„Opiekunka wychowała mnie lepiej niż własna matka. Tak się jej odwdzięczyłam, że przeze mnie wylała morze łez”

zamyślona kobieta fot. Adobe Stock, motortion
„Łagodna, cierpliwa i autentycznie kochająca dzieci, których niestety sama nie miała. Nigdy też nie wyszła za mąż. Pamiętam, że nigdy nie krzyczała, a jednak potrafiła zachować dyscyplinę. Nikt nie wchodził jej na głowę. Za to na kolana – wszyscy chcieli!”.
/ 09.04.2023 07:15
zamyślona kobieta fot. Adobe Stock, motortion

– A wiecie, widziałam dziś panią Nacię – powiedziała mama, kiedy siedziałyśmy w jej kuchni z moją siostrą.

– Co u niej? – ożywiła się Ewa. – Zdaje się, że długo jej tu nie było.

– Tak, opiekowała się swoją bratową na wsi. Miała udar i brat pani Naci nie bardzo sobie radził. A pieniędzy to tam nigdy za wiele nie było. Pani Nacia – dobra dusza – pojechała pomóc bratu.

– Ona to zawsze musi się kimś opiekować, prawda? – rzuciła Ewa. – Pamiętasz, Dori, jak robiła nam naleśniki?

Uśmiechnęłam się. Jak mogłabym zapomnieć naleśniki pani Naci? Ale zawdzięczałyśmy jej o wiele więcej, a już na pewno ja. Była moją ukochaną panią przedszkolanką i generalnie lekiem na całe zło.

Łagodna, cierpliwa i autentycznie kochająca dzieci, których niestety sama nie miała. Nigdy też nie wyszła za mąż. Pamiętam, że nigdy nie krzyczała, a jednak potrafiła zachować dyscyplinę. Nikt nie wchodził jej na głowę. Za to na kolana – wszyscy chcieli! Potem tak się złożyło, że pani Nacia była na rencie przez kilka lat. Imała się tylko dorywczych zajęć pod tytułem opieka nad dziećmi sąsiadów.

Mieszkała w bloku naprzeciwko. Moja mama – zapracowana księgowa – często prosiła ją o pomoc przy mojej młodszej siostrze, która często chorowała i opuszczała sporo dni w przedszkolu. Ja byłam starsza, ale znów mogłam cieszyć się towarzystwem mojej pani przedszkolanki.

– A jak ona się czuje? – spytałam.

– Właśnie chyba nie najlepiej – zamyśliła się mama. – To znaczy chyba nic się nie dzieje bardzo poważnego, ale jest osłabiona po ciężkiej grypie i mam wrażenie, że jakby przygasła. Zresztą będę miała okazję porozmawiać z panią Nacią, bo jesteśmy umówione na herbatkę w piątek.

– Super! Mocno ją ucałuj i pozdrów od nas – powiedziałam, a Ewa przytaknęła.

Bardzo się ostatnio postarzała

Miesiąc później znów zjechałyśmy z siostrą do rodziców. Tym razem Ewa była bez dzieciaków i męża. Przyjechałyśmy moim samochodem i już na schodach spotkałyśmy naszą ukochaną panią Nacię. Wspinała się powolutku na trzecie piętro, taszcząc jakiś pakunek. Rzuciłyśmy się obie, aby ją ucałować, a ona wzruszona i roześmiana tuliła nas, mówiąc:

– Moje dziewczynki! Jakie śliczne kobietki z was wyrosły. Tak dawno już was nie widziałam!

– Pani Naciu, wspaniale panią widzieć – ucieszyła się Ewa, zabierając jej paczkę, która okazała się ciastem specjalnie upieczonym na nasze spotkanie.

Jakiś czas potem mama napomknęła, że pani Nacia jest chora. Złapała zapalenie oskrzeli, które przerodziło się w zapalenie płuc. Była nawet w szpitalu.

– Teraz jest w domu, ale jeszcze nie wychodzi. Pomagam jej w domu i robię zakupy – powiedziała mama.

– Będę w weekend, to wpadnę do niej – obiecałam.

Kiedy pani Nacia otworzyła mi drzwi, zauważyłam, że jakby gwałtownie się postarzała. I tak była już starszą panią, ale nie taką znów sędziwą staruszką. Miała w końcu tylko 67 lat, a wyglądała o wiele poważniej. Zrobiłam herbatę. Usiadłyśmy przy małym stoliczku przykrytym koronkową serwetą, którą pani Nacia sama zrobiła szydełkiem. Leżała na nim otwarta gazetka z programem telewizyjnym.

– Zobacz, nadają dziś „Rzymskie wakacje” – uśmiechnęła się pani Nacia, stukając palcem w kolorową stronę magazynu. – Pamiętasz, jak oglądałyśmy ten film razem? – spytała.

– No jasne! – uśmiechnęłam się. – Nie wiedziałam, czy bardziej oczarowała mnie prześliczna Audrey Hepburn czy Gregory Peck! I pamiętam tę scenę, jak ona je lody na Schodach Hiszpańskich, i jeszcze tę, w której wkłada rękę do tej kamiennej rzeźby, którą nazywają Ustami Prawdy. Edukację filmową też pani zawdzięczam. Gdyby nie to, że pokazała mi pani stare kino i że potrafiła mnie pani nim zainteresować, oglądałabym tylko jakieś głupiutkie filmy akcji, którymi zachwycali się moi koledzy.

– A byłaś ty w Rzymie, dziecko? – spytała.

– Tak, kilka razy. Uwielbiam to miasto – odpowiedziałam.

– I jak tam jest? – spytała pani Nacia, która nigdy nie była za granicą.

Opowiedziałam jej więc o tym, co mi się podobało. Opisałam moje ulubione miejsca i potrawy, które jadałam. Pani Nacia przymknęła oczy.

