„Opiekowałam się nieprzytomnym ojcem i nie miałam już sił. Dopiero gdy umarł, zrozumiałam, że podjęłam dobrą decyzję”

Nie oddałam ojca do domu opieki fot. Adobe Stock
Dla mojego narzeczonego opieka nad chorym ojcem to było zbyt wiele, odszedł do innej kobiety. Zostałam sama, rozżalona zaczęłam robić nieprzytomnemu ojcu awantury.
/ 14.04.2021 10:37
Nie oddałam ojca do domu opieki fot. Adobe Stock

Żartujesz, prawda? Proszę, powiedz, że się tylko wygłupiasz! – takim okrzykiem zareagował Janusz, kiedy mu powiedziałam o swoim pomyśle.

Przyznaję, spodziewałam się, że nie będzie zachwycony. Ale przecież znał moją sytuację. Liczyłam więc na to, że – choć bez entuzjazmu – to jednak bez większych protestów pogodzi się z moimi racjami.

– Ja naprawdę nie mam wyboru – twardo spojrzałam mu w oczy. – Masz! – stanowczo zaprotestował.
– Nie myślisz chyba o…
– A co w tym złego? – wpadł mi w słowo. – Wielu ludzi oddaje swoich bliskich do domów opieki. Tamtejszy personel ma więcej czasu i kwalifikacji, żeby się nimi zająć. A tu… – na chwilę zawiesił głos, rozglądając się po moim dwupokojowym mieszkaniu, jakby widział je po raz pierwszy. – Tu nic nie ma. Jak sobie wyobrażasz karmienie go? Przebieranie? Mycie?

Janusz nie chciał się zgodzić, żeby ojciec się do nas wprowadził

Nie podobało mi się, że mówi w ten sposób o moim ojcu. To nie rzecz, tylko żywy człowiek.

Kiedy miałam pięć lat, osierociła mnie mama, a tata całkowicie mi się poświęcił. Nigdy nawet ponownie się nie ożenił! Byłam jego księżniczką.

Zapewnił mi normalne dzieciństwo, dzięki niemu ukończyłam dobrą uczelnię, to on kupił mi to mieszkanie.

I co? Miałabym teraz oddać go do jakiejś umieralni? Przecież Janusz wie o tym wszystkim. Cholera! Trzeba być ślepym, żeby tego nie dostrzegać!

Omal mu wszystkiego nie wygarnęłam. Opamiętałam się jednak. Jestem kobietą. Kobiety potrafią, dla dobra sprawy, ugryźć się w język. No i nie brakuje im też empatii.

A choć mój narzeczony nie rozumiał mnie, ja jego emocje odczytywałam doskonale. Bał się uwiązania. Poświęcenia młodego, niespełna trzydziestoletniego życia opiece nad mężczyzną, którego prawie nie znał. 

Przełknęłam więc gniew i rozczarowanie i przytuliłam się do Janusza.

– Kochanie, myślisz, że to dla mnie łatwe? Ale tak trzeba. Zamiast więc na mnie krzyczeć, wesprzyj mnie, proszę.

Podziałało. Januszowi zrobiło się głupio. Pogładził mi włosy, cmoknął w czoło i przeprosił, że zachował się beznadziejnie.

Janusz niewiele mówił, za to zawsze był przy mnie

Kiedy więc pogotowie przywiozło tatę ze szpitala, powitaliśmy go oboje. Do licha, to takie niesprawiedliwe! Ojciec niedawno skończył 50 lat.

Zawsze był typem sportowca, odżywiał się zdrowo, w pracy nigdy nie wykorzystał choćby dnia zwolnienia. I nagle bęc! Powalił go wylew. Dwa tygodnie spędził na oddziale neurologicznym.

Najpierw lekarze zapewniali, że wkrótce odzyska przytomność. Uszkodzenia w mózgu nie były szczególnie duże. Dni jednak mijały, a było coraz gorzej.

Tata przestał reagować na dotyk, głos, nawet na lekkie kłucie igłą.

– Stan wegetatywny – orzekli w końcu doktorzy. – Mózg prawie nie wykazuje aktywności. Medycyna jest tu bezradna.

Mój ojciec zamieszkał z nami

Przez pierwsze miesiące nie było źle. Podziwiałam Janusza, taki był dzielny. Przesunęliśmy termin ślubu i na zmianę wstawaliśmy do ojca w nocy.

