Dopiero teraz rozumiem, co czuła niegdyś moja mama. Bo sama powoli zbliżam się do kresu życia... Niedawno przeczytałam słowa kogoś mądrego (zapomniałam już kogo, bo pamięć coraz bardziej szwankuje), że trzeba żyć tak, żeby niczego nie żałować. I żeby na łożu śmierci nie mieć do siebie żalu, że się czegoś nie zrobiło – ze strachu, wstydu lub skąpstwa.
Ten ktoś myślał o miłości i tego typu sprawach
I wtedy przypomniała mi się moja mama. Wydaje mi się, że byłam dobrą córką. Nie buntowałam się zbytnio, nie rzucałam w jej stronę, że jej nienawidzę, kiedy zabraniała mi chodzić na prywatki czy nie dawała pieniędzy. Potrafiłyśmy godzinami gadać o chłopakach, życiu, powinnościach, marzeniach.
Była bardzo dobrą matką, która starała się dać mi wszystko, co mogła. A w czasach socjalizmu, czyli PRL-u nie mogło być tego wiele. Choć i nie mało...
Tak się złożyło, że była w samym środku centrum dystrybucyjnego tamtych czasów – bo pracowała jako kierowniczka sklepu. W ciągu trzydziestu pięciu lat pracy przeszła przez różny asortyment. To dawało spore przywileje, czego nie muszę tłumaczyć nikomu, kto zna tamte czasy.
W rezultacie, choć nie opływaliśmy w luksusy, to rzeczy podstawowych nigdy nam nie brakowało. Mamę może i byłoby stać też na jakieś zbytki, ale jej charakter, a także wspomnienia z wojennych niedostatków oraz marny mąż, który przepijał pensje, sprawiły, że była oszczędna.
Nie skąpa, broń Boże, po prostu oszczędna
W moich wspomnieniach z domu rodzinnego zawsze jest pełna energii, ruchliwa, gadatliwa (zwłaszcza narzekanie miała wyćwiczone do perfekcji), radząca sobie ze wszystkim...
A potem się to skończyło. Kiedy zauważyłam, że coś z nią nie tak? Chyba po jej 70. urodzinach. Ciało mamy powoli zaczęło odmawiać posłuszeństwa. No i zanikająca pamięć. To nie był Alzheimer, tylko jakiś rodzaj łagodnej demencji. Fakt, mama nigdy nie ćwiczyła pamięci – mało czytała, a jeśli już to proste teksty, w telewizorze też oglądała tylko łatwą do strawienia papkę.
Żadnych krzyżówek, bo zniechęcała ją jej mała wiedza, a nie miała cierpliwości by, jak mój ojciec, grzebać w encyklopediach. Miała 80 lat, kiedy wzięłam ją do siebie, bo już nie mogła sama żyć (ojciec zmarł 10 lat wcześniej).
Przez wiele lat nie widywałyśmy się zbyt często
Wyprowadziłam się do innego miasta, i wpadałam do domu rzadko – przy okazji świąt. Teraz byłyśmy razem i nagle okazało się, że mama wyprowadza mnie z równowagi. Najbardziej denerwowało mnie jej nieustanne narzekanie na zdrowie.
To ją boli, tamto też, nie może oddychać, oblewa się potem po kilku krokach, ledwie stoi, chwieje się, na pewno ma raka – tarczycy, żołądka, nerek, a najpewniej to kości, bo ją bolą. I tak na okrągło...
O niczym innym nie można z nią było pogadać, bo nic innego tak naprawdę jej nie interesowało. Zupełnie tego nie rozumiałam, przecież na świecie jest tyle ciekawych rzeczy! Ciągle musiałam umawiać ją do lekarzy.
– Durnie jedne, nic ich nie obchodzi stary człowiek, patrzą, nic nie mówią, jak się skarżę, wypisują tylko kolejne tabletki, których i tak nie wezmę, widziałaś te skutki uboczne? – zawsze narzekała po wyjściu z gabinetu. – I czy oni są głupi? Przecież mówię, że mam cukrzycę, arytmię, astmę... A oni mi dają leki, których przy tych chorobach nie mogę brać!
Nie rozumiałam, jak można mówić tylko o jednym. No i to pieszczenie się ze sobą:
– Helciu, nie mogę włożyć płaszcza, jest za ciężki.
– Jak to za ciężki?– natychmiast wpadłam w irytację.
