„Mój nowy przełożony okazał się wstrętnym szowinistą, który w pracy faworyzował mężczyzn. Postanowiłam utrzeć mu nosa”

kobieta, która kłóci się z szefem fot. Adobe Stock, WavebreakMediaMicro
„Oboje doskonale wiedzieliśmy, że to ja mam rację – on rzeczywiście dopuszcza się dyskryminacji ze względu na płeć. Tylko co z tego? Nie potrafiłam wybrnąć z tej sytuacji. Nie mogłam udowodnić swojej wartości jako pracownik, skoro szef nie dawał mi na to szansy”.
/ 21.04.2022 05:07
kobieta, która kłóci się z szefem fot. Adobe Stock, WavebreakMediaMicro

Zawsze marzyłam o pracy w agencji reklamowej. Zaczęłam w podwarszawskim biurze obsługującym drobnych lokalnych przedsiębiorców. Zarobki nie były tam zbyt wysokie, za to nie mogłam narzekać na brak wolnego czasu ani na nadmiar stresu. W końcu jednak uznałam, że chcę wyzwań, międzynarodowych projektów i wielkich kampanii.

Po dwóch latach ruszyłam na podbój stolicy. Nie było łatwo, ale po pół roku dostałam pracę w nowo powstałej agencji o przewrotnej nazwie. Podczas rozmowy kwalifikacyjnej poznałam Marcina, który był dyrektorem kreatywnym oraz osobą zdeterminowaną, wymagającą i piekielnie utalentowaną. Jakoś udało mi się przekonać go do siebie. Może pomogło moje zamiłowanie do historii sztuki – Marcin skończył warszawską ASP. Na pierwszym spotkaniu połowę czasu poświęciliśmy na rozmowę o postmodernizmie w malarstwie.

Postanowił dać mi szansę, bo, jak sam przyznał, miałam w sobie świeżość. Po dwóch miesiącach pracy wiedziałam już, że chcę być taka jak mój szef. To głównie dzięki jego determinacji i doświadczeniu naszym pierwszym stałym klientem został znany krajowy producent słodyczy. Na wrzesień szykowała się spora kampania serii nowych produktów. Dyrektor poprosił wszystkich z zespołu o przygotowanie własnych propozycji.

Cztery dni i noce pracowałam nad scenariuszem reklamy. Byłam pewna, że mam świetny i zabawny pomysł, który podkreślał tradycyjny charakter wyrobów klienta.

Marcin za najlepsze pomysły uznał moją propozycję i koncepcję Maćka. Oba projekty miały zostać przedstawione klientowi pod koniec lipca, żeby sam zadecydował, który pomysł bardziej mu odpowiada. Nie mogłam się już doczekać. Wierzyłam w swój scenariusz, który w odróżnieniu od pomysłu Maćka nie wymagał dużego nakładu środków przy postprodukcji.

 Co to za teksty w pracy?!

Zanim podjęto decyzję, kto w tej walce na kreatywność jest lepszy, stało się coś, czego nikt nie przewidział. Dyrektor dostał propozycję pracy w Londynie, którą przyjął. Nie miałam mu tego za złe, jednak czułam, że z jego odejściem tracę szanse na rozwój w tej agencji.

Marcin, w przeciwieństwie do mnie, nie miał umowy o pracę, więc jego rezygnacja nie wiązała się z okresem wypowiedzenia. Dwa i pół tygodnia później w oszklonym gabinecie dyrektora rozgościł się Bartek, uważany przez niektórych za legendę – człowiek inny niż jego poprzednik. Kreatywność postrzegał wyłącznie tam, gdzie bił po oczach nadmiar ekstrawagancji. Moim zdaniem reklamy jego projektu były zbyt agresywne wobec odbiorcy, ale wyniki badań na grupach fokusowych wykazywały ich skuteczność, a dla klientów tylko to się liczyło. Facet zbierał więc pochwały. I faworyzowani przez niego pracownicy.

Któregoś dnia, przyglądając się szefowi w otoczeniu przyklaskujących mu ulubieńców, uświadomiłam sobie, że są to wyłącznie mężczyźni. To oni dostawali największe, najbardziej wymagające zlecenia. W dziewięcioosobowej grupie kreatywnych prócz mnie pracowały dwie dziewczyny. Jedna z nich, Agata, też przypatrywała się spotkaniu „mistrza i jego dworu” z kwaśną miną.

– Hm... sami faceci wokół naszego genialnego pryncypała. Nie uważasz, że to dziwne ? – spytałam.

