Znamy się od podstawówki. Tam zaczęła się nasza przyjaźń, która z pewnymi zawirowaniami trwa do dziś. Razem świętowałyśmy ukończenie kolejnych etapów edukacji, razem przeżywałyśmy słodycz narzeczeństw i wzajemnie świadkowałyśmy sobie na ślubach. To Justyna pocieszała mnie, kiedy poroniłam. Chyba tylko dzięki jej interwencji podjęłam terapię i powolutku wygrzebałam się z depresji. Ja z kolei byłam przy niej, gdy rozpadało się jej małżeństwo. To ja starałam się uzmysłowić przyjaciółce, że człowiek, który ją zdradzał i oszukiwał, nie jest wart hektolitrów łez i ton żalu.
Po tych przejściach stałyśmy się sobie jeszcze bliższe
Martwiłam się, że po rozwodzie nikogo sobie nie znalazła. Uważałam, że jest świetną dziewczyną, która jak mało kto zasługuje na szczęście. Próbowałam dyskretnie podsuwać jej swoich wolnych kolegów, wyciągałam na imprezy, ale jakoś nikt nie był w stanie jej na serio zainteresować. Poniekąd rozumiałam: raz oszukana, stała się do przesady ostrożna. Mroziła w sobie uczucia, zanim zdążyły na dobre wykiełkować. Dlatego bardzo się ucieszyłam, kiedy zadzwoniła do mnie z tajemniczą wiadomością…
– Domi, chciałabym ci kogoś przedstawić – powiedziała po słyszalnym nawet przez telefon zaczerpnięciu tchu. Z tonu jej głosu wywnioskowałam, że to dla niej ktoś szczególny.
– Justka, super! Gadaj zaraz kto to, i gdzie się poznaliście.
– To długa historia… – usłyszałam w jej głosie rozmarzenie. – I bardzo romantyczna. Konrad to mój nowy sąsiad, bardzo mi pomógł, kiedy miałam kłopoty z łękotką.
– Co?! To było prawie pół roku temu. I do tej pory nic mi nie powiedziałaś? Taka z ciebie przyjaciółka?
– Nie chciałam zapeszać – wymruczała. – Początkowo sama nie wiedziałam, co o tym wszystkim myśleć. Wysyłał niejednoznaczne sygnały. Z jednej strony był opiekuńczy, ale z drugiej szorstki, potrafił mnie opieprzyć za byle co. Ale… był przy tym taki męski, no, wiesz… – nawet przez telefon wyczułam, że się rumieni, i już wiedziałam, że moja Justynka wpadła po uszy. – Dopiero miesiąc temu się okazało, że oboje czujemy do siebie coś więcej…
– No to wspaniale, kochana! A kim on jest? Czym się zajmuje?
– Informatykiem programistą – powiedziała z taką dumą, jakby był co najmniej księciem. – Ale nie chcę ci teraz za dużo gadać, wolałabym, abyś wpadła dziś wieczorem, i niby przypadkiem go poznasz…
– Czemu przypadkiem? Nie możesz mu normalnie powiedzieć, że mnie zaprosiłaś?
– Nie chcę go spłoszyć. Pomyśl sama, jak ty byś się czuła, gdybyś usłyszała, że ktoś przychodzi specjalnie po to, żeby cię oglądać. Jak jakąś małpę w zoo. Niefajnie, prawda? Chcę mu tego oszczędzić.
– Dobra – spasowałam. – Uznajmy, że rozumiem. O której mam znienacka wpaść?
– O siódmej. I przynieś może jakieś słowniki czy coś, że niby przyszłaś oddać…
– Nie posuwasz się za daleko w tej mistyfikacji? Jestem twoją przyjaciółką i chyba mogę wpadać do ciebie bez powodu.
– Możesz, ale… – ściszyła głos – to specyficzna sytuacja, Konrad jest bardzo wrażliwy. Nie chciałabym…
– Wiem, rozumiem – westchnęłam – nie chcesz go narażać na dyskomfort, stres, traumę. Nie wiem tylko, dlaczego ja mam kłamać, żeby on poczuł się lepiej. Przecież to dorosły facet i chyba miał już do czynienia z innymi ludźmi. Wie, że ci inni ludzie mają rodzinny, przyjaciół, którzy troszczą się o nich, są ciekawi, co tam u nich.
