„Oskarżyłam syna o kradzież. Przestałam mu ufać i przez lata traktowałam jak złodzieja. Odnalazłam zegarek w szufladzie"

kobieta, która straciła męża fot. Adobe Stock, StockPhotoPro
„Czy dziwne, że zaczęliśmy go podejrzewać? Zegarek zginął, a pod blokiem stanął motor Pawła. Dla nas wiadome było, że go sprzedał. Straciliśmy zaufanie do syna. Ba – w ogóle przestaliśmy traktować go jak własne dziecko. Tak bardzo go skrzywdziłam, nie wiem, czy kiedykolwiek mi wybaczy".
/ 18.08.2021 13:44
kobieta, która straciła męża fot. Adobe Stock, StockPhotoPro

Zostałam sama w mieszkaniu na stare lata, co w sumie jest normalne. Dzieci dorastają, wyprowadzają się, zakładają własne rodziny. A rodzice siedzą na swoich śmieciach, wspominając dawny gwar, i czekają z niecierpliwością, aż któreś je odwiedzi.

Moja samotność jest tym cięższa, że od pięciu lat nie ma już ze mną Waldusia. Mąż odszedł pewnego ranka, cicho i spokojnie, tak jak zawsze żył. Po prostu się nie obudził. Wszyscy mówili, że to dobrze, że nie cierpiał, że miał śmierć lekką. Marne to pocieszenie, gdy zostaje się bez wsparcia bliskiej osoby, osoby, z którą się żyło przez tyle lat! Co prawda, mam dwoje dzieci. Mariolkę, która jest szczęśliwą mężatką i matką dwóch dorastających córek. No i syna, Pawła. Ale z nim mi się niezbyt układa.

Nie zgodziliśmy się na ten motor, bo się baliśmy

Wszystkiemu winne jest wydarzenie sprzed prawie trzydziestu lat. Paweł był wtedy nastolatkiem, skończył
17 lat. Uparł się, że zrobi prawo jazdy, kupi sobie motor. Nie chcieliśmy, bo wiadomo, jak młodzi szaleją na ulicach. Ale syn postawił na swoim.

Po lekcjach udzielał korepetycji, latał gdzieś na budowę, dorabiał sobie. Miałam nadzieję, że zanim skończy 18 lat, to mu ten pomysł z motorem przejdzie. Ale nie minęło pół roku, gdy okazało się, że nasz znajomy sprzedaje starą osę. Marzenie Pawła… Poprosił nas o pomoc, bo brakowało mu pieniędzy na ten motor.

– Mamo, oddam, przecież pracuję – przekonywał. – A okazja jest tylko teraz, to naprawdę tanio, motor znam, jest w dobrym stanie.

Odmówiłam. Paweł był zły. Znikał na całe dnie i noce, wracał zmęczony. Martwiłam się, że zawali szkołę, że wpadł w złe towarzystwo. Ale on mówił, że wziął więcej roboty, żeby szybciej zarobić. No i pewnego dnia jego wymarzony motor stanął pod blokiem. Syn pękał z dumy, a my… My kilka dni później odkryliśmy, że zginął zegarek Waldka.

Mąż dostał go od ojca – to była rodzinna pamiątka

W dodatku cenna, bo był sprawny i markowy! Waldek traktował ten zegarek jak kapitał. Mówił, że ma do niego sentyment, ale gdyby przyszły ciężkie czasy, to go sprzeda, bo jest sporo wart. No i właśnie ten zegarek zginął, a pod blokiem stanął motor Pawła.

Czy dziwne, że zaczęliśmy go podejrzewać? Tym bardziej że Paweł wyraźnie kręcił. Wiedzieliśmy przecież, że w tydzień na budowie nie zarobiłby brakującej kwoty. On co prawda tłumaczył, że znalazł nową fuchę, że przecież harował dniami i nocami, i dlatego miał pieniądze.

I tak – jak mówił – nie miał pełnej sumy, ale ten znajomy się zgodził rozłożyć brakującą kwotę na raty. Ale gdzie pracował, że tak dużo zarobił – tego już nie chciał powiedzieć.

To wtedy wszystko się między nami popsuło. Waldek jakoś tak zaciął się w sobie. Stracił zaufanie do syna. Ba – w ogóle przestał traktować go jak własne dziecko. Widziałam, że Paweł się tym gryzie, lecz nic z tym nie zrobiłam – ja też miałam do niego pretensje. Obwiniałam go, że zabrał ten zegarek, a w dodatku jeszcze kręci, prawdy nie chce powiedzieć.

Pamiętam tamte miesiące, tę ciężką atmosferę w domu. Paweł próbował z nami rozmawiać. Ale Waldek się do niego nie odzywał. A ja… No cóż, kochałam syna, więc próbowałam to wszystko wyjaśnić.

Jednak za każdym razem, gdy go prosiłam, żeby się przyznał, żeby powiedział prawdę, on zamykał się
w sobie albo wychodził.
Mówił, że ma żal do nas, że mu nie ufamy. A ja się zastanawiałam, co z tym zrobić.

