Brandy, mój piesek, jest najmilszym i najbardziej przyjaznym kundlem w okolicy. Ale tylko dla rodziny i przyjaciół domu. Bo jeśli w naszym ogrodzie pojawi się ktoś obcy, biada mu! Brandy, który jest słusznego wzrostu i waży dobre 40 kg, potrafi nieźle nastraszyć gościa. Co prawda jeszcze nigdy nikogo nie ugryzł, lecz głowy nie dam, czy tego kiedyś nie zrobi.
Oczywiście, Brandy ma wszystkie szczepienia i na spacer nigdy nie wychodzi bez kagańca. Biega głównie po ogrodzie, więc razem z rodzicami postawiliśmy drugie, wewnętrzne ogrodzenie. Wszystko po to, by ochronić przed nim nierozsądnych osobników.
Mam na myśli tych, których od wejścia na nasz teren nie odwiedzie tabliczka „Zły pies”. Aż dziw, ilu ludzi bierze ją chyba za jakiś żart, bo zamiast zatrzymać się przed furtką i grzecznie zadzwonić, sami pakują się na posesję, co równa się popadnięciu w kłopoty.
Niestety, drugie ogrodzenie także nie na wszystkich działa. Pewne straty z tego powodu już były, na przykład poszarpana nogawka delikwenta, zdaje się – jakiegoś akwizytora wełnianych kołder.
Więc kim był tamten mężczyzna?
Tamtego marcowego dnia w domu nie było nikogo, bo rodzice pojechali odwiedzić ciocię, a ja poszłam do pracy. Wiedziałam, że ma do nas wpaść kuzyn i zostawić na ganku jakieś książki, które tata zamówił w jego księgarni. Kiedy więc sąsiadka zadzwoniła do mnie, twierdząc, że po naszej posesji kręci się jakiś facet, uspokoiłam ją i powiedziałam, że tak właśnie miało być.
Dopiero w drodze powrotnej do domu skoczyło mi ciśnienie, bo zadzwonił wspomniany kuzyn. Ponoć nie zdążył dziś do nas dotrzeć i książki dostarczy jutro. Nie powiem, trochę się zdenerwowałam. Więc kim był tamten mężczyzna? I co, jeśli zdążył już wynieść pół domu, wcześniej na przykład trując psa? Miał sporo czasu…
Już się to kilka razy zdarzyło w naszej okolicy, że złodzieje dawali psom tabletki nasenne albo jakieś inne świństwo w kiełbasie i obrabiali gospodarstwo. Drogę od przystanku autobusowego do furtki pokonałam w rekordowym tempie. Wpadłam do ogrodu i… stanęłam jak wryta. Moim oczom ukazał się dziwny widok.
Brandy siedział przed jakimś facetem, który zajął miejsce na ławce przed moim domem.
I obaj wpatrywali się w siebie z niezmąconym spokojem.
– Branduś, piesku! Chodź do mnie!
Pies nawet się nie poruszył.
– Brandy! – mój głos był już bardziej stanowczy i zwierzak się podniósł, chociaż niechętnie, a potem podbiegł do mnie, ale cały czas mając na oku faceta na ganku.
Nie wyglądał groźnie, a całkiem sympatycznie
– Rany! Myślałem, że przyjdzie mi tutaj umrzeć z zimna! – jęknął tamten. – Co za pies! Nie dał mi nawet wyciągnąć komórki z kieszeni! Pozwolił tylko usiąść, a jak próbowałem się ruszyć, pokazywał kły!
– A kim pan właściwie jest i co pan robi w moim domu? – zapytałam delikwenta, nadal mocno zdenerwowana.
Ten westchnął ciężko i zaczął mówić:
– Głupia sprawa… Złapałem gumę sto metrów stąd i jak się zabierałem do zmiany koła, okazało się, że nie mam lewarka! Więc poszedłem do najbliższego domu poprosić o pożyczenie. Nikogo tam nie było, więc do następnego… Pani był trzeci z kolei.
– Ale po co pan wchodził na teren? Jest przecież dzwonek! – rzuciłam ostro.
– Nie działa… – odparł niepewnie.
„No cóż, to możliwe – pomyślałam. – Ostatnio nam faktycznie szwankował”.
– Wiem, głupio zrobiłem, ale wydawało mi się, że widzę jakiś ruch w domu, falowała firanka… – ciągnął facet.
– Pewnie był przeciąg, zostawiłam uchylony lufcik, bo przypaliłam mleko – przyznałam się. – Ale i tak nie powinien pan wchodzić! Brandy mógł pana pogryźć!
– Wiem, przepraszam. Założyłem, że psy mnie lubią… Strasznie przemarzłem.
Spojrzałam na niego. Nie wyglądał groźnie, właściwie całkiem sympatycznie… Spod niesfornej grzywki patrzyły na mnie niebieskie oczy.
– Nie mam lewarka – powiedziałam. – Samochód zabrali rodzice, powinni być w domu w niecałą godzinę. Jeśli pan chce poczekać, to mogę nastawić herbatę.
W powietrzu była chemia
– Prawdę mówiąc, nigdzie się nie spieszę – odparł chłopak najwyraźniej zadowolony, a ja poczułam, że się rumienię…
Kiedy wrócili moi rodzice, byliśmy z Arturem tak pochłonięci rozmową, że nawet nie zauważyliśmy, jak wchodzą. Mama powiedziała mi późnej, że od pierwszej chwili wiedziała, co się święci.
– Czuło się w powietrzu taką chemię! – śmiała się, opowiadając tę historię znajomym przy każdej możliwej okazji.
Po naszym pierwszym spotkaniu Artur zaczął do mnie przyjeżdżać coraz częściej. Po miesiącu byliśmy już oficjalnie parą, a o Brandym ludzie zaczęli mówić „swat”.
– Chyba kiedyś będę musiała sobie tego twojego psa wypożyczyć, skoro złapał ci takiego fajnego męża! – powiedziała mi kuzynka rok później na moim ślubie.
Czytaj także:
„Ufałem żonie, lecz przeczuwałem, że zdrada wisi w powietrzu. Wpadłem w obłęd, wszędzie czułem zapach jej kochanka”
„Traktowałam przyjaciółkę, jak siostrę, a ona nie pozwalała mi spotykać się z facetami. Gdy odkryłam dlaczego, oniemiałam..."
„Mój mąż nie uznawał spodni, a buty koniecznie musiały być na wysokim obcasie. Byłam tylko jego popychadłem, ale do czasu..."