„Wymyślałem bajki jak Andersen, by zaimponować kumplom. Za granie chojraka dostałem porządną nauczkę”

chłopak, który popisywał się przed kolegami fot. iStock by Getty Images, mdurson
„– Wejdziesz tam, porobisz zdjęcia i przyniesiesz nam jako dowód, że nie ma tam żadnego licha – zakomunikował mi mój niby przyjaciel. – Oczywiście po zmroku, żeby nie było zbyt łatwo”.
/ 09.08.2023 08:45
chłopak, który popisywał się przed kolegami fot. iStock by Getty Images, mdurson

Nigdy tego nie zapomnę tym draniom! Mareczek, mój pożal się Boże przyjaciel i ten łachudra, Benek. Obaj ubawieni stali po drugiej stronie metalowych drzwi i zanosili się od śmiechu. Nie zważali na moje wołania, nie obchodziło ich, że robię po gaciach ze strachu.

No rzeczywiście, trochę przesadziłem. Trochę ubarwiłem rzeczywistość, ale czy nie każdy chłopak tak robi? Jesteśmy tylko ludźmi, niektórym przydałoby się trochę wyrozumiałości. Wiadomo jak jest, kiedy siedzisz przy ognisku, sączysz piwko, a wokół ciebie pięciu chłopa i każdy spragniony jakiejś strasznej historii.

Nikt z nas nie był bez winy. Wszyscy dokładali coś od siebie. Stefan opowiadał, jak to któregoś dnia przyuważył w oknie sąsiada machającego żonie tasakiem przed nosem. Potem sąsiad kopał w ogródku za domem przez pół nocy. Oczywiście jego żona zniknęła i choć mówili, że uciekła z listonoszem, to Stefan zarzekał się, że to własny mąż ją zadźgał tamtej nocy.

Krystek mówił, że pewnej nocy coś rozszarpało im świnię. Żaden wilk ani niedźwiedź, u nas w okolicy nie ma takich stworów. To musiało być jakieś straszydło, bo żadnych śladów zwierząt w okolicy nie znaleziono, a świnia w kawałkach.

Inny kumpel twierdził, że w jego miejscowości utonęły dwie dziewczynki. Ponoć osobiście widział, jak wzięły się za ręce, po czym weszły do wody i już z niej nie wyszły. Zupełnie jakby coś w nie wstąpiło i kazało to zrobić.

Brnąłem w kłamstwa do upadłego

– Takie rzeczy nie działy się wcześniej – pokręcił głową Benek. – Dopiero ostatnio zagnieździło się u nas jakieś zło. Mnie się wydaje, że to ma związek ze Starymi Bojarami.

Stare B. był to budynek stojący w pewnej odległości od wsi. Przez wiele lat służył jako prywatny dom opieki, dość drogi zresztą, dlatego trafiali tam głównie zamożniejsi lokatorzy. Stąd nazwa nawiązująca do dawnych elit zamieszkujących nasze wschodnie ziemie. Zakład zamknęli po tym, jak jeden z pensjonariuszy dostał szału i poważnie poranił kilku kolegów i pielęgniarzy. We wsi szeptano o masowej rzezi, a nawet o zbiorowym samobójstwie ukrywanym przez władze w celu zapobiegnięcia panice.

– Ha, ha! Boisz się tej ruiny, serio? – wyśmiałem Benka.

– Każdy wie, że w tym miejscu jest coś dziwnego – mruknął Krystek.

– Aha – pokiwałem głową. – Kilka graffiti na ścianach, parę rozbitych butelek i toaleta dla okolicznych meneli. No rzeczywiście, przerażająca sceneria… – prychnąłem pogardliwie, po czym dodałem z niezachwianą pewnością siebie. – Nic tam nie ma! Byłem tam nieraz, więc wiem, co mówię.

Mym słowom towarzyszył pomruk uznania, bo odkąd zamknęli zakład, a ludzie zaczęli opowiadać niestworzone historie, żaden dzieciak nie odważył się wejść do Bojarów. Choć zauważyłem, że niektórzy patrzyli na mnie z powątpiewaniem. Chyba nie do końca mi wierzyli. Postanowiłem przekierować ich uwagę na inne tory.

– Nie macie pojęcia, jak wygląda prawdziwy nawiedzony dom! – ciągnąłem. – W zeszłe wakacje byłem w jednym takim na Mazurach. Widziałem najprawdziwszego demona, jak wypruwał flaki jakiejś dziewicy. Krew była wszędzie, na podłodze, ścianach, nawet na suficie…

– Skąd wiesz, że to była dziewica? – ktoś przerwał moje wywody, a reszta z trudem tłumiła chichot.