Potem Paweł zdał maturę i wyjechał na studia. Wtedy było już lepiej; przyjeżdżał na tak krótko, że nie sposób było mu w czasie tych kilku dni w roku wypominać, co zrobił.

Chociaż Waldek chyba nigdy synowi nie wybaczył. I przeniósł to rozczarowanie nawet na dzieci Pawła, własne wnuki. O ile dziewczynki Marioli uwielbiał i hołubił, to bliźniaki Pawła traktował oschle. Jak nie dziadek.

Paweł już nie wrócił do nas, został w Gdańsku, z żoną i dziećmi. Nasza Mariola też wyprowadziła się
z domu, ale mieszkała w tym samym mieście, więc kontakt mieliśmy częstszy. I nie wiem, czy to dlatego, że widywaliśmy się przynajmniej raz w tygodniu, a z Pawłem raz w roku, czy dlatego, że to córka, to jednak inne mam z nią relacje.

Chociaż, przecież zawsze się mówi, że matka za synem stoi…

Ale ja mu chyba nigdy nie potrafiłam zapomnieć tego, co zrobił. Nawet nie znam jego żony, ona jest dla mnie obca. Kiedy zmarł Waldek, Paweł bardzo to przeżywał. Wziął nawet urlop w pracy, przyjechał do mnie na parę dni. Namawiał, żebym może pojechała z nim do Gdańska.

– Duże mamy mieszkanie, zmieścimy się, mamo – przekonywał.

– Dzieci przecież są już duże, nie będą ci przeszkadzać.

– Ale jak ty to sobie wyobrażasz? – patrzyłam na niego przez łzy. – Tu jest moje miejsce. Poza tym przecież ja właściwie tej twojej żony nie znam. Nie chcę mieszkać tak, z obcymi.

– Jesteśmy rodziną – powiedział, ale widziałam, jak go zabolały moje słowa. – Rzadko się widujesz z Magdą, ale to twoja synowa. Polubicie się. Zresztą nie możesz być teraz sama.

– Nie jestem sama – zaprotestowałam. – Mariola jest, mam tu rodzinę.

Nie wiem, dlaczego tak powiedziałam, przecież wiem, że go to zraniło. Ale śmierć Waldka mnie rozstroiła.
Mariola rzeczywiście się mną zajęła. I od razu namawiała, żebym sprzedała mieszkanie, zamieniła na mniejsze, gdzieś bliżej jej mieszkania.

– Za dużo tu bolesnych wspomnień – tłumaczyła. – A ta landara dla ciebie jednej jest za wielka. Sprzedaj… Emeryturę masz małą, to sobie dołożysz. Będzie cię stać na sanatorium, na leki. A poszukamy jakiejś kawalerki koło mnie, blisko.

– Starych drzew się nie przesadza. – upierałam się. – I jakoś daję radę.

Ale Mariola nie odpuszczała

A kiedy ja rok temu przewróciłam się i złamałam nogę, zaczęła jeszcze bardziej naciskać.

– Mamo, nie możesz codziennie wdrapywać się na trzecie piętro – mówiła. – Pomogę ci z przeprowadzką, formalnościami sama się zajmę. To naprawdę dobry pomysł.

Namówiła mnie, bo rzeczywiście, coraz trudniej było mi wchodzić po schodach. A i sprzątać trzy pokoje też nie jest łatwo. Mariola szybko znalazła małe mieszkanko, na tym osiedlu, na którym mieszka ona z rodziną. Załatwiła formalności i teraz pozostało już tylko uprzątnąć wszystko i przygotować się do przeprowadzki.

No i właśnie podczas tego sprzątania znalazłam go.

Ten zegarek. Leżał za szafą. Nie wiem, jak się tam znalazł. Może wysunął się z przepełnionej szuflady? W każdym razie był. Nieco przykurzony, obudowa była trochę podrapana, łańcuszek zaśniedziały. Nakręciłam go i patrzyłam na ruszające się wskazówki. Przytknęłam go do ucha. Tik-tak, tik-tak… Chodził jak przed laty, odmierzał czas, którego już nie da się cofnąć.

Przerwałam pakowanie i sprzątanie. Położyłam zegarek na stoliku, obok telefonu. Muszę zadzwonić do Pawła. Ale czy moje przeprosiny wystarczą? Tak bardzo go skrzywdziłam.

Czytaj także:
„Jako 45-letnia rozwódka chciałam zaszaleć z jurnym młodzikiem. Nie zauważyłam, że pod nosem był ten jedyny”
„Sprzedałam dziewictwo za 20 tysięcy złotych. Brzydzę się sobą i boję się spojrzeć w oczy rodzicom"
„Straciłem pracę, żebrałem i myłem się na cmentarzu. Wódka była moim przyjacielem. Siostra wyciągnęła mnie z tego bagna"

Redakcja poleca

REKLAMA