„Oplotłam syna jak bluszcz i prawie go zadusiłam. Chciałam go usidlić, by zagłuszyć samotność starej matki”

Samotna kobieta fot. Adobe Stock, LIGHTFIELD STUDIOS
„Dorosły syn w ogóle nie miał czasu dla własnej matki. Trudno mi było to przeboleć, tym bardziej że wychowałam Grzesia sama. Dotychczas byliśmy ze sobą tak blisko, jak ręka i rękawiczka. A moje miejsce nagle zajęła jakaś zachodnia korporacja”.
/ 25.04.2022 06:36
Samotna kobieta fot. Adobe Stock, LIGHTFIELD STUDIOS

Ten odkurzacz to był już szczyt mojej histerii – uświadomiłam sobie wtedy i poczułam się głupio.

Niepotrzebnie zrobiłam Grzesiowi tę awanturę. Co mi w ogóle odbiło, żeby go prosić o odkurzenie mieszkania? Przecież wiedziałam, że wpadł do mnie tylko na chwilę, i że się śpieszy. Następnym razem nie przyjdzie wcale…

Te nerwy to mi chyba właśnie puściły dlatego, że tak rzadko widywałam swojego synka. Strasznie trudno było mi się z tym pogodzić! A przecież wiedziałam dobrze, że to kiedyś nastąpi, mieszkanie po mojej mamie czekało na niego od dawna.

I wyprowadził się do niego, kiedy tylko poszedł na studia, ale wtedy to jeszcze i tak więcej czasu spędzał w domu! Wiadomo, tutaj go nakarmiłam, oprałam. Czasami tak się zasiedział przed telewizorem, że zostawał na noc w swoim starym pokoju, i było jak za dawnych lat.

Kiedy poszedł do pracy, w swojej naiwności myślałam, że nadal tak będzie. Ale tym razem wszystko się zmieniło!

Nagle… jakbym straciła syna!

Tak, dokładnie właśnie tak się czułam! Bo Grzegorz wpadał do mnie rzadko, zaledwie co dwa, trzy tygodnie. Za każdym razem kajał się i obiecywał, że postara się to robić częściej, ale nic z tego nie wychodziło. Mój dorosły syn w ogóle nie miał czasu dla własnej matki, i już!

Trudno mi było to przeboleć, tym bardziej że wychowałam Grzesia sama, i dotychczas we dwoje byliśmy ze sobą tak blisko jak – bo ja wiem? – ręka i rękawiczka. A tymczasem nagle moje miejsce zajęła jakaś zachodnia korporacja, w której mój syn zamierza piąć się coraz wyżej po szczeblach kariery. A to wymagało od niego ciągłej dyspozycyjności.

Kiedy dzwoniłam do niego rano, on już był w pracy, a kiedy wieczorem, to jeszcze był w pracy! Ciągle taki niezadowolony, że zawracam mu głowę. Niby nigdy nie powiedział mi tego wprost, lecz przecież za dobrze go znam, żeby nie wyczuć tej irytacji w jego głosie.

– Mamo, oddzwonię – mruczał mi do słuchawki; a potem jeszcze obiecywał, że niedługo wpadnie… akurat!

Może i wpadał, ale zawsze jak po ogień!

Kiedyś to dałby się pokroić za moje naleśniki z serem i cynamonem, a dzisiaj w ogóle nie chce ich jeść.

– Dbam o linię – mówił. – Od ciągłego siedzenia za biurkiem przytyłem w pasie.

Ja też przytyłam. Bo i ruszać mi się nie chciało, chociaż wiedziałam, że powinnam! Kiedyś to sobie z Grzesiem wychodziliśmy wieczorem na spacerki. Dla zdrowia, tuż przed snem.
A sama przecież nie mogłam pójść, bo to i nudno, i strach!

W ogóle samej niewiele rzeczy mi się chciało robić, nawet czasami obiadu nie gotowałam. Zjadłam, co mi w rękę wpadło, bo co to za gotowanie dla jednej osoby? Każdy garnek jest za duży.

Mówiłam tyle razy synowi, że ja mu mogę gotować! Nawet nie musiałby u mnie jeść, tylko by sobie wpadał co kilka dni i zabierał do siebie, do domu. Ale on, że nie, bo ma tani lunch w pracy, a poza tym służbowe spotkania w restauracjach. Nic dziwnego, że po nich tyje, kto to widział ciągle jadać na mieście?

A wiadomo, co tam dodają do jedzenia? Może sody albo inne świństwo. Wiedziałam, że on to mnie już dawno rozgryzł i czuł, że ja chcę go tak usidlić, zmusić, żeby częściej do mnie wpadał. Lecz czy to źle? Czy ja go urodziłam dla jakiejś korporacji albo kolegów?

Bo dla swoich kolegów to Grzesiek miał zawsze czas! We wtorki grają w siatkówkę i mój syn na głowie stanie, żeby wtedy mieć wolne! I jakoś dawał radę raz w tygodniu ganiać po sali w przepoconej koszulce, ale już do matki wpaść nie mógł.

Nakrzyczałam, a potem było mi wstyd

Czasami to mnie tak złość na niego ogarniała, że miałam ochotę mu wywrzeszczeć, ile dla niego w życiu poświęciłam! No i wtedy właśnie robiłam takie dziwne rzeczy jak z tym odkurzaczem.
Co ja się tak uparłam, żeby mi posprzątał, przecież dwa dni temu odkurzałam! A tu jak go nie ochrzanię, że dla starej matki serca nie ma, a ja kręgosłup mam chory i nie mogę tą rurą jeździć po podłodze.

No to zdjął marynarkę i posprzątał. Widziałam, jak mu grdyka ze zdenerwowania chodzi, bo za pół godziny miał pociąg – jechał gdzieś służbowo na kilka dni.

