koleżanki uczyć się do egzaminów. Czułam, że matka nie uwierzy, ale nic nie powie i o nic nie zapyta, kiedy wrócę.

Zgłosiłam się do szpitala

Dostałam ogłupiający zastrzyk, posiedziałam parę minut przed salą zabiegową. Cały czas czekałam, że może Mirek jakimś cudem przyjedzie, że mnie przytuli, że będzie ze mną. Nie wiedziałam, jakby to się miało stać, bo przecież o niczym nie wiedział, ale czekałam…

Nie stosowało się wówczas żadnego znieczulenia oprócz tego zastrzyku na wstępie. Wydawało mi się, że to trwa wieki. Krzyczałam.

– Boli? – ktoś zapytał. – Niech boli, będziesz ostrożniejsza, zanim następnym razem pójdziesz do łóżka!

Jak mnie ściągali z fotela zabiegowego, któraś z pielęgniarek powiedziała ostro:

– Miałabyś, dziewucho, pięknego syna. Całe życie nie odżałujesz!

Fizycznie szybko doszłam do siebie. Byłam młoda, zdrowa, chciałam zapomnieć. Udało się na bardzo długie lata. Zmieniłam miasto i uczelnię. Zamieszkałam w akademiku. Byłam zupełnie inną dziewczyną… Czasami wydawało mi się, że na obcych ulicach widzę Mirka. Serce mi wtedy biło jak oszalałe!

Nie mogłam o nim zapomnieć!

Skończyłam studia, zaraz potem wyszłam za mąż, ale bez miłości. Urodziłam i wychowałam córkę, jednak nie byłam dobrą matką. Nigdy nie odcięłam pępowiny, całe życie ją osaczałam i ciągnęłam do siebie, nie pozwoliłam na żaden swobodniejszy oddech, kontrolowałam od świtu do nocy. Bałam się, że mi zniknie, że ją stracę, że zostanę sama. Całą energię poświęcałam na to, żeby nad nią czuwać, żeby się ode mnie nie oddzieliła. Zamęczałam ją i prawie udusiłam tą moją niedobrą miłością. Wszystko, co mi odbierało córkę – sport, koleżanki i koledzy, jakieś inne zajęcia albo zainteresowania – krytykowałam i tępiłam.

Miała być sklejona ze mną! Doprowadziłam do tego, że gdy dorosła, uciekła w świat. Rzadko się widujemy. Dlaczego tak się bałam, tak strasznie drżałam o to, żeby jej nie stracić? Chciałabym, żeby ktoś mądry mi to wytłumaczył. Mąż był dla mnie dobry, lecz żyliśmy w chłodzie uczuciowym. Całą miłość, na jaką było mnie stać, przelałam na dziecko. Już nikogo i niczego nie miałam siły kochać. I kiedy mąż zmarł, zostałam sama...

Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”

Redakcja poleca

REKLAMA