– Oj, przepraszam – zmitygowała się Justa. – Jasne, masz rację. Po prostu wpadnij. Przygotuję coś fajnego na kolację.
Po zakończonej rozmowie poczułam jakby ukłucie niepokoju
Nic wielkiego, ot przelotna myśl, że to jakieś dziwne. No bo czemu Justka tak cudaczy z tym Konradem? Jakby zakochała się w synu wrogiego klanu. Bez obrazy, ale na Julię Capuletti była już nieco za stara. Niestety, kiedy już poznałam Konrada, ów przelotny niepokój wrócił ze zdwojoną siłą. Właściwie to już nie był niepokój, tylko strach. Wyczuwałam w tym facecie coś niedobrego, fałszywego, choć skrytego pod ujmującymi manierami oraz bardzo atrakcyjną powierzchownością. No bo przystojny był, oj był.
– A więc to ty jesteś… tą Dominiką – położył akcent na „tą” i trochę zbyt długo przytrzymał moją dłoń.
Aż się wzdrygnęłam, tak zimne miał ręce, jakbym dotknęła trupa. I jeśli o mnie chodzi, czar całkiem prysnął. Przystojne „zwłoki” to nadal „zwłoki”. Zmusiłam się do uśmiechu.
– A ty jesteś tym Konradem, którego istnienie Justyna tak starannie ukrywała.
Tym razem on posłał mi uśmiech dentysty typu „nie, nic nie będzie bolało”.
– Chodźcie, zapiekanka stygnie – Justka przywoływała nas do kącika jadalnego.
Spojrzałam na nią. Wyraźnie promieniała. Rozmowa przy stole niezbyt się kleiła. Nie potrafiłam się przełamać i być serdeczną dla Konrada, choć ze względu na Justkę bardzo się starałam. Cały czas coś mi w nim przeszkadzało – jak niewidoczny kamyczek w bucie, jak maleńki cierń w palcu, jak ledwie wyczuwalna goryczka w pysznej potrawie – choć nic konkretnego nie mogłam mu zarzucić. Był elokwentny, wyraźnie inteligentny i oczytany, bardzo przystojny taką chmurną, mroczną męską urodą, czuły dla mojej przyjaciółki, a zarazem ujmująco zaborczy; gdy ją obejmował, przytulał, całował w czoło lub wnętrze nadgarstka.
Mnie traktował szarmancko, dolewał mi wina, podsuwał miseczki z sałatkami, zagadywał, ale… nie mogłam pozbyć się wrażenia, że oglądam jakąś dziwną sztukę, w której widzowie także biorą udział. Po dwóch godzinach z ulgą podniosłam się od stołu.
– Muszę już lecieć. Dzięki za kolację. Była prze-py-szna!
– Wpadaj częściej – zapraszał Konrad, ale nawet to niby spontaniczne zaproszenie wydało mi się sztuczne.
No cóż, nie polubiłam go i teraz miałam problem, jak o tym delikatnie powiedzieć Justysi, która nazajutrz z rana niechybnie zadzwoni z pytaniem o wrażenia. W nocy długo nie mogłam zasnąć. Analizowałam swoje odczucia, by dojść do tego, co w Konradzie tak mnie drażniło. I nic nie wymyśliłam, co tylko bardziej mnie sfrustrowało, bo miałam silne przeczucie, graniczące niemal z pewnością, iż ten facet unieszczęśliwi moją przyjaciółkę. Ale jak miałam jej o tym powiedzieć?
Była wyraźnie zakochana i potrzebowałam jakiegoś solidniejszego argumentu niż coś tak ulotnego jak intuicja. Kiedy Justynka zadzwoniła do mnie, starałam się nieco ostudzić jej zapał.
– Słuchaj, a co ty o nim właściwie wiesz? Poza tym, że mieszka na twojej klatce. Znasz jego rodzinę? Przyjaciół? Co on taki tajemniczy?
– Konrad jest półsierotą. Ojciec zginął w wypadku, matka od tego czasu jest pogrążona w ciężkiej depresji. Leczy się w jakimś ośrodku zamkniętym. Przyjaciele? Informatycy to szczególny rodzaj ludzi. Oni nie miewają przyjaciół. Ale wiesz, Konrad zaprosił mnie na wspólny wyjazd – zmieniła gładko temat. – Teneryfa! Wyobrażasz to sobie? Czuję, że chce mi się tam oświadczyć! Domi, jestem taka szczęśliwa!
