„Mąż i syn chcieli mi wmówić, że jestem… za głupia na uniwersytet! Nie chcieli, żebym się rozwijała”

Mąż i syn nie chcieli, żebym się rozwijała fot. Adobe Stock, Elnur
„– Trzeba się było uczyć w młodych latach, teraz to nic nawet do głowy ci nie wejdzie! – fuknął mąż. – Wiedza poszła bardzo do przodu. Możesz niewiele z tych wykładów rozumieć. Wiesz, pewne obycie jednak trzeba mieć… – tłumaczył syn. Zamiast pochwalić, że chcę się rozwijać, tylko mnie zniechęcali!”.
/ 03.07.2022 15:15
Mąż i syn nie chcieli, żebym się rozwijała fot. Adobe Stock, Elnur

Tak szybko przelatuje życie, a już młodość to mi mignęła, jakby jej nigdy nie było… Dlatego cenię każdziutki dzień i nie chcę ani chwili zmarnować. Zawsze lubiłam czytać o ludzkiej psychice, interesowałam się też medycyną ludową. I wreszcie mogę się o tym wszystkim nauczyć, ciekawych informacji posłuchać.

Nie byłam zbyt wyedukowana

Wstyd się przyznać, ale moja edukacja skończyła się ledwo na szkole średniej, do matury nawet nie podchodziłam. Oczywiście wszystko można zwalić na czasy – że człowiek co innego miał w głowie, że ciężko było, że lata powojenne… Z drugiej strony jednak i w tamtym ustroju byli ludzie, którzy dali radę się wykształcić. I oni, i ich dzieci szkoły pokończyły. A ja co? Z

atrudniłam się w sklepie z obuwiem u nas na osiedlu. Trzewiki, chodaki, co kto chce – proszę uprzejmie! Matura do tego niepotrzebna. Za to moje dzieciaki do nauki się garnęły jak mało które. Syn politechnikę skończył, został inżynierem w dużej firmie, córka po farmacji, prowadzi własną aptekę. Dobrze im się wiedzie, wnuków też doczekaliśmy z mężem bardzo udanych. Tylko że czasem tak się człowiekowi przykrzy do nich wszystkich… A teraz młodzi, wiadomo – zabiegani, zalatani, chcą się dorobić, start dzieciom zapewnić.

W sumie trudno im się dziwić. Tylko że ja, od kiedy moja najmłodsza córka wyprowadziła się z domu, to strasznie samotna się poczułam, taka smutna, że nic tylko siąść i płakać. Sąsiadki mówią: „Ciesz się, Halinka, że męża masz, jest do kogo gębę otworzyć. Mało to wdowami zostało?”. Cieszę się, pewnie, ale Sławek jest inny. On w domu nie posiedzi. Do tego musi iść, do tamtego. Temu drzwi naprawi, tamtemu w piecu napali. Parę groszy zawsze przyniesie, nie powiem, ale pociechy to z niego nie mam żadnej. Myślałam, że czeka mnie już tylko zwykły los babci z małego miasteczka.

Aż raz na rynku spotkałam koleżankę z dawnej pracy

Od razu zwróciłam na nią uwagę, bo choć Zośka ode mnie starsza, to jakoś tak szykownie wyglądała, podmalowana, roześmiana, aż się ludzie oglądali! ››› Zośka wyglądała tak, jakby jej kto lat odjął!

Ej, co ty taka wesolutka? Urodziło ci się coś? – zagadnęłam.

– Nie, skąd – roześmiała się Zośka. – Ale śpieszę się, wiesz, na zajęcia…

– A jakie ty możesz mieć zajęcia? – zdziwiłam się. – W naszym wieku to już tylko ogródek wypielić i wnuki pobawić!

– Oj, mylisz się bardzo, Halinko – zaśmiała się znowu. – Wyobraź sobie, ja chodzę na studia. Uniwersytet kończę. Taki specjalny dla starszych ludzi.

W pierwszej chwili pomyślałam, że baba zwyczajnie zwariowała. Na co jej studia? Przecież ma już skończone 66 lat! Młodzi studiują, żeby zdobyć lepszą pracę czy awansować, żeby w ogóle znaleźć zatrudnienie. Ale starym to po co? Zośka jakby siedziała w mojej głowie.

– Wiem, wiem, co tam sobie myślisz – nie dała mi nawet słowa wypowiedzieć na głos. – Po co mnie, starej studia. Ale ja ci powiem, Halinko, że takie studiowanie jak nic już nie musisz, to czysta przyjemność. Żebyś ty wiedziała, ile ja się ciekawych rzeczy dowiedziałam, ilu niezwykłych ludzi poznałam! No i koleżanki mam nowe, kolegów… Na kawkę sobie wyskoczymy, notatki pożyczymy. Mówię ci, dopiero poczułam, że żyję! – trajkotała, a oczy jej się błyszczały jak w gorączce. – Widać dla mnie aż tyle czasu musiało minąć, żebym doszła do wniosku, że jestem stworzona do zdobywania wiedzy! No, teraz muszę już lecieć… Zdzwonimy się, kochana. Pa!

To spotkanie wytrąciło mnie z równowagi na dobrych kilka godzin.