– Co? – spojrzałem na zgromadzonych, którzy wymieniali między sobą znaczące spojrzenia, i zrozumiałem, że przesadziłem. Postanowiłem jednak brnąć w kłamstwa do upadłego.

– Nie wierzycie mi, tak? Wiem, co widziałem i dlatego nie robią na mnie wrażenia wasze głupie strachy.

– Skoro jesteś taki odważny, to udowodnij – odezwał się Mareczek.

Gnida jedna, to on to wszystko musiał wymyślić… – dotarło do mnie.

– Niby jak? – bąknąłem.

– Wejdziesz do Starych B., porobisz zdjęcia i przyniesiesz nam jako dowód, że nie ma tam żadnego licha – zakomunikował mi mój niby przyjaciel. – Oczywiście po zmroku, żeby nie było zbyt łatwo.

Zdębiałem. No chyba żartuje!

Ot, dziesięć minut i będzie po sprawie

Niestety, reszta chłopaków podchwyciła ten pomysł ochoczo. Wszyscy mu przyklasnęli i już zaczęli planować mój nocny wypad do opuszczonego budynku.

– Zaraz, zaraz! Chwileczkę! – zaprotestowałem. – A czy ja tutaj nie mam nic do powiedzenia?! – jęknąłem.

– Jasne, że masz – Benek poklepał mnie po ramieniu. – Masz nam opowiedzieć, jak było. Ze szczegółami. Skoro, jak twierdzisz, tyle razy już tam byłeś, na pewno nie będziesz mieć z tym żadnego problemu. My potrzebujemy tylko kilku fotek. Ot, dziesięć minut i będzie po sprawie.

Dziesięć? I ja w to uwierzyłem!

Kiedy kilka dni później, podeszliśmy pod Stare Bojary, nogi trzęsły mi się jak galareta. Trzech chłopaków z naszej ekipy całkiem stchórzyło. Nie chcieli nawet zbliżać się do tego miejsca po zapadnięciu zmroku. Wymówili się jakimiś obowiązkami i każdy został bezpieczny w domu. Wybraliśmy się więc tylko we trzech, Benek, Mareczek i ja.

– Dobra, właź i rób, co do ciebie należy – popchnęli mnie przed siebie z jedną zaledwie latarką w ręce i komórką do cykania fotek w kieszeni. – My tutaj na ciebie poczekamy.

Przełykając głośno ślinę, wszedłem przez stare metalowe drzwi, które zaskrzypiały złowieszczo. Nie zdążyłem się nawet odwrócić, gdy usłyszałem ponowne skrzypnięcie, a potem głuchy huk i dźwięk majstrowania przy zamku. Nie wiem, co moi koledzy dokładnie zrobili, ale kiedy rzuciłem się do drzwi i próbowałem je otworzyć, za nic nie mogłem tego zrobić.

Waliłem, krzyczałem, żeby mnie wypuścili i że nie taka była umowa, ale po drugiej stronie słyszałem tylko śmiech. Ale po chwili i te odgłosy całkowicie umilkły… Cholera jasna, czyżby ci dranie sobie poszli i zostawili mnie tutaj samego? Niestety, wszystko właśnie na to wskazywało!

Nie było możliwości, żeby wydostać się z budynku przez okna. Próbowałem. Wszystkie zabite były grubymi deskami, przez szczeliny pomiędzy nimi sączyło się upiorne światło księżyca. Obróciłem się powoli, ostrożnie, jakby za chwilę miało mnie coś zaatakować. Serce biło mi jak szalone. Poświeciłem latarką przed siebie. Znajdowałem się w dużym pomieszczeniu przypominającym hol. Po prawej stronie była szatnia, po lewej jakieś drzwi, a tuż obok korytarz prowadzący w głąb budynku. Na wprost znajdowały się schody na górę.

– O, nie, tam na pewno nie wejdę – pomyślałem, pamiętając, że w każdym horrorze to właśnie na piętrze czai się najstraszniejsze COŚ.

Prawdę mówiąc, w ogóle nie miałem ochoty nigdzie chodzić, ale pomyślałem, że gdzieś z tyłu znajdę może otwarte drzwi albo chociaż okno z wybitą szybą. Pamiętałem, że z drugiej strony budynku widziałem kiedyś kilka takich okien. Cóż, zawsze to lepiej ruszyć się i szukać drogi ucieczki, niż siedzieć skulony pod drzwiami, czekając na nadejście świtu.

