„Opiekowałam się córeczką prostytutki. Gdy zmarła, postanowiłam zrobić wszystko, by zapewnić dziecku lepsze życie”

starsza uśmiechnięta kobieta fot. Adobe Stock, Rido
„Bałam się, że mogę się przywiązać do małej. Było w niej coś takiego słodkiego, że człowiek nie miał siły, by być sobą. Stawał się taki, jakiego ona oczekiwała. A ja nie mogłam sobie na to pozwolić. Dobrze mi było samej”.
/ 27.09.2023 22:30
starsza uśmiechnięta kobieta fot. Adobe Stock, Rido

Nigdy nie lubiłam tej sąsiadki. Po pierwsze, wprowadziła się naprzeciwko, do mieszkania po mojej przyjaciółce, Stasi. Ktoś mógłby powiedzieć, że to nie jej wina, że Stasia umarła, zostawiając mnie samą. Może i nie jej. Ale nie była Stasią, nie mogłam wpaść do niej na obiad, seriale pooglądać i pogadać od serca. Po drugie, była młoda, a młodzi nie chcą gadać ze starymi. Dla dwudziestoparolatki to ja już nad grobem stałam i na niczym się nie znałam. O czym by mogła ze mną porozmawiać?

Zarabiała ciałem

No, powiedziałabym jej, na przykład, że jak cię facet raz uderzy, a ty go natychmiast nie wywalisz na zbity pysk, to twoja wina, że potem dostajesz raz po raz. Albo że mężczyźni nie szanują tych, co się same nie szanują, i jak już raz zaczęła zarabiać ciałem, to tak skończy. No i że od seksu to się czasem brzucha pojawia, więc trzeba uważać.
Jak się wprowadziła, to jeszcze dziecka nie miała. Najpierw bałam się, że będzie głośno i tłumnie, bo wyglądała na taką, która lubi męskie towarzystwo. I to określonego rodzaju. Taka często wymalowana chodziła, w kusych spódnicach czy obcisłych spodniach.

Po kilku tygodniach wiedziałam już, że dobrze pannę wyczułam – zabawowa była zawodowo, ale na szczęście poza domem. Gdyby nie to, to ja już bym z administracją załatwiła, żeby ją wysiudali. Ale że cisza była, a w prywatnych kontaktach – na korytarzu czy w windzie – udawała skromną i jakby zawstydzoną, to machnęłam ręką na to, jak zarabia pieniądze.

Niestety, wszystko co dobre, się kończy. Sąsiadka – kiedyś przedstawiła się jako Jagoda – zaszła w ciążę. Zanim się obejrzałam, było dziecko, mała dziewczynka. Dla mnie było to nieodpowiedzialne – bez męża, bez rodziny czy przyjaciół, z nocną pracą i to w roli prostytutki. Ale że nadal było cicho i spokojnie, to się nie wtrącałam. Przyuważyłam, że kiedy sąsiadka pracowała w nocy, do dziecka przychodziła opiekunka.

Taka sąsiedzka opieka

Kiedy  pewnego dnia zapukała wieczorem do drzwi i spytała, czy mogłabym przez kilka godzin zaopiekować się jej Danusią, bo opiekunka zachorowała, a nikogo nie znajdzie tak szybko, a ona zapłaci mi za przysługę sto złotych, wahałam się tylko chwilę. Czemu nie? Stówa na ulicy nie leży i nie czeka. Dana miała wtedy chyba rok. Była spokojnym dzieciakiem, nie płakała, godzinami zajmowała się swoimi zabawkami.

Potem jeszcze kilka razy ratowałam Jagodę, zajmując się dzieckiem, więc widziałam, że dziewczynka jest bardzo bystra i wrażliwa. Myślałam sobie, że jakby miała normalną rodzinę, mogłaby mieć dobre życie. Skończyłaby dobre szkoły. Zobaczyłaby świat. Tak, wiem, można zwiedzać świat, nie mając pieniędzy i zmarnować sobie życie, będąc dzieckiem milionera. Wszystko zależy od charakteru. No i od szczęścia.

Co dałam, to dostałam

Pamiętam pewien wieczór. Na dworze był mróz, siedziałam w fotelu w pokoju Danki, ona właśnie usnęła. Miała już trzy latka. Byłam trochę rozbita. To dziecko przed snem przytuliło się do mnie i powiedziało:

– Lubię cię, ciociu Madziu.