Słowa Zośki naprawdę dały mi do myślenia

Tyle lat przepracowałyśmy razem w sklepie. Wiem, że też nie miała nigdy w życiu łatwo. Mąż pijak, dwójka dzieci, normalna polska rzeczywistość. A jednak się nie poddała i postanowiła zrealizować jakieś swoje dawne marzenia. Czy ja jestem od niej gorsza? Powoli, od słowa do słowa, układało mi się w głowie postanowienie. Najpierw jednak musiałam porozmawiać z rodziną. Taka już jestem, nic na to nie poradzę – nawet jak mam iść do dentysty, to najpierw pytam córkę, czy nie potrzebuje mnie w tym czasie do Hanusi. Przy kolacji zagadnęłam więc Sławka:

– Słuchaj, co byś powiedział na to, żeby twoja baba poszła do szkoły? Są teraz takie kursy dla starszych ludzi…

– Ale czego miałabyś się uczyć? – tak jak się spodziewałam, mąż spojrzał na mnie jakbym się z choinki urwała. – To jakaś taka obsługa na starość, tak?

– Jaka obsługa na starość! – teraz to już poważnie się zdenerwowałam, że ten mój mąż taki niedomyślny. – Uniwersytet trzeciego wieku, szkoła! Maturę można zrobić na takich kursach…

– Kobieto, co też tobie do głowy przychodzi! Uniwersytet, dobre sobie! – Sławek aż poczerwieniał z nagłej wesołości i zaczął się klepać po kolanach. – Trzeba się było uczyć w młodych latach, teraz to nic nawet do głowy ci nie wejdzie!

– Jasne, mogłam się tego spodziewać! Wsparcie męża, super! – fuknęłam i wkurzona jak diabli uciekłam do kuchni.

Wydawało mi się, że choć dzieci mnie poprą, ale i tu się przeliczyłam. Od córki usłyszałam, że wszystko fajnie, jednak ona miała nadzieję na moją pomoc przy córeczce. Od syna dowiedziałam się z kolei, że owszem, bardzo się cieszy z tego, że chcę się rozwijać, ale żebym się przypadkiem nie rozczarowała.

– Wiedza poszła bardzo do przodu, mamo – tłumaczył. – Możesz niewiele z tych wykładów rozumieć. Bo wiesz, pewne obycie jednak trzeba mieć – mówił ten mój przemądrzały synalek, a we mnie aż się wszystko gotowało.

I właśnie jak oni mnie tak całą rodziną od pomysłu odwodzili, ja postanowiłam: a właśnie że będę się uczyć!

Może Zośka, mogę i ja!

Nie mam zamiaru być już tylko nianią dla wnusi i kucharką dla męża! Jak postanowiłam, tak też zrobiłam. Dowiedziałam się od dawnej koleżanki, gdzie te wykłady się odbywają, i z duszą na ramieniu poszłam na pierwszy z nich. Do tej pory pamiętam, że od razu spodobał mi się temat: „Rośliny lecznicze i ich zastosowanie”. Kiedyś interesowałam się domowymi sposobami leczenia, jednak cała moja wiedza na ten temat to były po prostu wyniesione z domu mądrości ludowe. Teraz ktoś mógł mi te wiadomości usystematyzować i powiedzieć, co jest prawdą, a co mitem.

Cały wykład przesiedziałam z bijącym sercem. Był bardzo ciekawy! Zapisałam ze cztery kartki notatek, aż mnie potem palce, nienawykłe do takiej pracy, bolały! Ale to i tak nie było najważniejsze. Najważniejsze, jak się okazało, działo się po zajęciach. Bo wszystkie te kobiety (w sali był obecny tylko jeden starszy pan!) wyszły na korytarz, zaczęły sobie opowiadać o życiu, ba, przekrzykiwać się wzajemnie, zapraszać na kawę, ciastka. Zachowywały się jak młode dziewczyny! Natychmiast zaczęły mnie przepytywać, a co robię, a jakie zajęcia mnie interesują, ciągnęły na plotki…

Byłam w szoku! Ten poranek był tak intensywny, że kiedy wróciłam do domu, od razu musiałam się położyć, bo rozbolała mnie głowa. Wiadomo, siły już nie te. Z drugiej jednak strony – tak, poczułam to wyraźnie – po raz pierwszy od dawna, od bardzo dawna, zrozumiałam, że robię coś tylko dla siebie. I dzięki temu poczułam się młodsza o dobrych 20 lat! Oczywiście mąż i dzieci nadal stroili sobie ze mnie żarty. Sławek ironicznie pytał mnie o „plan zajęć”, a córka przez telefon napomknęła, że dzwoni wcześniej, bo ostatnio tak ciężko mnie złapać, taka jestem zajęta rozwojem osobistym. Jeszcze kilka miesięcy temu pod takimi naciskami pewnie bym zrezygnowała. Ale po kilku spotkaniach z moimi nowymi koleżankami nabrałam takiej odwagi, że nawet z docinków potrafię się śmiać!

Na zajęcia chodzę 2 razy w tygodniu

Najczęściej wybieram te o psychologii, bo zawsze mnie interesowała, i o medycynie. Na tych wykładach zawsze jest najwięcej ludzi. Wiadomo – w naszym wieku każdego coś boli, każdemu gdzieś strzyka. Ostatnio wpadłam na jeszcze inny pomysł – zamierzam uczyć się angielskiego. Wiem, wiem, jak to brzmi, znam ten refren na pamięć: „Po co ci to, przecież w twoim wieku słówka nie wchodzą już tak łatwo do głowy…”.

Może i tak. Jednak miło wyobrazić sobie, jak pomagam swojej wnusi w angielskim właśnie. A może mam ukryty talent do tego języka? Ależ by się ta moja złośliwa rodzinka zdziwiła. W każdym razie jestem pełna optymizmu. Nawet komputera się już nie boję, sama potrafię mnóstwo rzeczy w Internecie wyszukać… Świat wciąż stoi otworem, nawet przed takimi babciami jak ja!

Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”

Redakcja poleca

REKLAMA