– Dziwne? Raczej typowe. Kiedyś słyszałam, jak Bartek mówił, że biznes to wyłącznie męski świat, w którym nie ma miejsca na kobiece fochy i burze hormonów.

– Poważnie? – nie dowierzałam.

Nie należę do osób, które w imię równouprawnienia wysyłałaby kobiety do pracy w kopalni na przodku. I nie pochwalam zatrudniania się tylko po to, żeby zaraz pójść na macierzyński. Jednak bez przesady! Hormony? Brakowało do kompletu chamskiego tekstu o „tych dniach”…

– Tak, właśnie tak się wyraził – westchnęła Agata i spojrzała na swój monitor.

– Może trzeba z nim pogadać?

– I co mu powiesz? – Agata zmarszczyła czoło. – Zasugerujesz, że jest męskim szowinistą i niszczy fajny zespół?

– Oczywiście, że nie. Przypomnę mu tylko, że w biurze pracują też zdolne kobiety, które czekają na szansę wykazania się.

– Daj spokój – odradziła mi. – Jeszcze się na ciebie uweźmie. Ten gość nie ma pojęcia o skutecznym zarządzaniu.

Nie bałam się tego. Wierzyłam, że spokojna rozmowa i rozsądne argumenty pozwolą nam dojść do porozumienia. Przecież nie zamierzałam go obrażać, nie tędy droga. Postanowiłam jedynie zasugerować pewne rzeczy i liczyć na jego rozsądek.

Poczekałam, aż zebranie pupili płci męskiej dobiegło końca, i ruszyłam w stronę gabinetu dyrektora.

– Dzień dobry, czy mogę zająć panu chwilę? – uśmiechnęłam się.

Bartek spojrzał na mnie tak, jakby próbował sobie przypomnieć, kim jestem.

– Mam tylko pięć minut – rzucił sucho.

– Oczywiście – odparłam, czując, jak moja pewność siebie powoli znika.

Kilka chwil stałam oniemiała, zastanawiając się, jak zacząć, żeby to, co powiem, zabrzmiało jak propozycja nowego modelu pracy, a nie zarzut dyskryminacji.

– No więc? Ma pani coś sensownego do powiedzenia? Zostały cztery minuty. Proszę się pospieszyć. Mój czas jest cenny.

Jego ton i chamstwo rozpaliły we mnie złość. Marcin nigdy nie zachowywał się w taki sposób! Był wymagający, ale nigdy złośliwy czy pogardliwy. Szanował pracowników bez względu na płeć.

– Chciałam zapytać, dlaczego faworyzuje pan mężczyzn, a dziewczyny z zespołu traktuje jak pracowników gorszego sortu. Żadna z nas od dwóch miesięcy nie dostała samodzielnego zlecenia. Nasza praca ogranicza się wyłącznie do wspierania innych.

Nie chciałam, żeby ta rozmowa tak przebiegała, ale stało się, trudno. W przeciwieństwie do mnie Bartek nie stracił panowania nad sobą; najwyraźniej był doświadczonym graczem.

– Sugeruje pani, że traktuję podwładnych niesprawiedliwie i dopuszczam się dyskryminacji ze względu na płeć – wycedził, mierząc mnie wrogim spojrzeniem.

– Nie do końca... – odparłam, przeklinając w duchu swój brak opanowania.

– A więc co dokładnie chce mi pani przekazać? – skrzyżował ramiona na piersi i odchylił się w swoim dyrektorskim fotelu.

– Każdy powinien mieć równe szanse w zdobywaniu nowych zleceń – zaczęłam, próbując zapanować nad lekkim drżeniem głosu. – Za poprzedniego dyrektora niejednokrotnie urządzaliśmy wewnętrzne konkursy i wspólne burze mózgu.

Bartek spojrzał na zegarek, następnie na mnie. Odwołanie się do poprzedniego dyrektora nie było dobrym pomysłem. Wiedziałam, że z kretesem przegrałam to starcie i, co więcej, prawdopodobnie pogrzebałam swoją karierę w tej agencji.

– Wie pani, w ilu agencjach reklamowych byłem dyrektorem? Wie pani, ile nagród zdobyły te agencje, kiedy odpowiadałem za kampanie największych firm na rynku? Czy osiągnąłbym taką pozycję, gdyby kiedykolwiek ktoś postawił mi uzasadniony zarzut o to, o co właśnie pani mnie oskarża?

