Po rodzicach odziedziczyłam połowę domu i brata alkoholika rezydującego w drugiej. Wstyd się przyznać, ale wolałabym chyba dzielić dom z kimś obcym.
– Długo nie pociągnie – prorokował mój mąż. – Ludzki organizm nie jest z żelaza, a Kazik od lat jedzie po bandzie.
No cóż, żelazo być może nie wytrzymałoby ciągłej kąpieli w alkoholu, ale mój brat – owszem. Były plusy: nie awanturował się po pijaku, nie wyśpiewywał sprośnych piosenek – wóda raczej go wyciszała. Za to awantur dostarczali kompani od kieliszka, którzy traktowali mieszkanie Kazika jak melinę. Libacje potrafiły trwać parę dni, potem następował okres spokoju, podczas którego brat dochodził do siebie.
Następnie – czas abstynencji, trwający do tygodnia. Brat deklarował wtedy poprawę, robił wielkie pranie zasikanych ciuchów, wyrzucał puste butelki i unikał kolegów sprowadzających go na złą drogę.
Realizował też zaległe prace remontowe u klientów albo przesuwał ich terminy na bliżej nieokreśloną datę. Był dobrym fachowcem, więc zleceń mu nie brakowało, ale było ich wyraźnie mniej niż kiedyś. Zresztą, co za różnica, skoro wszystkie zarobione pieniądze topił w alkoholu?
Złego licho nie weźmie
– Tylko wstyd przed ludźmi – gderał mój ślubny, a ja przyznawałam mu rację. – Poza tym Kazik musi partycypować w kosztach utrzymania domu, do cholery. Trzeba zrobić dach, nie wyłożę gotówki za niego.
– Słuchaj, Kazik – próbowałam wpłynąć na brata. – W końcu nikt nie będzie cię chciał zatrudnić. Coraz częściej zawalasz terminy, nie wywiązujesz się ze zobowiązań… Co wtedy? Z czego będziesz żył?
– Złego licho nie weźmie, siostra – śmiał się tylko. – Zresztą, wybieram się na odwyk, niedługo wszystko się zmieni. Odpieprzę nam chałupę, że mucha nie siada. Zobaczysz.
– Kiedy? – spytałam.
– Co kiedy? – zrobił zdziwioną minę.
– Kiedy wybierasz się na odwyk? – drążyłam.
– Niebawem – machnął niedbale ręką.
Przerabialiśmy to wielokrotnie i nie miałam już sił, by egzekwować wywiązywanie się z obietnic.
Nie minęły dwa lata i skończyli się naiwni, chcący zatrudnić pijaka przy poważnych inwestycjach.
Owszem, po znajomości dostawał drobne prace za psie pieniądze, ale kiedy tylko wpadało mu trochę grosza, natychmiast rezygnował z roboty i zaczynał chlać. Staczał się w zastraszającym tempie.
– Rodzice się w grobie przewracają, patrząc na ciebie, Kazik – wygarnęłam mu.– Zawsze byłeś ich oczkiem w głowie! Nigdy nie rozumiałam, czemu: przecież tak się starałam. Lepiej się uczyłam, pomagałam w obejściu, byłam na każde zawołanie aż do ich śmierci, a ty? Uciekłeś z domu, gdy tylko nadarzyła się sposobność; nawet nie znalazłeś czasu, by przyjechać na pogrzeb mamy.
– Ale chciałem! – uderzył się w piersi, zwiniętą w pięść dłonią. – Bóg mi świadkiem, że chciałem.
Uśmiechnęłam się, patrząc, jak robi z siebie błazna. Może kiedyś dysponował darem przekonywania i urokiem osobistym, ale to była zamierzchła przeszłość.
– Jasne, Kaziu – rzuciłam jadowitym tonem. – Wierzę ci. Do dziś chyba nie możesz sobie wybaczyć, że nie zdążyłeś. Dlatego właśnie pijesz, prawda? Z rozpaczy i żalu.
Był już w takim stanie, że nie zauważył ironii, więc wzruszyłam ramionami i zajęłam się swoimi sprawami.
