„Byłam utrzymanką bogacza. Traktowałam go jak bankomat, a ja byłam jego trofeum. W życiu trzeba umieć się ustawić”

On był ze mną tylko dla mojej młodości, a ja - dla jego pieniędzy fot. Adobe Stock, halayalex
„Wszystko sobie przekalkulowałam i doszłam do wniosku, że nie mam nic do stracenia. Przez rok mnie utrzymywał, mogłam skupić się na studiach zamiast ledwo wiązać koniec z końcem. Ale wiedziałam, że pewnego dnia przyjdzie kolejna i się skończy”.
/ 09.11.2021 09:58
On był ze mną tylko dla mojej młodości, a ja - dla jego pieniędzy fot. Adobe Stock, halayalex

Robert kazał mi się spakować i wynieść. Powiedział, że mam na to tydzień.

– Było miło, kochanie. Ale teraz zrobiło się nudno – stwierdził bez ogródek.

Nawet nie protestowałam, nie próbowałam go błagać. Wiedziałam, że kiedyś to usłyszę. Przecież gdy dwa lata temu wprowadzałam się do jego apartamentu, w powietrzu unosił się jeszcze zapach perfum mojej poprzedniczki. Ale wtedy się nad tym nie zastanawiałam. Postanowiłam skorzystać ze swojej szansy na wygodne życie.

Zwłaszcza że nigdy wcześniej takiego nie miałam.

Wychowałam się w biednej rodzinie

W domu było nas sześcioro. Rodzice ciężko harowali, by jakoś związać koniec z końcem. Mama w sklepie, ojciec na budowach. A i tak ciągle brakowało pieniędzy. Wiecznie słyszałam, że musimy oszczędzać, że nie mogę mieć wrotek, plecaka na książki z bohaterami ulubionych kreskówek, roweru, bo to za dużo kosztuje.

Nawet ubrań nowych nigdy nie miałam. Ubierałam się w lumpeksie lub donaszałam ciuchy po starszych siostrach. Kiedyś nie odczuwałam tak bardzo tej biedy. W naszej miejscowości było wiele ubogich rodzin. Moje przyjaciółki też chodziły w spranych ubraniach, a ich rodzice ledwie wiązali koniec z końcem.

Wszystko się zmieniło, gdy za namową wychowawczyni z gimnazjum poszłam do znanego, prestiżowego liceum w Lublinie. Mama i tata nie chcieli się zgodzić, mówili, że to nie dla mnie, że najlepiej będzie, jak skończę zawodówkę i szybko pójdę do pracy. Ale ona się uparła. Przekonywała, że jestem bardzo zdolna, że mogę wiele osiągnąć.

Nawet stypendium mi w tej szkole załatwiła. Gdy o tym usłyszeli, wreszcie się zgodzili.

Pojechałam i przeżyłam szok

Zobaczyłam zupełnie inny świat. Moje nowe koleżanki bardzo różniły się od starych. Nosiły firmowe ciuchy, używały kosmetyków, o których mogłam tylko pomarzyć, miały smartfony, tablety, laptopy. Chodziły na pizzę, do kina. Przyjeżdżały do szkoły na skuterach, albo rodzice podwozili je drogimi samochodami.

A ja tłukłam się komunikacją miejską i żywiłam się w barze mlecznym. Bolało mnie to, bo czułam się gorsza, ale i mobilizowało do działania. Tak to już jest z dzieciakami wychowanymi w biedzie. Albo godzą się ze swoim losem albo, widząc, że inni żyją lepiej, z determinacją zaczynają walczyć o lepszą przyszłość. Ja wybrałam to drugie.

Uczyłam się świetnie. Moi znajomi imprezowali, a ja siedziałam z nosem w książkach. Zdałam maturę najlepiej w całej szkole. Bez trudu dostałam się na Uniwersytet Warszawski. Wybrałam prawo. W liceum zauważyłam, że najlepiej powodzi się dzieciom biznesmenów, lekarzy i adwokatów. Na własny interes szans nie miałam, medycyna mnie nie interesowała, bo nie znosiłam widoku krwi, więc postanowiłam zostać panią mecenas.

Życie w stolicy nie było łatwe

Imałam się różnych zajęć, byle tylko zarobić na utrzymanie. Pracowałam w restauracjach, sprzątałam. Uczyłam się nocami. Rano często nie miałam siły zwlec się z łóżka. Ale wstawałam i biegłam na wykłady. Znajomi śmiali się, że jestem jak robot zaprogramowany na osiągnięcie celu.

Po kilku miesiącach poznałam Szymona, syna znanego adwokata. Był czarujący i wesoły, ale zmieniał dziewczyny jak rękawiczki. Byłam pierwszą, która mu się oparła i nie wskoczyła mu do łóżka po kilku randkach. Może właśnie dlatego się we mnie zakochał? Zabierał mnie do drogich restauracji, kupował prezenty. Mówił, że się ze mną ożeni, że w przyszłości założymy własną kancelarię. Prawie mu uwierzyłam.

Oczami wyobraźni już widziałam, jak to wiedziemy szczęśliwe i dostatnie życie. Wbrew pozorom wcale nie byłam robotem. Jak każda dziewczyna marzyłam o wielkiej miłości, księciu z bajki.

I Szymon takim księciem właśnie był.

Czar prysł, gdy poszłam na kolację do jego rodziców

Na początku było nawet miło. Wszyscy się do mnie uśmiechali, zachwycali się, jak to świetnie sobie radzę mimo przeciwności losu. Ale w pewnym momencie matka Szymona wzięła mnie na bok.