Ja to chyba z tego żalu, że wyjeżdża i będzie jeszcze dalej ode mnie, tak mu kazałam sprzątać. A potem było mi wstyd. Siedziałam potem w ciemnym pokoju i palce gryzłam z nerwów. I wtedy zadzwoniła moja koleżanka z dawnej pracy.

Denerwowała mnie ostatnio, bo zawsze była taka radosna jak szczygiełek! Ten jej dobry humor dodatkowo mnie zdołował, a ta gadała i gadała o jakichś znajomych, koncertach, wykładach i wycieczkach. Ćwierkała, aż uszy mnie bolały!

– Skąd ty na to wszystko masz pieniądze? – nie wytrzymałam w końcu.

Bo, do diaska, chyba w lotto wygrała, skoro się tak wszędzie rozjeżdża. Przecież emeryturę ma podobną jak moja!

– Jakie pieniądze? – zapytała Marylka wyraźnie zaskoczona.

– No, bilety kosztują, wycieczki tym bardziej – wyliczyłam.

– Kochana, o czym ty mówisz? – roześmiała się na to. – Przecież ci już nieraz tłumaczyłam, że z legitymacją emeryta jest taniej, albo w ogóle za darmo!

Za darmo? Wysiliłam pamięć. No, chyba faktycznie coś mi kiedyś mówiła, ale ja jak zwykle miałam głowę zaprzątniętą Grzesiem i tym, że zapowiedział się na obiad, a potem w ostatniej chwili odwołał swoją wizytę. Jak miałam jej wtedy spokojnie wysłuchać?

– Kasiu, ja ci to wszystko jeszcze raz wyłożę – Marylka wyraźnie wyczuła moje zakłopotanie. – Albo co będę gadała przez telefon po próżnicy! – zmieniła nagle zdanie. – Lepiej zróbmy tak: wpadnij jutro na koncert do szkoły muzycznej, wezmę dla ciebie dodatkową wejściówkę. Potem pójdziemy sobie na kawkę i ja ci wszystko wytłumaczę, o wszystkim opowiem.

„Koncert? Wieki całe nie byłam na koncercie, a przecież kiedyś tak lubiłam chodzić do Filharmonii!” – pomyślałam. Było cudownie. Grał sam rektor uczelni, który jest przecież światowej klasy pianistą… Sala była wypełniona po brzegi i wszyscy weszli za darmo?

– Tak, za darmo – uśmiechnęła się Marylka. – Szkoła organizuje takie koncerty co środę, tylko trzeba wcześniej wpaść do kasy po bezpłatną miejscówkę, bo jak się przyjdzie w ostatniej chwili, to można się nie dostać. Mówię ci, ja tu naprawdę słuchałam już niejednej sławy!

A widząc moje zdziwienie, dodała:

– Kochana, ty to chyba jesteś kompletnie zielona i nie masz pojęcia, jakie cudowne potrafi być życie na emeryturze! Co ty do tej pory robiłaś?

„Narzekałam…” – stwierdziłam szczerze w duchu, ale oczywiście głośno się do tego nie przyznałam!

Okazało się, że w naszym mieście dla emerytów jest mnóstwo atrakcji. Muzea organizują spotkania z ciekawymi artystami, którzy oprowadzają po wystawach, w kinach są pokazy filmów dosłownie za grosze. Wszystko to rano, kiedy młodzi ludzie są w pracy, więc sale i tak świecą pustkami. Marylka powoli odkrywała przede mną zupełnie inny świat!

No i ten Uniwersytet Trzeciego Wieku. Dotychczas myślałam, że to nie dla mnie, bo brzmiało jakoś tak naukowo i mądrze. Mnie to w każdym razie lekko odstraszało, a tymczasem to nic innego jak taka „emerytura w mieście”.

Fajne wykłady, rozmaite zajęcia, w których mogę wziąć udział. I to wszystko tylko za kilka złotych za pół roku! No, na tyle to mnie jeszcze stać… Pamiętam, jak się kiedyś zachwycałam bajecznie kolorowymi kolczykami i naszyjnikami wykonanymi techniką sutaszu. Ale były drogie jak diabli!

Nie śmiałam nawet prosić Grzesia, aby mi kupił takie na gwiazdkę, a teraz? Sama je sobie zrobiłam! Tak, na zajęciach plastycznych z przemiłą panią Zuzanną.

O rany, zupełnie o synu zapomniałam!

Przyznam, że tak mnie wciągnęły te wszystkie zajęcia, że ostatnio nawet nie zauważam, jak mijają mi dni! No i w dodatku nie zawsze mam wolny czas. Ostatnio zadzwonił Grzesio, mówiąc, że wpadnie w niedzielę na obiad, jak zawsze koło pierwszej, a ja sobie uświadomiłam, że  w tym czasie będzie fajny koncert!

– A nie mógłbyś wpaść koło drugiej, synku? – zagaiłam nieśmiało.

– No, mógłbym! – w jego głosie wyczułam zdziwienie. – Widzę, że mama ma coś do roboty. Coś ciekawszego niż obiad z synem – dodał ze śmiechem.

Czytaj także:
„Moja mama z moją żoną prowadziły wojnę. Żądały, bym opowiedział się po którejś ze stron. Byłem między młotem i kowadłem”
„Mój mąż to chłopczyk zagubiony w ciele mężczyzny. Zrozumiałam, że mam dwa wyjścia: odejść, albo znosić to do końca życia”
„Mój nowy przełożony okazał się wstrętnym szowinistą, który w pracy faworyzował mężczyzn. Postanowiłam utrzeć mu nosa”

Redakcja poleca

REKLAMA