Zapomniałam, że Nadia ma urodziny w październiku, więc kiedy córka zadzwoniła, aby mnie zaprosić na imprezę, byłam zaskoczona i zbita z tropu. Szczerze mówiąc, nie bardzo miałam ochotę jechać – po tym, jak w wakacje gościliśmy dzieci u siebie, odkryłam, że jednak nie polubię „przyszywanej” wnuczki.
– Jeżeli tata do tej pory naprawi auto, na pewno przyjedziemy – powiedziałam jednak, by nie martwić córki. – Znowu kłopoty z rurą wydechową, a on się właśnie zabrał za malowanie salonu!
– Leszek może was przywieźć i odwieźć – zaproponowała Jola. – Tylko musicie dać znać kilka dni wcześniej, dobrze?
Bąknęłam, że zięć ma za dużo pracy, by nas niańczyć, ale przerwała mi:
– Oj, mamo. Zrobi to z przyjemnością.
Zachodzę w głowę, jak taki porządny chłopak mógł kiedyś ożenić się z latawicą, która najpierw wywiozła mu córkę do Włoch, a potem wróciła tylko po to, by podrzucić dziecko byłemu mężowi i jego nowej partnerce, zrzekając się praw rodzicielskich… Mój Witek oświadczył od razu, że nie będziemy nikogo oceniać.
– To ich prywatne sprawy – uciął. – Jedyne, co możemy zrobić, to dopieścić biedną Nadię. Niech wie, że jest otoczona ludźmi, którzy ją kochają. Ma dopiero siedem lat, miejmy nadzieję, że zapomni o wszystkim złym, co dotąd ją spotkało.
Jakby można było zapomnieć, że rodzona matka ma człowieka w czterech literach!
Tak się starałam zapewnić jej atrakcje, a ona…
Bardzo im współczułam. Dziecku, że musi zaczynać życie w nowym miejscu i w zasadzie z nową rodziną, oraz córce, że nagle potomstwo jej się rozmnożyło, jakby bliźniaki to było jeszcze za mało. Dlatego zaproponowałam, że w lipcu weźmiemy na trochę wszystkie dzieci do siebie – niech poszaleją na wsi, pojedzą świeżych warzyw i owoców, a rodzice w tym czasie złapią nareszcie trochę oddechu.
Wszystko z Witkiem przemyśleliśmy. Wiadomo, dla takich dziadków jak my opieka nad trójką małych dzieci to jednak wyczerpujące zajęcie. Nadia ma siedem lat, chłopcy po pięć – powiedzmy sobie szczerze: przy takiej drużynie trzeba mieć oczy dookoła głowy.
Postanowiliśmy zainwestować w dmuchany basen na podwórku. Lepiej niech się do nas schodzą dzieciaki z sąsiedztwa, niż jakby wnuki wybrały się z nimi urządzać kąpiele w dzikim stawku! Upały były takie, że bractwo niemal bez przerwy siedziało w wodzie, wychodząc tylko na jedzenie i spanie.
Gdy pogoda się zepsuła, sąsiadka, wdzięczna, że zajęliśmy się także i jej dziećmi, i to w czasie żniw, wymyśliła, że urządzi elegancki podwieczorek. Jakieś owoce, soki, trochę ciasta i do tego różne konkursy.
– A możemy się poprzebierać? – zapytała Nadia. – Ja bym chciała być królewną!
Trochę się obawiałam, czy dla sąsiedzkich dzieci nie będzie to zbyt wymyślne, ale okazało się, że każde ma w domu jakieś stroje ze szkolnych i przedszkolnych balów.
Dla bliźniaków Witek zrobił miecze i szyszaki z kartonu, na suknię dla Nadii przeznaczyłam tiulową firanę. Potem otworzyłam kasetkę z biżuterią i wybrałam dla niej korale i bransoletkę, które kiedyś dostałam od córki w prezencie.
– A to? – pokazała palcem na prześliczną filigranową broszę z rubinami.
– To najcenniejsza pamiątka – powiedziałam. – Moja babcia przywiozła ją jeszcze ze Lwowa.
– A ten pierścionek? O, kolczyki podobne!
– Ma dziewczyna dobry gust, trzeba jej przyznać. Potrafi skupić się na detalu i docenić dobrą robotę. To chyba instynkt, bo wiedzy nie ma przecież żadnej, skąd? – relacjonowałam potem Witkowi. – Może ta jej matka to faktycznie jakaś artystka?