Co 2–4 godziny tacie trzeba było zmienić pozycję. W ciągu dnia należało go kilka razy posadzić w łóżku i porządnie wysmarować spirytusem kamforowym, oklepać plecy.

To wszystko po to, żeby uniknąć odleżyn, zapalenia płuc i zbierania się płynu w opłucnej. Zmianę pieluch, mycie i wymianę sondy, którą tata dostawał płynne pokarmy – wzięłam już na siebie.

Pracowałam na pół etatu, a do tego jako księgowa, dlatego często mogłam zabierać robotę do domu. Wpadliśmy w rutynę. Życie znowu toczyło się spokojnym torem.

To znaczy, tak mi się wydawało. Zmyliło mnie, że nigdy więcej się z Januszem nie pokłóciliśmy.

Owszem, stał się milczący, zaczął od czasu do czasu wychodzić wieczorem na spotkania z kumplami, ale dzielnie trwał przy mnie.

Jego małomówność składałam na karb niewyspania i ogólnego zmęczenia, coraz częstsze wypady w miasto uznałam za wentyl bezpieczeństwa. Jak idiotka przegapiłam, że właśnie go tracę.

– Odchodzę, przepraszam – powiedział mi tuż przed sylwestrem rok temu. – Kocham cię, lecz nie mogę tak żyć. Czuję się, jakbym wpadł do ciemnej studni, w której można przeżyć, ale nie da się żyć.

Janusz postanowił odejść do innej kobiety

Jakby mnie kto walnął obuchem. Z trudem powstrzymałam płacz. Ale że nigdy się nie poddaję, złapałam Janusza i przyciągnęłam do siebie.

– To ja przepraszam! Zwaliłam na ciebie zbyt dużo. Dobrze, oddajmy ojca na jakiś czas do placówki. Odetchnijmy, zróbmy sobie wolne. Skoro mnie kochasz, jeszcze wszystko da się naprawić, proszę…

W odpowiedzi Janusz jedynie zwiesił głowę. Ze zdumieniem spostrzegłam, że płacze.

– Za późno – powiedział tak cicho, że w pierwszej chwili zdawało mi się, że się przesłyszałam. – Mam już kogoś. I ja… my… zaplanowaliśmy ślub.

Zabrakło mi wtedy kobiecej dyplomacji. No, wściekłam się po prostu. Co to za facet? Mieszkał ze mną pod jednym dachem, dzielił cały mój świat i moje sekrety, a równocześnie spotykał się, ba! nawet oświadczył jakiejś obcej babie?!

O, nie! Tak się ze mną nie pogrywa! Wywaliłam chłopa za drzwi na kopach, a jego rzeczy – ubrania, buty, kolekcję płyt kompaktowych, dwie wędki i cyfrowy aparat fotograficzny – posłałam mu lotem przez okno. Niech sobie zbiera to wszystko z trawnika! Łachudra, zdrajca, świnia!

Tamtej nocy, a także przez kilkanaście kolejnych, płakałam, jakby mi miało pęknąć serce. Siedziałam obok leżącego jak kłoda ojca zapatrzonego niewidzącymi oczami w sufit nad gadającym telewizorem i zadawałam mu pytanie: dlaczego? Oczywiście nie odpowiadał.

Zostałam kompletnie sama z chorym ojcem na utrzymaniu

A ja miałam podwójny kłopot. Jak podnieść i trzymać dorosłego człowieka, równocześnie oklepując mu plecy? Jak zmienić mu prześcieradło? Jak w pojedynkę przenieść go do łazienki pod prysznic, kiedy cały wysmaruje się… no, wiadomo czym.

Nie było rady, musiałam nauczyć się prosić o pomoc. Ale kogo?

Przyjaciół nie miałam, na znajomych nie mogłam liczyć, żadnej rodziny nie mieliśmy. Zwróciłam się więc do urzędników z Miejskiego Ośrodka Pomocy Społecznej. Ile mnie to kosztowało, długo by opowiadać.

Znieczulica, robienie łaski, że się w ogóle ze mną rozmawia, długie i nieuzasadnione wyczekiwanie pod pokojami przyjęć – przerobiłam to wszystko. Efekt? Na półtorej godziny dziennie przydzielono mi pielęgniarkę. Od czasu do czasu – zwykle raz na dwa, trzy miesiące dostawałam też kilkaset złotych zapomogi. Nie starczało nawet na pampersy…

Początkowo zacisnęłam zęby i starałam się być dzielna. Pracowałam jak robot. I miałam duszę robota. Byle nie myśleć…

Przetrwałam w ten sposób ponad pół roku. Wstawałam o 4 rano, szykowałam dla ojca przeciery, karmiłam go przez sondę.