Trzymałam płaszcz, który był o połowę lżejszy niż mój, puchowy.
– Przecież on nic nie waży.
– Ale dla mnie jest ciężki.
Albo gdy ją kąpałam:
– Na przyciskaj tak mocno gąbki, skóra mnie boli.
– Jak to boli, przecież jest miękka i wcale nie przyciskam – warczałam.
Przyznaję, w tamtych czasach, przed śmiercią mamy, właściwie cały czas chodziłam podminowana. Teraz myślę, że po prostu w żaden sposób nie mogłam pogodzić się z tym, że moja mama, która zawsze była zaradna i samodzielna, teraz była całkiem niedołężna.
Poruszała się jak mucha w smole, bała się upadku, więc żądała, by ją prowadzić do łazienki, kuchni, pokoju. No i ta jej pamięć.
To chyba wkurzało mnie najbardziej
Mama wiedziała, że jej pamięć szwankuje, wiele razy przyznawała się do tego, ale kiedy pojawiał się jakiś temat, upierała się, że jej wspomnienie jest właściwe. Przykład? Proszę bardzo...
Siedziałyśmy przy kolacji, rozmawiałyśmy o przeszłości. Wspomniałam, że powinna była przegonić ojca na cztery wiatry za to, co jej robił. Popatrzyła na mnie ze zdziwieniem.
– O co ci chodzi? Co on mi robił? Przecież chodził jak zegarek. Jak wracał pijany, to jak trusia szedł do swojego pokoju, by mi nie wejść w drogę.
Aż mi szczęka opadła. Ojciec po alkoholu stawał się agresywny. Zwłaszcza werbalnie. Klął na matkę, wyzywał, rzucał przedmiotami, kiedy się mu stawiała. Chowałyśmy się wtedy, żeby tylko się mu nie narazić. Nie bił, był na to zbyt wielkim tchórzem, ale mama dowiedziała się o tym trochę późno.
Miałam wtedy chyba czternaście lat. Ojciec przyszedł pijany i zaczął znów oskarżać mamę, że się puszcza ze wszystkimi wokół, miał na tym punkcie obsesję. Mama zacisnęła zęby, coś gotowała przy kuchence.
Wtedy on, w złości, że ona nie reaguje, podszedł, zerwał jej z głowy treskę i wrzucił na palnik. Treska była zrobiona z moich włosów, obciętych po Pierwszej Komunii.
Mama bardzo ją lubiła, więc trafił ją szlag
Rzuciła się na niego z chochlą i zaczęła walić po głupim, zapijaczonym łbie, wrzeszcząc strasznie, wyzywając od ochlapusów i tak dalej. Uciekł do łazienki i się tam zabarykadował. Jacyś sąsiedzi wezwali milicję, słysząc, że u nas znów awantura.
Dzielnicowy wiedział, że w naszej rodzinie bywa niespokojnie, i przyjechał od razu, ale gdy zobaczył ojca, który lękliwie wyjrzał zza drzwi łazienki, a na jego twarzy już zaczął robić się wielki siniak, tylko się roześmiał.
– Bardzo dobrze, pani Tolu. Tylko tak dalej – powiedział i wyszedł, mimo że ojciec bełkotał coś o tym, że go tu biją i dlaczego milicja nic nie robi.
Od tamtej pory rzeczywiście był jak trusia. Ale wcześniej przez szesnaście lat nas terroryzował – tyle że mama już o tym nie pamiętała. Kompletnie.
– Wymyślasz – stwierdziła, jak zawsze w takich wypadkach. – Nie wiem, dlaczego ostatnio ciągle coś wymyślasz. Jesteś złośliwa, tylko nie wiem dlaczego.
– Ja złośliwa? Mamo, po prostu nie pamiętasz, przecież sama mówisz, że tracisz pamięć.
– Ale takie rzeczy pamiętam.
No i zaczynała się kolejna kłótnia. Nigdy nie potrafiłam machnąć ręką, przyznać jej racji dla świętego spokoju. Nie rozumiałam, że ona nie ma nad tym kontroli i że udowadnianie jej, że nie może ufać swojej pamięci, albo reagowanie na jej narzekania niecierpliwością – jest po prostu okrutne.
Ona wycofywała się, zamykała w sobie.
A w końcu umarła
Nie mówię, że bezpośrednim powodem jej śmierci było moje niezrozumienie, nie – mówię tylko, że w ostatnich chwilach znosiła moją nieustanną irytację. Nie zasłużyła na to. A ja po prostu nie mogę się z tym pogodzić.