Podwieczorek doskonale się udał, dzieci wróciły najedzone i zmęczone. Zarządziłam szybkie mycie i wylądowały w łóżkach. Na drugi dzień pojechaliśmy do miasta do kościoła, potem do muzeum; dość, że dopiero w poniedziałek wzięłam się za sprzątanie strojów i sięgnęłam po kasetkę z biżuterią, by schować drobiazgi, które miała na sobie wcześniej moja przyszywana wnuczka.
Od razu coś mnie tknęło. Wysypałam zawartość na stół w salonie i sprawa stała się jasna: brakowało babcinej broszki.
Nie potrafiłam się zdecydować, które uczucie jest silniejsze: żal po stracie pamiątki, czy świadomość, że najpewniej to Nadia ją sobie przywłaszczyła. Odkąd przeglądałyśmy świecidełka, nie było u nas żadnych gości, trudno też podejrzewać chłopców, by skusili się na „babskie” błyskotki.
Postanowiłam jednak wstrzymać się od ferowania łatwych wyroków. Zebrałam dzieci, przedstawiłam problem i oświadczyłam, że dopóki sprawca się nie przyzna, nikt nie wyjdzie się bawić.
– Macie zostać w swoim pokoju – zapowiedziałam. – Wolno wam schodzić tylko na posiłki i do łazienki.
W końcu pękła, przyszła i się przyznała
Witek uważał, że kara jest zbyt okrutna, mnie jednak naprawdę zależało na odzyskaniu własności. Krzyki i płacze nie robiły na mnie wrażenia – jak się coś przeskrobie, trzeba ponieść konsekwencje. Zresztą, co tu mówić o konsekwencjach, skoro obiecałam, że nikogo nie ukarzę, bo zależy mi tylko na poznaniu prawdy!
Nadia złamała się na trzeci dzień. Zeszła na dół i przyznała się, że zabrała broszkę, żeby pokazać córkom sąsiadki.
– Obiecałam, że nie będzie kary i dotrzymam słowa – powiedziałam. – Ale swoją własność chcę odzyskać. Teraz.
– Nie mam broszki – wzruszyła ramionami. – Nadepnęłam, gdy mi się odpięła, i wszystko się pokruszyło. Wrzuciłam do kosza u pani Zalewskiej.
Najpierw pomyślałam, że dzień wcześniej jeździła śmieciarka, więc strata jest nie do odzyskania. Potem, że smarkula kłamie. Zwinęła broszkę, a teraz na odczepnego sprzedaje mi lipną historyjkę. Jakoś nie było widać po niej żalu!
Jeszcze przed powrotem dzieci do domu, udało mi się przejrzeć ich rzeczy, ale kamień w wodę!
To jeszcze dziecko. Może zapomni
Zastanawiałam się, czy powiedzieć córce, ale ostatecznie postanowiłam jej nie martwić – miałam tę małą złodziejkę przez tydzień i już nie chciałam jej więcej widzieć, a Jola musi z nią żyć cały czas!
A teraz mam jechać do dziewuszyska z prezentem? O nie.
I jeszcze Witek mnie złościł z tym swoim malowaniem. Ciągle mu coś podaj, podnieś, wytrzyj, przesuń…
– Marysiu! Marysiu! – usłyszałam jego głos z salonu.
Co znowu? Weszłam, a mąż przywołał mnie ruchem ręki. Za odsuniętą komódką na dywanie leżała broszka po babci.
Pochyliłam się, spojrzałam, zdębiałem.
– To niemożliwe!
– A jednak – małżonek wzruszył ramionami. – Musiała ci upaść. A ty oskarżyłaś dziecko bezpodstawnie.
Zaraz mi ciśnienie skoczyło.
– To kłamczucha! Po co się przyznawać, jak się ma czyste sumienie?
– Żebyś przestała urządzać cyrk z aresztem domowym? – podsunął Witek. – Myślisz, że to miło siedzieć dwa dni w zamknięciu z dwójką płaczących maluchów?
Jasne, niech jeszcze robi z niej bohaterkę! Ciekawe, jak ja teraz z tego wybrnę? Może lepiej udawać, że w ogóle nic się nie stało? To w końcu tylko dziecko – może już nawet zapomniało.
Czytaj także:
„Zwiędły mi uszy, gdy wnuczka zrobiła przede mną rachunek sumienia. Tatuś na nią krzyczy, a mamusia namawia do grzechu”
„Jak własny ojciec może zgłosić policji 7-letnie dziecko, które ukradło 5 zł? Mój mąż zachowuje się jak tyran”
„Nie sądziłam, że pies przyniesie mi w zębach... męża. Wziął go za złodzieja i słusznie, bo tajemniczy kochanek skradł moje serce”