Potem mycie, przebieranie, odsysanie elektrycznym ssakiem wydzieliny z oskrzeli, smarowanie kremami przeciwodleżynowymi.

Następnie na ósmą do pracy. A w niej ostry zasuw, żeby wyrobić się ze wszystkimi fakturami i podliczeniami, przebieranie nogami na dłużących się zebraniach, pokorne zbieranie ochrzanu od szefowej za zaległości.

Było mi naprawdę ciężko

Wczesnym popołudniem byłam z powrotem w domu. Akurat, żeby otworzyć pielęgniarce, z którą tachałyśmy tatę do wanny. Potem, już sama, robiłam z nim ćwiczenia rehabilitacyjne (wynajęcie specjalisty przekraczało moje możliwości finansowe), następnie wlewałam w niego obiad i na chwilę siadałam do pracy.

Wieczorem gotowałam coś na dzień następny, dawałam tacie kolację, myłam się i padałam do łóżka. I tak dzień w dzień. Bez świąt czy weekendów albo choćby dnia wolnego.

Dokładnie pamiętam tamten moment, kiedy coś we mnie pękło. Jeden z ostatnich dni lata. Coś się stało i nijak nie mogłam włożyć ojcu nowej sondy do żołądka.

Wcześniej robił to przychodzący od czasu do czasu lekarz, później nauczyłam się sama. Ale wtedy wpychałam plastikową rurkę przez nos, tak aby trafiła w przełyk, a tata się dusił, krztusił i kasłał. To było rano, wiedziałam, że nie zdążę do pracy.

I nagle, jakby czart we mnie wstąpił. Pękła tama.

Coś we mnie pękło

– Mam tego dość! Cholera, ile tak można?! Ja przecież też mam swoje potrzeby! I swoje życie. Kilka dni temu skończyłam 30 lat i nie ma przy mnie nikogo! Tylko ty… przeklęty kloc, warzywo!

Aż przestraszyłam się tych słów. Nigdy nawet tak o ojcu nie myślałam. Chciałam więc przerwać, zamilknąć, jednak raz uwolnionej fali emocji nie można zatrzymać.

Po co ty żyjesz? – darłam się. – Chyba tylko, żeby mnie dręczyć! Przecież i tak nigdy nie odzyskasz przytomności! Twój mózg to jedynie kawał bezużytecznego mięsa! Odejdź wreszcie! Zwróć mi wolność!

Nagle usłyszałam walenie do drzwi

Zamaszyście otworzyłam i ujrzałam sąsiada z niższego piętra – chudego okularnika, który nigdy nie mówił mi nawet „dzień dobry”.

– Proszę się uspokoić! – zganił mnie, marszcząc czoło. – Moja żona właśnie nakarmiła nasze dziecko i usiłuje położyć je do łóżeczka. Mały nie zaśnie przy takich wrzaskach.

Jeżeli liczył na przeprosiny, to srodze się zawiódł. Byłam zbyt wściekła.

– Mam gdzieś twojego bachora! – wydarłam się prosto w pobladłą twarz. – Mieszkacie tuż pode mną, doskonale wiecie oboje, co się u mnie dzieje. A nigdy nie zaproponowaliście choćby najmniejszej pomocy! Wynocha!

Wieść o moim wybuchu lotem błyskawicy okrążyła całe osiedle. Ludzie zaczęli patrzeć na mnie jak na wariatkę, a ci nieliczni, którzy jeszcze ze mną rozmawiali, przestali mi się kłaniać. To tylko wzmogło moją frustrację.

A na kim mogłam ją wyładować? Na całym świecie była tylko jedna taka osoba – mój stary.

Regularnie zaczęłam robić leżącemu ojcu awantury

Wrzeszczałam, że zmarnował mi życie, że wpędza mnie w lata i robi ze mnie niewolnicę. Potem było mi głupio, przepraszałam go. Ale szybko się pocieszałam, że to wszystko i tak bez znaczenia. Przecież ojciec był warzywem!

I tak mijały jesienne miesiące. A bunt we mnie narastał. Przestałam być grzeczną dziewczynką.