Wiedziałam, że teoretycznie przepisy prawa pracy zakazywały dyskryminacji w jakiejkolwiek formie. W praktyce, niestety, bywało inaczej. Częste zmienianie agencji przez Bartka mogło sugerować jakieś problemy w tym względzie. Jednak nie odważyłam się na taką celną ripostę. Wystarczająco się już przecież pogrążyłam... To starcie zdecydowanie przegrałam.

– Nie mam czasu na konkursy i burze mózgów. Ja wiem, który pracownik jest w stanie sprostać wymaganiom konkretnej kampanii. Wiem to, ponieważ mam ogromne doświadczenia. Jak dotąd nie wykazała się pani niczym, co przykułoby moją uwagę. Zamiast szukać winy we mnie, proponuję skupić się na pracy. Być może większy wysiłek i zaangażowanie z pani strony przyniesie konkretne efekty.

Po tych słowach wymownym gestem wskazał mi drzwi.

Kolega podsunął mi pomysł

Rozmowa z aroganckim szefem mocno wyprowadziła mnie z równowagi. Nigdy wcześniej nie zostałam tak potraktowana. Oboje doskonale wiedzieliśmy, że to ja mam rację – on rzeczywiście dopuszcza się dyskryminacji ze względu na płeć. Tylko co z tego? Nie potrafiłam wybrnąć z tej sytuacji. Nie mogłam udowodnić swojej wartości jako pracownik, skoro szef nie dawał mi na to szansy. Czułam się w jak w potrzasku. Bezsilna.

– Co to za ponura mina? – zagadnął mnie na korytarzu Maciek.

Konkurowaliśmy, ale nie przeszkadzało mi to cenić go i lubić. Rywalizacja jest dobra, inaczej człowiek mniej się stara. Gorzej, gdy nie ma mowy o konkurencji, bo w grę wchodzą względy pozamerytoryczne.

– Miałam starcie z Bartkiem. Powiedziałam mu, że jest męskim szowinistą.

– Żartujesz?! – Maciek wytrzeszczył na mnie oczy, po czym zamilkł z wrażenia.

Dopiero po dłuższej chwili dodał:

– Niestety muszę się z tobą zgodzić. Ostatnio zrobiło się tutaj, hmm, dziwnie.

Spojrzałam na wiszący na ścianie kalendarz.

– Co z kampanią nowych batonów? Klient podjął już decyzję?

Mój kolega uśmiechnął się krzywo.

– No właśnie... – znowu westchnął. – Miałem ci powiedzieć.

– No to gadaj.

– Klient niczego nie wybierał. Bartek przedstawił im tylko mój pomysł, twojego nie. Zaakceptowali mój projekt kampanii.

Popatrzyłam na niego z niedowierzaniem. Tego już za wiele! Takie praktyki nie były dziwne, tylko skandaliczne!

– Spokojnie, tylko nie świruj – mitygował mnie jeszcze Maciek.

– A ty byłbyś spokojny, gdyby spotkała cię taka niesprawiedliwość?! I miło ci wygrać w podobny sposób? Mam ochotę rozszarpać go na strzępy! Co za...!

Maciek wyglądał na podejrzanie zadowolonego. Czyżbym pomyliła się co do niego? Czyżby wolał nowego szefa i metody zarządzania rodem ze średniowiecza? W końcu to jego projekt wygrał...

– Czego się tak szczerzysz?! – rzuciłam z nieukrywaną złością.

– Bo gdyby Bartek był w porządku, lojalność nie pozwoliłaby ci odejść – wyznał z rozbrajającą szczerością. – A ja mam dla ciebie propozycję. Mój dobry kumpel otworzył własną agencję reklamową. Mam już dwóch poważnych klientów zainteresowanych współpracą i zaprzyjaźnione studio produkcyjne. Zanosi się, że roboty będzie sporo, a ja mam zbudować fajny zespół i go koordynować. Chciałbym, żebyś przeszła razem ze mną. Obiecuję, że nie będę cię dyskryminował ze względu na płeć – podkreślił i uśmiechnął się szeroko. – Co ty na to?

Takiej odpowiedzi się  nie spodziewałam

– Mówisz serio?

– W sprawach zawodowych nigdy nie żartuję. Stworzymy modelowy przykład dream teamu. Przysięgam, że nie będę chamem. A gdyby coś mi się odmieniło, od razu daj mi w pysk, tak dla otrzeźwienia. Upoważniam cię do tego. Umowa stoi?