Miałem co prawda ze sobą komórkę, ale wolałem jej nie używać bez wyraźnej potrzeby. Wymknąłem się z domu niepostrzeżenie. Gdyby rodzice wiedzieli, gdzie się szlajam po nocy, dostałbym szlaban do końca życia.

Wyobraźnia podsuwała mi straszne obrazy

Ruszyłem ostrożnie przed siebie i po chwili skręciłem w korytarz po lewej stronie. Nie uszedłem nawet kilku kroków, gdy na coś wlazłem. Coś z brzękiem potoczyło się kilka metrów dalej i uderzyło w ścianę. Butelka. Choć tak naprawdę nigdy nie byłem w Bojarach, dobrze oceniłem obecne przeznaczenie tego miejsca. Jaskinia okolicznych pijaczków. Wszędzie walało się mnóstwo śmieci, jakieś papiery, puste butelki po wódce i paczki po ukraińskich papierosach. Pełno tu było rozbitego szkła, trzeba było ostrożnie stawiać stopy.

Robiłem, co mogłem, ale w ciemności trudno zachować ostrożność i już po chwili wdepnąłem… w kupę. Zakląłem, ale w gruncie rzeczy wcale się tym nie przejąłem. Moje myśli zajęte były tym, co mogło na mnie czyhać w mroku. Wyobraźnia podsuwała mi najstraszliwsze obrazy, a świadomość tego, że jestem w miejscu, gdzie jak twierdzą niektórzy, rozegrała się krwawa masakra, bynajmniej nie pomagała.

Nagle usłyszałem hałas. Najpierw ciche szuranie i głuche pomruki, a potem wyraźny dziki, niemal pierwotny ryk. Ni to charknięcie, ni to ziewnięcie. Coś jakby straszny stwór powstał z otchłani piekieł, otworzył ślepia i powoli budził się do życia. Zamarłem i zgasiłem latarkę. Nasłuchiwałem w ciemności. Nie wiem, ile tak stałem jak sparaliżowany, ale to były zdecydowanie najgorsze minuty mojego życia. Coś było blisko, być może tuż obok i wiedziało, że tutaj jestem. Słyszałem chrapliwy oddech. Bałem się poruszyć choćby małym paluszkiem, bałem się, że stwór rzuci się na mnie i rozszarpie mnie na kawałki.

– Ohohohoho! – ryknął nagle stwór, aż zahuczało mi w uszach.

W tym momencie poczułem, że po nogach ścieka mi ciepła strużka moczu. Zlałem się w spodnie ze strachu! Jednak w tamtym momencie prawie tego nie zauważyłem. Natychmiast odzyskałem władzę w nogach i rzuciłem się do ucieczki. Myślałem, że biegnę w przeciwnym kierunku niż ten, z którego dobiegł ten przerażający ryk, ale najwyraźniej echo szalejące po pustym budynku zmyliło mnie. Wpadłem wprost na… stwora. Potknąłem się o jego nogi i wyłożyłem się jak długi na podłodze.

Znałem go dobrze 

– Co, u licha! – warknął stwór, a ja w pośpiechu włączyłem latarkę i zaświeciłem mu prosto w oczy.

Zamrugał i skrzywił się, odwracając głowę od światła. To nie był żaden stwór, choć podobny, tylko pan Mietek mieszkający na końcu wsi, koło jeziora. Znałem go dobrze jak każdy mieszkaniec w okolicy. Od zawsze lubił sobie dawać w palnik, a że jego żona robiła mu z tego powodu karczemne awantury, to nigdy nie pił w domu, tylko ukrywał się z flaszeczką po krzakach.

Najwyraźniej w plenerze zrobiło się już zbyt chłodno i pan Mietek zmuszony był przenieść się pod dach. Wyglądało na to, że niechcący wybudziłem go z drzemki. Nie wydawał się jednak zły. Odchrząknął, przygładził swoją długą brodę, po czym spytał:

– Młody, masz fajki?

Cóż miałem zrobić? Poczęstowałem go moim ostatnim Marlboro. Trochę z powodu ulgi, a trochę z wdzięczności za to, że jednak nie jest potworem z piekła rodem, który zamierza mnie rozszarpać.

Czytaj także:
„Mój 80-letni ojciec zgrywał chojraka i chciał bronić sąsiadów przed włamywaczem. Buńczuczny staruszek skończył w szpitalu”
„Mieliśmy z mężem wypadek. Nikt nie ucierpiał, za to utknęliśmy w ciemności w szczerym polu. Tę noc zapamiętam do końca życia”
„Plotki i przechwałki to dla koleżanki pożywka. Chodzi po firmie dumna jak paw i tylko ja wiem, że to wszystko, to bajeczki”

Redakcja poleca

REKLAMA