„Opuściła mnie chęć życia, ale nie chciałem się leczyć. Byłem przekonany, że tylko wariaci chorują na depresję"

Nie chciałem przyznać, że mam depresję fot. Adobe Stock, Paolese
Wyszedłem za drzwi, dotarły do mnie ich komentarze: „Świr”, „Odbiło mu”, „Jest do niczego”, „Deprecha”. Uciekłem. Zamknąłem się w ubikacji, oparłem czoło o kafelki, zagryzłem wargi, by się nie rozpłakać. Nie umiałem wyjaśnić, co jest ze mną nie tak.
/ 22.08.2021 13:09
Nie chciałem przyznać, że mam depresję fot. Adobe Stock, Paolese

– Panie Michale, tak dalej być nie może. Musi pan się wziąć w garść – usłyszałem. – Nawet najwierniejsi klienci zaczynają pytać, co się stało z naszą jakością obsługi. Chyba rozumie pan, że jako właściciel tego biznesu nie mogę pozwolić na narażanie na szwank naszej marki.

Prezes nie zwykł krzyczeć. Upominał mnie spokojnym głosem, cedząc słowa i trąc podbródek jakby w zakłopotaniu. Po latach współpracy umiałem rozpoznawać jego nastrój po tych delikatnych znakach. Był bliski wybuchu – pod powierzchnią opanowania buzowały złość, niedowierzanie i żal do jednego z lepszych dotychczas pracowników.

Oczekiwał, że coś ze sobą zrobię, że wreszcie wyjdę z kryzysu

Skinąłem głową, zgadzając się z szefem.

„Tak dalej być nie może” – ta myśl towarzyszyła mi od rana do wieczora oraz podczas nieprzespanych nocy od wieczora do rana. „Nie chcę być ciągle smutny i rozbity, nie chcę w każdym człowieku oraz nowej sytuacji widzieć wroga i przeszkodę nie do pokonania. Chcę, żeby było jak kiedyś, chcę żyć. Po prostu chcę normalnie żyć!”.

– Czy pan mnie w ogóle słucha?

– Tak, tak – skłamałem.

Jego ostatnie słowa przeleciały gdzieś mimo moich uszu. Zresztą co mógłbym mu odpowiedzieć? Czy to, że nikt mnie nie rozumie i nie mam po co żyć? A może to, że świat stał się ostatnio miejscem ponurej egzystencji? W porównaniu z beznadzieją tego trwania z dnia na dzień jakość obsługi klienta w naszej firmie to dla mnie problem nie większy niż główka szpilki.

Taka jest prawda, ale nie powiem tego prezesowi, bo… Bo nie mam siły. Nawet na to. Jak mogę się zajmować czymkolwiek więcej, skoro to, co przeżywam obecnie, już jest ponad moją wytrzymałość? Rano wstać, pójść do pracy, zrobić zakupy, wrócić, przeżyć tyrady małżonki, że kiedyś było lepiej, położyć się, czekać na sen, daremnie, patrzeć w czarne nocne okno, patrzeć w szare poranne okno, wstać…

Codziennie myślę, żeby już nie wstawać, nie musieć powtarzać tej żmudnej, życiowej procedury. Na razie przyzwyczajenie bierze górę, ale kiedyś…

Kiedy to się zaczęło?

Nie wiem, nie potrafię określić dokładnej daty, ale mam w głowie kilka momentów, kiedy pytałem sam siebie, dlaczego coś dotychczas dobrego albo przyjemnego straciło nagle cały urok. Dlaczego od jakiegoś czasu spotkania ze starymi licealnymi kumplami skłaniają mnie jedynie do refleksji nad przemijaniem i starzeniem? Dlaczego ostatnie wakacje nad morzem w pięknej Grecji nie cieszyły mnie wcale? Dlaczego…?