Dzieci mnie nigdy nie lubiły, nawet moje własne. Każde, jak tylko kończyło 18 lat, uciekało z domu. Córka wyszła za mąż za chłopa w Lubelskiem, jeden syn poszedł do wojska na zawodowego, drugi na studia. Podobno za dużo wymagałam, miałam ciągle za złe i nie czuli, że są kochani. A co ja jestem, inkubator, by otaczać ich ciepłem? Ale co dajesz, to dostajesz. Nie mogę powiedzieć, by dzieci przesadnie interesowały się moim życiem. I dobrze. Mają własne.

Siedziałam więc tak i patrzyłam na to nie moje dziecko, które mnie lubiło i dziwnie się czułam. Miałam ochotę wyjść i nie wrócić. Pewnie dlatego odmówiłam Jagodzie kolejne dwa razy, mówiąc, że jestem przeziębiona. Że głowa pęka. Dlaczego? Bałam się, że mogę się przywiązać do małej. Było w niej coś takiego słodkiego, że człowiek nie miał siły, by być sobą. Stawał się taki, jakiego ona oczekiwała. A ja nie mogłam sobie na to pozwolić. Dobrze mi było samej. I chciałam, żeby tak pozostało.

Przyszła do mnie w nocy

Jakiś czas później, pewnej nocy, ktoś zadzwonił do moich drzwi. Siedziałam nad krzyżówką, spojrzałam na zegarek. Prawie pierwsza w nocy. Od kilku lat bardzo późno chodzę spać. Kiedyś byłam skowronkiem, teraz stałam się sową. Zapięłam poły szlafroka  i spytałam:

– Kto tam?

– Jagoda. Potrzebuję pani pomocy.

Miała dziwny, jakby zduszony głos. Otworzyłam. Trzęsła się. Była blada i spocona. U jej stóp stała mała torba podróżna.

– Jestem chora… Muszę jechać do szpitala. Mogłaby pani zająć się Daną przez parę godzin? Dzień? Nie mam nikogo innego, komu mogłabym zaufać. Błagam. Zapłacę – wyciągnęła rękę, w której był zwitek banknotów, i zachwiała się.

Chwyciłam ją i odsunęłam. Kto wie, jakim świństwem została zarażona.
Pieniądze spadły na podłogę.

– Co pani jest? Grypa? – spytałam.

– Nie… to nie jest zaraźliwe. Brzuch.

Podniosłam pieniądze, wsunęłam do kieszeni szlafroka i zaprowadziłam sąsiadkę do windy. Kiedy zjeżdżała, przeliczyłam banknoty. Tysiąc złotych. Cała moja emerytura po mężu. Ostatnie miesiące, bez dodatkowych pieniędzy za opiekę były chude. Pomyślałam, co za to kupię. Może zrobię wreszcie badania, ostatnio miałam problemy z kręgosłupem, i w ogóle.

Weszłam do mieszkania sąsiadki i zajrzałam do pokoju Danki. Spała smacznie, przytulona do pluszowego misia tak dużego jak ona sama. Musiałam przyznać, że cokolwiek złego mogłabym powiedzieć o Jagodzie i jej prowadzeniu się, bardzo kochała swoją córkę i robiła wszystko, by mała była szczęśliwa.

Jagoda nie wróciła po kilku godzinach. Zmarła w szpitalu z powodu krwawienia wewnętrznego. Ktoś ją okropnie pobił. Kiedy dowiedziałam się o tym dwa dni później, oczywiście zgłosiłam istnienie Danusi na policję. Dziewczynkę zabrała opieka społeczna. Urzędnicy pytali mnie, czy wiem coś o jakiejś rodzinie zmarłej, ale zaprzeczyłam.

– Co z nią teraz będzie? – spytałam, patrząc na Danę.

Nie mogłam oderwać od niej wzroku, bo ona patrzyła na mnie tymi swoimi świetlistymi, szarymi oczyma.

– Zapewne trafi do domu małego dziecka – odparła obojętnie opiekunka. – Może nawet adopcja. Będzie jej lepiej niż w domu matki prostytutki.

– A co pani o tym może wiedzieć? – zdenerwowałam się nagle. – Co to za jakieś stereotypy? Jagoda była najlepszą z matek. Lepszą niż ja kiedykolwiek byłam, a miałam trójkę dzieci. 