O drugiej w nocy obudziło nas łomotanie do drzwi
Przypadek brata był beznadziejny i przestałam się angażować w jego problemy. Za dużo mnie to kosztowało, a ja miałam dla kogo żyć. Miałam swoją rodzinę, dla której moje poświęcenie coś znaczyło.
Jakieś dwa dni później Kazik złapał trochę grosza i znów popłynął. Przez cały tydzień, tuż za naszą ścianą, trwały pijackie libacje z udziałem sporej gromadki miejscowych meneli. Kiedy przepito ostatnią złotówkę, zapanował spokój, a wymizerowany Kazik snuł się po podwórku, zarzekając się, że nie weźmie już kropli wódy do ust.
Gadaj zdrów, pomyślałam sobie i wtedy zorientowałam się, że już spisałam go na straty i właściwie czekam na jego śmierć. Poryczałam się, kiedy sobie to uświadomiłam: przecież to był mój rodzony brat, ostatni bliski krewny. Długo nie mogłam dojść do siebie, a kiedy w końcu się uspokoiłam i zasnęłam, obudziło mnie łomotanie do drzwi wejściowych. Mąż zapalił światło i zerknęliśmy na zegarek. Była druga w nocy.
– Cholera jasna – zaklął Zbyszek, gramoląc się z łóżka. – Jeśli to któryś z pijaczków od szwagra, to spuszczę go po schodach ze złamanym nosem.
Wyszedł z sypialni, dodając do wiązanki przekleństw całkiem nowe i dość ciekawe, niecenzuralne słowa. Po pięciu minutach wrócił.
– To twój brat – powiedział, uchylając drzwi. – Nie jest pijany. Chyba musisz się z nim rozmówić, bo mnie szlag trafia, jak go słucham.
Narzuciłam szlafrok i wyszłam do przedpokoju. Kazik wyglądał okropnie, ale faktycznie nie czuć było alkoholu.
– Mogę się u was przespać, Anka? – spojrzał na mnie oczami zbitego psa.
Bladość na twarzy i drżące dłonie mogły być skutkiem choroby alkoholowej, ale strach w głosie był czymś nowym i wydawał się autentyczny.
– Przecież wiesz, że nie mamy wolnych pokoi – powiedziałam. – Dzieci wróciły z internatu.
– Hej – złapał mnie za dłoń. – Mogę spać na dywanie. Obiecuję, że będę cichutko i zaraz rano się wyniosę. Proszę.
Spojrzałam na męża. Pokręcił głową z dezaprobatą.
– Czemu niby nie możesz wrócić do siebie, szwagier? – spytał.
– Nie wytrzymam z nimi – odparł Kazik drżącym głosem. – Stoją na zewnątrz i pukają mi w szybę.
Aż mnie ciarki przeszły.
– Kto? – dopytywał się mąż. – Człowieku, pewnie twoi kolesie jaja sobie robią.
– Nie – stanowczo zaprzeczył Kazik. – To umarlaki, chcą żebym do nich dołączył.
Przyznam, że nogi się pode mną ugięły. Ale mój Zbyszek nie jest gościem, którego przestraszy byle co. Wyciągnął zza szafki kawałek stalowej rurki, narzucił na siebie kurtkę i ruszył do drzwi.
– Kurwa! – zaklął cicho. – Jak złapię tych dowcipnisiów, to nogi z dupy powyrywam.
Nie było go kilkanaście minut, podczas których nie zamieniliśmy z bratem ani słowa. Kiedy mąż wrócił, zmierzył nas wzrokiem, odstawił rurkę do kąta i wzruszył ramionami.
– Aniu, pozwól na słówko – powiedział, wypychając mnie do kuchni.– Nikogo nie było na podwórku – poinformował, zamykając za nami drzwi. – Twój brat ma delirkę. Nie pozwolę, żeby nocował w takim stanie w tym samym mieszkaniu, co nasze dzieci. Kto wie, co mu jeszcze strzeli do łba?