Ja wręcz przeciwnie. Na tę wieść dostałam ataku paniki. Dosłownie. Serce zaczęło mi kołatać jak oszalałe, w ustach zaschło, a po plecach popłynęły strużki zimnego potu. Ze zdziwieniem stwierdziłam, że dłoń, w której trzymam telefon, dygocze.
– Kiedy jedziecie? – zapytałam nieswoim głosem, bo wyschnięte gardło i skołowaciały język nie radziły sobie z artykulacją.
– Już za dziesięć dni! Domi, mam tyle do załatwienia, sama rozumiesz, to może być najważniejszy wyjazd w moim życiu. No co z tobą? Nie cieszysz się?
– Justynko, mam jakieś obawy… – przyznałam się – złe przeczucia. Może odłóżcie tę wycieczkę, hm?
– Dominika, ty mi chyba normalnie zazdrościsz. Nigdy nie byłaś zawistna…
– I teraz też nie jestem, przysięgam – zapewniłam ją. – To nie zazdrość, a lęk. Boję się, że coś się stanie…
– Stanie się, stanie, żebyś wiedziała. Wrócę jako narzeczona – roześmiała się. – Ale czego tu się bać?
Nie potrafiłam jej tego wytłumaczyć. Ale od dnia kiedy się dowiedziałam o ich wyjeździe, modliłam się żarliwie, żeby do niego nie doszło. Niech Justyna skręci nogę, niech stanie się coś, co zatrzyma ją w kraju, zaklinałam rzeczywistość. Niestety bezskutecznie.
Codziennie przez telefon Justyna relacjonowała mi postępy w przygotowaniach do podróży
Była taka podekscytowana, że w ogóle nie chciała słuchać przestróg. Co mogłam zrobić? Jedyne, co mi się udało, to namówić ją na wykupienie dodatkowego ubezpieczenia od nieszczęśliwych wypadków. Odwożąc ich na lotnisko, byłam bliska spowodowania wypadku, byle nie zdążyli na samolot, ale zrezygnowałam. Po pierwsze, taka prowokacja mogłaby się skończyć tragicznie. Po drugie, zrozumiałam, że nie mogę przeciwstawiać swoich przeczuć ich przeznaczeniu.
Moja przyjaciółka była dorosła. Miała prawo popełniać błędy. Poza tym może mimo wszystko to ja się myliłam? Może nieświadomie byłam zazdrosna o Justkę, którą traciłam właśnie na rzecz jakiegoś obcego faceta? Dlatego uściskałam serdecznie Justysię, a Konradowi niby żartobliwie pogroziłam palcem.
– Opiekuj się nią i przywieź całą i zdrową – powiedziałam.
Nie odpowiedział żadną błyskotliwą ripostą, tylko jakoś dziwnie łypnął na mnie okiem. Zupełnie jakby czuł, że ja coś wiem, że znam jego prawdziwe intencje. Boże, oby mi się tylko zdawało…Przez pierwsze dni dostawałam od Justki mnóstwo MMS-ów. Wysokie klify, piękny hotel, widoki z plaży, prześliczne zdjęcia z rejsu po oceanie, baraszkujące delfiny, mewy porywające chleb z ręki. Ale wszystko to zamiast mnie uspokajać, wyłącznie potęgowało mój lęk.
Czułam narastające napięcie, zupełnie jakbym miała wgląd w przyszłość, w której widziałam, że wydarzy się coś bardzo złego. Nie wiedziałam tylko, kiedy i gdzie się wydarzy, ani jak temu zapobiec. Apogeum owego stanu nastąpiło na dzień przed ich planowanym powrotem.
Tego dnia nie dostałam żadnej wiadomości od Justyny. Nie odpowiadała na moje SMS-y, nie mogłam się do niej dodzwonić. „Abonent poza zasięgiem” – słyszałam w hiszpańskiej wersji językowej. Po czterech dniach zadzwonił telefon. Głos Justyny brzmiał jak zza grobu.
– Jestem w szpitalu. Spadłam z klifu. Jutro operacja. Trzymaj kciuki.
Koniec połączenia. Chryste! Szalałam z niepokoju o przyjaciółkę. Po głowie tłukło mi się mnóstwo myśli.
Jak do tego doszło? Czy Konrad jest przy niej?
