Z sąsiadami lepiej żyć dobrze. Kto się ze mną nie zgodzi? O, nie dalej jak wczoraj, ta starsza kobieta spod szóstki przyniosła mi kawałek domowego pasztetu. A ta spod dwudziestki pytała się kilka dni temu, jak tam Marek.
I tylko Ewa, moja sąsiadka z góry, mija mnie spuszczając wzrok. Nie widziałam jej zresztą dawno. Byłam raz i drugi z domowym rosołem, ale zastałam drzwi zamknięte. A samochód mojej dawnej przyjaciółki coraz później pod blok podjeżdża. „Co ona robi do takich godzin?
I czemu czasami w nocy rusza na pełnym gazie, jakby dokądś się spieszyła?” Nie śmiem nawet zapytać nie mam odwagi. Wiem, że nie umiałaby przebaczyć mi tego, co zrobiłam. Co się dziwić – ja sama nie potrafię sobie wybaczyć. Zniszczyłam naszą przyjaźń ze zwykłej bezmyślności.
Historia pięknej przyjaźni
Wprowadziliśmy się na to osiedle siedem lat temu. Ależ byliśmy szczęśliwi! Młodzi jeszcze, pełni zapału. Nie mieliśmy dzieci, Konrad miał się dopiero urodzić za dwa lata. Jesteśmy z mężem taką licealną parą, co to przez całe studia kręciła się po cudzych kątach, nie mając się gdzie podziać, więc to kupione okazyjnie mieszkanie było dla nas darem niebios.
I nic nam nie przeszkadzało: ani stara podłoga, która skrzypiała przy każdym stąpnięciu, ani odpadająca fuga w łazience. – Zrobi się wszystko z czasem – powtarzał mi Marek, a ja już oczami wyobraźni widziałam się władczynią czterdziestu ośmiu eleganckich metrów.
Trzeba powiedzieć, że rzeczywistość zweryfikowała te marzenia. Siedem lat minęło ani się człowiek obejrzał, a my tylko telewizor kupiliśmy do salonu. Co do remontu, to zawsze były ważniejsze sprawy. I nawet mi już tego nie żal, byle tylko z Ewą to inaczej się wszystko ułożyło…
Poznałam ją jakoś trzy tygodnie po przeprowadzce. Szła z synkiem do osiedlowego sklepiku i wyglądała jak nie z tej bajki. Bo chyba jeszcze nie powiedziałam, że moja sąsiadka jest wręcz zjawiskową pięknością. Kobieta z klasą, chciałoby się rzec – zawsze elegancki bucik na wysokim obcasie, długi płaszcz, świetnie skrojony kostium, skórzana torebka.
Wtedy też tak wyglądała. Jej synek, Sławek, czepiał się jej spódnicy, a ona łagodnym, aczkolwiek stanowczym głosem tłumaczyła mu, że teraz nie może z nim rozmawiać, ale potem, w domu, chętnie wyjaśni mu, co to są chmury. Żebym to ja miała taką cierpliwość!
Wpatrywałam się w Ewę jak urzeczona. Oczywiście nie byłabym sobą, gdybym nie szczypnęła mojego męża w ramię. Licealna miłość licealną miłością, ale, jak to mówią, „strzeżonego Pan Bóg strzeże”:
– Tylko mi się czasem w niej nie zakochaj – powiedziałam na wpół żartobliwie.
Marek tylko wzruszył ramionami, mrucząc coś o tym, że lalki nie są w jego typie, ale we mnie ziarno niepewności zostało już zasiane. Postanowiłam tę piękną nieznajomą mieć na oku. Okazja nadarzyła się szybciej, niż myślałam, bo kilka dni później Ewa sama zadzwoniła do moich drzwi!
– Właśnie robiłam ciasto, nic wielkiego, placek z wiśniami – świergotała. – Tak sobie pomyślałam, że przyjemnie by było, jakbyśmy się poznali. Nawet pani nie wie, jak się cieszę, że państwo kupili to mieszkanie. Wcześniej mieszkała tu taka młodzież, huk, hałas, nie wiadomo co tu odchodziło… Ojej, przepraszam, nie przedstawiłam się – Ewa jestem.
– Marta – mruknęłam.
Nie pozostało mi nic innego, jak zaprosić nową znajomą do środka na ciasto.
O dziwo, weszła chętnie. Tłumaczyła, że zostawiła synka pod opieką mamy, i w końcu ma chwilę dla siebie: – Nie mam tu wielu znajomych – wyjaśniła przepraszającym tonem.