Można by tak pytać w nieskończoność. Podniosłem wzrok znad ekranu komputera. Znów odpłynąłem myślami, dzień w pracy miał się ku końcowi, a ja nic nie zrobiłem. Moi podwładni wykonywali swoje zadania albo załatwiali prywatne sprawy. Nie obchodziło mnie to, że się lenią. Jednego z nich w ogóle nie było w pracy, co podobno zgłaszał. Nie pamiętam…

Wyszedłem za drzwi, dotarły do mnie ich komentarze: „Świr”, „Odbiło mu”, „Jest do niczego”, „Deprecha”. Uciekłem. Zamknąłem się w ubikacji, oparłem czoło o kafelki, zagryzłem wargi, by się nie rozpłakać.

„Wszyscy są przeciwko mnie. Nie wrócę tam! Śmieją się ze mnie, szydzą, nie dam rady stawić im czoła”.

Wymknąłem się z biura bez płaszcza, który został w pokoju

„Trudno, nie jest tak zimno. Dlaczego świat się sprzysiągł, żeby mnie…?”.

Pisk hamulców. Potem przekleństwa, krzyki, trzask otwieranych i zamykanych drzwi. Rozejrzałem się. Wypadłem w roztargnieniu na ulicę. Mało mnie nie przejechali. Może szkoda, że tak się nie stało? Może lepiej by było już nie żyć? Szast-prast i koniec.

– Panie Michale! – zawołał mnie ktoś z drugiej strony ulicy.

Odwróciłem się i ujrzałem pana Romka, naszego portiera. Znaliśmy się od kilkunastu lat, a jednak dotychczas nie zamieniliśmy więcej niż kilkadziesiąt zdań. Głównie tyczyły wydawania i zwrotu kluczy oraz zamykania okien na noc. Teraz machał do mnie, a w drugiej ręce miał mój płaszcz. Przebiegł przez ulicę.

– Dziękuję. Cholerne roztargnienie – mruknąłem, odbierając od niego okrycie. Wcale nie byłem mu wdzięczny.

„Kto mu kazał gonić za mną z tym cholernym płaszczem? No kto?!”.

Panie Michale, znamy się dość długo… Mogę jakoś pomóc? – zagadnął, przyglądając mi się uważnie.

„Czego się gapi? O co mu chodzi? Znowu jakieś pretensje?”.

– Odczepcie się, po prostu się odczepcie! – warknąłem agresywnie.

Jedni się wyśmiewają, inni udają dobrych. Czemu mnie nie zostawią w spokoju? Jedyne, czego pragnę, to chwila spokoju”.

Odszedłem szybkim krokiem, zostawiając pana Romka na chodniku.

Wałęsałem się po mieście bez celu przez dwie godziny, do domu wróciłem dopiero wieczorem

„Pewnie znowu usłyszę, że kiedyś byłem milszy, lepszy, a teraz życie ze mną stało się nie do zniesienia. Po co mi to ciągle powtarzają? Sam wiem, że wcześniej byłem dla innych oraz dla samego siebie milszy i lepszy”.

– Kochanie, przygotowałam specjalną kolację. Zjedzmy wspólnie, proszę – przywitała mnie żona.

Tym razem nie było kłótni ani wymówek. Nie miałem ochoty na rodzinny posiłek, ale jakoś się zmusiłem. Usiedliśmy. Kiedyś planowaliśmy, że każda wspólna chwila będzie świętem. Potem przyszły góry obowiązków, praca na dwa etaty, opieka nad dziećmi, kłótnie o drobnostki, o zmarnowane życie.

Dziś siedzimy razem, a ja mam ochotę zwiać stąd jak najszybciej. Zaszyć się w kącie albo w łóżku i przeczekać czas do porannego wyjścia.

„Co zostało z naszych planów? Naszego wspólnego życia?”.

– Kochanie, chciałabym ci pomóc. – żona chwyciła mnie za rękę. – Wydaje mi się, że masz teraz złe chwile. Dużo zmartwień. Może nawet… depresję. Pomożemy ci, damy radę.