Musiałam pozbierać do kupy to, co usłyszałam, a myślenie o drugiej nad ranem szło mi opornie, więc trochę czasu upłynęło, zanim się odezwałam.
– OK – skinęłam głową. – Wezmę swój laptop i pójdę z Kazikiem do jego mieszkania. Pooglądam filmy, poczekam, aż zaśnie i potem wrócę do łóżka, dobrze?
Mąż uznał, że to jedyny sensowny pomysł, życzył mi dobrej nocy i poszedł złapać jeszcze parę godzin snu. Ja wzięłam koc, laptop i zajęłam się przekonywaniem Kazika, byśmy razem wrócili do jego połowy domu. Miał sporo wątpliwości, ale w końcu dał za wygraną i pozwolił się zaprowadzić do siebie.
Co mu odbiło?
W pokoju, gdzie stało jego łóżko był totalny syf. Jeszcze dwa lata wcześniej rzuciłabym się do sprzątania, ale ten etap, na szczęście, miałam już za sobą. Zrobiłam tylko trochę porządku na stole, by mieć gdzie postawić komputer i zaczęłam się szarpać ze starym fotelem ojca, przysuwając go bliżej blatu.
– Chcesz usiąść w tym fotelu? – spytał Kazik, drapiąc się po nieogolonej szczęce.
– A jak ci się wydaje, geniuszu? – odpowiedziałam pytaniem. – Myślisz, że ćwiczę kulturystykę?
– Ale tam siedzi tata – powiedział cicho. – Chcesz mu usiąść na kolanach, czy jak?
Zerknęłam na brata, ale wydawał się zupełnie poważny: on naprawdę widział naszego tatę. Poczułam, jak jeżą się włoski na całym moim ciele. Zostawiłam ten cholerny fotel i cofnęłam się o krok. Wstrzymałam oddech i wpatrywałam się w wyliniałą tapicerkę mebla, bojąc się, że naprawdę zobaczę siedzącego tam ducha ojca. Nic niezwykłego jednak nie dostrzegłam i zrobiło mi się głupio, że poddałam się pijackiej sugestii.
– Nikogo tu nie ma, Kazik – powiedziałam, z pewnym wahaniem dotykając oparcia fotela. – Zobacz sam. Masz omamy, człowieku i jest to ostatni dzwonek alarmowy dla ciebie. Albo poddasz się leczeniu, albo wódka cię zabije.
Stał przede mną ze zwieszoną smutno głową. Jak uczniak przed dyrektorem szkoły.
– Masz rację, Aniu – przytakiwał. – Całkiem mi odbija i zdaję sobie sprawę, że to nie żarty. Jutro pójdę do lekarza i poproszę o skierowanie na odwyk.
Zaskoczył mnie tą deklaracją. Zawsze unikał podawania dokładnych terminów, jeśli chodziło o rzucenie nałogu, a tu proszę, powiedział „jutro pójdę do lekarza”. Chyba rzeczywiście się przestraszył.
Od razu poczułam instynkt opiekuńczy, jakby wcześniejsze lata niczego mnie nie nauczyły. Podeszłam do niego i pogłaskałam po głowie.
– Kładź się do łóżka, bracie – powiedziałam. – Powinieneś odpocząć. Obiecuję, że nie odejdę, dopóki nie zaśniesz.
Spojrzał jeszcze w niczym niezasłonięte okna, ale widocznie nic w nie nie pukało, bo poczuł się trochę pewniej. Zdjął tylko spodnie i wsunął się pod leżącą na łóżku kołdrę.
– Połóż się wygodniej – powiedziałam, widząc, że zajął tylko skraj łóżka. – Przecież zaraz spadniesz.
– Więcej miejsca nie ma – mruknął niewyraźnie, próbując ułożyć głowę na rogu poduszki.
Wzruszyłam ramionami. Jak da radę zasnąć, to nie ma o co kruszyć kopii. Niech leży jak chce. Podeszłam do stołu i włączyłam laptop, ale zawahałam się, chcąc usiąść w fotelu. Jakoś niezręcznie mi było. W końcu zdecydowałam się skorzystać z taboretu. Przy wyszukiwaniu filmu, skrzętnie omijałam wszystkie horrory, choć na ogół gustuję w tego rodzaju rozrywce. Zdecydowałam się na komedię. Musiałam się odstresować.
