Kolejny niedzielny, sierpniowy wieczór upływa mi na rozmyślaniach o mamie. Od kilku miesięcy przebywa w domu opieki. Mówi, że jest jej tam dobrze, jednak czy naprawdę jest zadowolona? To dobry, sprawdzony ośrodek. W pięknym miejscu pod lasem, z dala od miejskiego zgiełku. Starsi ludzie, którzy tam przebywają, nie są odcięci od świata, mają w świetlicy telewizję, książki, prasę. Ci bardziej sprawni hodują nawet rośliny. Można ich odwiedzać, kiedy tylko się chce, choć niektórzy na próżno wypatrują swoich bliskich.
Pensjonariusze są czyści, zadbani. Mają dobre wyżywienie, całodobową opiekę, lekarza, pielęgniarki. Wiem, że mama jest tam bezpieczna i ma o wiele lepsze warunki niż w domu. Jednak mimo wszystko świadomość, że ja – jej ukochany syn – oddałem ją do ośrodka, nie daje mi spokoju. Odwiedzam ją w każdy weekend, lecz wciąż mam wyrzuty sumienia, że to za mało. Czy słusznie?
Dała mi wszystko, co tylko mogła
Wychowały mnie wspaniałe, samodzielne kobiety. Mama i babcia. Nie miały łatwego życia, jednak nigdy nie skarżyły się na swój los. Babcia szybko owdowiała i została sama z córeczką, czyli moją mamą. Ona z kolei sama wychowywała mnie, bo jej narzeczony odszedł w siną dal, gdy tylko dowiedział się o ciąży. Te dzielne kobiety poświęciły mi całe swoje życie. Byłem oczkiem w głowie i mamy, i babci. Zadbały o moje wykształcenie i wpoiły zasady postępowania w życiu.
Kiedy babcia zachorowała, mama opiekowała się nią do końca. Nie oddała jej do hospicjum, nawet gdy namawiał ją do tego lekarz. Mówiła, że jest jej to winna. Staruszka odeszła więc we śnie, we własnym łóżku. Choroba postępowała szybko i wszystko trwało zaledwie kilka tygodni. Jednak pamiętam, że pielęgnowanie kochanej osoby, która umiera, kosztowało mamę mnóstwo wysiłku i nerwów.
Mama nigdy nie związała się na stałe z żadnym mężczyzną, mimo że na pewno wielu się podobała. Postawna, wysoka, zgrabna, choć przy kości. Istniałem dla niej tylko ja. Harowała za dwoje, żebym miał wszystko. Nigdy więc nie czułem się gorszy od dzieci mających oboje rodziców. Pamiętam ją w moim życiu zawsze, w każdej trudnej chwili. Wspierała mnie, a ponieważ była mądrą, wykształconą osobą, jej rady zawsze okazywały się bezcenne.
Gdy się usamodzielniłem i zamieszkałem z dziewczyną, nie wpadła z tego powodu w zachwyt. Nie polubiła Renaty; mówiła, że moja narzeczona bardziej kocha siebie niż mnie. Zapraszała nas jednak na niedzielne obiady. Nawet dała mi pierścionek zaręczynowy po babci, gdy postanowiłem się ożenić.
Zaczęła chorować, a ja musiałem się nią zająć
Renata nie cierpiała tych niedzielnych wizyt, nie lubiła też teściowej, coraz częściej chodziłem więc do mamy sam. Potrzebowała pomocy, bo mocno przytyła i kręgosłup odmawiał jej posłuszeństwa. A mieszkała na IV piętrze, bez windy. Robiłem jej zakupy i przynosiłem wodę oligoceńską, żeby nie piła kranówki. Wkrótce zaczęły jej doskwierać stawy biodrowe. Chodziła coraz mniej, gdyż miała sporą nadwagę, a ponieważ mało się ruszała, była coraz grubsza. Kiedyś pośliznęła się w łazience i złamała nogę. Nie mogła już mieszkać sama.
Powiedziałem więc żonie, że na kilka miesięcy mama przeprowadzi się do nas:
– Masz przecież wolny zawód, pracujesz w domu, a mieszkanie jest spore. Jak wynajmiemy mamy kawalerkę, to i pieniędzy będzie więcej. To też ważne.
– Nie ma mowy, nie będę jej niańką – zaperzyła się żona. – Jak ty to sobie wyobrażasz? Mam jej gotować? Prać? Pewnie trzeba jej pomagać się myć... Ty całymi dniami siedzisz w pracy. To, że ja jestem w domu, nie znaczy, że się obijam.
Co miałem robić? Przystosowałem mamy mieszkanie do potrzeb osoby niepełnosprawnej, załatwiłem kule do chodzenia i panią do pomocy. Jednak to nie rozwiązało problemu. Chociaż noga się zrosła, mama nie mogła chodzić. Konieczna okazała się operacja stawu biodrowego; najpierw jednego, potem drugiego. Wkrótce mama poruszała się już tylko na wózku inwalidzkim. Opiekunka nie dawała sobie rady. Mama ważyła już wtedy ze 100 kg, więc kobiecina nie miała siły jej sadzać na wózek. Dzwoniła do mnie za każdym razem, gdy trzeba było mamę podnieść.
Co dzień po pracy jechałem więc na drugi koniec miasta, żeby przetransportować ją do łazienki. Mama zgodziła się na pampersy, ale prysznic musiała brać co wieczór... Wkrótce Renata się zbuntowała.
– Albo ja, albo twoja matka – powiedziała mi wprost. – Wybieraj.