Kobieta patrzyła na mnie rozszerzonymi ze zdumienia oczami. Ale nie była bardziej niż ja zdziwiona moim wybuchem. Co mi się stało?
Kiedy została sama, kiedy już Dana i jej miś zniknęli w windzie, zamknęłam drzwi i opadłam na kanapę.

Musiałam jej pomóc

Czułam się dziwnie, drżałam. Nie chciałam się tak czuć, więc włączyłam telewizor, żeby zdusić myśli, które już wypływały na powierzchnię. Myśli, które – wiedziałam o tym doskonale – nie spodobałyby mi się. Nic a nic. A chyba najgorsze, co może spotkać człowieka, to przestać lubić siebie samego.

Nieważne jednak, jak głośno puszczałam telewizor, jak bardzo zajmowałam w dzień swoje myśli, to kiedy przychodziła noc, musiałam wreszcie spróbować zasnąć. I wtedy się zaczynało. Widziałam małą Danę w sierocińcu, samotną, kiwającą się. Zapłakaną, samiutką w kącie. Nieszczęśliwą.

„Ale co ja mogłam zrobić? Przecież jej nie wezmę, nikt mi jej nie odda, miałam 60 lat, marną emeryturę i początki chorób. No i nie byłabym najczulszą z matek” – tłumaczyłam to sobie.

Pojechałam nawet do domu dziecka, gdzie umieszczono Danę, żeby się przekonać, czy jest jej dobrze. Nie było – była smutna. Nie chciała się odezwać. Była taka inna niż wtedy, w domu, jakby w niej coś zgasło. Coś, czego wcześniej się bałam, a teraz tak bardzo chciałam, by wróciło.

Dyrektor powiedział, że próby znalezienia rodziny nic nie dały, więc będzie sprawa sądowa, która umożliwi oddanie dziecka do adopcji. 

Znalazłam pieniądze

Pewnego dnia przypomniałam sobie, że kiedyś Jagoda wspomniała coś o rodzinie w Siedlcach? Nie pamiętałam, nie mam zwyczaju zwracać uwagi na to, co ludzie gadają. Plotkara ze mnie żadna. Od śmierci Jagody minęły cztery miesiące i w mieszkaniu ciągle były jej rzeczy. Administracja dopiero się zbierała, by je uporządkować. Miałam zapasowe klucze, które dała mi Jagoda. Weszłam i zaczęłam szukać jakichś śladów po rodzinie. Niestety, nie było zdjęć, zapisków, listów. Jakby Jagoda odcięła się od przeszłości.

Były za to pieniądze. Znalazłam dwadzieścia tysięcy w plecaku wciśniętym w kąt szafy za pudłami. Gdy je zobaczyłam, aż mi się gorąco zrobiło. Następnego dnia pojechałam do centrum i wynajęłam prywatnego detektywa. Poprosiłam, żeby znalazł rodzinę Dany. Zabrało mu to dwa miesiące i pochłonęło wszystkie pieniądze z plecaka.

Okazało się, że Jagoda była jedynaczką, rodzice kilka lat wcześniej zginęli w wypadku samochodowym. Matka Jagody nie miała już żyjącej rodziny. Ojciec ze swoim bratem od lat nie utrzymywał kontaktów, jakieś przeszłe konflikty. Ale kiedy detektyw się z tym bratem skontaktował – on i jego rodzina ucieszyli się z istnienia Dany. Natychmiast się nią zajęli i zabrali z domu dziecka.

Potem syn stryja Jagody i jego żona adoptowali Danę. Wychowuje się razem z niewiele starszymi kuzynkami. Kiedy widziałam ją na jej piątych urodzinach, znów miała w sobie ten blask. I znów powiedziała, że mnie lubi. Zrobiłam, co mogłam i cieszę się, że być może dzięki temu będzie miała lepsze życie, niż jej mama.

Czytaj także: „Brat balował i powoli staczał się na dno. Próbował wziąć się w garść gdy dopadły go omamy, ale było już za późno”
„Moim kochankiem ze snów okazał się matematyk. Byłam dla niego miłosnym równaniem, które szybko rozgryzł”
„2 miesiące przed ślubem poleciałam w tango z tajemniczym kochankiem. Nie żałuję, musiałam się wyszaleć”

Redakcja poleca

REKLAMA