Zgodziłam się. Przecież nie miałam już nic do stracenia! W tej agencji nie było już dla mnie miejsca… Zanim jednak poinformowałam o tym Bartka, Maciek powiedział coś jeszcze. Nasz dyrektor ogłosił konkurs dla zewnętrznych kreatywnych, w którym stawką była praca w naszej agencji. No pewnie – skoro nie traktował mnie i moich koleżanek poważnie, brakowało mu siły roboczej, znaczy kreatywnej… Każdy konkursowicz miał przygotować fikcyjną kampanię nowego modelu samochodu rodzinnego. Na stronie internetowej naszej agencji znajdował się szczegółowy opis auta wraz z jego atutami.

– I co mi do tego? – obojętnie wzruszyłam ramionami.

Nie chcesz utrzeć nosa panu dyrektorowi? – zapytał Maciek.

Od razu zrozumiałam, co ma na myśli mój przebiegły kolega, i jego pomysł bardzo mi się spodobał.

Dwa dni zajęło mi przygotowanie projektu kampanii rodzinnego samochodu. Dopracowałam prezentację pod każdym względem. Potraktowałam zadanie ambicjonalnie, poza tym nie miałam w agencji już nic ciekawego do roboty. Kiedy skończyłam, stworzyłam jeszcze fikcyjne CV młodego absolwenta marketingu i wysłałam wszystko e-mailem na adres agencji.

Tak jak przewidział Maciek, w ciągu tygodnia otrzymałam informację zwrotną, z której wynikało, że moja kampania okazała się najlepsza. Jednocześnie zaproponowano mi dzień i godzinę spotkania z dyrektorem kreatywnym oraz pracownikiem HR-u w celu omówienia ewentualnej współpracy. Odpisałam, że się zgadzam.

Pięć minut przed wskazaną godziną wstałam od komputera i wygładziłam ubranie. Siedzący za swoim biurkiem Maciek puścił do mnie oko. Uniosłam wysoko głowę i ruszyłam w stronę małej salki konferencyjnej, w której mój szef czekał na wymyślonego przeze mnie fikcyjnego uczestnika konkursu.

Zanim otworzyłam drzwi, wzięłam głęboki oddech. Byłam trochę zdenerwowana, jakbym naprawdę ubiegała się o pracę. Kiedy weszłam do środka, Bartek i chłopak z HR-u posłali mi zdziwione spojrzenia.

– Pani Kasiu, czekamy właśnie na nowego pracownika – odezwał się uprzejmie HR-owiec. – Jeśli chce pani skorzystać z salki konferencyjnej, ta na drugim piętrze z pewnością jest wolna.

– To na mnie panowie czekają, bo to ja jestem autorem zwycięskiej prezentacji – uśmiechnęłam się nie bez satysfakcji. – Kazał mi się pan wykazać, prawda? – zwróciłam się do dyrektora.

Wytrzeszczał na mnie oczy pełne zdumienia i rodzącej się irytacji.

– Chyba mi się udało. Sam pan przyznał, że mój projekt był najlepszy. Podejrzewam jednak, że gdybym podpisała się pod nim damskim imieniem i nazwiskiem, już nie mówię, że własnym, odrzuciłby pan ten pomysł. Musiałam się uciec do podstępu.

Zanim Bartek się odezwał, położyłam na stole przed nim kartkę papieru.

– To moje wypowiedzenie. Myślę, że nasza współpraca nie ma już sensu, a przeciąganie tego impasu o kolejne trzy miesiące to pomyłka. Zbyt wiele tu... uprzedzeń. Po obu stronach. Dziękuję i przepraszam, że zajęłam panom czas. Nie miałam jednak wyjścia. Pan dyrektor kazał mi się bardziej starać. Zrobiłam jedynie to, czego ode mnie oczekiwano.

Mina mojego byłego dyrektora – bezcenna. Nigdy wcześniej nie czułam takiej satysfakcji. Wychodząc z siedziby agencji, czułam się jak zwyciężczyni. Wiedziałam, że teraz już nikt ani nic nie powstrzyma mnie przed osiągnięciem sukcesu. Miałam talent i zasługiwałam na to, żeby móc się dalej rozwijać!

Czytaj także:
„Żona narzeka na zmęczenie, a przecież nic nie robi, tylko siedzi w domu z córką. Co to za problem zająć się dzieckiem?”
„Zwierzyłem się kumplowi z rodzinnych waśni. Ten drań mnie wykorzystał i naciągnął moje ciotki na grubą kasę”
„Biegałam od pracy do pracy, żeby przeżyć do pierwszego, a mąż leżał na kanapie i narzekał. Musiałam przerwać tę farsę”

Redakcja poleca

REKLAMA