– Dobrze, mamo, jutro go porąbię na rozpałkę – usłyszałam głos Kazika zza pleców.
O, nie, ten znowu zaczyna!
– Co chcesz porąbać? – spytałam, odwracając się w jego stronę.
– Fotel – odpowiedział. – Mama się upiera, bym się go pozbył.
– No i dobrze – postanowiłam nie ingerować w jego majaki. – Najwyższy czas, byś sobie kupił nowe meble. Naciągnij na siebie kołdrę, bo całe plecy masz na wierzchu i śpij.
– Nie chcę odkopywać mamy – powiedział cicho. – Cały czas drży z zimna.
Czułam, że sytuacja zaczyna mnie przerastać. Poczułam uderzenie gorąca na twarzy i dziwną sztywność w nogach.
– Mama leży przy tobie? – spytałam.
– Aha – przytaknął. – Przecież nie mam innego łóżka.
Nabrałam w płuca potężną porcję powietrza, a potem powoli je wypuściłam. Czułam, że sytuacja zaczyna mnie przerastać i mój racjonalny umysł wariuje. Wzięłam koc, który ze sobą przyniosłam, otuliłam nim plecy brata, a potem wróciłam do stołu i zaczęłam udawać, że oglądam film. W rzeczywistości, tylko gapiłam się na kolorowe obrazki, zupełnie nie łapiąc fabuły. Chciałam tylko odciąć się od tego, co działo się wokoło. Miałam dość wrażeń.
Modliłam się, żeby Kazik wreszcie zasnął, abym mogła wrócić do siebie, przytulić się do męża, odnaleźć w jego oddechu i cieple rozgrzanego snem ciała bezpieczeństwo i pewność, że wszystko jest na właściwym miejscu.
O dziwo, Kazik padł w połowie filmu, a mnie udało się wymknąć z jego mieszkania, zanim pokazały się napisy końcowe. Wsunęłam się pod kołdrę obok Zbyszka, objęłam go ramieniem i natychmiast zasnęłam. W związku z tym, że akurat była sobota i nie musieliśmy wstawać do pracy, gniłam w łóżku chyba do dwunastej.
Obudził mnie zapach świeżo zaparzonej kawy, którą mąż przyniósł do sypialni. Drobnymi łyczkami popijałam gorący napój, relacjonując Zbyszkowi zdarzenia minionej nocy.
– Chyba faktycznie odwiedzili nas wczoraj rodzice – zakończyłam opowieść.
– Aniu – mąż przycupnął na skraju łóżka i pogładził moje włosy. – Twój brat ma poważne zaburzenia poalkoholowe i nic więcej. Nie dopatruj się nadprzyrodzonych mocy w jego omamach. On się musi leczyć.
Z niedowierzaniem kręciłam głową, patrząc na banknoty
W blasku słońca byłam skłonna zgodzić się z jego zdaniem– wspomnienia nocy traciły swoją moc. Miałam nadzieję, że Kazik, który jeszcze parę godzin temu był poważnie przestraszony stanem swego zdrowia, zdecyduje się w końcu na podjęcie terapii.
Nie widziałam go prawie przez cały dzień, ale nie było powodów, by się martwić, bo kiedyś musiał przecież odespać zarwane noce. Dopiero pod wieczór zaczął się krzątać na swojej części podwórka. Wynosił śmieci, wywiesił na trzepaku kołdrę, hałasował w drewutni.
Normalna aktywność Kazika po okresie pijaństwa. Już myślałam, żeby wyjść do niego i poważnie rozmówić się na temat wczorajszego incydentu, kiedy usłyszałam pukanie do drzwi. Na progu stał mój brat. W ręku trzymał plik banknotów.
– To dla ciebie – powiedział, wyciągając rękę z pieniędzmi.
Zamurowało mnie. Z tego, co było widać, plik składał się prawie z samych stuzłotowych banknotów i był dość gruby.