Wyrwałem rękę i wrzasnąłem z wściekłością:

– To tak wygląda?! Wariata ze mnie robisz? Czy wszyscy się na mnie uwzięli?! – pobiegłem do pokoju, zatrzasnąłem drzwi i rzuciłem się na łóżko.

„Nie chcę nikogo znać. Nikogo! Chcę spać, chcę zniknąć, zapaść się w szarość. Odejść.”

Leżałem tak i czekałem, aż sen nadejdzie

Przez chwilę zdawało mi się, że zasypiam, ale znów nie dałem rady. Czarna noc pełniła straż, ja też czuwałem. Słyszałem, że moja żona również nie śpi, kręci się po mieszkaniu.

„Co ona powiedziała? Depresja? U mnie? Przecież zarabiam, pomagam w domu, jestem podporą rodziny, nie piję, nie palę, nie mam innych nałogów. Jestem mężczyzną odpowiedzialnym za siebie oraz innych, nie mam czasu na żadne zaburzenia psychiczne. Nie pasują do mnie! Nie jestem taki! Jacyś wariaci, odchyleńcy, artyści – oni mają zaburzenia i depresje. Ale ja? Ja jestem normalny”.

Leżałem i myślałem. Analizowałem swoje życie, ostatnie odczucia i zachowania. Po kilku godzinach wyszedłem. Czekała na mnie. Chciałem coś powiedzieć, wyjaśnić, ale znowu nie miałem siły.

Przytuliłem się do mojej kobiety i rozpłakałem się

Wiem, że to żałosne, niemęskie, ale nie umiałam przestać. Chciałem jej powiedzieć, że ją kocham, ale nie okazuję tego, bo jestem zmęczony, bezradny wobec wszystkiego, co mnie spotyka i przerasta, że sam nie potrafię zrozumieć własnego zachowania. Jednak nie mogłem wydusić ani słowa. Jedynie płakałem i płakałem.

A ona nic nie mówiła, tylko mocno mnie przytulała. Po długich namowach żony zdecydowałem się na wizytę u psychiatry. Teraz wiem, że zrobiłem to o wiele za późno. Zarówno leki, jak i terapia pomagają powoli. Cóż, w im głębszy dołek wpadniesz, tym dłużej z niego wychodzisz.

Nie wszystkim się udaje. Wielu walczy z depresją samotnie, narażając się na wymówki, szyderstwa albo łatkę świra. Niszczą życie swoje i swojej rodziny, wylatują z pracy lub sami się wycofują z wszelkiej aktywności, byle nie musieć stawiać codziennie czoła rzeczywistości. A najgorsze, że wielu się zabija. Myśli samobójcze to codzienność człowieka chorego na depresję.

Po jakimś czasie poczułem się lepiej. Wracałem powoli do życia i zacząłem na nowo odkrywać, że jest ono atrakcyjne, że można się cieszyć swoim domem, rodziną, sukcesami w pracy. Można zyskać nowych przyjaciół. Na przykład pana Romka. Teraz jesteśmy w bliskim kontakcie. Tyle lat w jednej firmie, a dopiero nieszczęście nas zbliżyło.

To on zadzwonił do mojej żony i wszczął alarm

Jego brat kilka lat temu popełnił samobójstwo. Chorował właśnie na depresję i Romek długie lata walczył z wyrzutami sumienia, że go nie uratował. U mnie zauważył podobne objawy, umiał odpowiednio zareagować i przygotować moją żonę. Być może zawdzięczam im obojgu życie, bo sam nie dałbym rady.

Czytaj także:
„Nasz syn ma firmę budowlaną. Wstyd nam we wsi, bo wyzyskuje ludzi, zatrudnia na czarno bez umowy i ubezpieczenia”
„Czułem się jak król życia. Piłem, ćpałem, zmarnowałem karierę i zniszczyłem małżeństwo. Zawiodłem też córki”
„Przyjaciółka dała się omamić narcyzowi i teraz płacze mi w ramię. Uwiódł ją, a potem szybko zajął się kolejną pięknością"

Redakcja poleca

REKLAMA