Po kilku takich spotkaniach musiałam przyznać, że zbyt pochopnie oceniłam uroczą sąsiadkę. Nie była próżną, wypacykowaną lalką, o nie. Była uczynną, niezwykle życzliwą ludziom osobą. Jej mąż od wielu lat mieszkał za granicą. Mówiła o tym bardzo dyskretnie i rzadko, w przypływach szczerości, ale z jej półsłówek zrozumiałam, że nie bardzo odpowiada jej ta sytuacja.
Wprawdzie przysyłał co miesiąc okrągłą sumkę i Ewa nie musiała w ogóle pracować, jednak czuła się samotna. No i to na jej barki spadało prowadzenie domu i wychowanie Sławka. A jej syn, trzeba to przyznać, był urwisem. Ewa często wzdychała, że gdyby w domu była męska ręka, na pewno inaczej sytuacja by wyglądała, a ja nie mogłam w duchu nie przyznać jej racji.
Sławek po prostu lgnął do mojego Marka. Nie zabraniałam tych kontaktów, bo i czemu. Mój mąż z czasem zaczął zastępować małemu wujka – zabierał go na męskie wyprawy do garażu, kupował modele, które razem sklejali, opowiadał historie ze swojego dzieciństwa. Ewa była tym zachwycona i nie raz mi dziękowała, a i ja nie miałam nic przeciwko temu.
A kiedy jeszcze dowiedziałam się, że jestem w ciąży z Konradem, to jej pierwszej powiedziałam o tym. I to ona zawiozła mnie do szpitala, gdy Marek był w pracy, a ja nagle gorzej się poczułam. To jej zwierzałam się z pierwszych obaw dotyczących tego, czy poradzimy sobie z opieką nad maluchem. W końcu, choć niewiele starsza ode mnie, była już doświadczoną matką!
Teraz, gdy przypominam sobie tamten czas, muszę przyznać, że sama wysyłałam Marka do sąsiadki. Mówiłam: – Ewa wspominała, że coś jej się zepsuło w lodówce. Nie zerknąłbyś na to? Albo: – Sąsiadom z góry zalało piwnicę. Zajrzyj, czy Ewci czegoś nie potrzeba, czy i do niej nie dotarła woda.
Podsłuchalam pewną rozmowę
Marek nie zawsze miał ochotę iść, bo to wiadomo jak facet po pracy, najchętniej leżałby cały dzień na kanapie i gapił się w telewizor. Ale ja dotąd wierciłam mu dziurę w brzuchu, że ubierał się i szedł na górę. A jak już poszedł, to nie raz i nie dwa się zasiedział.
Wiadomo, jak to jest. A to Sławkowi trzeba było coś wytłumaczyć, a to Ewa nalegała, żeby został na kolacji, powód zawsze się znalazł. Nie byłam o te wizyty zazdrosna, skąd. Cieszyłam się na te chwile samotności, bo wiadomo, jak to jest przy małym dziecku i przy mężczyźnie – koło obu trzeba, co tu się oszukiwać, nieustannie skakać.
I pewnie dalej bym tkwiła w błogim przekonaniu, że wszystko w życiu mi się układa, gdyby nie pewna podsłuchana rozmowa. Stałam właśnie w kolejce do naszego osiedlowego sklepiku. Było to przed jakimiś świętami, więc ogon się wił niemiłosierny.
Nagle usłyszałam rozmowę dwóch kobiet stojących za mną. Nie wiem, dlaczego zwróciłam uwagę na temat rozmowy. Może dlatego, że obie znałam z widzenia, a może dlatego, że podświadomie od razu wyłapałam, że mówią… o mnie!
Kobiety mnie nie widziały, zaprzątnięte plotkowaniem. A ja im dłużej słuchałam, tym bardziej kamieniałam z przerażenia, a potem ze złości na samą siebie, że byłam tak naiwna!
– Piękna Ewa kolejną ofiarę sobie znalazła. Mąż za granicą, to wiadomo, nudzi się babinie – mówiła jedna z przekąsem. – Ten jej synek, wiadomo, z kim ona go ma? Bo do ojca, to powiem pani, niezbyt podobny…
– Taaa, a najgorsza żona tego całego Mareczka. Może to taki układ, wie pani? – tu kobieta roześmiała się obleśnie, a ja poczułam, jak oblewa mnie rumieniec. – Ona udaje, że nie wie, on udaje, że ona nie wie… Teraz takie rzeczy ludzie wymyślają, że pani się w głowie nie mieści…
Tamta druga widać pokiwała głową, bo przez chwilę była cisza, a potem dodała:
– A ostatnio to widziałam, jak oni razem wsiadali do samochodu. W nocy, proszę pani! A żonka pewnie smacznie spała. Tacy roześmiani, jeszcze bezczelnie „dobry wieczór” mi powiedzieli, jak wyglądałam zza firanki, wyobraża sobie pani? Bezecnicy!