Zostałem opiekunką na pełen etat
Wybrałem mamę. Przeniosłem się do niej. Rano pomagałem się ubrać, dawałem śniadanie, sadzałem na wózek i szedłem do pracy. Po południu wracałem z zakupami, robiłem obiad, sprzątałem. Po kolejnej operacji mama wymagała już ciągłej pielęgnacji. Trzeba ją było ubierać, myć, opatrywać. Na jej łydkach pojawiły się bowiem wrzodziejące rany. Ponieważ zawsze była niezależna, nie mogła się odnaleźć w tej koszmarnej sytuacji. Coraz bardziej drażliwa, dokuczała kolejnym opiekunkom, które zajmowały się nią, gdy ja byłem w pracy. Mnie również dawała do wiwatu. Zaciskałem zęby, bo nauczyła mnie szacunku.
To moja matka, kochałem ją, więc starałem się jakoś przetrzymać. Ale czasem była tak nieznośna, że z trudem powstrzymywałem agresję. „Zabiję ją kiedyś, a potem siebie!” – myślałem, z hukiem trzaskając drzwiami. Wybiegałem wtedy z domu i długo chodziłem po ulicach. Kiedy wracałem, mama znów była jak anioł... Nie to jednak okazało się najtrudniejsze. Musiałem ją myć, a przecież była kobietą...
Pierwszy raz czułem się tak skrępowany, że aż drżały mi ręce. „Zapomnij, że to matka i że kobieta. To tylko chory starszy człowiek, dla którego ta sytuacja również nie jest łatwa” – myślałem. Rozmowy ze sobą samym pomagały mi też uporać się ze wstrętem. Zmiany opatrunków na niegojącej się skórze okazały się trudniejsze niż zmiana pampersów.
To wtedy zacząłem się zastanawiać nad umieszczeniem mamy w zakładzie.
– Jak mnie kiedyś oddasz do domu starców, będę cię straszyć po nocach, bo szybko tam umrę – mawiała, gdy byłem studentem, a ona zajmowała się babcią.
Wiedziałem, że wtedy żartowała, ale te słowa zapadły mi głęboko w pamięć. Na pewno bała się codzienności wśród starych, niedołężnych ludzi; nie chciała być zdana na łaskę personelu. Miała przecież swoje mieszkanie, pieniądze... A tam?
„Jestem jej winien opiekę, poświęciła mi swoje najpiękniejsze lata” – myślałem. Mijały kolejne miesiące, a ja nawet nie dostrzegałem, że życie przecieka mi między palcami. Byłem zbyt zajęty. Praca zawodowa i opieka nad mamą wypełniały mi dobę tak szczelnie, że w moim grafiku nie mieściła się już ani rozrywka, ani tym bardziej kobieta.
Zdecydowałem, ale czy słusznie?
Sam nie wiem, jakim cudem pojawiła się przy mnie Maria. Może to dar od losu? Gdy ją poznałem, było już bardzo źle. Od dźwigania mamy najpierw kręgosłup zaczął odmawiać mi posłuszeństwa, potem doszedł stan zapalny w kolanach. Zacząłem chodzić po lekarzach. Groziła mi operacja kolana. Maria współczuła mi i rozumiała jak nikt dotąd, bo niedawno sama przez to przeszła. Tylko że jej mama, widząc, jak córka się męczy, zadecydowała, że nie chce być ciężarem. Razem znalazły więc odpowiedni ośrodek, w którym godnie dożyła swoich dni.
Mama Marii do końca uważała, że podjęła dobrą decyzję. W domu opieki zaprzyjaźniła się z kilkoma osobami, wreszcie spędzała czas tak, jak chciała. Nawet nauczyła się robić na drutach. Maria stała się moim dobrym duchem, wspierała mnie, pomagała w zakupach, czasem ugotowała coś pysznego dla mamy. Wpadała do niej pogadać. Panie bardzo się polubiły. I to właśnie Maria powiedziała jej o czekającej mnie wkrótce operacji. Uprzedziła, że szukam pielęgniarza i że musi to być mężczyzna, bo kobieta nie da sobie rady.
Mama była w szoku. O obcym mężczyźnie w mieszkaniu nie chciała słyszeć. Wolała już dom opieki… Pod jednym warunkiem – że będzie to ten sam ośrodek, który wybrała mama Marii. Odwiedzamy ją tam w każdy weekend. Wygląda na szczęśliwą. Ma towarzystwo i wreszcie przebywa na świeżym powietrzu. Ze względu na brak windy uwięziona była w swojej kawalerce i nawet nie zdawała sobie sprawy, jak bardzo brakuje jej kontaktu z przyrodą.
Ja jestem już po operacji. Wiem, że powinienem mamę zabrać do domu. Ona nic nie mówi, a ja boję się pytać. Wreszcie poczułem się wolnym człowiekiem i trudno mi teraz zrezygnować z tej wolności. Czy musimy aż tak poświęcać się dla najbliższych? Kosztem własnego szczęścia? Przecież mamy tylko jedno życie! Zadaję sobie te pytania i nie znajduję odpowiedzi. I wciąż mam poczucie winy. Za każdym razem kiedy rozmawiam z mamą, zapewnia mnie, że jej tu dobrze.
– Śpij spokojnie, synku, nie martw się o mnie – mówi, a ja nie wiem, czy naprawdę tak myśli, czy znów się poświęca.
Czytaj więcej prawdziwych historii:
Moja przyjaciółka zakochała się w psychopacie
Nie wiem, czy dam radę być samotną matką
Wujek chciał oddać babcię do domu starców