– Pozwalamy synowi na bardzo wiele. Ale nie rób sobie dziecko złudzeń. Ślubu nie będzie. Nigdy się na to z mężem nie zgodzimy. Nie pasujesz do naszego towarzystwa – powiedziała.

Poczułam, jak ogarnia mnie złość.

– Pani syn mnie kocha i nie obchodzi go wasza zgoda! – wypaliłam jej w twarz.

– Jesteś tego pewna? – zapytała, uśmiechając się zjadliwie.

Następnego dnia Szymon ze mną zerwał. Nawet nie silił się specjalnie na tłumaczenia. Przyznał, że chociaż jestem świetną dziewczyną, nie zamierza przeciwstawiać się rodzicom. Tydzień później spotykał się już z córką sędziego…

To chyba wtedy zrozumiałam, że Kopciuszek odjeżdża karetą tylko w bajkach. W rzeczywistości musi wrócić do kuchni. Bardzo przeżyłam rozstanie z Szymonem. Ale nie miałam czasu rozczulać się nad sobą.

Musiałam przeć do przodu

Nie chciałam już jednak męczyć się w sieciowych barach i sprzątać cudzych brudów. Po drugim roku zatrudniłam się jako sekretarka w kancelarii adwokackiej. Płacili nieźle, a biuro czynne było tylko popołudniami, przez cztery godziny dziennie. Idealny układ.

Roberta zobaczyłam po raz pierwszy na przyjęciu gwiazdkowym organizowanym dla najważniejszych klientów kancelarii. Wiedziałam o nim niewiele. Tyle tylko, że ma 45 lat i jest właścicielem wielu nieruchomości w całej Polsce. Po imprezie podszedł do mnie i wcisnął mi do kieszeni wizytówkę z numerem telefonu.

– Zadzwoń do mnie, śliczna – szepnął.

– Jest nam bardzo miło, że przyjął pan nasze zaproszenie. Mam nadzieję, że dobrze się pan bawił – wyrecytowałam w odpowiedzi wyuczoną formułkę.

Ale w środku aż się zatrzęsłam.

„Co ten cham sobie wyobraża? ” – pomyślałam.

Nie zamierzałam nigdzie dzwonić. Gdy zniknął za drzwiami, wyrzuciłam wizytówkę do kosza. Ale Robert nie odpuszczał. Po kilku dniach zjawił się w kancelarii i zaprosił mnie na kolację. Pewnie bym nie poszła, ale szef mnie przekonał.

– To jeden z naszych najważniejszych klientów. Zależy mi, żeby dobrze się czuł – powiedział.

– A co pan ma na myśli? – nastroszyłam się.

– Tylko kolację. To w porządku facet, znam go. Nie zrobi niczego niestosownego. No chyba, że mu na to pozwolisz – odparł.

Potem było jak w „Pretty Woman”.

Polecieliśmy na kolację do… Paryża

W samolocie przez cały czas szczypałam się w rękę, by sprawdzić, czy to naprawdę się dzieje. Spędziliśmy w Paryżu cały weekend. Nie zakochałam się Robercie, ale zaimponował mi brawurą i gestem. Pomyślałam, że jeśli zaproponuje mi drugą randkę, to się zgodzę.

Wszystko sobie przekalkulowałam. I doszłam do wniosku, że nie mam nic do stracenia. A do zyskania bardzo wiele.

Zaproponował. Kolejną i następną. Zaczęliśmy się spotykać i wkrótce zamieszkaliśmy razem w pięknym apartamencie w centrum miasta. Zrezygnowałam z pracy w kancelarii, bo Robert był bardzo hojny. Codziennie na stoliku nocnym znajdowałam kilka stuzłotowych banknotów. Na drobne wydatki.

Obsypywał mnie drogimi prezentami, zabierał na zakupy do Mediolanu. No i na eleganckie przyjęcia. Nie lubiłam na nie chodzić.

Faceci mnie pożądali, a kobiety mną gardziły

Nieraz słyszałam, jak szeptały między sobą, że Robert się tylko mną bawi. A jak mu się znudzę, to kopnie mnie w tyłek, jak poprzednie swoje kochanki. Najsmutniejsze było to, że miały rację. Gdy któregoś dnia zapytałam go, co z nami będzie w przyszłości, bardzo się zdenerwował.

– Musisz wszystko psuć? Nie umiesz się cieszyć tym, co masz teraz? – zapytał ze złością w głosie.

Więcej już nie pytałam. Modliłam się tylko, by bal trwał jak najdłużej i żebym nie musiała za szybko wracać do kuchni. Po roku wspólnego życia Robert zaczął się zmieniać. Coraz później wracał do domu, znikał na całe weekendy. Wiedziałam, moje dni są policzone. Wreszcie wczoraj oświadczył, że z nami koniec.

– Mam nadzieję, że nie będziesz urządzać żadnych scen? – zapytał.

Nie urządzałam. Wiedziałam, że to i tak nic nie da. Pakuję swoje rzeczy. Jest tego sporo…

Robert pozwolił mi zabrać wszystko

Nie tylko ciuchy, ale i biżuterię. W razie czego mogę sprzedać błyskotki. Ale chyba nie będę musiała tego robić. Przed chwilą zadzwonił do mnie pewien zamożny architekt, którego poznałam na jednym z przyjęć. Zapytał, czy nie mam ochoty pójść z nim na kolację.

Pewnie, że pójdę. Do ukończenia studiów został mi jeszcze rok… Nie chcę wracać do kuchni. 

Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”

Redakcja poleca

REKLAMA