– Napadłeś na bank, czy co?– spytałam, wycierając mokre dłonie w ścierkę.
Nie kwapiłam się do przyjęcia prezentu.
– Znalazłem w tapicerce fotela – powiedział. – Tam chyba tata chował swoją rentę.
Faktycznie, podejrzewaliśmy, że ojciec ukrywał gdzieś oszczędności, ale nikomu nie przyszło do głowy rozpruwać fotela. Z niedowierzaniem kręciłam głową, patrząc na wymięte banknoty.
– Skąd wiedziałeś? – spytałam cicho.
– Nie wiedziałem – wzruszył ramionami. – Mama mi powiedziała.
Kiedy dotarł do mnie sens jego słów, po prostu zaczęłam płakać. Łzy ciekły mi po policzkach, a ciałem wstrząsały spazmy.
– Co jest, siostra? – Kazik usadził mnie na stopniach betonowych schodów, usiadł obok i otoczył ramieniem. – Nie rycz, głupia, to prezent od rodziców. Weź, tobie się bardziej przyda niż mnie, a poza tym, ja trochę czasu spędzę na odwyku, więc gotówka mi niepotrzebna.
– Idziesz na odwyk? – spytałam wycierając oczy. – Kiedy?
– No, w niedzielę mnie nikt nie przyjmie – uśmiechnął się ciepło – ale nie zamierzam czekać dłużej jak do poniedziałku. Obiecałem to mamie. Podrzucisz mnie jakby co?
– Jasne – skinęłam głową. – Możesz na nas liczyć. Jestem pewna, że ci się uda, a pieniądze wezmę i przetrzymam, dopóki nie wrócisz, okej?
Nie chciał o tym słyszeć.
– To jest twoja działka, siostra – powiedział zmieszany. – Ja już sobie uszczknąłem z puli.
Nie pytałam, ile wziął dla siebie, ale trochę się zaniepokoiłam, że ma w kieszeni gotówkę. Pieniądze mogły oznaczać kłopoty. Niestety, pozostało mi tylko mieć nadzieję, że Kazik będzie miał na tyle zdrowego rozsądku, by ich nie wydać na wódkę. Wzięłam swoją część i podziękowałam, że o mnie pamiętał.
Dobry był z niego chłopak, co tu dużo mówić, ale rozsądku, niestety, nie miał. W niedzielę znów zaczęła się pijacka libacja w jego mieszkaniu. Kumple od kieliszka mieli widocznie szósty zmysł, który wykrywał wydolność finansową Kazika. Pojawili się niczym stado szpaków zwabionych dojrzewającymi owocami czereśni i już nie odpuścili.
Impreza trwała całą niedzielę i zanosiło się na kolejną głośną noc, ale około dziewiątej wieczorem usłyszeliśmy sygnał karetki pogotowia, który urwał się tuż przed naszym domem. Wybiegliśmy na zewnątrz, ale ratownicy już znikali w drzwiach prowadzących do mieszkania Kazika. Nie zdążyli mu pomóc. Serce mojego brata nie wytrzymało pijackiego maratonu, jaki mu zaserwował… Powiedziało „pas” i przestało bić, a lekarz z pogotowia mógł jedynie potwierdzić zgon.
A już wydawało się, że Kazik dojrzał do tego, by rzucić nałóg. Gdyby nie te znalezione pieniądze, mogło mu się udać. Niech to szlag, rodzice zawsze go rozpieszczali i nigdy nic dobrego z tego nie wynikało, ale tym razem przegięli. Dałby sobie lepiej radę bez tych pieniędzy.
Czytaj także:
„Brak akceptacji rodziców powoli mnie wykańczał. Wolałam spać po piwnicach, niż wysłuchiwać, że jestem niewystarczająca”
„Byłam dla brata zastępczą matką, traktował mnie jak bankomat. Żyłam jego życiem, nie swoim”
„Wysyłałam rodzicom kasę z USA, żeby mieli godną starość. Okazało się, że postawili za to willę dla Kazika”