Jak bardzo jest źle? Czy Justyna wyzdrowieje? Setki pytań, zero odpowiedzi. Nie mogąc usiedzieć na miejscu, pojechałam do domu Dominiki. Ku mojemu zdziwieniu, drzwi do mieszkania, które zajmował Konrad, były szeroko otwarte. W środku krzątała się dozorczyni.
– Dzień dobry. Sprzątam, bo lokator niespodziewanie się wyprowadził.
– Jak to? Czemu tak nagle?
– Ano dostał ponoć jakąś fenomenalną ofertę pracy, gdzieś daleko, zdaje się, że w Ekwadorze – westchnęła. – Niektórym to dobrze…
Po dwóch tygodniach odbierałam z lotniska Dominikę na wózku. Była sama i wyglądała upiornie. Głowa w bandażach, szyja w kołnierzu ortopedycznym, w oczach pustka, ale na mój widok próbowała się uśmiechnąć.
– Zawsze już będę słuchać twoich przeczuć, kochana – powiedziała.
Dopiero po jakimś czasie zdradziła mi więcej szczegółów
Ostatniego dnia ich pobytu Konrad namówił ją na wycieczkę do wąwozu Maska. Spodziewała się, że tam, w romantycznej scenografii, zamierza jej się oświadczyć. Pojechali.
– Szliśmy z całą grupą wąską dróżką nad przepaścią. Jakoś tak się stało, że zostaliśmy sami w tyle. I wtedy… nie wiem… – zawahała się – ale on mnie chyba… popchnął. Bo nie potknęłam się ani nic takiego, po prostu nagle straciłam przyczepność i poleciałam w dół. Obijałam się o skały bez końca… Uratował mnie plecak, zaczepił o jakiś występ, inaczej…
Zmieniła się na twarzy i widziałam, że przeżywa to powtórnie. Fakt, że otarła się o śmierć, a jeszcze bardziej podejrzenie, że to ukochany chciał ją zabić. Tylko na Boga żywego, dlaczego?!
– Potem niewiele pamiętam, tylko urywki, bo traciłam przytomność. Helikopter, szpital… Całe szczęście, że namówiłaś mnie na to dodatkowe ubezpieczenie – uśmiechnęła się blado. – Szesnaście dni w hiszpańskim szpitalu plus operacja, nie wypłaciłabym się do końca życia…
– A gdzie był Konrad?
– Wyjechał następnego dnia z całą wycieczką – powiedziała gorzko. – Zostawił mnie, gdy najbardziej go potrzebowałam. Od tego czasu zero kontaktu. Po prostu zniknął. To straszne, ale ty miałaś rację. Nie powinnam była z nim wyjeżdżać. Nawet jeśli to nie on mnie popchnął – a wolę myśleć, że to jednak nie on, bo niby czemu miałby to robić – to dalsze jego zachowanie wyleczyło mnie z tej miłości. Pewnie wystraszył się, że będzie się musiał opiekować kaleką. Dupek. Przecież bym go nie zmuszała do takiego poświęcenia.
Ona klęła i płakała, a ja poczułam potężną dawkę optymizmu. Zupełnie jakby ktoś rozpalił we mnie ognisko z pachnących świerkowych gałęzi. Grzało, otulało żywicznym aromatem i niosło radość.
– Justka, wszystko co złe, już za tobą. Czuję to – powiedziałam z mocą. – Teraz będzie tylko lepiej i lepiej. Już jest dobrze! Rdzeń nieprzerwany, będziesz chodzić. Wyzdrowiejesz. A on… Mogłabyś go odszukać, domagać się wyjaśnień, tylko po co? Dobrze, że go już nie ma w twoim życiu. Uznajmy, że to był zły facet. Zły dla ciebie i zły w ogóle. Znajdziesz dobrego, już niedługo. Czuję to!
– Wierzę ci… – pokiwała głową. – Naprawdę bardzo chcę ci wierzyć…
I to wystarczy. Nie zamierzałam drążyć tematu Konrada. Ani tego, czy ją zepchnął, czy nie. Lepiej dla Justki, by uważała go za tchórza i drania, niżby miała żyć ze świadomości, iż zakochała się w psychopacie.
Czytaj więcej prawdziwych historii:
Mój mąż miał raka płuc, więc zostałam z nim z obowiązku
Dobrze nam się układało, ale po 15 latach małżeństwa stałam się nagle tylko... kumplem
Zabiłam męża dla pieniędzy z ubezpieczenia, bo chciałam opłacać młodego kochanka