Piszę to, ponieważ wczoraj przeżyłam coś w rodzaju olśnienia. Muszę wspomnieć, że mam 68 lat. Mąż już nie żyje od pięciu lat i zaczynam się zastanawiać nad zamieszkaniem w domu opieki. Moje dzieci – syn i córka – mają swoje życie.
Co prawda, oboje mnie do siebie zapraszają („Mamo, będziesz pół roku u Jacka i pół roku u mnie, albo cały czas u mnie, mamy dom, jest dla ciebie miejsce”), ale ja mam w pamięci moje problemy z mamą i wiem, że powoli i ja staję się coraz mniej sprawna, dlatego nie chcę im komplikować życia.
Myślałam, że nie jestem taka, jak moja mama
Do wczoraj. Rankiem podreptałam do dużego pokoju. Coraz trudniej jest mi się poruszać, nogi bolą, byłam już u sześciu ortopedów, lecz oni nie chcą mnie słuchać, tylko przepisują jakieś przeciwbólowe leki, które rozwalają mi wątrobę, konowały.
Wyciągnęłam z szafki album ze zdjęciami. Usiadłam w fotelu i zaczęłam go przeglądać... W pewnym momencie znalazłam fotografie z wakacji w Złotych Piaskach. Byłam na nich ja, moja 14-letnia córka Zuzia, syn Jacek i Monika, przyjaciółka Zuzi. Przez chwilę nie wiedziałam, na co patrzę.
I nagle przypomniało mi się, jak kilka dni temu rozmawiałam z córką o tych wakacjach, i Zuzia wspominała, jak obie z Moniką podrywały bułgarskich marynarzy. Nie pamiętałam, że była tam z nami Monika...
– Mamo – powiedziała Zuza. – Rodzina Moniki była biedna, a ty z dobrego serca zafundowałaś jej te wakacje. Była moją najlepszą przyjaciółką.
– Nie wymyślaj – fuknęłam na nią. – Przecież nie wzięłabym obcego dziecka.
Zuzia popatrzyła na mnie jakoś tak dziwnie (coraz częściej tak patrzyła), skinęła głową i zmieniła temat. Patrzyłam na to zdjęcie, które udowadniało, że to Zuza miała rację, a ja po prostu nie pamiętam… Bo choćbym nie wiem jak wytężała umysł, to nie mogłam sobie przypomnieć, że była tam z nami Monika. No ale przecież zdjęcia nie kłamią...
I wtedy dotarło do mnie, że tracę pamięć – zupełnie jak moja matka. I zupełnie nie zdaję sobie z tego sprawy, ale zdjęcia ze Złotych Piasków mi to uświadomiły. Ciągle narzekam na zdrowie – zupełnie jak mama.
Może jeszcze interesują mnie inne sprawy, ale powoli ból ciała i choroby stają się dla mnie najważniejsze, inne problemy odchodzą na dalszy plan. Ciało wygrywa z duszą. Ciągle chodzę do lekarzy i wkurzam się, że nie potrafią zaradzić starości. No i coraz mocniej odczuwam nadchodzący koniec.
Nie wiem, czy to będzie za pięć czy dziesięć lat, ale droga jest coraz krótsza… Jestem jak moja matka. Teraz rozumiem, dlaczego tak kłóciła się ze mną o swoją wersję życia – bo naprawdę taką ją pamiętała, a udowadnianie jej, że było inaczej do niczego więcej nie prowadziło, jak tylko do zadawania jej bólu.
Jakby chore ciało nie było wystarczającym obciążeniem. Teraz rozumiem, jak to możliwe, że ciało boli, gdy myje się je miękką gąbką czy wkłada lekki płaszcz. Teraz rozumiem. Jest mi przykro. Przypomniałam sobie jeszcze coś: kiedy tak kłóciłam się z moją matką o wszystko, Zuzia i Jacek mitygowali mnie.
– Po co ci to, mamo. Co z tego będziesz miała, że udowodnisz jej swoją rację. To nie ma sensu. Spróbuj ją zrozumieć.
Kiedy dziś wieczorem wpadnie do mnie Zuzia, podziękuję jej, że ona mnie rozumie. To chyba największy dar, jaki swoim starym, tracącym zmysły rodzicom mogą dać dzieci.
Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”