Owszem, nadal zajmowałam się tatą najlepiej, jak potrafiłam, ale w przerwach już nie trzymałam go za rękę. Wolałam wyskoczyć na miasto i trochę zaszaleć. Czasem znikałam na całą noc.

Raz, drugi, trzeci, a także czwarty, mocno podcięta wylądowałam w łóżku faceta, którego imienia nazajutrz nie byłam sobie w stanie nawet przypomnieć. Staczałam się. I sprawiało mi to przewrotną satysfakcję.

Byłam tak wściekła, tak rozżalona, że nawet opowiadałam o wszystkim ojcu. Chichotałam, wyobrażając sobie, jaką zrobiłby minę, gdyby nie leżał jak kłoda.

Kto wie, jak by się to skończyło, gdyby nie Jacek. Był kierowcą taksówki, którą wracałam nocą z ubawu. Lekko wstawiona, wszystko mu o sobie opowiedziałam, a na koniec dałam swój numer telefonu.

Wtedy nie odezwał się niemal słowem, ale dwa dni później zadzwonił. I zaprosił mnie na kawę.

Podziwiam cię, Asiu – powiedział. – Jesteś silną i dumną kobietą.

Uśmiałam się do łez. Nie znałam większego mięczaka od siebie!

Była już zima, kiedy za pośrednictwem MOPS-u skontaktowała się ze mną jakaś pani doktor od wybudzania ludzi w śpiączce.

Powiedziała, że przeprowadza eksperyment polegający na instalowaniu u chorych aparatury śledzącej ruchy gałek ocznych. I pozwalającej, za pośrednictwem tych ruchów, komunikować się z otoczeniem. Na przykład pisać. Spytała, czy zgodzę się wstawić takie coś u ojca.

Gdy poznałam Jacka, moje życie nabrało barw

Powiem szczerze, na żaden cud nie liczyłam. Ale bunt we mnie przygasł. Za sprawą Jacka. Tak, spotykaliśmy się, a nawet byliśmy parą. On po rozwodzie, ja po rozstaniu. Dwoje rozbitków.

Czułam nawet, że się w nim zakochuję, chyba z wzajemnością. Tyle że było to uczucie skazane na nicość. Wiedziałam już przecież, że żaden facet nie wytrzyma z kobietą, która podciera tyłek swojemu ojcu.

Tamtego dnia późno wróciłam z pracy. Moja nowa szefowa nie miała takich pokładów empatii jak poprzednia. Wezwała mnie do siebie i przez pół godziny darła się na mnie.

Wrzeszczała, że jestem najsłabszym ogniwem działu, że nic jej nie obchodzą moje prywatne problemy. Słuchałam tego ze spokojem, tak przyziemne sprawy jak sympatia otoczenia czy tak zwana kariera już dawno przestały cokolwiek dla mnie znaczyć. Grunt, że wieczorem wybieraliśmy się z Jackiem do kina!

Weszłam do domu, zamknęłam za sobą drzwi. Powitała mnie cisza jak zwykle. A jednak domyśliłam się od razu. Wyczułam to szóstym zmysłem. Taty już tutaj nie było.

Mój ojciec zmarł

Weszłam do pokoju, podeszłam do łóżka, przed którym migotał ekran aparatury ustawionej przez panią doktor. Pochyliłam się nad ciałem ojca, dotknęłam ustami jego czoła. Było lodowato zimne. Umarł.

Dopiero wtedy spadły na mnie wyrzuty sumienia. Rany boskie, przecież ja tyle razy życzyłam mu śmierci! Więc teraz, gdy to się stało, czułam się tak, jakbym to ja go zabiła.

Przytuliłam się do jego sztywniejących już zwłok i zapłakałam.

Nie wiem, ile czasu tak na nim leżałam, ale w końcu moją uwagę zwróciło zielonkawe miganie ekranu komunikatora.

Dlaczego mrugał? Przecież powinien palić się jednostajnym światłem. Spojrzałam więc na monitor i zamarłam.

„Córeczko, kocham cię. I dziękuję. Zrobiłaś, dla mnie więcej, niż jakakolwiek córka dla swojego rodzica. Jestem z ciebie dumny. I życzę ci szczęścia u boku Jacka. Tata”.

Czytaj więcej prawdziwych historii:
Śmierć psa przeżyłam bardziej, niż śmierć matki
Matka odbiła mi faceta, w którym byłam zakochana
Mąż ukrywał przede mną choroby psychiczne w rodzinie

Redakcja poleca

REKLAMA