– Pięknie opowiadasz, Dorotko. Cieszę się, że możesz podróżować, że to, co ja widywałam tylko w filmach i albumach o sztuce, jest dla ciebie osiągalne – położyła rękę na mojej dłoni.

– A pani? Chciałaby pani zobaczyć Rzym? – spytałam.

– Och, ja… – westchnęła. – Teraz to już nie tylko kwestia braku pieniędzy, ale i siły nie te – machnęła ręką. – Wiesz, czasem tak smutno mi się jednak robi, że życie minęło, a ja tak niewiele widziałam. A zawsze chciałam zobaczyć choć kilka z tych pięknych miejsc, o których czytałam w książkach. Marzyłam, żeby chociaż raz w życiu pójść do bazyliki św. Piotra…

Mam nadzieję, że się zgodzi

Kiedy wyszłam od pani Naci, w mojej głowie zaczął dojrzewać pewien plan. Od razu  zadzwoniłam do siostry.

– To świetny pomysł! – wykrzyknęła entuzjastycznie Ewa.

Byłam z panią Nacią w kontakcie. Po dwóch tygodniach od mojej wizyty polepszyło jej się, zaczęła wychodzić z domu. Częściej wyciągałyśmy ją też na spacery. W maju wypadały urodziny pani Naci. Zaprosiła mnie i Ewę na tort, który spałaszowałyśmy ze smakiem. Mama wyjechała z ojcem do sanatorium, byłyśmy więc tylko we trzy.

– Mamy dla pani prezent – powiedziała Ewa, wręczając pani Naci kopertę.

– Dziewczynki, dziewczynki, co to jest? – spytała, marszcząc czoło. Trzymała kopertę i jakby wahała się zajrzeć do środka.

– Śmiało, pani Naciu! – zachęciłyśmy ją.

Kiedy wyjęła z koperty jej zawartość i przeczytała, zamarła.

– To… bilet do Rzymu. Ale ja… ja nie mogę tego przyjąć. To zbyt szczodry prezent… – wyjąkała.

– Błagam panią, kochana, złociutka pani Naciu, niech się pani zgodzi! Proszę! To naprawdę drobiazg. Niech się pani nie przejmuje. Stać nas na to. Naprawdę żaden to dla nas wysiłek, a tak bardzo chciałybyśmy sprawić pani przyjemność.

– Prosimy! – zaczęła się przymilać Ewa jakby była małą dziewczynką. – Ja wprawdzie nie mogę zostawić dzieci, ale Dorotka poleci z panią. Pokaże pani najciekawsze miejsca, obie odpoczniecie, złapiecie trochę włoskiego słońca. Na pewno się pani spodoba! – zapewniała.

– To za drogo, nie mogę – broniła się jeszcze pani Nacia.

– Ale to nonsens, żeby nie chcieć przyjąć od nas choć takiego dowodu wdzięczności. Za pani serce należy się dużo więcej. – powiedziałam. – Pospacerujemy sobie po pięknym miejscach, napijemy się pysznej kawy i będziemy objadać się lodami. No i odwiedzimy Watykan! Marzyła pani, żeby zobaczyć bazylikę św. Piotra…

Pani Nacia nagle odwróciła głowę

Zobaczyłam spływającą po policzku łzę.

– Dziewczynki kochane wy moje – przytuliła nas do siebie mocno.

Rzym jej nie zawiódł, mnie zaś zaskoczył jej nagły przypływ sił. Kiedy rozpakowałyśmy się w małym uroczym hoteliku, od razu chciała biec i zwiedzać.

– Nie ma czasu do stracenia – zawołała. Widziałam, że uśmiecha się figlarne jak mała dziewczynka.

Zwiedziłyśmy wszystkie największe zabytki. Schodziłyśmy Rzym wzdłuż i wszerz. W przerwach przysiadałyśmy w maleńkich kafejkach, a wieczorem wyciągałam ją do małych restauracyjek albo pizzerii i zajadałyśmy się pysznym włoskim jedzeniem, popijając to kieliszkiem wina.

– Dorotko, tu jest cudownie – wzdychała, a na jej twarzy gościł promienny uśmiech.

Robiła też mnóstwo zdjęć telefonem komórkowym, którym, o dziwo, posługiwała się bardzo sprawnie.

– Będę miała pamiątkę, jak wrócę do Polski. Umówimy się na wspólne oglądanie z Ewunią i waszą mamą.

Ostatniego wieczoru poszłyśmy na spacer. Zatrzymałyśmy się przy Fontannie di Trevi, aby wrzucić pieniążek.

– Chciałaby pani tu jeszcze wrócić? – spytałam.

– Och, tak – rozmarzyła się. – Ale nawet jeśli mi się to nie uda, zawsze będę tu wracać choć na chwilę w moich marzeniach. To były najcudowniejsze wakacje w moim życiu, dziecko. Dziękuję ci!

Pani Nacia drugi raz do Rzymu już nie pojechała. Wkrótce okazało się, że jest śmiertelnie chora. Choć jest mi smutno bez niej, cieszę się, że mogłam spełnić jej wielkie marzenie. Zasługiwała na to jak mało kto.

Czytaj także:
„Mama przepisała mi mieszkanie, bo opiekowałam się nią na starość. Moja siostra wpadła w furię i nie rozmawiamy od 7 lat”
„Zamiast zajmować się dzieckiem siostry, wolałam opiekować się psem mamy. Nie wiedziałam tylko, że to diabeł wcielony”
„Tylko ja opiekowałam się babcią w chorobie, więc to mnie przepisała mieszkanie. Teraz rodzina traktuje mnie jak złodziejkę”

Redakcja poleca

REKLAMA