Nie mogłam tego dłużej słuchać. Schowałam głowę pod kaptur i wymknęłam się ze sklepu. Nie mogłam złapać tchu po rewelacjach, które usłyszałam. Marek i Ewa? Najbanalniejsza historia pod słońcem? Moja przyjaciółka i mój mąż, którego zawsze też miałam za przyjaciela? I co ja mam teraz zrobić?!
Wszystko zaczęło mi się układać w głowie: to, że ostatnio Marek mniej wymawiał się od pomagania Ewie w codziennych sprawach. To, że nawet zaczęli jeździć jednym samochodem co rano do pracy, bo tak podobno wychodzi taniej. To, że Ewa tak nachwalić się mojego męża nie mogła, a o swoim ostatnio jakby rzadziej wspominała…
Wiedziałam, że niedługo Rafał, ślubny naszej sąsiadki, przyjeżdża na urlop do Polski. Cieszyliśmy się od dawna na tę okoliczność i ja zaprosiłam ich oboje do nas na uroczystą kolację. Teraz to spotkanie miało stać się okazją do odsłonięcia wszystkich ciemnych kart. No i rzeczywiście, stało się. Tylko że skończyło się to wszystko zupełnie inaczej, niż się spodziewałam.
Rafał z Ewą zjawili się punktualnie
Dawno nie widziałam swojej sąsiadki tak rozpromienionej. Aż poczułam cień wątpliwości – czy tak wygląda wiarołomna żona? Ale potem machnęłam na te myśli ręką. „Z Ewy jest dobra aktorka”, wyjaśniłam sobie.
Rafał okazał się przesympatycznym człowiekiem: wesołym, inteligentnym, skromnym. Pasowali do siebie z Ewą. I kiedy wszystko płynęło tak, jak to zwykle płynie w niezobowiązujących, towarzyskich okolicznościach, ja postanowiłam odbezpieczyć swój granat: – Chciałam cię o coś zapytać, Ewuniu – zagaiłam słodkim głosem, choć wszystko się we mnie gotowało. – Co robiłaś z moim Markiem w nocy w samochodzie?
– Ja? Jakiej nocy?? – Ewa poczerwieniała i zaczęła się gorączkowo tłumaczyć. – Moja przyjaciółka próbowała się zabić, Marek zgodził się ze mną tam jechać... – Nie bądź śmieszna – syknęłam. – Ludzie was widzieli! Dobrze, Rafał, że jesteś, usłyszysz wszystko o swojej żonie!
I zaczęłam wymieniać: wszystkie herbatki, które przeciągnęły się w nieskończoność, wszystkie podwózki rano do pracy… mówiłam i mówiłam, Ewa siedziała blada jak ściana. Najdziwniej jednak zachował się Rafał. Odwrócił się w stronę żony i warknął lodowato:
– To prawda? Jednak mnie zdradzasz?! Wiedziałem! – i uderzył ją w twarz.
To było potworne! Ewa nawet nie płakała. Rafał wyciągnął swoją skamieniałą żonę, a Marek wybiegł za nimi, grożąc mu policją, jeśli choć dotknie Ewę. Potem wrócił i wysyczał do mnie:
– Będziesz ją miała na sumieniu!
Okazało się, że problemem Rafała jest chorobliwa zazdrość. Leczył się podobno nawet na to, ale Ewa nigdy mi o tym nie mówiła, chcąc być lojalną wobec męża… A moje rewelacje, zasłyszane w sklepie, były zwykłymi plotkami.
Po tej kłótni Rafał wyjechał. Ewa przestała się do mnie odzywać, ale z plotek wiem, że wysłał jej papiery rozwodowe. Została sama z synkiem. Może dlatego zdecydowała się podjąć jakąś pracę w nocy?
Widzę jej samochód, jak odjeżdża o dziwnych godzinach i przyjeżdża o jeszcze dziwniejszych. Ale nie śmiem rzucać podejrzeń. Bo teraz – niestety za późno – wiem już, że najłatwiej kogoś skrzywdzić bezpodstawnym podejrzeniem.
Czytaj także:
„Moje rajskie wakacje skończyły się tragedią. W jednej chwili straciłam męża, córkę i sens mojego życia”
„Na szkolny zjazd pojechałam po to, by spotkać dawną miłość. Na jego widok zrobiło mi się gorąco i miałam grzeszne myśli”
„Ojciec pojawił się po 20 latach i chciał, żebym wokół niego skakała. Wpędzał mnie w poczucie winy”